Na dyrektorskie stanowiska największych firm trafiają osoby nieprzeciętne – co nie zawsze oznacza akurat pozytywne cechy. Na pewno jednak wielu spośród tzw. CEO warto nieco bliżej poznać.
#1. Szkoła CEO
Ukończenie jakiej szkoły daje największe szanse na objęcie dobrej posady w przyszłości? Na to pytanie nie ma jedynie słusznej odpowiedzi, trzeba by przeanalizować całe mnóstwo danych, a i tak nie udałoby się ustalić żadnych merytorycznie uzasadnionych wniosków. Niech więc będzie, że szkołą tą jest… Hyderabad Public School w Begumpet w Indiach. To tam kształcili się CEO Microsoftu – Satya Nadella, Adobe – Shantanu Narayen, Mastercard – Ajaypal Singh Banga, T. K. Kurien – Wipro i… i ta wyliczanka mogłaby potrwać jeszcze trochę.
W niektórych firmach regulaminy określają absolutnie wszystko, nie pozostawiając pracownikom nawet minimalnego pola na własną interpretację. Jeśli chodzi o zasady bezpieczeństwa, zapewne ma to swoje uzasadnienie. A co w przypadku chociażby tzw. dress code’u? Zanim na stanowisku CEO w General Motors pojawiła się Mary Barra, dokument poświęcony ubieraniu się do pracy w GM liczył sobie dobre dziesięć stron. Obecnie składa się z dwóch… słów. „Dress appropriately”, czyli ubieraj się odpowiednio.
Ampex to amerykański gigant na rynku urządzeń elektronicznych założony w 1944 roku. Jakie wnioski z sukcesów tej firmy można wyciągnąć na przyszłość? Najróżniejsze – ale niekoniecznie akurat ten, że kreatywność pracowników należy stymulować na wszystkie dostępne sposoby. Inaczej można pożegnać się z posadą CEO. Przekonał się o tym w latach 60. dyrektor Ampeksu, który postanowił podzielić się z pracownikami LSD. Rada nadzorcza oczywiście storpedowała pomysł, ale CEO się uparł. Zabrał 7 czy 8 inżynierów na tripa (!) w góry, a gdy sprawa wyszła na jaw, został zmuszony do odejścia z firmy.
Czy kariery spod znaku od pucybuta do milionera zdarzają się naprawdę, czy to tylko filmowy wymysł, mający za zadanie podsycać mocno przesadzone wyobrażenia o raju czekającym za oceanem? Zdarzają się, czego najlepiej dowodzi przykład Sidneya Weinberga. Zanim został CEO banku Goldman Sachs, pracował – w tej samej firmie – jako asystent ciecia! Zarabiał 3 dolary tygodniowo, czyszcząc kapelusze najważniejszych pracowników banku oraz ich kalosze (które wówczas jeszcze noszono jako osłonę na bardziej eleganckie buty). Weinberg zdołał wdrapać się na sam szczyt, zyskując przy okazji przezwisko Mr. Wall Street.
Michael O’Leary, właściciel linii Ryanair, zasłynął jednoosobową firmą taksówkarską założoną wyłącznie do omijania korków („szlachta wozi się buspasem”), i pomysłem, aby korzystanie z toalet na pokładach jego samolotów było płatne (nie pozwoliły na to przepisy UE). Zdarzają się jednak i tacy dyrektorzy, dla których pracownicy to nie tylko źródło wypracowywania dochodu. Kiedy w 1995 spłonęła fabryka Malden Mills, oryginalnego wytwórcy polarów, CEO firmy Aaron Feuerstein przez pół roku utrzymywał 3 tys. pracowników z własnej kieszeni, poświęcając na to 25 milionów dolarów.
Co byście zrobili, mając na koncie wiele milionów dolarów i nie musząc już w zasadzie nic? Prawdopodobnie rzucili wszystko i wyjechali w Bieszczady. Teoretycznie. Dlaczego jednak tak wielu ludzi, zarobiwszy kupę forsy, pozostaje w swoich firmach, zapracowując się do śmierci? Jest wiele opcji, jednak żadna nie przekonała Roberta Hohmana. Ten, jako CEO Hotwire, gdy już uznał, że narobił się wystarczająco, rzucił pracę, by… przez rok grać w World of Warcraft. Dopiero po osiągnięciu najwyższego poziomu doszedł do wniosku, że znowu pora zrobić coś pożytecznego – i założył Glassdoor (w międzyczasie z zamiłowaniem grając w LoL).
Najdziwniejsze rozmowy kwalifikacyjne to temat tak obszerny, że właściwie można by na ich kanwie zrobić cały serial. Nierzadko jednak im mniejsza firma i gorzej płatne stanowisko, tym bardziej spotkanie z rekruterem przypomina audiencję u monarchy, u którego wybłagać trzeba łaskę. A jak to wygląda w świecie naprawdę wielkiego biznesu? Walt Bettinger, CEO Charles Schwab Corporation, giganta w sektorze finansów, ma zwyczaj zapraszać potencjalnych współpracowników na… śniadanie do restauracji. By nie było jednak aż tak smacznie, zawczasu poleca kuchni, aby nieco pomylić zamówienie jego rozmówcy. To, jak kandydat do pracy zareaguje na sytuację, pozwala Bettingerowi ocenić jego charakter.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą