W 1519 Hernan Cortez wpadł z kurtuazyjną wizytą do Azteków. Dla
Indian tych odwiedziny hiszpańskich brodaczy zakończyły się
tragicznie – masowe czystki przeprowadzane przez konkwistadorów
oraz epidemie nieznanych mieszkańcom „Nowego Świata” chorób doprowadziły do śmierci niemalże 90% dumnych przedstawicieli
jednej z najlepiej rozwiniętych cywilizacji Ameryk. Po Aztekach
zostało jedynie wspomnienie, ruiny niegdyś monumentalnych budowli
oraz cieszące europejskie oczy artefakty. Wśród nich największe
wrażenie robiły, naturalnej wielkości, kryształowe czaszki. Te
tajemnicze obiekty do dziś poruszają wyobraźnię wielu miłośników
historii przekonanych o mistycznym czy wręcz kosmicznym rodowodzie prekolumbińskich kultów.
W 1924 roku przybrana córka brytyjskiego poszukiwacza przygód Anna Mitchell-Hedges pod pozostałościami ołtarza odkrytego w
ruinach majańskiego miasta Lubaantun znalazła kryształową rzeźbę ludzkiej czaszki. Lokalni mieszkańcy
powiedzieli podróżniczce, że artefakt ten służył najwyższym
kapłanom do rzucania śmiertelnych klątw na ich wrogów. Sama Anna miała za
pomocą Czaszki Zagłady uśmiercić pewnego człowieka. Niedługo potem okazało się też, że kwarcowy kościec
potrafi leczyć raka, przywoływać wizje oraz wyświetlać
przyszłość. Mitchell-Hedges twierdziła nawet, że
czaszka
pokazała jej śmierć Kennedy’ego!
Okazało się, że
ten kryształowy "skarb" nie jest jedynym tego typu mistycznym
znaleziskiem, chociaż na pewno ten akurat artefakt jest najbardziej
znany i mający największy wpływ na popkulturę. Pamiętacie
niesławną, czwartą część przygód Indiany Jonesa? Główna oś
fabuły tego filmu w dużej mierze opiera się właśnie na legendach
związanych z czaszką rzekomo odkrytą przez Annę Mitchell-Hedges.
Tymczasem jeszcze w
XIX wieku tego typu „pamiątki” po Majach, Aztekach lub nawet po ludach żyjących długo przed nimi (odkrywcy i badacze do dziś nie
są w stanie jednoznacznie ustalić rodowodu tych obiektów) rzekomo znajdowane już były przez archeologów-amatorów. Można by rzec,
że w pewnym momencie kwarcowe czaszki pojawiły się dosłownie
znikąd, podbijając serca prywatnych kolekcjonerów wierzących w
paranormalne właściwości tych przedmiotów, ale także i wzbudzając
zainteresowanie poważnych muzeów. Całe to zamieszanie związane
jest z jedną osobą.
A był nią Eugene Boban.
Boban to francuski
sprzedawca antyków, który absolutnie pochłonięty został przez
prekolumbijską historię Meksyku oraz wierzenia jej dawnych
mieszkańców. Odbywając częste podróże do tego kraju, Eugene
zdobywał coraz więcej cennych znajomości. Z czasem stał się
członkiem Francuskiej Komisji Naukowej w Meksyku. Boban kilkukrotnie
wyruszał do Meksyku z naukowymi ekspedycjami, podczas których przywoził do
Europy wiele cennych artefaktów, które potem wystawiane były na
widok publiczny. Eugene bardzo dumny był ze swojej kolekcji i
chętnie sprzedawał niektóre eksponaty kolekcjonerom zafascynowanym dawnymi
ludami Środkowej Ameryki. Wielu z nich było
właścicielami znanych muzeów, którzy później z wielką dumą
prezentowali, zakupione za ogromne kwoty, niepowtarzalne „pamiątki”
po mieszkańcach upadłego imperium.
W 1870 roku Boban otworzył
swój stacjonarny sklep w Paryżu. Wśród wielu interesujących
eksponatów znalazły się też te, które wzbudzały szczególne
zainteresowanie klientów – kryształowe czaszki.
Jedno z tych
znakomicie zachowanych dzieł sztuki trafiło na przykład do
paryskiego Musée de l'Homme, gdzie zostało przekazane przez
Alphonse’a Pinarta – archeologa, który to wcześniej zakupił
czaszkę w sklepie Bobana.
Właściciele muzeów
nie byli głupi i wiedzieli, że artefakty, które trafiają na
wystawy, mogą być fałszywkami, więc zazwyczaj zwracali się z
prośbą o ekspertyzy do znanych badaczy wyspecjalizowanych w znaleziskach
archeologicznych z Meksyku.
A któż mógł być większym fachowcem
w tej dziedzinie, jak nie Eugene Boban - oficjalny archeolog na dworze
meksykańskiego cesarza Maksymiliana I? Kupowanie eksponatów od
tego człowieka było nie tylko wielkim zaszczytem, ale i gwarancją,
że przedmiot był oryginalny. Ba, coraz więcej znalezisk z tamtego
regionu wskazywało na szczególną fascynację dawnych mieszkańców
tamtych rejonów czaszkami oraz ofiarami składanymi z ludzi. Boban
sprzedający kryształowe trupie główki miał naprawdę niezły
ruch w swoim interesie.
Kto mógł
spodziewać się, że żadna z czaszek nie pochodziła z oficjalnych
wykopalisk? Kto w ogóle mógł brać pod uwagę to, że Eugene jest
podłym oszustem? Prawda wyszła na jaw wiele lat później, kiedy
techniki badawcze rozwinęły się na tyle, że można było nieco
dokładniej przyjrzeć się tym meksykańskim „skarbom”.
Okazuje się, że
czaszki pochodzące z kolekcji francuskiego „archeologa”
posiadają ślady jubilerskich narzędzi – głównie obrotowych
wierteł, które stosowane były w XIX wieku – i raczej jest bardzo
mało prawdopodobne, aby do takiej technologii mieli dostęp artyści
żyjący na tych ziemiach kilka,
a nawet kilkanaście tysięcy lat temu, bo tyle lat miały mieć te eksponaty.
Inny rodzaj
ekspertyzy dowiódł, że kryształ, z którego wykonano czaszki, pochodzi z Madagaskaru lub z Brazylii i prawdopodobnie nie był znany
w Ameryce Środkowej. Wnikliwi badacze ustalili, że artefakty
sprzedawane przez Eugene'a najprawdopodobniej powstały w
Idar-Oberstein – zachodnioniemieckim mieście, które w XIX wieku
słynęło z utalentowanych jubilerów wyspecjalizowanych w wyrobie
błyskotek wykonywanych z importowanego brazylijskiego kryształu.
Czy zatem Anna
Mitchell-Hedges swój najbardziej znany kryształowy artefakt
zakupiła od kogoś, kto zdobył ten tajemniczy przedmiot w sklepie
Bobena? Wygląda na to, że nie. W przeciwieństwie do eksponatów,
jakimi handlował francuski „archeolog”, żuchwa w czaszce,
którą to rzekomo odnaleziono w Lubaantun, była ruchoma. W latach
70. ubiegłego wieku znawca sztuki Frank Dorland przyjrzał się
temu przedmiotowi i stwierdził, że wykonując ją, artysta nie brał pod
uwagę naturalnej osi optycznej kryształu oraz
z całą pewnością
nie korzystał z metalowych wierteł. Za to na pewno użyto
diamentowych narzędzi przy rzeźbieniu zębów. Badacz uznał, że
skarb ten może liczyć sobie nawet i 12 tysięcy lat! Pewnie
domyślacie się, że ta informacja rozpaliła wyobraźnię amatorów
niesamowitych historii.
Niestety, późniejsze
ekspertyzy obaliły rewelacje Dorlanda. Najbardziej istotnym badaniem
jest to, które przeprowadziła w 2008 roku antropolożka z Muzeum
Historii Naturalnej (Instytutu Smithsonian) – Jane MacLaren Walsh.
Wykorzystano wówczas technikę analizy powierzchni kryształu skaningowym
mikroskopem elektronowym i bez większego trudu dowiedziono, że
obróbka materiału wykonana została przy użyciu
szybkoobrotowego
metalowego wiertła z diamentową końcówką. Walsh poświęciła
sporo czasu na dokładną analizę prawdziwych rzeźb z
prekolumbijskiego Meksyku i doszła do wniosku, że pierwsi artyści
do swojej pracy wykorzystali drewno i kamienne dłuta, a tuż przed
podbojem tych ziem znano już narzędzia z miedzi, a nawet używano
piasku służącego jako materiał ścierny. W dalszym jednak ciągu
Aztekom daleko było do modelowania półszlachetnych kamieni za
pomocą obrotowych wierteł i współczesnych urządzeń
jubilerskich.
Walsh doszła jeszcze jednego wniosku – według niej
czaszka „odkryta” przez Annę Mitchell-Hedges powstała w latach
20. i jest mocno
inspirowana eksponatem, który to w 1897 roku
wystawiony został na pokaz w znajdującym się w Londynie
Brytyjskim Muzeum. Artefakt został zakupiony na licytacji
zorganizowanej przez Tiffany and Co., a jego sprzedawcą był
przedsiębiorca George H. Sisson. Mężczyzna ten parę lat wcześniej
nabył ten meksykański „skarb” w pewnym nowojorskim sklepie z
antykami. Tak się jakoś złożyło, że jego właścicielem
był... Eugene Boben, który pragnąc zdobyć więcej hajsu, przeniósł
się ze swoim biznesem do USA!
Źródła:
1,
2,
3,
4
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą