Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Zły dotyk, szkolna elita i inne anonimowe opowieści

63 830  
184   27  
Dziś przeczytacie także m.in. o uczniowskiej samopomocy, finansowym wspieraniu rodziny, dbaniu o higienę i nietypowym marzeniu z dzieciństwa.

#1.


Kiedy chodziłam do szkoły, lata 90., powszechną praktyką było sadzanie dobrych uczniów ze słabeuszami i zmuszanie tych pierwszych do "douczania" nieuków.
Byłam piątkową uczennicą, najlepszą w klasie. Analogicznie więc trafił mi się najgorszy przypadek.
Chłopak, Adaś, był na pograniczu szkoły specjalnej. Zostawałam z nim czasem po lekcjach, dawałam odpisywać zadania - za co mi się obrywało potem, bo przecież miałam mu to wytłumaczyć.

Lubiłam go, ale altruizm ma swoje granice. Też chciałam się bawić na przerwie.
Niestety - nasza wychowawczyni miała taki system, że jak kazała komuś pomóc i ten ktoś nie umiał dalej, to jego ''douczacz'' obrywał zachowanie. Do tego było rozliczanie przed klasą z postępów kolegi, typu "patrzcie jaka z niej koleżanka". Dzieciaki z natury są mściwe, więc sami wiecie. Problemem jest też to, że taki uczeń bez przerwy trącany, rozpraszany, "dej" odpisać, dej to-tamto, sam opuszcza się w nauce. W końcu zaczęłam obrywać tróje, bo nie byłam w stanie nadążać za lekcjami i pisać prawie na 2 zeszyty równocześnie.

Po miesiącu wychowawczyni mściwym tonem oświadczyła, że kto z kim przestaje, takim się staje, i wpisała mi dwóję. Nie pożałowała również komentarzy, że opuściłam się w nauce, nie zdam do następnej klasy, że jestem leniwa i głupia. Powiedziała, że oficjalnie jestem teraz najgorsza w klasie. Dla 8-latki to jak wyrok śmierci.
Ryczałam w domu całe popołudnie, bo przyznałam się do pały, ale nie powiedziałam mamie, że to przez to, że muszę ciągle tłumaczyć Adasiowi. Mama też na mnie nakrzyczała. Wiecie, 8-latce trudno skojarzyć fakty.

Kolejne złe oceny zaczęły rosnąć jak grzyby po deszczu. W szkole wyzwiska - w domu opiernicz. I tak kolejny miesiąc. W klasie nikt się do mnie nie odzywał, bo gnębione przez nauczycieli dzieciaki nie są lubiane.

I tu stała się rzecz - dla mnie - najlepsza w życiu. Adaś złamał obie ręce i miał mieć nauczanie indywidualne. Nie było go w szkole, miałam spokój i wreszcie mogłam się normalnie uczyć.
Jako że Adaś mieszkał niedaleko, po miesiącu nauczycielka kazała mi uczyć go po lekcjach w domu. Sprzeciwiłam się, bo rodzice nie pozwalali mi samej chodzić po mieście i bałam się iść tam sama. Wpisała mi uwagę i zadzwoniła po mamę.
I tu popełniła błąd, bo sprawa się rypła. Powiedziała mamie, że kazała mi pomagać kalekiemu koledze, a ja się tak karygodnie zachowałam. Opowiadała, że mu dokuczam itp. Koniec końców cała sprawa wyszła na jaw. Mamę zagotowało. Nigdy przed i po nie zrobiła nikomu takiej awantury. Również kilka osób z klasy potwierdziło, że Adaś ciągle coś ode mnie chciał i że w sumie wszystkim ulżyło jak go nie ma. Był skandal na pół szkoły, zmieniono nam wychowawcę.
A mama zabrała mnie na największe w życiu lody i przeprosiła za to, że nie wspierała mnie od początku.

#2.

Znajomi się ze mnie śmieją, że powinni mnie weryfikować, iż nie jestem robotem, gdyż gdy miałam 10 lat, wytrzaskałam przednie zęby tak, że musieli mi wstawiać koronki metalowe (około 6), żeby nałożyć mostki.

Potem co roku prawie miałam coś złamane i za każdym razem w taki głupi sposób, że aktualnie mam w nogach trzy pręty metalowe, a w rękach dwa. W wieku 18 lat miałam wypadek, w którym miałam dorabiany kawałek czaszki oraz dwa żebra, gdyż wyłamały się na zewnątrz, no i już ich nie odzyskałam, więc za nie również mam coś wstawione.

Więc wyobraźcie sobie sytuację, jak chciałam dwa lata temu polecieć do Stanów i na lotnisku (ponieważ pikało na bramkach) podałam im cały plik papierów, w których były wymienione wstawione metalowe części. Facet sprawdzający to tylko otworzył z niedowierzaniem oczy i zapytał mnie, jakim cudem ja jeszcze żyję.

#3.


Moi rodzice to typowa klasa robotnicza.
Po latach dochrapali się domu na obrzeżach, ale mają kredyt na 30 lat.
Zawsze chcieli, żebym znalazła pracę i miała normalne życie. Niby spoko, ale marzyło mi się "coś więcej". Nie chciałam brać kredytu na 50 lat, wegetować w m2 z trójką dzieci i mężem. Kręcili nosem, powtarzając, że pieniądze nie są do szczęścia potrzebne.

Miałam 22 lata, gdy trafiła się okazja wyjazdu do Niemiec na zbiory. Koleżanka jeździła co roku i załatwiła mi miejsce. Rzuciłam pracę w kebabie i pojechałam.
Praca była bardzo ciężka. Zwłaszcza ogórki źle wspominam, bo jeździło się tzw. "samolotem" i zbierało głową w dół. Pracowałam od wiosny do jesieni. Trochę kasy udało mi się uzbierać i po sezonie starczyło na wynajęcie kawalerki. Załatwiłam sobie pracę przy produkcji konfitur (ta sama firma) i tak z sezonowego wyjazdu zrobiło się kilka lat.

Historia jakich wiele, prawda?

No więc po jakoś 2 latach rodzice zapytali nieśmiało, czy dorzuciłabym się do remontu dachu. Wiedziałam, że im ciężko z tym kredytem, zgodziłam się więc. Zatrudnili "fachowca", kolegę taty, bo był tani. Dzięki temu starczyło na odmalowanie z zewnątrz domu. Niestety dach przeciekał dalej.
Rok później tata miał operację na kolano. Opłaciłam mu rehabilitację, ale po trzech wizytach zrezygnował, bo kasa była potrzebna na piec.

Takich sytuacji było więcej, ale dla mnie te 200-300 € nie było ogromną sumą, więc pomagałam. W końcu zaczęłam im wysyłać po 100 € miesięcznie.

Przyszedł rok 2017. Złamałam nogę i tymczasowo straciłam pracę. Musiałam trochę oszczędzać, więc poza tą kwotą nie mogłam nic więcej.
8-9 miesięcy dochodziłam do siebie. Niby kasę jakąś dostawałam z bezrobocia, ale sami wiecie, oszczędności były mi potrzebne.
Zadzwonił tata, że wypatrzył samochód w salonie i czy mogłabym pożyczyć 60 tys., bo tyle im brakuje (auto było za 90 tys.). Nie mogłam, bo ledwie chodziłam i miałam może tyle całych oszczędności. Obraził się.

Miałam wtedy inne zmartwienia, nie myślałam o tym.

Cztery miesiące później odwiedziłam ich w Polsce. Zadzwoniłam, że przyjeżdżam. Na miejscu moje rzeczy stały zapakowane w garażu, nikt nawet nie wyszedł. Nawet kwiatkowi się oberwało. Wynieśli go, mimo że był początek marca. Z przykrością dowiedziałam się od sąsiadki, że całe miasteczko wie, jaka jestem okropna. Jak im dach cieknie, bo nie mieli przeze mnie wystarczająco pieniędzy. Jak nie pożyczyłam kilku stówek na auto i muszą jeździć gratem.

Przepłakałam noc w hotelu i wróciłam do siebie. Kurek zakręciłam, nie dostają już grosza. Kontakt urwałam, mimo iż po "suszy" zadzwoniła mama co tam u mnie. Od przyjaciółki, która dalej przyjeżdża na zbiory, wiem, że rozpuszczają ploty, że ich okradłam.

I tylko kur*a tego kwiatka mi żal, bo wyhodowałam go z ziarenka i pielęgnowałam 16 lat.

#4.
Bardzo lubię się myć, jestem schludną kobietą w wieku 25 lat. Myję się dwa razy dziennie, dbam o to, by ubrania, które noszę zawsze były świeże i wyprasowane. Po dokładnej kąpieli wykonuję wiele zabiegów pielęgnacyjnych, jak np. peeling całego ciała, nawilżanie skóry balsamami, golenie niechcianych włosków, pielęgnacja włosów.
Każdy, kto patrzy na mnie z boku, widzi zadbaną kobietę. Jednak nie było tak od zawsze.

Lubię bardzo się myć, ponieważ za dziecięcych lat byłam brudnym dzieckiem. Rodzice rozliczali mnie z każdego nadprogramowego litra wody zużytego na mycie mojego ciała, ale nie byliśmy biedną rodziną.
Do 12. roku życia myłam się w małej misce, choć posiadaliśmy wannę z bieżącą wodą ciepłą i zimną. Nauczono mnie, bym myła tylko twarz, ręce, okolice intymne i stopy. Gruntowna kąpiel była raz w tygodniu, w sobotę, bym była czysta na niedzielne nabożeństwo. Wtedy mogłam wykąpać się w wannie. I każdą taką kąpiel wspominam bardzo przyjemnie, kiedy całe moje ciało znajdowało się w wodzie. Pochodzę z małej wioski, ludzie bardzo lubią plotkować i zwracać wszystkim uwagę, dlatego kąpiel w sobotę była obowiązkowa dla wszystkich. Jako najmłodsza kąpałam się pierwsza, później w tej samej wodzie brat, mama i na końcu tata.

Do 12. roku nie przeszkadzało mi aż tak, że mogłam się porządnie kąpać raz w tygodniu. Gorzej, gdy zaczęłam dojrzewać, i w wieku 13 lat dostałam miesiączkę. Był to ogromny temat tabu i gdyby nie lekcje biologii, nie wiedziałabym co się ze mną dzieje. Włosy przetłuszczały się często i potrzebowałam je wymyć co dwa dni, miska wody nie starczyła mi na wykąpanie ciała z potu i do tego jeszcze umycia włosów. W domu było tylko zwykłe mydło i najtańszy szampon do włosów. Powiedziałam to rodzicom, na co odpowiedzieli, że skoro oni dają radę, to ja też powinnam.

U mnie w szkole wyśmiewano brudne, brzydko pachnące dzieci, więc każdego poranka koło 4-5 godziny, gdy wszyscy jeszcze spali, brałam bardzo szybki prysznic w wannie. Od koleżanki na urodziny dostałam antyperspirant i pachnący żel pod prysznic, więc starałam się jak mogłam, by nie pachnieć brzydko. Nawet nie wiecie ile wysiłku wkładałam każdego dnia, by swoim brzydkim zapachem nie odstraszać ludzi ode mnie. W gimnazjum w szatniach od wf-u były prysznice, nosiłam z sobą ręcznik i najtańsze małe mydło. Gdy tylko szkoła po zajęciach pustoszała, szłam tam i kąpałam się ile tylko chciałam. Sprzątająca pani wiedziała o mojej sytuacji w domu, więc bez problemu otwierała dla mnie prysznic. A na mikołajki dostałam od niej dwa szampony, żel pod prysznic i antyperspirant w sztyfcie, bo nigdy nie miałam swoich pieniędzy.

Do liceum poszłam już do innego, większego miasta, miałam pokój w akademiku, dostawałam socjalne i dorabiałam po godzinach w lekkich pracach.
Już nigdy brzydko nie pachniałam.

#5.


Chodziłem do gimnazjum w małym miasteczku. Była tam jedna szkoła, więc i brak możliwości, by się przenieść.
Do mojej klasy chodziła „elita szkoły”, czyli syn burmistrza i jego bogate znajomki. Zawsze musieli być najlepsi.
Miałem z nimi fajne relacje, bo jak oni grałem w piłkę w „reprezentacji”, ale po cichu ich nie lubiłem, w sumie nikt nie lubił, ale potrafili zgnoić człowieka i zawsze uchodziło im to na sucho, więc nikt nie chciał podpaść. Miałem też świetnego nauczyciela, dzięki któremu polubiłem jego przedmiot. Był wymagający, ale i sprawiedliwy, przy czym tak świetnie prowadził zajęcia, że bez nauki i powtórek spokojnie dostawało się 4, jakoś wszystko w głowie zostawało. Miałem też w klasie biednego chłopaka, którego wychowywała tylko matka, ale był piekielnie inteligentny. Teraz wiem, że miał zespół Aspergera, w tamtych czasach jeszcze niezdiagnozowany. Elita zaczęła się nad nim znęcać, bo miał lepsze oceny, poprawiał ich, gdy popełniali błąd przy tablicy - a to kradli mu książki, a to wklejali gumy do zeszytów, wbijali jajko do piórnika. Ot, takie chamskie kawały... On się nie skarżył, nie przejmował, co wkurzało ich jeszcze bardziej. W trzeciej klasie zmienili nam wychowawcę na tego nauczyciela. On zauważył problem. W międzyczasie elita dała zdjęcia i profile na socjal media (era przedfacebookowa) tego kolegi z Aspergerem na fora gejowskie i inne tego typu. Nagle na jego kontach zaczęli wypisywać różne wiadomości zboki i jego matka przyszła do szkoły szukać pomocy. Elita chwaliła się tym przed jakimś meczem, wszystko wiedziałem.
I gdy niby poszedłem zapytać tego nauczyciela, czy mogę coś na piątkę zrobić, to powiedziałem mu o całej sytuacji, prosząc, by zachował to w tajemnicy.
Nauczyciel zaczął wyciągać konsekwencję, wyjaśniać sprawę, namawiać matkę poszkodowanego do zgłoszenia sprawy na policję.

Finalnie elicie obniżono tylko zachowanie. Mimo wszystko pod koniec dyrka podniosła im na bardzo dobre, a syn burmistrza zaczął się przechwalać, że dostanie 5 z przedmiotu wychowawcy i będzie miał średnią 5.0, pomimo iż nie zasłużył. Dyrektorka i władze naciskały nauczyciela, by postawił mu piątkę, ale ten był nieugięty aż do wystawienia ocen. Nie wiem co zrobili, ale stało się coś, że nauczyciel musiał podwyższyć mu ocenę, starą skreślić w dzienniku i poprawić. I się zaczęło... Koleś siedział z linijką na lekcjach, skreślał każdemu uczniowi, którego uczył, jego dawną ocenę i podwyższał o stopień. Kto miał już szóstkę, dostawał od niego książkę. I mówił wszystkim: "Podziękujcie synowi burmistrza, skoro on może, to wy też". No i wszyscy mu dziękowali, a jemu było głupio. Mimo to ta historia ciągnęła się za nim nawet w liceum - nie był tam lubiany.

Nauczyciel odszedł po tym wszystkim i wykładał na uczelni. Niby nikt nie wie, że to ja zakapowałem, i mało to dało, ale do tej pory mam satysfakcję, że tak bardzo namieszałem.

#6.

Moim największym marzeniem w dzieciństwie były drzwi do pokoju. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale nigdy ich nie było. Jedyne drzwi były do łazienki, ale i one dawały jedynie trochę prywatności, bo połowę ich wielkości zajmowała szyba, której nikt nigdy nie zasłonił choćby kawałkiem firanki. Kiedy byłam całkiem mała, jakoś mi to nie przeszkadzało, jednak kiedy po raz pierwszy odwiedziły mnie koleżanki i zaczęły zadawać pytania "dlaczego nie masz drzwi do pokoju, nie wstydzisz się przebierać tak na widoku, nie boisz się, że ktoś zobaczy cię w wannie?", zrobiło mi się strasznie głupio. Kilka razy spytałam rodziców, czemu właściwie nie mamy drzwi w pokojach, ale albo mnie zbywali, albo twierdzili, że nikomu nie jest to potrzebne do szczęścia. Później wstydziłam się do siebie zaprosić koleżanki ze szkoły, bo bałam się, że znowu będę musiała odpowiadać na krępujące pytania dotyczące prywatności.

Kiedy weszłam w wiek dojrzewania, brak drzwi zaczął mi mocno przeszkadzać. Nie chciałam przebierać się i ryzykować, że akurat ktoś będzie przechodził obok - co moim rodzicom i mieszkającej wtedy z nami babci zdarzało się średnio co kilka minut - więc tuż nad wejściem do pokoju zawiesiłam kawałek grubej i ciemnej zasłony. Mamie ten pomysł bardzo się nie spodobał i zaraz ściągnęła zasłonę. Później kilkukrotnie próbowałam jakoś ukryć wejście do pokoju, ale skutek był zawsze ten sam - rodzice uważali, że wymyślam i pozbawiali mnie prywatności. Tłumaczyłam im, że wszystkie moje koleżanki mają drzwi i zapewnioną intymność, że w drzwiach do łazienki nie ma metrowej szyby i jest zamek, ale to wszystko na nic. Zupełnie jakby uważali, że rodzina nie powinna mieć przed sobą tajemnic. Nie wspomnę ile razy ktoś z rodziny korzystał z łazienki przy otwartych drzwiach albo wchodził do mojego pokoju, gdy próbowałam się uczyć, rozmawiać przez telefon czy po prostu przebrać w piżamę. By odrobić lekcje albo przygotować się na sprawdzian, musiałam chodzić do biblioteki, bo w domu przez cały czas chodził telewizor, grało radio albo ktoś wchodził mi do pokoju z jakąś błahostką.

To wszystko sprawiło, że byłam ciągle znerwicowana, nie umiałam się uspokoić, a brak prywatności sprawił, że bardzo wstydziłam się siebie i swojego ciała. Wiele razy, gdy przebierałam się w pokoju lub łazience, rodzice wchodzili sobie wtedy na luzie i mówili ze śmiechem "że mam trochę tłuszczyku na bioderkach, że mi rosną włoski, że ktoś powinien kupić sobie nowy stanik". Kilka razy palnęli takimi tekstami przy rodzinie, która nas odwiedzała i chciałam się wtedy zapaść pod ziemię. A oni? Byli wręcz dumni, że tak dobrze się znamy, a nie jak moi głupi kuzyni, każdy zamknięty w swoim pokoju.

Wyjazd na studia przyjęłam wręcz jako błogosławieństwo. Od wyprowadzki odwiedziłam rodziców może ze trzy razy i jakoś nie żałuję.

#7.


Po premierze "Zabawy w chowanego" postanowiłam dodać coś od siebie. Dlaczego anonimowo? Ponieważ przez 25 lat wypierałam to ze swojego umysłu. I nigdy nie mówiłam o tym nikomu. Ani rodzicom, ani mężowi, ani komukolwiek, kto mógłby z tym coś zrobić.

Kiedy miałam 7 lat, byłam molestowana seksualnie przez księdza. Księdza, który przez parafię został dedykowany do pracy z dziećmi. Kilka spotkań w tygodniu, wspólne śpiewanie przy akompaniamencie gitary. A raz, dwa razy w miesiącu po takim spotkaniu chciał, żebym została. Na początku tylko mówił mi jak ładnie śpiewam, że powinnam dużo ćwiczyć i za kilka lat dołączyć do chóru kościelnego. Po jakimś czasie zaczął inicjować dotyk. Początkowo pozornie niewinny. Dotykał moich dłoni, kładł rękę na moim udzie. Z czasem jego dotyk stawał się bardziej intymny. Dotykał mojego krocza przez spodnie, kładł moją dłoń na swoim penisie. Po jakimś czasie ten dotyk stawał się coraz gorszy. Dotykanie nagich genitaliów, zmuszanie mnie do masturbowania go. Następnie doszło zmuszanie do seksu oralnego. Ostatnim krokiem była penetracja. Miałam ledwo skończone 8 lat... Potem zostawił mnie w spokoju. Widocznie dostał to, czego chciał.

Dlaczego nigdy nikomu nie powiedziałam? Bo wstyd był tak wielki, że nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Nie pamiętam nawet jak ten człowiek wyglądał ani jak się nazywał. Pamiętam tylko dotyk i głos. Głos, który mówił, że nikt nie może się dowiedzieć, bo to nasza tajemnica. I jeżeli ktoś się dowie, nie będę mogła już nigdy śpiewać. Dzisiaj już sobie z tym poradziłam, trauma pozostała, ale jest pod kontrolą. Ale wiele lat było bardzo ciężkich. Koszmary, strach przed dotykiem czy jakimkolwiek intymnym kontaktem.
Gdybym wtedy miała w sobie odwagę, być może uchroniłabym inne dzieci przed podobnym losem. Ale nie miałam...

W poprzednim odcinku

14

Oglądany: 63830x | Komentarzy: 27 | Okejek: 184 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało