Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Transfuzje z mleka, źródło lenistwa Murzynów i woskowanie uszu - oto najbardziej niedorzeczne przykłady pseudonaukowych teorii

57 148  
158   74  
„Epidemia koronawirusa to zaplanowany przez illuminackie jaszczury spisek! Ma on ułatwić myśliwym odstrzał zagrożonego wyginięciem, endemicznego borsuka błotnego, aby w Puszczy Białowieskiej móc stawiać maszty obsługujące sieć 5G, której zadaniem jest usmażenie ludziom mózgów! Nie wierzysz? Sprawdź w Internecie!” - teorie spiskowe zawsze podparte są paranaukowym pieprzeniem, które to z łatwością trafia do głów naiwnych odbiorców. Dziś śmiejemy się z płaskoziemców, foliarzy i antyszczepionkowców, ale jakby tak zerknąć wstecz, to okaże się, że historia natchnionej pseudonauki jest znacznie bogatsza niż można by przypuszczać!

Transfuzje z mleka

Pamiętacie niedawny skandal wywołany przez Jerzego Ziębę, który to w styczniu postanowił wykorzystać grożącą światu pandemię i sugerował „leczenie” infekcji za pomocą dożylnych wlewów z nadtlenku wodoru? Cóż, jeszcze nieco ponad sto lat temu sporą popularnością cieszyły się zabiegi pompowania ludziom do krwiobiegu mleka! Propagatorami tej szalonej procedury było dwóch lekarzy z Kanady - James Bovell i Edwin Hodder, którzy wierzyli, że zawarte w wydzielinie gruczołu mlekowego cząsteczki tłuszczu mogą przeobrazić się w białe krwinki.



W ramach eksperymentu zaaplikowano wlew z prawie 0,4 litra krowiego mleka pewnemu 40-letniemu mężczyźnie i o dziwo, nie wyzionął on ducha. Nie za pierwszym razem. Skonał dopiero po piątym zabiegu. Mimo nędznych rezultatów takich doświadczeń, metoda ta stała się całkiem modna, szczególnie wśród mieszkańców Północnej Ameryki. Ponoć „lekarze” zaklinali się, że mleczne transfuzje pomagają pacjentom chorym na gruźlicę, oczopląs i migreny. O tym, że duża część chorych, w następstwie tej procedury zapadła w śpiączkę zbyt głośno już nie mówiono…

Źródło chorób psychicznych kryje się w ludzkich… zębach!

Henry A. Cotton był działającym na początku XX wieku, amerykańskim psychiatrą, który zdobył bardzo dobre wykształcenie w Europie, a jego mentorem był nie kto inny, jak sam Alois Alzheimer! Po powrocie do ojczyzny Henry otwarcie głosił teorię, jakoby wiele z psychicznych zaburzeń było efektem infekcji zębów. W związku z tym zaczął on na swych pacjentach przeprowadzać zabiegi dentystyczne, które w praktyce polegały na masowym usuwaniu uzębienia nieszczęsnym szaleńcom. Pod okiem Cottona wyrwano ich łącznie 11 tysięcy! Wtedy dopiero Henry doszedł do wniosku, że brak poprawy zdrowia psychicznego wśród „leczonych” wynika z tego, że infekcja zdążyła zaatakować wewnętrzne organy. Pewnie się domyślacie jaką radę miał na to nasz doktorek?



Tak, zaczął on radośnie wycinać chorym ich jajniki, jądra, śledziony oraz fragmenty okrężnic. Oczywiście spora część rozbebeszonych przez Cottona osób wyzionęła ducha po takich zabiegach, ale nie zmieniło to faktu, że był on w pewnym momencie bardzo popularną i szanowaną osobą.
Ponoć Henry do końca wierzył w prawdziwość swojej teorii. Do tego stopnia, że sam usunął sobie, swojej żonie i dziecku sporą część zębów.

Czemu te cz#rnuchy są takie leniwe?

Samuel Adolphus Cartwright – żyjący w pierwszej połowie XIX wieku, sympatyzujący z konfederatami, lekarz posiadał kawał ziemi, na której pracowali murzyńscy niewolnicy. Najwyraźniej facetowi nudziło się, bo po długich obserwacjach swoich czarnych sługusów, doszedł on do wniosku, że przedstawiciele tej rasy wykazują objawy pewnych, nieznanych białemu człowiekowi chorób.



Catwright postanowił więc bardzo dokładnie te anomalie opisać. I tak też wymyślił on poważnie brzmiący termin: dysaesthesia aethiopica. Niewolnik cierpiący na to choróbsko był apatyczny i ospały, czyli w praktyce – leniwy. W trosce o zdrowie swych podopiecznych, Samuel szybko opracował metodę leczenia nieszczęsnych Murzynów. Skuteczna miała się okazać „stymulacja skóry” chorego. Sugerował on, że pacjent powinien zostać porządnie umyty, dokładnie namaszczony olejem, a następnie solidnie wybatożony skórzanym pasem i odesłany do ciężkiej pracy. Uczony z całą powagą twierdził, że „terapia” szybko przynosi rezultaty, a osoba tak leczona będzie wyglądała na „wdzięczną białemu człowiekowi za przywrócenie jej sensu życia i rozproszenie mgły przesłaniającej intelekt”.



Cartwright wymyślił też jeszcze jedną chorobę. Nazwał ją drapetomanią, a podstawowym jej objawem była chęć ucieczki z niewoli. Lekarz „odkrył”, że znacznie mniej niewolników daje dyla, jeśli są oni traktowani dobrze – na wzór dzieci. A szczyla czasem przecież trzeba zlać, bo inaczej nie będzie posłuszny… Jeśli jednak pańska dobroć i okazjonalny wpierdol nie dawał rezultatów, Catwright sugerował obcinanie Murzynom ich dużych palców u nóg. Cóż – może i nie zniechęciłoby to ich do planów dezercji, ale na pewno sprawiłoby, że taki delikwent uciekałby znacznie wolniej…

Woskowanie uszu – oszukańcza praktyka, która ma się dobrze do dzisiaj!

Specjalna, pusta w środku, świeca Indian Hopi wkładana jest do twojego ucha. Następnie knot zostaje podpalony. Wewnątrz takiej tuby powstaje podciśnienie, które wysysa z przewodu słuchowego zgromadzoną tam woskowinę i całą masę innych zanieczyszczeń. Dodatkowo zabieg taki stymuluje naczelne punkty energetyczne twojego ciała i przywraca organizmowi harmonię. Bo, wiecie – to musi być skuteczne. W końcu metoda ta została wymyślona przez indiańskich mędrców, a oni przecież jeżdżą na bizonach, palą jakieś psychodeliki w fajkach i nigdy się nie mylą.



Naczelnym dowodem skuteczności tej popularnej od wielu już dekad procedury ma być zgromadzona w wydrążonej części świecy woskowina i cały syf, który to rzekomo wyssany został z ludzkiego ciała. Okazuje się jednak, że podciśnienie jest zdecydowanie za małe, aby wyciągnąć cokolwiek z naszych uszu, a wyjęty ze świecy brud, który pokazywany jest pacjentom to nic więcej niż mieszanka roztopionego wosku i fragmenty spalonego knota.

Albert Abrams – człowiek, który potrafił zdiagnozować każdą chorobę

Na koniec zostawiliśmy pana, który swoim „dorobkiem” przypomina trochę naszego Jana Taratajcio. Abrams był lekarzem i wynalazcą. Cóż takiego on wynajdywał? Ano urządzenia, które to miały służyć do wykrywania każdej możliwej choroby w ludzkim ciele. Na początku XX wieku mężczyzna ten oznajmił światu, że metodą diagnozowania wszelkich anomalii jest obserwacja wibracji komórek człowieczego organizmu. Drgania te, nazwane przez ich odkrywcę „Elektrycznymi Reakcjami Abramsa” można było odczytać, a następnie „skorygować” za pomocą specjalnego urządzenia, którego autorem był oczywiście Albert.



Inne ustrojstwo miało służyć do stawiania diagnoz – za badawczą próbkę służyć mogła np. ślina pacjenta, krew, kawałek obciętego paznokcia, a nawet jakiś osobisty przedmiot należący do chorego. Spore zainteresowanie zarówno tajemniczymi wynalazkami Abramsa, jak i jego naśladowców, sprawiło, że temat zwrócił uwagę amerykańskiej Agencji Żywności i Leków, która zdecydowała się przesłać parę próbek krwi do badań. Ich wyniki były dość zabawne. U pierwszego z pacjentów zdiagnozowano zapalenie jelita grubego. To dość zaskakujące, biorąc pod uwagę, że osoba, od której krew pobrano, była już od jakiegoś czasu martwa. Badanie drugiej próbki wykazało artretyzm w nodze. Tak się złożyło, że w tym wypadku mowa była o facecie, któremu amputowano jedną z dolnych kończyn, a wynik sugerował, że chora jest akurat ta noga, której człowiek ten już nie posiadał. Ostatnim z pacjentów była kura, u której zdiagnozowano… infekcję zatok.

6

Oglądany: 57148x | Komentarzy: 74 | Okejek: 158 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało