Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Obiad z koleżanką, Walentynki z synem i inne anonimowe opowieści

64 503  
244   55  
Dziś przeczytacie m.in. o najgorszym wspomnieniu z lat szkolnych, przezornym imprezowiczu, niezapomnianej wizycie w schronisku dla zwierząt i czterech minutach, które mają ogromne znaczenie.

#1.


Moje najgorsze wspomnienie?
7-8 lat, 1 klasa podstawówki. Biegłam do łazienki, ostatkiem sił się wstrzymując. Nagle pani nauczycielka mnie łapie i z wrzaskiem, że po korytarzu nie wolno biegać. Próbuję coś wtrącić, że ja naprawdę muszę, ale gdzie tam. Generalnie skończę w piekle i cały świat zginie, bo JA śmiem biegać po korytarzu. Niestety nie byłam na tyle odważna, żeby po prostu odejść, no i popuściłam. Pani widząc to hyc mnie za rękę i do dyrektorki. Ta każe mi poczekać z nauczycielką na hali. Za jakieś 15 minut wchodzą WSZYSCY, ja na środku i rozpoczęto apel, na którym każdy dowiedział się co zrobiłam i jak naganny czyn to jest. Wszyscy w śmiech, ja ledwo łapię oddech z powodu płaczu i wstydu.

Po szkole oczywiście histeria (tak, musiałam siedzieć do końca lekcji w mokrych spodniach, nie były to czasy, gdzie dzieci miały telefony komórkowe), opowiedziałam rodzicom co się stało. Natychmiastowa zmiana szkoły, sprawa do kuratorium oświaty, nauczycielka o ile pamiętam dostała coś w rodzaju nagany.

Do tej pory na myśl o tym się czerwienię.

#2.

Wczoraj zaprosiłam koleżankę na wspólny obiad w restauracji. Objadłyśmy się do syta, ale i tak dopchałyśmy się jeszcze deserem. Po tym obfitym posiłku, za który miałam zapłacić fortunę (no, ale cóż – czasem można podarować sobie odrobinę luksusu), poprosiłam kelnera o pół szklanki wody, bo zawsze kilkanaście minut po obiedzie muszę przyjąć moje leki.
Kiedy dostałam rachunek okazało się, że do rachunku na kwotę 170 zł doliczono mi 10 zł za wodę. Planowałam zostawić 30 zł napiwku, ale uznałam, że jednak nie tym razem...

#3.


Parę dni temu poszedłem ze znajomymi na imprezę. Jako że niedawno dostałem wypłatę i miałem sporo gotówki, postanowiłem zostawić portfel w domu, bo bałem się, że ktoś może mi go podczas zabawy ukraść.
Okazało się, że moje obawy mogły być słusznie – nie dość, że na imprezie był straszliwy ścisk, to jeszcze trochę się upiłem, więc szansa na zgubienie tam mojej wypchanej hajsem skarbnicy była dość duża. Tak sobie rozmyślając i ciesząc się ze swojej zapobiegliwości, dotoczyłem się do domu. Humor mi się jednak trochę zepsuł, gdy okazało się, że podczas mojej nieobecności ktoś się włamał do mieszkania. Zniknął nie tylko mój portfel, ale i konsola, telewizor, laptop i mikrofalówka.

#4.

Do napisania żalpostu skłoniło mnie zdjęcie, które zobaczyłam na pewnej grupie. Zdjęcie ząbków, a raczej czarnych kraterów (u trzylatki), nad którymi zebrała się ropa. I pytanie "co zrobić?", "córka nie daje się dotknąć". Najlepiej domowymi sposobami, bo dentysta i szczoteczka to zło. Bo to przecież normalne, że trzyletnie dziecko o sobie decyduje.

Jak można tak skrzywdzić dziecko?
Dlaczego niektórzy nie potrafią poświęcić dwóch minut rano i dwóch minut wieczorem, by nauczyć i wyrobić dziecku nawyk, że o zęby trzeba dbać?
Jest rok 2020, a nadal spotykam dzieci z próchnicą, których rodzice nie są świadomi, że bez odpowiedniej opieki może ciągnąć się całe życie. To nie tylko dzieci ludzi z marginesu. To również dzieci z normalnych domów, co boli tym bardziej.

Próchnica to straszne gówno. Wiem, co piszę. Byłam takim dzieckiem. Byłam dzieckiem, któremu fotograf mówił "uśmiechnij się... a nie, lepiej nie". Byłam dzieckiem, którego rodzice w dzieciństwie nie zadbali, by samo umiało właściwie zadbać o swój uśmiech. Z chorych mleczaków zrobiły się chore zęby stałe. Zawsze szybko, niedokładnie. Pierwsze zęby stałe złapały próchnicę od mleczaków, które jeszcze zostały. Nikt odpowiednio się nie zainteresował, a niestety - dziecko samo tego nie zrobi, póki nie zacznie boleć.

Jak zaczęło boleć, było już tragicznie. Między 13-14 rokiem życia miałam usunięte już 6 zębów stałych. Reszta leczona kanałowo i lepiona plombami jak się dało. Kilka lat był spokój, w międzyczasie miałam leczenie ortodontyczne i myślałam, że mój koszmar się skończył. Niestety nie na długo. Dwa lata po ściągnięciu aparatu straciłam kolejne dwa zęby, które pękły w pół. Były leczone kanałowo i niestety tak się zdarza. Podobno. Tydzień temu pękł kolejny. Prawdopodobnie jego też stracę. Plomby, które noszę również siadają. To, co zostało z moich własnych zębów - kruszy się i wypada.

Mam 25 lat. Wiem, że jestem skrajnym przypadkiem i zrobiłabym wszystko, by po prostu tego nie przechodzić. I zrobię wszystko, by nie przechodziły tego moje dzieci.

Na dzień dzisiejszy leczenie będzie wynosiło około kilkadziesiąt tysięcy. Siadają mi stawy skroniowo-żuchwowe, mam ciągłe bóle głowy i trudności z jedzeniem. Czeka mnie ponowne leczenie, bo wszystko psuje się od środka, ewentualne korony i mosty, by jakoś to poskładać do kupy. Mnóstwo bólu, wycia pod prysznicem, by nikt nie zobaczył, jak bardzo ta banalna, błaha walka mnie wykańcza.

Nie róbcie tego swoim dzieciom. A jeśli widzicie, że ktoś zaniedbuje je pod tym względem - zwróćcie uwagę. Piszę to na tej grupie, bo jest szczególnie bliska mojemu sercu. W internecie bywam śmieszkiem, ale niestety w realu walczę sama ze sobą. Niestety nie jestem gotowa napisać to jako ja. Czuję wstyd i zażenowanie, ale jeśli chociaż jedna osoba po przeczytaniu tego zadba o siebie i swoje dziecko - to super.


A wystarczyłoby tak niewiele... Dwie minuty rano i dwie minuty wieczorem.

#5.


Pracuję w schronisku jako wolontariusz. Mamy u nas, niestety, kilka starszych osobników, a jak wiadomo, ludzie jeśli adoptują, to chcą albo młode, albo kilkuletnie maks zwierzaki.
Raz trafiła nam się para, pan z młodym paniczem, którzy na zlecenie pani szukali nowego, domowego sierściucha po tym, jak ich poprzedni odszedł. Kręcili się długo, oglądali, głaskali, wiadomo, decyzja niełatwa. Dość dużo czasu spędzili przy boksie Zuzi, ślicznej, szarej damy, choć już niemłodej, ponad dziesięcioletniej, ale oddanej i wiernej. Wszyscy już mieliśmy nadzieję, że to właśnie nadchodzi wielki dzień.
Niestety.... Wybrali dwa młode kociaki.

Przy końcu, przy podpisywaniu już umowy, młody panicz rzekł" Tato, weźmy też tę starą kotkę. Niech dożyje u nas ostatnich, spokojnych dni". I ojciec się zgodził! Tak więc po 10 latach życia, w tym 4 w schronisku, Zuzia znalazła swój ukochany dom!

Oby więcej takich ludzi!

#6.

Może dla niektórych walentynki to głupota, ale mi w tegoroczne święto zakochanych było naprawdę przykro. Zawsze obchodziliśmy ten dzień z moim mężem, a w tym roku… Cóż. To były pierwsze walentynki bez mojego męża, który umarł pół roku temu.

Myślałam, że bardzo ciężko zniosę ten dzień, jednak bardzo pozytywnie się zaskoczyłam.

Mój wspaniały nastoletni syn zrezygnował z randki ze swoją dziewczyną i zaprosił mnie na kolację. Nie wiem nawet jak opisać wdzięczność za ten gest, którego się naprawdę nie spodziewałam ani którego nie wymagałam. Mój syn podarował mi kwiaty, jak miał to w zwyczaju jego ojciec, a po kolacji powspominaliśmy ojca ze łzami w oczach i szczerze porozmawialiśmy. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby nie syn, to moja prawdziwa opoka i szczęście. Każdemu życzę takiego mądrego i czułego dziecka.

PS. Dziewczyna się nie obraziła. Zaprosił ją później do nas do domu i myślę, że lepiej tego dnia nie mogliśmy spędzić.

#7.


Było piękne letnie popołudnie. Razem z mężczyzną mojego życia jechaliśmy do jego rodziców na "zapoznawczy obiad". Bardzo się stresowałam, oprócz jego rodziców miały być dwie siostry z mężami i dziećmi. Gdy dojechaliśmy na miejsce, ujrzałam ogromny dom z pięknym ogrodem. Im bardziej zbliżaliśmy się do drzwi, tym bardziej serce mi waliło, a w głowie kłębiło się mnóstwo pytań i wątpliwości: czy pasuję do tego bajkowego świata? Ja, szara mysz z biednego domu. Czy mnie zaakceptują? Czy nie popełnię żadnej gafy? O czym mam z nimi rozmawiać?

Drzwi otworzyła nam mama mojego lubego. Przywitała nas ciepłym uśmiechem, wyściskała mnie i zaprosiła do środka. W salonie wszyscy siedzieli już przy stole. Nogi miałam jak z waty, ale przywitałam się z każdym i mimo moich obaw zostałam miło przyjęta, a każdy z członków rodziny wydawał się być nastawiony do mnie pozytywnie.
Dom w środku był równie piękny co na zewnątrz. Wszędzie dużo świeżych kwiatów, eleganckich mebli, nakrycie stołu, sztućce... czułam się, jakbym była w jakimś pałacu, a nie w domu. Co chwilę czułam też na sobie spojrzenia przeplecione z uśmiechem. Tematy rozmów były "luźne": o pogodzie, o tym, że ktoś złapał gumę w aucie. Ja przyglądałam się temu wszystkiemu i w duchu błagałam: "nie pytajcie, gdzie pracuję, nie pytajcie, gdzie mieszkam, o rodziców nie pytajcie..." - i nie pytali.

Jedzenie było pyszne. Po pierwszym i drugim daniu przenieśliśmy się na taras. Ta cisza, spokój, widok na ogród, na staw, rechot żab... coś cudownego. Siedziałam mocno trzymając za rękę mojego lubego i nie wierzyłam, że jestem tu gdzie jestem i że widzę to co widzę. Po chwili mama mojego księcia przyniosła ciasto, za nią szła siostra z tacą, na której był szampan i dużo kieliszków i w pewnym momencie taca wypadła jej z rąk, a wokoło rozległ się huk rozbijającego się o podłogę szkła...

Obudziłam się - a właściwie obudził mnie odgłos tłukącej się butelki w kuchni i krzyki pijanego ojca i matki. Spojrzałam na zegarek, była 3:18. Nadal piją - pomyślałam. Mam 17 lat. Jestem przyzwyczajona do alkoholu i krzyków w domu. Staram się być zaradna, dużo pomagają mi dziadkowie, pracuję roznosząc ulotki, więc mam na swoje "drobne potrzeby". Tamtej nocy już nie zasnęłam, było za głośno. Bajka się skończyła, trzeba wracać do szarej rzeczywistości.

Dużo myślałam i doszłam do wniosku, że jeśli kogoś już poznam, to zawsze będę się wstydzić moich rodziców, mojego brudnego mieszkania i mojej biedy...

#8.

Sytuacja nie anonimowa (już), ale może niektórym coś uświadomi.

Jakieś 10 lat temu, gdy byłam jeszcze w liceum, mama zrobiła jakieś grzyby leśne na patelni. Nienawidzę grzybów, ich zapach sprawia, że zbiera mi się na wymioty. Moi rodzice i brat natomiast je uwielbiają, pod każdą postacią. Zamknęłam się w swoim pokoju i otworzyłam okno. Gdy już tak nie śmierdziało, popsikałam perfumami apaszkę (żeby zamaskować resztę zapachów), założyłam ją na twarz i poszłam do kuchni.

Mój brat, wtedy gimnazjalista, widząc mnie zrobił minę pełną politowania, odwrócił się do rodziców, którzy sprzątali po obiedzie i robili dla mnie coś innego do jedzenia i zapytał z pełną, udawaną, powagą "Dlaczego nigdy nie powiedzieliście, że moja siostra jest adoptowana?". Oczywiście chodziło mu o to, że jako jedyna nienawidzę grzybów, ale tato stanął jak wryty, a mamie wypadły naczynia z rąk. Staliśmy tak w czwórkę przez krótką chwilę, każdy zaskoczony na swój sposób, aż tato zapytał "Jak się domyśliliście"?. W pierwszej chwil pomyślałam "wkręcają mnie...", brat, sprawca zamieszania, w milczeniu, odwracając głowę niczym surykatka, patrzył to na mnie, to na rodziców. Przez apaszkę nie było widać mojej zmieszanej miny... To był dzień pełen niespodzianek i wyjaśnień.

Rodzice mnie adoptowali, gdy miałam pół roku. Nie mogli mieć własnych dzieci. Biologiczna matka nie wzięła mnie ze szpitala. Moi rodzice po kilku latach z zaskoczeniem odkryli, że spodziewają się dziecka, mojego brata. Zawsze czułam się kochana i rozumiana. Mam świetny kontakt z rodzicami i z bratem. Jestem szczęśliwa. Oczywiście wyznanie było dla mnie ostrym szokiem, który trawiłam przez kilka dni. Rodzice nigdy nie planowali mi tego powiedzieć.

Jednak tak naprawdę pomiędzy mną a rodzina nic się nie zmieniło. Byłam za to pod wielkim wrażeniem, jak logistycznie poradziła sobie moja rodzina, żeby utrzymać to wszystko w sekrecie. Wiedzieli dorośli, ale żadne dziecko już nie, bali się, że ktoś może wypalać. Babcia, największe plotkara, tak mnie pokochała, że dla "mojego dobra" wmówiła połowie wsi, że chorowałam i byłam w szpitalu, dlatego nikt mnie długo nie widział.

Do czego zmierzam... Nie szukam swojej rodziny biologicznej, nie interesuje mnie jakie są moje biologiczne korzenie itp., cieszę się, że trafiłam do tak dobrych i kochających ludzi i cieszę się, że jestem ich córką. Mam szczęście. Biologiczni zrezygnowali ze mnie, nie wiem z jakich powodów, ale i ja zrezygnowałam z nich. Gdybym nawet dostała propozycję poznania kogoś z biologicznej, nie zgodziłabym się. A prawda jest ważna. Teraz, będąc w szpitalu, na pytanie "czy ktoś w pani rodzinie chorował na..." odpowiadam po prostu, że nie mam takich danych.

Poznałam kilku adoptowanych młodych dorosłych. Myślą podobnie jak ja. Pozdrawiam wszystkich rodziców adopcyjnych.
6

Oglądany: 64503x | Komentarzy: 55 | Okejek: 244 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało