Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Rezerwowy chłopak, zemsta po latach i inne anonimowe opowieści

70 458  
226   43  
Dziś przeczytacie także m.in. o dziecięcej nadziei na wygraną, zbyt cienkim papierze toaletowym, dobrej i złej babci oraz o próbie pomocy małemu chłopcu.

#1.


Miałam wtedy może z 6 albo 7 lat, dokładnie nie pamiętam, tak czy siak byłam dzieckiem.

Zdarzyło się to podczas wakacji. Rodzice pracowali, starsze rodzeństwo spędzało czas ze znajomymi, a ja często zostawałam sama w domu. Bardzo lubiłam oglądać telewizję, a w szczególności wszelkiego rodzaju programy, gdzie można było dodzwonić się na wizję, odpowiedzieć na pytanie, rozwiązać hasło krzyżówki itd.
Wiedziałam, że w tego rodzaju "konkursach" może brać tylko osoba pełnoletnia, dlatego nieustannie ćwiczyłam swój głos tak, aby brzmiał poważniej. A przynajmniej tak mi się wydawało.
W każdym razie prawie codziennie przez jakieś dwa albo trzy tygodnie dzwoniłam na wizję - nigdy oczywiście nie udało mi się połączyć. Bardzo, ale to bardzo liczyłam na to, że uda mi się coś wygrać, już planowałam, że zrobię rodzicom niespodziankę, że będą ze mnie dumni.

Cóż... W końcu przyszedł rachunek. Rodzice zdębiali. Nie pamiętam, ile musieli zapłacić, ale zapewne sporo.

Byłam tak przerażona tym, co zrobiłam, że zaprzeczyłam, kiedy spytali, czy to ja wydzwaniałam pod różne dziwne numery.

Koniec końców nie zostałam ukarana, bo szłam w zaparte, że to nie ja, a rodzice doszli w końcu do wniosku, że może ktoś podłączył się pod nasze kable (nie pytajcie jak, nie wiem, w każdym razie mieszkaliśmy w bloku, gdzie dostęp do różnego rodzaju skrzynek był ogólnie rzecz biorąc nieograniczony).

#2.

Moją sąsiadką jest wredna baba, która dawała mi się we znaki całe dzieciństwo. Między innymi jak graliśmy w piłkę i ktoś kopnął piłkę przez ogrodzenie do jej ogrodu, to regularnie nam ją przebijała. Łącznie załatwiła mi chyba z 10 piłek, plus kilka moim kolegom. Gdy moi rodzice próbowali z nią rozmawiać, to się wypierała.

W zeszłym roku kupiłem uniwersalnego pilota do TV... Od tamtego czasu wymieniła już dwa razy telewizor, "bo się zepsuł". Sprawiedliwość przyszła późno, ale grunt, że przyszła.

#3.


W sklepie akurat zabrakło papieru toaletowego, który zawsze kupuję. Wzięłam więc inny, pierwszy z brzegu, bo mi się spieszyło. W domu się okazało, że to był zły wybór, bo papier jest fatalnej jakości - cienki i się rozrywa podczas używania (piszę to, bo to istotne dla tego wyznania - serio).

Niedawno zamieszkałam z moim chłopakiem. Dziś użył po raz pierwszy tego nowego papieru. Potem przyszedł do mnie i mówi, że musimy kupować inny papier, bo ten to katastrofa i musiał aż umyć po wszystkim ręce, bo mu się ubrudziły - wiadomo w czym.
Myślałam, że po prostu się nieprecyzyjnie wyraził i chodziło mu o to, że musiał dokładniej umyć ręce, a nie AŻ umyć ręce. Dopytałam i nie.
Okazało się, że mój chłopak NIGDY nie myje rąk po skorzystaniu z toalety.

Normalnie aż mnie zatkało, a potem zemdliło. Nie wiem jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?! Myślałam, że dosłownie zwymiotuję po tej informacji. Powiedziałam mu, że chyba żartuje, że to obrzydliwe i w dodatku potwornie niehigieniczne! On na to, że przesadzam. Nigdy rąk nie mył i jakoś żyje i jest zdrowy.

A ja? Teraz obsesyjnie sprzątam całe mieszkanie i nie pozwalam się chłopakowi nawet dotknąć. Brzydzę się go. On problemu nie widzi i uważa, że zaraz mi przejdzie. Tymczasem ja na serio zastanawiam się nad rozstaniem z nim, bo on nie chce nawet słyszeć o zmianie nawyków i myciu tych cholernych rąk! Mówi, że przecież codziennie bierze prysznic i to wystarczy, jeśli chodzi o higienę.

Niedobrze mi. Przeraża mnie, że żyję z takim brudasem. To (jak się okazuje tylko pozornie) zadbany facet, a tu coś takiego! Zupełnie się tego nie spodziewałam.
I tak oto brak papieru w sklepie otworzył mi oczy. Może się wydawać, że to tylko błahostka, ale no... jednak nie. Fuj.

#4.

Człowiek uczy się całe życie. Wczoraj na przykład dowiedziałem się, że niektóre osy lubią budować gniazda w bardzo dziwnych miejscach. Ot, dajmy na to - pod klapą silnikową samochodów, których długo się nie używa. Kolejnym elementem istotnej wiedzy, który posiadłem to fakt, że gniazda os są znacznie mniej wytrzymałe niż może się wydawać i na przykład mogą ulec zniszczeniu podczas otwierania przez nieświadomego mężczyznę takiej to właśnie klapy samochodu, pod którym gniazdko sobie „uwiły”. To jednak nie koniec nauki! Dowiedziałem się też, że jak człowieka ugryzie paręnaście os jednocześnie, to może on dostać wstrząsu anafilaktycznego i w stanie ciężkim trafić do szpitala.
Pozdrawiam was serdecznie spod kroplówki. Lekarz mówi, że mój stan powoli się poprawia i jak wszystko dobrze pójdzie, to wyjdę pojutrze.

#5.


To było jakieś dwa lata temu. Z przyczyn rodzinnych zatrzymałam się na mniej więcej dwa tygodnie w innym mieście u starej przyjaciółki. Wracałam właśnie z większych zakupów. Było około 19, pora późnojesienna, więc szarówka dosyć zaawansowana, mokro, ponuro. Idąc mało uczęszczaną w tamtym okresie aleją, natknęłam się na niepokojącą scenę - dorosły facet ciągnął chyba siedmioletniego chłopca za rękę i kazał mu iść z nim, na co mały stanowczo odmawiał i próbował się wyszarpać. Nie powiem, zmroziło mnie. W pierwszej chwili stałam tak z siatami pełnymi zakupów i patrzyłam na sytuację, nie wiedziałam co zrobić. Awantura między nimi jednak trwała, a mężczyzna zaczął dosłownie ciągnąć chłopca w sobie znaną stronę, a ten zapierał się nogami i mówił, że nie chce. Pełna lęku, ale z poczuciem, że muszę zareagować, ruszyłam w stronę faceta, wołając aby się zatrzymał. Miałam nadzieję, że świadek i sama interwencja go spłoszy - byłam pewna, że miał złe zamiary względem tego dziecka. On jednak zdenerwowany zapytał o co chodzi. Chciałam wiedzieć co się dzieje, co to za chłopiec i czemu jest tutaj taka awantura, ale powiedział, że to nie moja sprawa. Pociągnął małego, który ciągle próbował wyszarpać rączkę z uścisku mężczyzny, krzycząc, że nigdzie nie chce iść. Przestraszyłam się, zagroziłam, że zaraz zadzwonię na policję, jeśli nie puści chłopca. Wtedy odwrócił się, podszedł do mnie i kazał spie*dalać. Przestraszyłam się, nie wiem, czy to przez strach, nagły przypływ odwagi czy jakiejkolwiek pierwotnej siły, ale dźwignęłam jedną torbę pełną zakupów i tak się nią zamachnęłam, że trafiłam nią faceta w ramię albo nawet w szczękę, bo zachwiał się i zgiął w pół, trzymając za głowę. Puścił wtedy chłopca, ale ten, zamiast uciekać czy coś, krzyknął: "Tato!" i podszedł do mężczyzny, pytając, czy żyje. Stanęłam jak wryta, nie wiem jak długo przetwarzałam informację, ale chyba na tyle szybko, by mnie nie złapali, bo nim pokrzywdzony zdołał zrobić cokolwiek - ja już kopytowałam w stronę domu przyjaciółki nawet nie patrząc na to, że w mojej broni zrobiła się dziura i zgubiłam puszkę z ananasami. Nikomu nic nie powiedziałam, po kilku dniach wróciłam już w rodzime strony.

Do dziś, gdy odwiedzam przyjaciółkę boję się, że spotkam tego mężczyznę i mnie rozpozna. Jeśli czyta pan to wyznanie, to przepraszam, naprawdę myślałam, że ktoś chce zrobić pana synowi krzywdę. Mam nadzieję, że nic poważnego się wtedy panu nie stało.
Przepraszam.

#6.

Mam dwie bardzo różniące się od siebie babcie. Jedna - spokojna, życzliwa, uczynna. Druga - złośliwa, roszczeniowa. Pierwsza dużo pomagała, kiedy byłam mała, zaprowadzała i odbierała mnie ze szkoły, zabierała na spacery, czasem do siebie do domu na noc, no taka dobra babcia. Druga, mówiąc delikatnie, od zawsze miała mnie gdzieś. Kiedy widywałyśmy się raz na kilka miesięcy oceniała tylko, jak wyglądam, ani razu nie spytała co u mnie. Ponieważ do pewnego czasu mieściłam się w jej standardach, nie miała się do czego przyczepić. Kiedy kilka lat temu przybyło mi kilka kilogramów, usłyszałam od niej najbardziej krzywdzące słowa, jakie tylko mogłam sobie wyobrazić, przytoczę kilka z nich: "takie grubasy nie mają prawa żyć, lepiej, żeby cię nigdy nie było", "tylko czekam, aż cię facet rzuci i przyjmę tą wiadomość z satysfakcją". I wtedy coś we mnie pękło. Przestałam do niej przyjeżdżać, przestałam pomagać, nie dzwonię na Dzień Babci, na urodziny, imieniny i zresztą ona też przestała. Nie ma pojęcia, co u mnie słychać i w zasadzie też chyba zapomniała, że ma wnuczkę. Nie doczekałam się przeprosin do dzisiaj i zapowiedziałam, że dopóki się nie doczekam, po prostu nie mam tej babci.

Teraz jest niepełnosprawna, porusza się głównie na wózku, potrzebuje opieki 24 na dobę. Rodzice mówią, że powinnam odpuścić, że to było dawno, ale ja jestem nieugięta. Mam dosyć tego, że mój tata wraca od niej cały w nerwach i wyżywa się na nas, bo babcia znowu nagadała mu przykrych rzeczy. Codziennie słyszę, że zachowuje się strasznie złośliwie. Ostatnio rodzina obraziła się na mnie, bo odmówiłam odwiedzenia jej (co próbowali mi narzucić rodzice) i przywiezienia jej posiłku, który sama miałabym zrobić. Rodzice stwierdzili, że jestem podła, skoro to oni musieli się tym zająć, a babci przecież byłoby tak miło. Nie byłoby. Ona w dalszym ciągu ma mnie gdzieś. Interesuje ją cała dalsza rodzina, tylko nie ja. Na wspólnej Wigilii wolała podkreślić, że podzieli się ze mną opłatkiem, ale niechętnie.

Czy jest coś złego w tym, że staram się nie być fałszywą osobą i po prostu mówię co mnie boli i zabolało i oczekuję za to przeprosin, zamiast robić dobrą minę do złej gry?

#7.


Mój tata to taki śmieszek Leszek z gatunku Januszowatych. Historia z co najmniej 10 lat wstecz.

Naszym jedynym i najbliższym sąsiadem był Tadziu - największy wróg ojca. Jako że tato taki mądry, uznał, że zabawnym będzie powiesić swoją własną klepsydrę/nekrolog na płocie (tak żeby Tadziu widział, obserwował nasze pole), żeby następnie straszyć go w nocy.

Nie przewidział jednak, że Tadziu zaprosi jego "ducha" na wódkę i że ta jedna noc sprawi, że zyska prawdziwego przyjaciela. Nie przewidział także, że od tamtej pory ludzie na wsi wraz z rodziną zaczną zwracać się do niego Łazarz. Tak jak i nie przewidział, że jego córka dopiero po kilkunastu latach dowie się, że jego prawdziwe imię to Paweł. Naprawdę myślałam, że ma na imię Łazarz.

#8.

Miałem kiedyś przyjaciółkę, była dziewczyną mojego kumpla. On ją zostawił po nieco ponad roku, a po jakimś czasie wyjechał z kraju i kontakt się urwał; nie był to jakiś bliski kumpel. Tak się złożyło, że niedługo po ich rozstaniu zostawiła mnie moja ówczesna dziewczyna i jakoś tak założyliśmy z przyjaciółką coś na kształt dwuosobowego kącika złamanych serc.
Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, nawet wspólne wyjazdy na weekend się zdarzały.

Może trochę za wolno działałem (nie chciałem naciskać, biorąc pod uwagę okoliczności) i pojawił się jakiś inny facet w jej życiu. Zaczęło się od tego, że zaprosił ją na wesele, potem jakaś kawa (mówiliśmy sobie o tym, co się u nas działo) i zobaczyłem, że muszę coś zrobić albo ja stracę. Wyznałem jej co do niej czuję, przy okazji trochę tłumacząc się z braku zdecydowanych ruchów z mojej strony. Niestety - ona mnie widziała mnie tylko jako przyjaciela.
Serce miałem złamane, ale pozbierałem się. Ja naprawdę lubiłem tę dziewczynę i lubiłem z nią spędzać czas. Wprawdzie częstotliwość naszych spotkań zmniejszyła się znacznie, ale kontakt utrzymaliśmy. Ustaliliśmy wspólnie, że ze względu na to, że niejako byłem stroną w sytuacji, nie będziemy rozmawiać o ewentualnych problemach w jej związku, a w zasadzie tematu jej związku nie poruszaliśmy częściej niż to było konieczne. Dodatkowo zobowiązałem się do niepodejmowania żadnych prób rozbicia jej związku czy też prób rozkochania jej we mnie. Dzięki tym kilku prostym zasadom udało nam się w zasadzie normalnie funkcjonować jako przyjaciele.
Minęło trochę czasu i moje uczucia osłabły, ruszyłem dalej ze swoim życiem, ale oczywiście przyjaźniliśmy się nadal. Teraz było mi nawet łatwiej.

Któregoś zwykłego popołudnia zadzwoniła do mnie, czy mogę po nią przyjechać. Odebrałem ją i od razu zobaczyłem, że coś jest nie tak. Wielka miłość skończona, Romeo ją zdradzał. Dowiedziała się w najgorszy z możliwych sposobów - złapała weneryka. Ponadto z zabezpieczaniem się było u nich różnie, więc poprosiła o podwózkę do apteki po test ciążowy. Po drodze zaległe opowieści o jej związku i sporo łez. Test poszła zrobić w toalecie w Macu, ale zanim wysiadła z auta zapytała mnie, czy jeśli okaże się, że test pozytywny, to czy możemy być razem i czy pomogę jej wychować, bo na tamtego dupka już nawet nie chce patrzeć. Powiedziałem, żeby nie martwiła się na zapas i niech najpierw test zrobi, żeby sprawdzić, czy ma się czym martwić. Test na szczęście negatywny, więc odwiozłem ją do domu.

I teraz pointa: rozumiem, że była w stresie i targały nią silne emocje, była zagubiona... ale wtedy dotarło do mnie, że nie byłem przyjacielem, tylko rezerwą. Ubodło, zabolało... Na to nie mogłem się zgodzić i tak zakończyła się nasza "przyjaźń".

W poprzednim odcinku

5

Oglądany: 70458x | Komentarzy: 43 | Okejek: 226 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało