Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

"Mandalorian" to najlepsza rzecz, jaka mogła spotkać "Gwiezdne Wojny"!

37 830  
202   82  
O, kolejny „nostalgiczny” skok Disneya na kasę - pomyślałem sobie, gdy gruchnęła wieść, że niebawem premierę ma mieć aktorski serial osadzony w świecie „Gwiezdnych Wojen”. Mimo mojego braku większych oczekiwań, ciekawość kazała mi rzucić okiem na kilka pierwszych odcinków. Już pierwszy seans sprawił, że odszczekałem wszystkie słowa niesłusznej krytyki pod adresem amerykańskiej korporacji od Myszki Miki.
„Mandalorian” to zdecydowanie najlepsza rzecz, jaka przytrafiła się „Gwiezdnym wojnom”. No, powiedzmy, że od czasu premiery naprawdę dobrego „Łotra 1”. Trwające zazwyczaj nieco ponad 30 minut odcinki tego serialu mają w sobie wszystko to, czego oczekuje od takiej produkcji każdy starzec, który parę dekad temu zbierał szczękę z podłogi po pierwszym kontakcie z „Nową nadzieją”. Są ciekawi bohaterowie, fajna intryga, sporo easter eggów dla fanbojów, praktyczne efekty specjalne będące miłą odskocznią od wszędobylskiego CGI, jest też sporo gościnnych występów znanych aktorów, dobrze wyważony humor i klimat, który świadczy o tym, że twórcy „Mandaloriana” doskonale odnajdują się w gwiezdnowojennym uniwersum. Całość polana jest gęstym sosem spaghetti westernu. Sosem, który – patrząc na butelkę – powinien być już mocno przeterminowany, a tymczasem smakuje równie dobrze co w czasach, kiedy na ekranie królował Clint Eastwood.

#1. Skojarzenie z westernami jest jak najbardziej na miejscu

Twórcą i reżyserem znacznej części odcinków serialu jest Jon Favreau – gość, który udowodnił swój talent do przenoszenia na ekran fantastycznych historii, stając za kamerą chociażby pierwszych odsłon „Iron Mana”. Kiedy Jon spotkał się z Pedrem Pascalem, aktorem, któremu powierzono tytułową rolę, od razu zapytał, czy ten jest fanem „Gwiezdnych wojen”. „Nie miałem wyboru. Przyszedłem na świat w 1975 roku” - odparł Pascal. Ukontentowany taką odpowiedzią reżyser dał aktorowi kilka instrukcji. Przede wszystkim gwiazdor miał obejrzeć i dobrze przeanalizować spaghetti westerny Sergia Leone.


Po wykonaniu tego zadania Pedro wiedział już, na kim wzorować swojego bohatera. Oczywiście każdy fan kina szybko się zorientuje, że Mando jest osadzonym w realiach kosmicznego uniwersum odpowiednikiem bezimiennego rewolwerowca granego przez Clinta Eastwooda w pamiętnej trylogii z czasów, kiedy świat oszalał na punkcie "włoskich" kowbojów!


#2. Kto się kryje pod hełmem?

Pedro Pascal jest dość znanym aktorem i praktycznie bez przerwy angażowany bywa do wielu różnych projektów, więc nie zawsze może stawić się na planie „Mandaloriana”. Na szczęście postać zamaskowanego łowcy nagród jest o tyle wdzięczna, że jest on… no, cóż – zamaskowany. A to oznacza, że pod hełmem może kryć się dubler aktora. I tak właśnie się stało. Praktycznie w każdym odcinku serialu bohatera gra trzech różnych artystów. Pascala w sytuacjach wymagających większej zręczności zastępuje kaskader Lateef Crowder, natomiast w czasie, gdy Pedro nie może stawić się na planie, w jego kostium wskakuje Brendan Wayne.


Jest to kolejny smaczek łączący ten serial ze światem dawnych westernów. Brendan jest bowiem wnukiem samego Johna Wayne’a – legendy kina spod znaku wierzchowca i rewolweru! Aktor dowiedziawszy się, że przyjdzie mu wziąć taką fuchę, kupił sobie zabawkowy hełm Bobby Fetta oraz ochraniacze motocyklowe. W takim „kostiumie” trenował poruszanie się w pełnym ekwipunku, którego „pełną wersję” miał później przyodziać przed kamerą.

#3. Od CGI trudno uciec, ale można próbować

Trudno oczekiwać, aby współczesne kino SF mogło całkiem odżegnać się od efektów specjalnych generowanych cyfrowo. Na szczęście ekipie udało się znaleźć złoty środek pomiędzy rozwiązaniami znanymi z pierwszych odsłon „Gwiezdnych Wojen” a nowoczesnym podejściem do kręcenia spektakularnych, pełnych fajerwerków dzieł. To dlatego praktycznie wszystkie postaci, które widzimy na ekranie, to efekt pracy charakteryzatorów oraz ekip obsługujących animatroniczne kukły. Dotyczy to też bohatera, wokół którego osnuta jest cała fabuła serialu, czyli tzw. Baby Yoda.


Jest to postać w 100% wykreowana przez specjalistów od praktycznej, kinowej magii. I warto dodać – sympatyczny zielony bobas jest wart więcej niż postać, którą „gra” przed kamerą. Ta sterowana przez specjalistów od filmowej animatroniki kukła kosztowała 5 milionów dolarów, czyli prawie połowę budżetu, który wydano na nakręcenie całej „Nowej nadziei”!
Mały Yoda obsługiwany jest przez dwie osoby – jedna odpowiada za ruchy oczu i ust, natomiast druga steruje mimiką i uszami.


Reżyserowi bardzo zależało na tym, aby w jego dziele znalazło się jak najwięcej rozwiązań znanych z produkcji sprzed lat i jedynie w kilku scenach serialu Baby Yoda ożywiony został komputerowo. Podobno jednak mało brakowało, a filmowcy zdecydowaliby się na CGI. Od tego pomysłu odwiódł ich sam Werner Herzog – legendarny reżyser, który w „Mandalorianie” zagrał najbardziej złowieszczego z arcyłotrów. Kiedy po nakręceniu jednej ze scen ekipa zastanawiała się, czy nie byłoby dobrym pomysłem wymazanie kukły i wstawienie w jej miejsce jej cyfrowego odpowiednika, Herzog warknął: „Jesteście tchórzami! Zostawcie go w spokoju!”. Podobno Werner bardzo przywiązał się do swojego mechanicznego kolegi z planu...

#4. W „Mandalorianie” wystąpiło sporo wielkich gwiazd. Nie każdą jednak jest łatwo rozpoznać

Gwiezdnowojenny „western” przyciągnął na plan całą masę zasłużonych dla kina osób – z wizytą tam wpadł Steven Spielberg, Seth Rogen, a nawet George Lucas. Również i wielu artystów z wielką chęcią zagrało w serialu. Dość tu wspomnieć na przykład o Carlu Weathersie, który swego czasu okładał Rocky’ego po twarzy, a potem walczył z samym Predatorem.


Epizodyczną rolę zagrał też Brian Posehn – znany amerykański komik.


Doskonały, aczkolwiek nieco już zapomniany gwiazdor kina – Nick Nolte pojawił się na ekranie jako Kuiil.


Swój epizod miał też sam Taika Waititi, który użyczył swój głos droidowi IG-11.


Znany z „Nieśmiertelnego” Clancy Brown krył się za charakteryzacją Burga.


Giancarlo Esposito, którego pamiętamy z roli eleganckiego badassa w „Breaking Bad”, w „Mandalorianie” zagrał Moffa Gideona.


Johna Leguizamo trudno było poznać pod maską Gora Koesha.


Piękna jak zwykle Rosario Dawson stała się Ahsoka Tano.


A Kyle Reese z „Terminatora”, czyli Michael Biehn, dostał rolę Langa.


#5. Pojazd, którym porusza się bohater, ma szansę obrosnąć nie mniejszym kultem niż Sokół Milenium!

Razor Crest, czyli lekko zdezelowany pojazd, którym przemieszcza się Mando, został zaprojektowany przez Douga Chianga – jednego z najdłużej pracujących w należącej do George’a Lucasa i odpowiedzialnej za tworzenie efektów specjalnych wytwórni Industrial Light and Magic.
Zgodnie z życzeniem Favreau Doug zadbał o to, aby wehikuł przypominał trochę opancerzone cuda z okresu II wojny światowej. Podobnie jak wiele innych obiektów w serialu, także i ten nie został stworzony przez komputer, ale jest prawdziwym, ręcznie dopieszczonym modelem, delikatnie potraktowanym CGI tylko w ujęciach, gdy jest to absolutnie nieodzowne.


Warto dodać, że w kilku scenach z wnętrza pojazdu widać skład broni, którą wozi ze sobą bohater. Uważny widz szybko zorientuje się, że są to prawdziwe, całkiem „ziemskie” zabawki – mamy tu pistolet Astra 400, rewolwer Webley MK 6, liczący sobie ponad sto lat Steyr M1912, a nawet broń maszynową - jak np. Beretta 12 S. Oczywiście każda z tych spluw została nieco „podrasowana”, aby bardziej pasować do klimatu „odległej galaktyki”. Taki zabieg to żadna nowość. Przecież już w 1977 roku Han Solo strzelał z wyraźnie stuningowanego Mausera C96!


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6
16

Oglądany: 37830x | Komentarzy: 82 | Okejek: 202 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało