Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Okiem młodego kierowcy karetki - jak to jest naprawdę?

31 015  
183   8  
Jeśli zastanawiasz się, jak to jest prowadzić mały OIOM na kółkach, jakie emocje towarzyszą w trakcie śmierci pacjenta, jak wygląda świat zza kierownicy karetki w blasku niebieskich świateł - to trafiłeś/aś bardzo dobrze.


Od czego to wszystko się zaczęło?

Miałem 21 lat, kiedy po raz pierwszy wsiadłem w ogóle do "karetki". Nie przypadkiem znalazłem się w prywatnej firmie, która świadczyła usługi transportowe dla kilku dużych szpitali w Warszawie.

Głównie chodziło o transport pacjentów między szpitalami oraz transport osób dializowanych na zasadzie DOM-SZPITAL-DOM. Czasem trafiło się, że był wyjazd transplantacyjny gdzieś poza rejon Warszawy do innego miasta. I na tamten moment wiadomość, że muszę jechać na sygnale ponad 200 kilometrów w jedną stronę, była najlepszą możliwą wiadomością. Najczęstszym wyjazdem w firmie był transport krwi, osocza, płytek, wyniki badań pacjentów itd. Niby prosta praca fizyczna dająca zastrzyk adrenaliny i dużo zadowolenia, a kiedy mamy podany dokładny adres i pozwolenie dyspozytora na jazdę na tzw. gwizdkach (czyt. sygnałach), to już w ogóle człowiek myśli, że jest spełniony, bo robi coś dobrze, coś, co lubi, i w dodatku w dobrej wierze oraz w przekonaniu, że chce robić to do końca życia. I jak się okazało, z tą chęcią robienia do końca życia - to nie do końca jest tak różowo...

Było przecudownie do momentu, w którym zdałem sobie sprawę, że jestem wykorzystywany przez ludzi nade mną w hierarchii firmy, a następnie szantażowany przez szefostwo. Wypłata miesiąc w miesiąc dochodziła po 15-20 dniach od faktycznej, umówionej "na gębę" daty. W momencie kiedy dyspozytor dał ciała, wysługiwał się resztą pracowników, były groźby, że albo jedziesz z Panią X na sygnale do domu i szybko wracasz, bo nie ma czasu, albo od jutra nie pracujesz.

Tak - odwoziliśmy ZDROWYCH ludzi do domów po badaniach szpitalnych na sygnale, wstyd - ale co zrobić. Niestety większość karetek (w Warszawie), które widuje się na ulicy, jadących na sygnale, to są firmy transportowe, które podczas rekrutacji wymagają tylko i wyłącznie prawa jazdy kat. B.
Nie musisz mieć doświadczenia, nie musisz znać obsługi wyposażenia w karetce, nie musisz mieć pozwolenia na kierowanie pojazdami uprzywilejowanymi - smutne, ale prawdziwe.

Nie chcę oceniać, ale jest to chyba główna przyczyna aż tylu wypadków z udziałem pseudo karetek.


Pod koniec swojej pracy w tejże firmie zacząłem dyktować warunki. Byłem na tyle bezczelny, że nauczyłem się, w jakich przypadkach mogę sobie na to pozwolić i z premedytacją to wykorzystywałem. Nie odwoziłem już ludzi po dializach do domu na sygnale. Nie jeździliśmy po obiad na sygnale. I chyba nic w tym dziwnego. Firma zaczęła podupadać, mieliśmy potwierdzoną informacje, że przetarg wygrała inna firma, a my będziemy musieli z końcem roku się wynieść.

I jako że w rodzinie zamiast osób medycznych mam osoby związane mocno z prawem, wykorzystałem to i wspólnie znaleźliśmy na tyle mocne argumenty i luki w prawie, że cała firma dostała umowy, i to nie byle jakie, bo umowy o pracę.
Zbuntowałem kilku chłopaków i wyszło na nasze. Co prawda umowy podpisane zostały na szpitalnym parkingu na maskach karetek i na kolanie w szpitalnym korytarzu, ale sukces to sukces.

Po wygranej wojnie zdałem sobie sprawę, że czuję się na tyle silny, że przyszedł czas zmienić towarzystwo. Zdałem kurs na pojazdy uprzywilejowane (tzw. wkładka) i zgłosiłem się do Państwowego Ratownictwa Medycznego.

I jak pomyślałem, tak zrobiłem. Wysłałem CV! Po niecałym miesiącu zostałem zaproszony na rozmowę, musiałem zdać wewnętrzne mini testy (chociażby z topografii miasta, znajomości ulic oraz szpitali w Warszawie), sprawdzana była moja wiedza na temat eksploatacji auta oraz techniki jazdy.
Wszystko przeszedłem śpiewająco i czułem, że to dobry krok. Zostałem wysłany na wszystkie niezbędne badania, a potem na kurs BHP. Potem podpisanie umowy i w końcu odbiór kompletu ubrań ratownictwa medycznego, co cieszyło mnie najbardziej.

Pierwszy dyżur

Wakacyjny poniedziałek.

Początkowo byłem wkurzony, ponieważ zostałem wyrzucony na bazę, czyli transporty. Byłem z jednej strony zły, że przyszedłem z transportów na transporty, ale po czasie ogarnąłem, że to była zupełnie inna kultura pracy. Dyspozytor nie dzwonił co 5 minut, wrzeszcząc przez telefon, gdzie jestem i dlaczego nie jadę na sygnale. Nie robiliśmy po 15 przewozów dziennie. Był czas na odpoczynek, był czas na papierosa, kawę, a nawet sen w ciągu dnia. Kierowniczka za każdym razem, kiedy mnie mijała, powtarzała, żebym się nie przyzwyczajał, bo chce mnie bardzo szybko obsadzić na systemie. Czyli że będę przydzielony na daną stację i zacznę uprawiać prawdziwe ratownictwo, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Nie mogłem się doczekać, a jednocześnie był strach przed nieznanym.

Sobotni wieczór


No i nadszedł dzień, w którym miałem w końcu zasiąść za sterami "prawdziwej" karetki. Jeździć do wypadków, spadających samolotów, ratować ludzi na ulicy i w domach. Tiaaa...
Przyjechałem do pracy godzinę przed rozpoczęciem dyżuru (18:00), zaparkowałem, wysiadam - papieros, drugi, trzeci, czuję kolory, widzę głosy - euforia, będę jeździć, będę ratować! Przebrałem się, przepisałem karetkę na siebie, pobrałem klucze, dokumenty i dla pewności wyszedłem z grupą ludzi z innych zespołów na papierosa. Nagle krzyk - dawaj młody, jedziemy k1!

*k1 - kod pilności, pilny wyjazd na sygnale.

Tak jak stałem, tak wsiadłem do rydwanu - światła, odpalam nawi, jedynka, odpalam niebieskie i kita.
Opis wezwania: 18 lat, nieprzytomna, czuć alkohol.
Oczywiście jak Śródmieście, to i Bulwary Wiślane - najlepsze miejsce, gdzie można się napić. Podjeżdżamy, wychodzimy. Leży dziewczyna, reaguje na światło i bodźce. Jak się okazało, jest i była cały czas przytomna. Z relacji świadków wynika, że wymiotowała.
Była masa ludzi, wszyscy patrzyli nam na ręce, poszedłem po nosze, a potem razem z ratownikiem z medycznego rozłożyliśmy pozłotko, coby nasza księżna nam zbytnio karetki nie przystroiła w swój ostatni posiłek.

Załadowaliśmy ją do karetki, zmierzyłem cukier, ciśnienie i "plecakowy" stwierdził, śmiejąc się, że nie daję mu zarobić na chleb. Więc grzecznie wróciłem za kierownicę. Stoimy jakieś 5-7 minut i nagle napatoczyła się koleżanka dziewczyny, puka w szybę i zapłakana mówi, że paliły dziś marihunanen i piły bardzo dużo alkoholu przez cały dzień, bo ma dziś 18 urodziny. I co z nią teraz, gdzie ją zabieramy, czy będzie żyć, że to jej wina itd. Dziewczyna była po prostu tak narąbana, że ją odcięło. Pamiętam, że parametry miała w normie. Kierownik zespołu wezwał system do walki z alkoholizmem, potocznie zwany Strażnikami Miejskimi.
Przyjechali, przełożyli dziewczę od nas do siebie, a my w wakacyjnym rytmie Zenka Martyniuka wróciliśmy na stację.

Pamiętam, że cały dyżur minął już potem spokojnie, jazda do nadciśnienia o 2 w nocy, zatrzymanie moczu, czyli codzienność dla pogotowia. Na tamten moment wiedziałem, że może być ciężko, ale chciałem chłonąć to wszystko, chciałem poznawać i uczyć się wszystkiego po kolei. Chociaż najgorsze przyszło dopiero potem...

****


Wszystko to, co dzieje się u mnie na bieżąco znajdziesz na Moim Instagramie: WarsawAmbulans.
14

Oglądany: 31015x | Komentarzy: 8 | Okejek: 183 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało