Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych LVI

32 724  
4   9  
Klik!Jak zrobić niezapomniany koncert w domu? Na to pytanie mogą odpowiedzieć tylko bohaterzy kolejnej strony z księgi zabaw traumatycznych. Zatem oddajmy im głos.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o nie wypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...


MORSKA BITWA

Miałem wtedy 6 lat, a najczęściej uprawianym sportem na naszym blokowym podwórku było granie w statki w piaskownicy (dla niewtajemniczonych - lepiło się z piachu coś na kształt statków z armatami z patyków po przeciwległych stronach piaskownicy, następnie rzut kamieniem powodował strącanie armat i tak na przemian do ostatniej armaty ). Z racji braku dostępności kamieni używaliśmy do tego dość dużych kawałków płyt chodnikowych - większy kawałek większe zniszczenia armat. Tak jakoś się złożyło, że wymiana salw armatnich się zagęściła, podsycana przez utarczki słowne co do tego ile armat już padło ( padnięta armata odstawała od piasku na mniej niż 2 palce co w chwilach spornych się sprawdzało). Mówiąc krótko:
Podczas sprawdzania żywotności armat na mojej fregacie przyjąłem na czoło ćwiartkę płyty chodnikowej od działowego z przeciwległego końca piaskownicy. Efektem była czapka pełna krwi, omdlenie mamuśki w domu po moim powrocie i kolega chowający się przed zemstą mojej rodzicielki.

by Pinseas

* * * * *

ODWAŻNY

Zacząć należy od opisu bloku w którym mieszka moja ciocia - otóż blok jak blok, z tą różnicą, że z jednej strony ma boks, taką betonową rampę prowadzącą jakieś półtora metra poniżej poziomu chodnika, do piwnicy, a opadającą pod kątem jakichś trzydziestu stopni. Miałem bodajże sześć lat i dostałem rowerek. Szedłem z tatą i rowerkiem do domu, akurat obok bloku cioci. Ojciec stwierdził, że wejdzie na chwilę coś załatwić, a ja miałem poczekać. Więc czekałem. Traf chciał, że jakichś dwóch kolesi zjeżdżało sobie akurat w dół boksu na plastikowym traktorze, z potwornym tarciem kół, co uniemożliwiało jakikolwiek rozpęd. Wywiązał się dialog:
- Ej ty, nie zjedziesz.
- Zjadę.
I zjechałem... Zaznaczyć trzeba że nie umiałem hamować... Skutki: Drugi uśmiech na brodzie (bliznę mam do tej pory) a rowerek w dwóch częściach. Plama krwi 20x20 cm widniała na ścianie boksu jeszcze przez dwa miesiące...

by Niezarejestrowany Rasta_flash

* * * * *

KOMUNIJNE HARCE

Była niedziela, jakoś tak po komunii - ja ładnie ubrany, naszykowany do kościółka, a tu wpada kumpel - jedziemy do lasu na rowerach. Okej, jedziemy. W lesie (parku w zasadzie) jest "strzelnica" - rynna otoczona wałami ziemi. No to heyah - wjeżdżamy tam. Nie przewidzieliśmy, że było kilka dni deszczu, i nie będzie się tak łatwo wydostać. Efekt: pół dnia spędzonego na próbach wygrzebania się z rowerami z kilkudziesięcio centymetowego błota, w końcu odnaleźliśmy drogę przez "las" półtorametrowych pokrzyw - jak potem wyglądaliśmy chyba nie muszę mówić. Obyło się bez większych obrażeń fizycznych (tylko te poparzenia!), ale trauma psychiczna była spora - łącznie z tekstem w stylu "Zginiemy tu, to koniec."

by Niezarejestrowany Rasta_flash

* * * * *

CYRKOWIEC

Mój rodziciel będąc jeszcze dzieciaczkiem w wieku ok.10 lat postanowił chyba zaciągnąć się do cyrku, ale wiadomo, że najpierw trzeba poćwiczyć w domowym zaciszu. Jako, że sprzęt cyrkowy był dla niego niedostępny, a pod ręką miał tylko zużyte łożysko kulowe, więc postanowił poćwiczyć na stalowych kulkach. Jak pomyślał tak też zrobił. Żonglerska sielanka nie miała pewnie by końca, gdyby nie dała znać o sobie grawitacja i chwilowe zagapienie rodziciela. Skończyło się złamaną górną jedynką i plastikowym zamiennikiem a historia do dziś przywołuje uśmiech na twarzach całej familii.

by Niezarejestrowany Blazejm

* * * * *

ZJAZD

Kiedyś byłem z 2 lata starszym bratem na wsi. Miałem wtedy gdzieś lat około 13. Znaleźliśmy gdzieś bardzo fajną żyłkę, która była bardzo gruba, ale nie potrafiliśmy znaleźć dla niej zastosowania. W końcu przez zupełny przypadek (zawsze o tym marzyłem) przywiązaliśmy ją do słupa na tarasie budynku (I piętro) i do rury wbitej w ziemię w odległości 15 m od budynku. Był tylko jeden problem! Nie mieliśmy na czym po tej żyłce zjeżdżać. Próbowaliśmy wiader, wieszaków, takich fajnych kratek na których wiesza się kwiaty na ścianach i różnych innych przedmiotów, aż w końcu brat mój przyniósł siekierę. Wydało mu się doskonałym pomysłem żeby na niej zjeżdżać ponieważ miała w stylisku takie idealnie pasujące nacięcie... Co nie dziwne, mój brat odwagi nie miał aż tyle, by wypróbować swój genialny pomysł... Ja miałem. Siekiera idealnie się układała na żyłce i cudownie się ją trzymało w dłoniach. Odbiłem się od brzegu tarasu i... Zacząłem zjeżdżać. Było fajnie, tak mniej więcej do połowy. Potem żyłka przetarła się, siekiera rozpadła na dwie części, a ja będąc nadal w jednej spadłem na tyłek na ziemię, trzymając trzonek w rękach. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy poczułem na głowie metalową część siekiery, której nie było na drugim końcu trzonka. Na wielkie (nie)szczęścię skończyło się to dla mnie gigantycznym guzem wielkości dorodnego ziemniaka i moimi szalonymi (do dziś) pomysłami.

by Niezarejestrowany Cdog

* * * * *

JEDI

Pewnego sierpniowego wieczoru. mając lat 13, poszedłem wraz z moimi kumplami na nowo budowaną w owym czasie autostradę. Był to dość duży wywalcowały teren umieszczony w szczerym polu. Nikogo tam nie było, więc mogliśmy robić co chcieliśmy. Ja miałem tendencję do wymachiwania różnego rodzaju patykami, przez co niejeden z moich kolegów często odnosił rany. A dwójka z moich kompanów posiadała znów tendencję do rzucania kamieniami w co popadnie. Więc szliśmy sobie po tej autostradzie i z nudów wpadłem na jeden z głupszych pomysłów mojego życia. Wymyśliłem że ja będę uciekał mając za broń tylko patyk (akurat byłem pod wpływem opsesji na punkcie gwiezdnych wojen) a oni będą do mnie rzucać kamieniami i gliną. Moim celem było odbijanie zmierzających w moją stronę kamieni, zbliżenie się do nich i tłuczenie ich patykiem. Chłopaki chętnie przystąpili do zabawy. Dali mi czas na ucieczkę i zaczęło się. Schowałem się za wał o wysokości jakiś 3m usypany prze koparki, zwabiłem ich tam i zaatakowałem. Niestety nie udało się, oni bombardowali mnie kamieniami wielkości pięści a ja biegając w te i z powrotem po wale starałem się ich unikać.
Na początku nie było tak źle, nawet udawało mi się odbić niektóre kamienie za pomocą mojego ";miecza świetlnego" , ale potem chłopaki za bardzo się rozkręcili. Na moje nieszczęście był tam koleś, który słyną z niezwykłej celność. Trawił mnie prosto w skroń. Przyćmiło mnie nieco. Kompani podbiegli do mnie by sprawdzić czy nic mi nie jest. Trochę kręciło mi się w głowie ale nie przejmując się tym zaatakowałem ich znienacka bijąc ich po nogach gdy oni pochylali się nade mną w obawie czy żyje. Uciekli. Zabawa trwała nadal, skryłem się za wałem żeby "opatrzyć rany" i wrócić do walki. Leżałem za ziemi i starałem się zorientować czy mam wstrząs mózgu czy nie. Moi kumple myśleli że nic mi nie jest więc rzucali dalej. Rzucali na ślepo więc raczej nie trafiali we mnie, ale w końcu jeden kamień trafił. Właściwie nie był to kamień tylko ogromny głaz. Trafił mnie prosto w bark (szczęście, że nie w głowę bo po tym bym się tak szybko nie pozbierał). Wykrzyknąłem głośne "AŁA!!!" i równie głośno powiedziałem że mam dość. Moi oprawcy pomogli mi się pozbierać i wróciłem do domu.
Skończyło się na 3 dniowym bólu głowy i 2 tygodniowych problemach w ruszaniu ręką. 

by Pulpecik

* * * * *

DZIURAWIEC

Mając jakieś 7 latek przezywałem etap fascynacji ostrymi narzędziami i aktywnym ich wykorzystaniu. Ciąłem i dziurawiłem wszystko na mojej drodze.
Pech chciał, że los postawił przede mną puszkę lakieru do włosów w sprayu mojej matki (a wtedy był to towar deficytowy). 
Kilka minut roboty (farby plakatowe + brystol i klej) zrobiło z puszeczki rakietę Obcych. Rzutki do tarczy miały robić za odpierające atak myśliwce. 
Obrona naziemna okazała się bardzo skuteczna, bo w końcu jeden z "myśliwców" trafił w pojemnik dziurawiąc go. Buchnęła struga gryzącego dymu (lakier śmierdział jak mało co - do dzisiaj mam złe skojarzenia). Niewiele myśląc, cały spanikowany, złapałem buchający pojemnik i poleciałem do kuchni, do babci, która akurat gotowała na kuchence gazowej.
Wszystkie ślady pożaru kuchni usunął dopiero totalny remont dwa lata później, a babcia do końca życia miała na rękach blizny po oparzeniach.
Takim łomotem, jak dostałem, matki mogą straszyć potomstwo.

by Aquilion

* * * * * *

MIECZ

W latach licealnych zacząłem trenować kendo i szermierkę, oraz wstąpiłem do bractwa rycerskiego. Po kilku latach intensywnego szkolenia, uznałem, że jestem gotów przekazać swoją wiedzę dalej.
Dwóch moich kumpli wyraziło ochotę, wiec przystąpiliśmy do intensywnych treningów. W osiedlowym lasku pokazywałem im ruchy, a potem oni stosowali je w praktyce tłukąc się bokkenami (drewniane miecze). Ja zaś stałem obok i sam ćwiczyłem ruchy ostrym, metalowym mieczem. Tak się jakoś złożyło, że pierwotna rękojeść od owego miecza rozleciała się, więc dorobiłem własną. Ze śliskiego tworzywa sztucznego. Tego dnia było bardzo wilgotno.
Do dzisiaj kumpel opowiada, że nigdy nie zapomni błyszczącego ostrza katany ocierającego się o jego twarz i wbijającego w drzewo o grubość włosa od jego ucha. 

by Aquilion

* * * * *

PIŁKARZYKI

Każdy pewnie widział piłkarzyki na sprężynkach. Kiedyś były porządnie zrobione ( drewno) i metalowa kulka z fabryki łożysk pewnie , a nie to co teraz chiński, plastikowy badziew... Ale do rzeczy. Z bratem toczyliśmy wspaniałe boje, czasem do 50. No i kiedyś podczas mistrzostw świata w Argentynie ( 1978 r. ) postanowiliśmy rozegrać swoje mistrzostwa. Na kartce ojciec rozpisał nam grupy i zaczęliśmy walkę. Do półfinałów wszystko było ok. Ale kiedy brat przegrał drugi półfinał wziął i się zdenerwował. Objawiło się to połknięciem metalowej kulki. Jak przestaliśmy się naparzać zaczęła się akcja. Pomysł był taki, żeby zwymiotował. Wlałem w niego z litr oleju albo oliwy (w metalowej puszce toto było), zeżarł z pół kilo smalcu i nic. Twardziel jeden. Więc jak rodzice wrócili to lekko bladzi podaliśmy zwięzły komunikat o wydarzeniu. Efektem była lokalizacja kulki na prześwietleniu (na szczęście nie zawędrowała do ślepej kiszki), tradycyjny wpier*ol od rodziców i brat siędzący na nocniku w otoczeniu rodziny oczekującej na upragniony dźwięk, który nastąpił po dniach dwóch. Piłkarzyki znaleźliśmy po roku na strychu, ale to już następnym razem...

by Mierzey 

* * * * *

KONCERT W DOMU

Jest to historia opowiedziana mi przez kolegę Jacka, który będąc w wieku kiedy jego serce jeszcze nie utraciło dziecinnej radości życia, skombinował (ew. pożyczył) od starszego brata głośnik estradowy. Zaprosił do siebie kolegę rówieśnika, aby wspólnie delektować się muzyka. Z racji tej, ze kumpel Jacka nie charakteryzował się jakąś specjalną wrażliwością muzyczna, Jacek poradził koledze aby usiadł okrakiem na głośniku (estradowym) w celu wzmożenia doznań - jak później tłumaczył. Pech chciał, że Jacek na sprawach elektronicznych jeszcze wtedy się nie znal (to jest jego wersja), więc ze stoickim spokojem wetknął kabel od głośnika do gniazdka elektrycznego. Nastąpiła eksplozja. Na skutek wzmożonych doznań kolega na pewien czas ogłuchł, osmalił się (wyglądał podobno jak postać z kreskówki, która połknęła laskę dynamitu) i świadomość go opuściła. Jacek twierdzi, ze gdyby wiedział co go spotka za te niefortunna pomyłkę to sam usiadł by na tym głośniku.

by Niezarejestrowany K.

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz!


Oglądany: 32724x | Komentarzy: 9 | Okejek: 4 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało