Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Zemsta Kamila, prawdziwi przyjaciele i inne anonimowe opowieści

73 027  
312   49  
Dziś przeczytacie także o ojcu śmieszku, sposobach na katolickich rodziców, niezbyt udanym zakończeniu koncertu i dowiecie się dlaczego pewna para zdecydowała się na drugie dziecko.

#1.


Kiedy miałam 16 lat, często pomagałam mojemu ojcu w zakupach. Tak było i tym razem. Mieliśmy kupić trochę żarcia oraz zapas papieru toaletowego, bo się skończył. Szybko zorientowałam się, że w sklepie jest paczka moich znajomych z liceum, w tym – facet, który wówczas niesamowicie mi się podobał, a do którego nigdy nie miałam odwagi zagadać.

Podczas gdy ukryta za regałem z konserwowym bobem patrzyłam w stronę obiektu mych westchnień, mój rodziciel wyczaił promocję na dziale z papierem toaletowym. Znalazł opakowanie z 24 rolkami za połowę ceny. Uradowany tym odkryciem, machając wielką zgrzewką „srajtaśmy”, wrzasnął do mnie z drugiego końca sklepu: „Kaśka! Jak tam twoja biegunka? Czy tyle papieru ci wystarczy? Czy może wziąć drugi taki zestaw na wszelki wypadek?”. Moi znajomi szybko zorientowali się, że tata krzyczy do mnie, czerwonej jak cegła wypłoszonej kruszyny ukrytej za konserwami, i ryknęli głośnym rechotem.

Historia miała jednak szczęśliwe zakończenie. Chłopak, który tak bardzo mi się podobał, sam do mnie zagadał następnego dnia. Podszedł do mnie i wręczył mi opakowanie węgla lekarskiego. Udałam, że to śmieszny żart. Nasza znajomość trwa do dzisiaj. Nie, nie jesteśmy parą, bo Krzysiek to zadeklarowany waginosceptyk.

#2.

Pochodzę z bardzo wierzącej rodziny z katolickimi tradycjami, którą bez przerwy okłamuję w kwestiach wiary.

Rodzice są mocno zaangażowani w życie kościelne. W domu leci tylko Telewizja Trwam, książki tylko te wydawane przez wydawnictwa kościelne, poza tym kościół, nauka i obowiązki domowe. Chodziłam też do katolickich szkół i gazety typu Bravo były konfiskowane, miało się mało wiedzy o innym świecie. Był ostry kato reżim. Nie buntowałam się, bo w takim środowisku żyłam.

Wszystko zmieniło się, gdy wychowawczyni zaciągnęła mnie na chór oazy (takie zgromadzenia w kościołach, chodzi o spotykanie się wiernych i działalność na rzecz Kościoła). Był to chór głównie nastolatków i tam poznałam osoby, które jasne, były na próbach, zachowywały się wzorowo, a zaraz po nich szły się jakoś zabawić, wypić piwko, czyli robili to na pokaz, aby rodzice się odczepili. Wpadłam w taką paczkę i byłam nią zafascynowana. Uczyli mnie jak oszukiwać rodziców, żeby zdobyć trochę wolności. Przez to zapisałam się i na wolontariat, i szybko odbębniałam co miałam zrobić, a potem szliśmy się czegoś napić, potańczyć czy chociażby poleniuchować. Oczywiście starzy byli zachwyceni, nic nie podejrzewali. Znajomi z paczki mogli wpadać, bo byli z oazy. Rodzice ich aprobowali, lubili. Z jednym z nich, R, złapałam super kontakt, miałam wtedy 16 lat i hormony buzowały. R złożył oficjalne śluby czystości, wszystkim mówił, że czeka do ślubu. Nawet kiedyś opowiadał o tym dzieciakom na rekolekcjach. No to poszłam w jego ślady i rodzice brali to za pewnik. Często się z R spotykaliśmy i uczyliśmy razem, rodzicom się to podobało, bo mi pomagał, a miał świetne stopnie. Gdy kończyliśmy lekcje przed 16, to spotykaliśmy się u mnie i uprawialiśmy seks, gdy wracali rodzice, to zadowoleni siedzieliśmy już przy biurku i się uczyliśmy - zero podejrzeń. Raz nawet zabawialiśmy się w moim pokoju, gdy mama gotowała w kuchni. I tak przez całe LO. Ani moi, ani jego rodzice nic nie podejrzewali.
Gdy zdecydowaliśmy się wspólnie wynająć mieszkanie na studiach (i jeszcze z jednym kolegą z oazy), rodzice przyklasnęli, bo R się mną zaopiekuje...

Z jednej strony wiem, że moje zachowanie jest straszne, bo religia stała się dla nas niczym więcej niż tylko wymówką dla rodziców, kłamstwo to porządek dzienny. Jesteśmy na studiach już dwa lata, a w tym czasie ani razu nie poszliśmy do kościoła w nowym mieście. Zbrzydło nam to wszystko. Obecnie jesteśmy parą, rodziny są zachwycone, bo śluby czystości, czekamy, dajemy przykład... Nie rusza nas ogrom kłamstw - radzimy sobie jak możemy. Niestety spotkania z rodzicami są dla nas męczące, panuje w ich domach taka duchota religijna... Dlatego pracujemy dorywczo, aby nie jeździć do nich za często. Lubimy nasze życie bez kato nadzoru, ale jednak nie chcemy stracić z nimi kontaktu, więc kłamiemy dalej.

#3.


Poznałem kiedyś przepiękną dziewczynę, z którą połączył mnie fakt, że lubiła ten sam zespół co ja. Spotykaliśmy się przez dobre dwa lata, a ku obopólnej radości nasza rocznica przypadała na dzień, w którym wspomniana kapela miała grać u nas w mieście. Nawet nie pytajcie co musiałem zrobić, aby wejść w posiadanie dwóch wejściówek na pokoncertową balangę. Miłość mojego życia kwiczała z radości niczym młode prosię, gdy oznajmiłem jej, że czeka nas parę piwek w towarzystwie muzyków, których uwielbiamy.

Zaraz po koncercie trafiliśmy na imprezę. I powiem wam, że byłaby to dla mnie wzorowa rocznica związku, gdyby nie to, że „moja druga połówka” już po piętnastu minutach upiła się, wlazła na stół i krzycząc „Juuuuu!” zerwała z siebie górną część odzieży i „zmysłowo” oblała się szampanem. Żeby upokorzeń było mi mało, po chwili „zaopiekował się nią” gitarzysta zespołu, który okazał wielką troskę, zabrawszy ją do swojego pokoju hotelowego...

#4.

Parę miesięcy temu zaczął boleć mnie brzuch. Zaczęły drażnić mnie zapachy, miałam mdłości, wymiotowałam, źle znosiłam alkohol. Pomyślałam - ciąża. Ginekolog jednak zaprzeczył. Same dolegliwości nie były mocno uciążliwe, po prostu bardziej uważałam na jedzenie.

Dwa miesiące temu mój stan się pogorszył. Z tygodnia na tydzień czułam się coraz gorzej, mniej jadłam, nie mogłam uprawiać sportu. W połowie marca poszłam do lekarza - wczesna ciąża. Byłam załamana. Antykoncepcja zawiodła. Mój stan zdrowia wciąż się pogarszał. Z końcem marca przestałam jeść. Wszystko powodowało ból i wymioty. Trafiłam do szpitala, a tam? Moje problemy zostały zbagatelizowane. To ciąża! Nic pani nie będzie i wypuścili mnie do domu z zaleceniem lekkostrawnej diety (przecież nie mogę jeść!) i brania no-spy. A ja czułam się tylko gorzej. Nie mogłam jeść, pić. Kolejni lekarze, to były kolejne leki i diety. Zero poprawy. Lekarze na wieść o ciąży rozkładali ręce i odmawiali inwazyjnych zabiegów.

Postanowiłam, że albo ja zadbam o swoje zdrowie, albo nikt inny tego nie zrobi. Podjęłam decyzję - aborcja. Przez internet zdobyłam leki. Przyjęłam je wg zaleceń. Czułam się źle, wiedziałam, że muszę to zrobić, ale jednocześnie rozumiałam konieczność tego co robię. Usunęłam.

Minęło kilka dni, a moje zdrowie wciąż nie notowało poprawy. Trafiłam kolejny raz do szpitala. Tym razem, jako nieciężarna, dostałam komplet badań. Gastroskopia, kolonoskopia, itd. Okazało się, że mam ostry, przewlekły stan zapalny żołądka oraz wrzody. Kolejna moja wizyta zbiegła się z krwawymi wymiotami, co okazało się na szczęście nie perforacją zmian w żołądku.

Dziś wciąż jestem w szpitalu. I będę tu jeszcze jakiś czas. Choroba odebrała mi zdrowie, kilogramy (przy wzroście 174 ważę 43 kg - schudłam 17 kg), urodę. Wypadają mi włosy, moja cera jest jak z papieru, nie mam siły nawet na kurs łazienka-łóżko. Prysznic sprawia, że bez leków wymiotuję z wysiłku.

Do czego zmierzam? Ciąża nagle pogorszyła mój stan. Nie mogłam w ogóle jeść. Czułam się coraz gorzej. Wymiotowałam nawet po łyku herbaty. Ciąża sprawiła również, że lekarze zbagatelizowali mój stan. Nikt mnie nie słuchał kiedy dowiadywał się, że jestem w ciąży. Tylko dziecko to, dziecko tamto. Mówiłam, prosiłam i w szpitalu, i lekarzy, z którymi rozmawiałam. Nikt nie chciał wykonać żadnego badania. Nikt nie słuchał, że czuję się coraz gorzej, że nie jadłam najpierw od 10 dni, potem od 14, aż do trzech tygodni. Mówiłam - nie utrzymam tej ciąży, jak mi nie pomożecie. Ale nikt nie słuchał. Wiec zrobiłam to co uważałam za słuszne.

Teraz wracam do zdrowia, ale pełna złości i żalu do wszystkich, których spotkałam w ciągu ostatnich tygodni, a którzy zapomnieli, że przez chwilę byłam nie tylko matką, ale i człowiekiem, który potrzebował pomocy.

#5.


Za dzieciaka dużo pomagaliśmy rodzicom w pracach gospodarskich. Latem jednym z obowiązków było przygotowanie drzewa na zimę. Wiadomo, ojciec ciął i rąbał, a my woziliśmy taczkami do piwnicy i układaliśmy stosy pod ścianą przy piecu.

Któregoś dnia zabrałam się z bratem za wożenie wcześniej przygotowanej sterty. W pewnym momencie przyjechała do nas grupa przyjaciół, żeby wyciągnąć nas na boisko. Było nam przykro, ale musieliśmy odmówić wiedząc, że rodzice i tak nam nie pozwolą dopóki nie skończymy. Byłam pewna, że po prostu pójdą bez nas, ale oni odstawili rowery, chwycili za taczki i zaczęli ładować i wozić drzewo. Robotę, która zajęłaby nam pół dnia, wspólnie ogarnęliśmy w dwie godziny i pojechaliśmy na boisko.

I to są prawdziwi przyjaciele! Nigdy im tego nie zapomnę.

#6.

Rodzice "zrobili mnie", żebym zajęła się niepełnosprawnym bratem, gdy ich zabraknie...
Myślę, że jest tu sporo osób, które spotkały się z takim zjawiskiem.
"Trzeba zrobić drugie dziecko, żeby zajęło się tym niepełnosprawnym".

Mój brat ma ciężki autyzm, padaczkę, a do tego zachowania agresywne i autodestrukcyjne. Od dziecka wiedziałam, że to mój braciszek, że muszę się nim opiekować, bo wymaga pomocy i kiedyś jego życie będzie zależne ode mnie. Rodzice wpajali mi to od samego początku i brałam to za pewnik.
Mimo to bałam się go, bo czasami z niczego zaczynał mnie bić, a był ode mnie 7 lat starszy, silniejszy, większy. Wszystko w moim domu było podporządkowane pod brata - rodzaj jedzenia, pory posiłków, kanał w tv, wyjazdy.
Mama nie pracowała, zajmowała się bratem, ojciec zarabiał.

Pierwszy okres buntu miałam w gimnazjum, gdy chciałam gdzieś wyjść ze znajomymi, jednak mama kazała mi się wtedy opiekować bratem. Zaczęłam ją prosić, narzekać, że nigdzie nie wychodzę, na co odparła mi, że po to mnie zrobili, żebym się nim zajmowała. I od tego momentu nic już nie było takie same. Nie czułam się kochana, akceptowana, a nawet uważałam, że jestem wykorzystywana.

Gdy dostałam się na naprawdę dobre studia w innym mieście, dla nich to był cios, że nie będę już w domu, że im nie będę pomagać. Kazali mi przemyśleć decyzję. Płakałam po nocy, bo naprawdę oczekiwałam, że się ucieszą, będą dumni. Dodatkowo zajmowanie się bratem było coraz trudniejsze. Był za duży, za silny, żeby nad nim zapanować. Raz gdy mnie uderzył miałam podbite oko, spuchniętą twarz, mamie złamał palce.

Na studiach wreszcie byłam panią swego losu. Zaczęłam też pracować jako barmanka wieczorami, uniezależniać się od rodziny. I przyznam, że z miesiąca na miesiąc coraz rzadziej się z nimi kontaktowałam, potem jeździłam tam tylko na święta.

Na te święta do nich nie pojechałam, spędziłam je z rodziną chłopaka w górach, było super.

W marcu moja mama musiała mieć operację, więc pojechałam do domu, żeby pomóc, ale robiłam wszystko na odwal się. Pomagałam jej w czynnościach domowych, w gotowaniu, ale brata totalnie olewałam. Mama stwierdziła, że nie tak mnie wychowała, że jest mną bardzo zawiedziona, że w przyszłości będę za niego odpowiedzialna i musimy mieć jakiś kontakt.
Jakiś kontakt? On nie ma z nikim i niczym kontaktu. Odparłam jej zgodnie z prawdą, że nie planuję się nim zajmować, że jeżeli będzie taka potrzeba, to oddam go do domu opieki. Płakała, krzyczała na mnie i kazała mi się wynosić.

Wzięłam wszystkie swoje ciuchy, pamiątki, dokumenty, świadectwa i wyszłam.

Minął miesiąc od tej sytuacji. Nie próbowali do mnie dzwonić.
A mi jest... zaskakująco dobrze. Jestem szczęśliwa, czuję się niezależna. Mam takie wrażenie, że odzyskałam własne życie. Nie czuję wstydu, tylko... dumę? Dziwne?

#7.


Mam nietypowego kolegę, powiedzmy Kamila, który nigdy nie odpuszcza i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Akcja działa się w Szczecinie przy Manhattanie, dawno temu, kiedy telefonowanie do kogoś było drogie - to ważne.

Zaczepił go młody chłopak na ulicy, prosząc o pieniądze. Mój kolega spytał czemu nie pójdzie do pracy. Koleś powiedział, że zbiera pieniądze na odzież ochronną, bo chce pracować w warsztacie samochodowym, a na rodziców nie ma co liczyć - alkoholicy. Mój kolega pokazał mu, gdzie facet najmuje ludzi do pracy z ulicy przy przeprowadzkach - noszenie mebli itp. Kamil postanowił pomóc młodemu chłopakowi i przyjęli się razem na jeden dzień do pracy, a szefo potwierdził "nie będziecie stratni" i zapewnił, że wypłata będzie wystarczająca na ubranie robocze, buty ze stalowymi noskami i rękawice.

Pracowali 8 godzin - dwie osoby. Noszenie mebli w ciasnych blokach bez windy. Kamil - kulturysta - był odpompowany. Kiedy przyszło do wypłaty, dostali 20 zł. Kamil spokojnie wytłumaczył, że nie taka była umowa. Szefo zaczął straszyć policją, bo pracowali na czarno. Wtedy Kamil wyjaśnił mu, że z policją to on może mieć problem, że zatrudniał na czarno. Szefo tylko powiedział, aby nie był taki cwany, po czym wsiadł do auta i uciekł.

Kamil postanowił się zemścić. A skoro zemsta smakuje najlepiej na zimno, odczekał miesiąc, wszystko planując.

Po miesiącu kupił kartę telefoniczną Tak Tak (nierejestrowaną) i zadzwonił do szefa prosząc o dużą przeprowadzkę 80 km od Szczecina (dwa auta ciężarowe - 6 osób). Szefo nie poznał głosu Kamila i bardzo się zapalił, bo Kamil zgodził się na wysoką opłatę - bo mu się spieszy, bo mu zależy. Szefo był cwany, poprosił o telefon z numeru stacjonarnego, ale Kamil się wykręcił mówiąc, że telekomunikacja już mu odłączyła telefon. Prosił grzecznie, zgadzał się na wszystko. Szefo widać już liczył pieniądze przed oczami - zgodził się.

Następnego dnia auta ruszyły ze Szczecina i kiedy dojeżdżały na umówiony adres, Kamil zadzwonił do dowodzącego kierowcy (szefo został w firmie), że pomyłkowo podał zły adres przeprowadzki. Ten nowszy był ponad 40 km dalej - czyli razem 120 km od Szczecina. Kierowca pojechał i jak się domyślacie, nikogo tam nie zastał. Kamil wyłączył telefon.

Włączył go następnego dnia. Połączeń nieodebranych - dziesiątki.
Szefo w końcu się dodzwonił - Kamil odebrał i odkrył wszystkie karty. Przypomniał historię sprzed miesiąca, przez którą szefo teraz musi zapłacić 6 osobom za cały dzień i za benzynę dwóch aut ciężarowych, które pokonały 240 km każda - łącznie 480 km. Szefo wyzywał Kamila przez telefon od najgorszych, straszył, że go znajdzie i odzyska kasę. Kamil spokojnie z uśmiechem mu wyjaśnił, że dodzwonił się na Tak Taka i że kartę zaraz wyrzuci, a w ogóle to nadal traci pieniądze, bo... dzwoni do niego. Szefo się rozłączył.

Kamil, pozdrawiam Cię.
GT
14

Oglądany: 73027x | Komentarzy: 49 | Okejek: 312 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało