Robi się coraz cieplej, pogoda za oknem coraz lepsza... A zatem to chyba dobra okazja, by porozmawiać o śmierci!
Człowiek okazuje się najlepszym producentem broni biologicznej... i można to stwierdzenie interpretować na wiele różnych sposobów, z których większość będzie słuszna. Sięgnijmy jednak do historii i jednego z pierwszych udokumentowanych przypadków stosowania tzw. broni B. Było to już w XIV wieku i wątpliwą zasługę tę należy przypisać Mongołom. To właśnie oni wpadli na pomysł, by podczas oblężeń katapultować ponad murami miast zwłoki żołnierzy zakażonych dżumą. Nietrudno się domyślić, jak śmiertelne żniwo zbierał taki atak... ale rozjuszonym Mongołom bynajmniej nie zależało na braniu jeńców.
Morze Martwe dzieli Izrael, Jordanię i Palestynę. Jezioro Martwe znajduje się na Białorusi. I do tej osobliwej wyliczanki można by dodać jeszcze
rzekę martwą, póki co jednak znaną jeszcze jako Rzeka Żółta, Huang He. Druga co do wielkości rzeka w kraju była miejscem, nad którym rodziły się starożytne Chiny. Współczesne – w niej umierają. I choć to ostatnie to oczywiście duża przesada, to faktem jest, że poławianie zwłok w Huang He stało się lukratywnym zajęciem. Parające się nim osoby inkasują równowartość 500 dolarów za każde wyłowione z rzeki i zwrócone rodzinie zmarłego ciało. Część zmarłych stanowią samobójcy, część ofiary zabójstw, a część przypadkowi topielcy.
Miła wydawałaby się świadomość, że po śmierci wszyscy stajemy się sobie równi, bez względu na ziemski majątek
i inne takie sprawy. Okazuje się, że nawet i będąc po drugiej stronie można srodze się zawieść, o czym przekonali się* pasażerowie Titanica. Co takiego się wydarzyło? Na statkach, które zostały wysłane na miejsce katastrofy, by pozbierać zwłoki, zabrakło miejsc. Kapitanowie uznali więc, że... zabiorą tylko zwłoki pasażerów pierwszej klasy, bo "wizualna identyfikacja bogaczy mogła się przydać w rozsądzaniu kwestii spadkowych". A biednym piach w oczy i wieczny odpoczynek na dnie Atlantyku. Tyle było sprawiedliwości.
*Właściwie to przekonali
by się, gdyby jeszcze żyli, ale ot, szczegóły techniczne.
Współczesny paszport dla zupełnie niewspółczesnego władcy – dokument faraona Ramzesa II już od dawna krążył po internecie jako specyficzna ciekawostka. Wielu uważało go za przeróbkę, tymczasem dokument był w pełni autentyczny, a egipskie władze zmuszone były do jego wystawienia, by spełnić przepisy obowiązujące we Francji, dokąd wysyłano mumię do odrestaurowania. W myśl francuskiego prawa, każdy przyjeżdżający do kraju – żywy czy martwy – miał obowiązek posiadać ważny paszport i nawet zmarły przed tysiącami lat faraon nie zakwalifikował się jako wyjątek. Warto jednak zaznaczyć, że Ramzes otrzymał nie tylko obowiązki, ale i przywileje – na paryskim lotnisku powitano go z należnymi władcy honorami.
Każda pandemia kiedyś się kończy – ta nadzieja towarzyszy nam już od ponad roku zamknięcia Polski na dwa tygodnie... I choć dyskutowanie z tym twierdzeniem można by uznać za niepotrzebne wtykanie kija w mrowisko, to pod pewnymi względami może być całkiem uzasadnione. Mowa o jeszcze żywych pozostałościach wirusa sprzed stu lat, wirusa tzw. hiszpanki, które zachowałyby się w ciałach zmarłych pochowanych w Longyearbyen. W tej norweskiej osadzie w połowie XX wieku naukowcy zorientowali się z przerażeniem, że ciała ofiar pandemii nie uległy rozkładowi. Przeciwnie – zostały doskonale zachowane w wieloletniej zmarzlinie. Od tego czasu w miejscowości zakazane jest grzebanie zmarłych (choć nie – jak twierdzą niektóre media – umieranie w niej).
Konstruktorzy samochodów zrobili naprawdę wiele w zakresie bezpieczeństwa, dzięki czemu nie każde nasze wejście do pojazdu trzeba dzisiaj automatycznie uznawać za śmiertelne zagrożenie – dla siebie samego, jak i dla otoczenia. Niebagatelne znaczenie miały w tym testy zderzeniowe z charakterystycznymi manekinami. Rzecz w tym, że... nie zawsze były to manekiny. Początkowo wykorzystywano w tym celu ludzkie zwłoki – którym przecież nie robił różnicy jeden wypadek więcej czy mniej. Bardziej umrzeć i tak już nie mogły. I choć używanie nieboszczyków było na tyle kontrowersyjne, że po latach wypierali się go producenci pojazdów, to jedno jest pewne – owi zmarli przyczynili się do uratowania naprawdę wielu istnień.
Kiedy w 1983 roku na jednym z torfowisk w Cheshire w Anglii odnaleziono zwłoki kobiety, wydawało się, że jedna nierozwikłana dotąd zagadka właśnie została rozwiązana. Przekonany o tym był Peter Reyn-Bardt, który wkrótce później przyznał się do zabójstwa żony i poćwiartowania jej ciała. Podejrzanym zresztą był już wcześniej, jednak z braku zwłok nie sposób było jednoznacznie przypisać mu winy. Ponieważ odnaleziono czaszkę, mężczyzna uznał, że skazanie jest już tylko kwestią czasu, postanowił więc oszczędzić policji pracy i ze szczegółami opisał swój udział w sprawie. Rzecz w tym, że znaleziona czaszka okazała się pochodzić najprawdopodobniej z III w. n.e., a więc z całą pewnością nie mogła należeć do żony Reyn-Bardta. Oskarżony, zrozumiawszy błąd, próbował jeszcze wycofać swoje zeznania, ale bez powodzenia. Ostatecznie trafił za kratki.