Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych LII

26 927  
2   14  
I bach i klik!Kilka kolejnych mrożących krew w żyłach historyjek. Dlaczego jeszcze ich bohaterowie żyją? To pozostanie dla mnie największą zagadką. Żyją i mają co wspominać, choć niektórzy z nich połamali się znacznie.

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o nie wypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

TEST Z BRONĄ

Babcia moja, rencistka i szczęśliwa posiadaczka mienia po wysiedlonych Niemcach (wielki dom, wielki sad, wielka stodoła, olbrzymie podwórko, a do kompletu stajnie i komórki - całość około 1,5 ha), ośmiorga dzieci (w tym rodzicielki mojej ukochanej) oraz całej bandy 12 wnuków (w tym mnie:)) zorganizowała zjazd rodzinny. Dla niewtajemniczonych- zjazd "taaaakiej rodziny: polega na robieniu góry jedzenia przez dorosłych i masy hałasu przez dzieci, które to jedzenie zjedzą, wybrudzą się nim i szczęśliwe pobiegną bawić się na przykład w chowanego. Pewnego razu, zmęczone całą bieganiną spożywczą mamy, zamiast użerać się z zaganianiem nas do kąpieli, postanowiły się przyłączyć do zabawy (była godzina ok. 21.30). Kiedy przyszła moja kolej na szukanie (co łatwe nie było, zważywszy na ilość potencjalnych kryjówek, wystarczającą do ukrycia całej kompanii piechoty) zamiast grzecznie trzymać się konwencji zabawy, postanowiłem sprawdzić czy nie zaczaił się ktoś w krzakach rosnących obok stodoły. Nikogo nie znalazłem ale odkryłem stare zardzewiałe brony, które, jak to empirycznie sprawdziłem, potrafią przebić nogę sześciolatka na wylot...
Ostatnie zdanie jakie usłyszałem przed utratą przytomności brzmiało: "Czego się drzesz na całe miasto? W końcu uda ci się kogoś znaleźć"

by Anonimek (Mateusz)

* * * * *

GLANDIOLE

Będąc młodym, 4 letnim chłopięciem, miałem niekłamaną przyjemność zwiedzić pod opieką mojej mamy królewskie miasto Londyn. W tymże Londynie mieszkała moja ciocia - siostra mamy (zresztą mieszka do dzisiaj). W ogrodzie swojego ślicznego angielskiego domu, ciocia hodowała przepiękne gladiole (takie kwiatki), które były jej dumą i powodem zazdrości sąsiadów. Z synem cioci, Chrisem, równie pomysłowym co ja czterolatkiem, postanowiliśmy sprawić naszym mamom piękną niespodziankę. Do dwóch wiaderek nazbieraliśmy kwiatów gladioli - bardzo skrupulatnie zerwaliśmy wszystkie; brzydkie zielone łodygi trzeba było zutylizować, więc poleciały za płot ogrodu (kto by pomyślał, że za płotem jest ogród bardzo wrednej sąsiadki?). Z wiaderkami w rękach pomaszerowaliśmy do mam, które właśnie piły herbatkę w salonie i z szerokimi uśmiechami na buźkach usypaliśmy pod nogami mam dywanik z kwiatów gladioli...
Bolało...

by Alvareez 

* * * * *

DWIE POWAŻNE TRAUMY POZNAJĄCEGO ŚWIAT

Będąc małym szkrabem (wiek: "a cio to?") szwędając się po domu w poszukiwaniu zajęcia zobaczyłem maszynkę do mielenia mięsa, więc dawajże sprawdzać "cio to?" i jak to działa. Nagle pojawił się mój starszy brat (wiek: "wiem cio to! Pokażę jak działa!") i akurat gdy badałem palcem do czego służą ostrza, brat pokazał jak się używa korby... Koniuszek palca wskazującego otoczony śliczną blizną mam do dziś...

Innym razem będąc już dziecięciem starszym (wiek: "na złość babci odmrożę sobie uszy!"), ale jednak najmłodszym z towarzystwa, przebywając na wakacjach na łonie natury i obornika wybrałem się z bratem w odwiedziny do kuzynostwa. Stodoła, krówki, sianko, jednym słowem sielanka lecz troszkę nudna. Więc zabawa: skaczemy ze stodoły na drabiniak wypełniony sianem. Jako że jak już wspomniałem, byłem najmłodszy, a zarazem najmniejszy, wykalkulowałem sobie że powinienem się rozpędzić troszkę bardziej niż reszta aby dolecieć tam gdzie oni... Niestety przekalkulowałem i wylądowałem za drabiniakiem na betonie. Efekt: krzywo zrośnięty obojczyk (bo kochana służba zdrowia patrząc w prześwietlenie stwierdziła że to tylko złamanie).

by Anonimek (Myshon)

* * * * *

LULAJŻE BRACISZKU

Mój dobry kolega nazwijmy go Antoni miał o dwa lata młodszego brata nazwijmy go Zenon.
Pewnego pięknego dnia rodzice zostawili owych gagatków samych w domu. Antoni miał wtedy około 3-4 lat. Gdy Antoni bawił się w najlepsze usłyszał dobiegający z wózka Zenona płacz. Uznał ze nie może dalej kontynuować zabawy, bo płacz mu przeszkadza, wiec postanowił uciszyć braciszka. Jak postanowił tak uczynił. Poszedł do kuchni (tam mieli piec fizyczny) wziął stamtąd leżące polano i wrócił do pokoju w celu uciszenia braciszka. Gdy ich mama weszła do pokoju, Antoni właśnie brał zamach polanem, aby uciszyć biednego braciszka (Zenon dalej płakał). Na szczęście przerażona rodzicielka zdołała przeszkodzić Antkowi, gdyż w innym przypadku podejrzewam, że byłby dzisiaj jedynakiem.

by Mikut

* * * * *

POMPKI ZA BERKA

Jako młodzi ludzie, kiedy jeszcze uczyliśmy się chyba w szóstej klasie podstawówki, ganialiśmy się z kolegami jak szaleni po korytarzach.
Pewnego dnia postanowiliśmy zagrać w berka, biegaliśmy po całej szkole, w tym po korytarzach przylegających do sali gimnastycznej. Ja jako bardzo sprytny młody człowiek postanowiłem dać berka dla kolegi stojącego przede mną i uciec. Dałem berka, odwróciłem się i do przodu... Niestety, nie pomyślałem, że za plecami mam ścianę.
Rezultat? Cala twarz we krwi z nosa... Kolegom również się oberwało - zobaczył ich wf-ista i kazał zrobić 50 "podwójnych" przysiadów. Podwójnych - bo musieli przylegać do siebie plecami i trzymać się rękami. Przez kilka dni musiałem im pomagać wchodzić po schodach.

by corD

* * * * *

UCIECZKA PRZEZ OKNO, Z JEDNYM MAŁYM ALE...

Miałem chyba cztery lub pięć lat. Wakacje spędzałem u dalszej rodzinki na wiosce. Pewnego letniego dnia, gdy moja mama wspierała ciocię w pracy w ogródku postanowiłem im pomóc. Problem w tym, że pozostawiono mnie w sypialni pod opieka prababci. Prababcia przykimała, a ja chcąc cichcem się wymknąć wybrałem najszybszą drogę. Przez okno. Z pierwszego piętra. Pamiętam dokładnie całą operację. Położenie się na brzuchu na parapecie, spuszczenie nóg za okno i finalne puszczenie się parapetu. Krótki lot, uciekające do góry cegły ściany i łupnięcie na glebę. Chyba na tyle głośne, że w oka mgnieniu obok mnie znalazły się mama i ciocia. Pamiętam jeszcze, że długo potem bolał mnie brzuch i nie mogłem się schylać. 

by Cromrad

* * * * *

DO TRZECH RAZY SZTUKA

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce ... no nie - to było pewnego ciepłego dnia w Warszawie gdzie udało mi się uprosić rodzicielkę bym mógł pojeździć sobie na mojej super-extra wyscigówce marki (o ile pomnę) Ukraina. Rower był w stylu tych co to ciężko się rozpędzić za to potem to już nie ma mocnych. No i miał tylko jeden działający hamulec - przedni. Zadowolony, że nie musze ślęczyć nad pracą domową wyrwałem na ulice stolicy. Już wyjeżdżając z "mojej" ulicy zauważyłem, że na jezdni jest spora kałużą więc postanowiłem ją ominąć zakręcając szerszym łukiem. Niestety (stety ?) szybko zauważyłem, że spowodowało to, iż "idę na czołówkę" z ogromną ciężarówką (też chyba, nomem omen, marki Ukraina czy Białoruś - w każdym razie ogromne bydlę). Nacisnąłem hamulce. Zadziałał oczywiście tylko jeden a ja pięknym łukiem z wdziękiem młodego słonia przeleciałem nad kierownicą i zaprzyjaźniłem się z asfaltem na jezdni a ciężarówka przejechała nade mną. Kierowca wyskoczył z szoferki i z okrzykiem "chłopczyku" szukał mnie przed maską. Ja wyszedłem, a właściwe wypełzłem, za pierwszą ośką wozu i usiłowałem mu powiedzieć, że to ja się z nim zderzyłem (?!?). Jak w końcu do niego to dotarło to zaczął używać słów powszechnie uważanych za obelżywe i coś mówić o dobiciu mnie ale szybko wskoczyłem na rower i opuściłem miejsce zdarzenia. Będąc jakieś 100~120 metrów od ciężarówki obejrzałem się by sprawdzić czy mnie nie gonią i nie zauważyłem, że z jakiegoś podwórka wyjeżdża furgonetka (żuczek) co spowodowało, że wbiłem się "radośnie" w plandekę jej skrzyni ładunkowej. Tzn. ja pyszczydłem w plandekę a rower w burtę. Teraz już byłem szybszy i zanim kierowca furgonetki odzyskał władzę w nogach, to ja szybko na rowerek i gazu do domu. Rowerek już coraz gorzej mi się sprawował. Moje "tereny grasowania" były jakieś 500~600 metrów od bliskiego spotkania z ciężarówką. To były (i są) bloki wybudowane w latach 50ych XX w w formie "wężyków". By dostać się na podwórka najczęściej trzeba przejechać przez duży przejazd - coś w rodzaju bramy. I ja właśnie pędząc jak Szurkowski w tej właśnie bramie zobaczyłem, że naprzeciw jedzie sąsiad swą super maszyna marki Syrena. Oczywiście hamowałem. Oczywiście on też. Końcowy obrazek wyglądał zaś następująco: warcząca Syrenka kopci w bramie - jej kierowca zastygł za kierownicą - mój rower (a właściwie to co z niego zostało) leży na jezdni a ja powoli zsuwam się z maski wozu ...
Po chwili wziąłem to co zostało z mojej "Ukrainy" na ramię i poszedłem piechotą do domu. Jak mi matka otworzyła drzwi to zrobiła się z lekka zielona i spytała co ja robiłem przez ostatnie 15 minut. Gdy powiedziałem, że zderzyłem się z 3 samochodami powiedziała bym nawet tak nie żartował. Potem oczywiście była przychodnia, zastrzyki przeciwtężcowe i opatrywanie, ale co "użyłem - to moje".
A rower (a w każdym razie to co z niego zostało) sprzedałem następnego dnia kumplowi z podwórka ...

by Anonimek (Dyzio)

* * * * *

EKSTREMALNA GIMNASTYKA

Miałam wtedy może 7lat. Były wakacje a ja się nudziłam. Wiadomo, jak dziecko się nudzi, to mu głupie pomysły przychodzą do głowy. Ponieważ fikołki na rurze poziomej drabinek nie były już ekscytujące, postanowiłam robić fikołki trzymając się dwóch rur pionowych. Na początku wychodziły mi nieźle. Za którymś razem, akurat gdy byłam w pozycji głową w dół, ręce nie wytrzymały. A ponieważ miałam głowę mocno odchyloną do tyłu, spadłam na twarz. Pierwsza rzeczą jaką stwierdziłam po pozbieraniu się, była zdarta skóra pod nosem (plac zabaw był wysypany żużlem). Ale naprawdę przeraziłam się gdy przy próbie jakiegokolwiek poruszenia głową poczułam ostry ból szyi. Lekarz po zbadaniu stwierdził, że mam naderwany mięsień szyjny i to cud, że nie złamałam sobie karku. Następne dwa tygodnie spędziłam z szyją wysmarowaną jakimiś maściami i owiniętą szalikiem. Musiałam oryginalnie wyglądać zważywszy, że jak wspomniałam był środek lata. A na pamiątkę pozostał mi kawałek żużlu wbity pod nos.

by Hysia_80

* * * * *

STARY A GŁUPI

PIANKA


Co prawda historia nie zdarzyła się w dzieciństwie, a jakieś 3 miesiące temu, ale świadczy o tym, że czasami nawet dorosły człowiek ma dziecięce pomysły. A było to tak - remontowałem z moim kolegą jego pokój. Wszystko było już skończone i trzeba było uszczelnić drzwi pianką montażową. Wyciągnął z woreczka wieeelką puchę. Jak to przeważnie bywa - pianka zaschła w "rurce aplikującej". Miał nadzieję, że po przyciśnięciu dozownika ciśnienie wypchnie piankę na zewnątrz. Ale nic takiego nie nastąpiło. I tak wcisnął go jeszcze kilka razy i wpadł na pomysł żeby śrubokrętem trochę w rurce pogrzebać. No i tak pogrzebał trochę, spojrzał w rurkę, by po chwili zobaczyć jak pianka ląduje na jego twarzy, okularach, włosach i ubraniu. Całość skończyła się tak, że miał wycięty na głowie placuszek.

by NRG

Przeżyłeś coś traumatycznego od czego krew w żyłach się ścina a włosy stają dęba? Podziel się tym z nami koniecznie! Klikaj w ten linek i pisz!



Oglądany: 26927x | Komentarzy: 14 | Okejek: 2 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało