Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

33 lata temu powstał jeden z najlepszych filmów sci-fi w historii - "Robocop"!

61 304  
264   22  
Podczas ostatniego piwkowania ze znajomymi, któryś z tych nostalgicznych pijaków nakłonił mnie do odświeżenia sobie pierwszej części „Robocopa”. Bałem się tego seansu, jak kornoawirusa. Wiecie jak to jest – film obejrzany za dzieciaka, żyje w naszej pamięci jako pozbawione skazy, dzieło idealne. W zetknięciu z rzeczywistością dostajemy kubeł zimnej wody na łeb, a nasze wspomnienia okazują się pustą, niestabilna konstrukcją, którą przez lata układaliśmy sobie w głowach. Czy tak właśnie wygląda sytuacja z „Robocopem”? Zdecydowanie nie! Ten film zestarzał się z wyjątkową gracją!
Przy okazji seansu postanowiłem trochę poczytać sobie o kulisach powstania tej produkcji. Okazuje się, że „Robocop” to coś więcej niż nieco kampowy film akcji. To twór, który oprócz dużej dawki przemocy, cynicznego humoru i krytyki wielkich korporacji zawiera też bardzo wyraźny, biblijny epizod, na który pewnie mało który widz zwrócił uwagę. Po kolei, jednak. Zacznijmy od tego skąd „Super glina” (Serio! Pod takim tytułem film ten trafił do polskich kin!) się wziął.

„Blade Runner” z blaszanym policjantem

Na pomysł napisania historii o gliniarzu będącym w połowie robotem wpadł scenarzysta Edward Neumeier, który pracował wówczas w hali zdjęciowej należącej do Warner Bros. Kiedy kończył swoją robotę, w budynku obok do pracy zabierała się ekipa Ridleya Scotta, aby kręcić sceny do „Blade Runnera”. Neumeier często brał sobie tam fuchy i pomagał w budowaniu rekwizytów filmowych.

To właśnie tam Edward zobaczył Spinnera – charakterystyczny pojazd, którym poruszał się m.in. grany przez Harrisona Forda, łowca androidów. Futurystyczny, opancerzony wehikuł zainspirował młodego scenarzystę do stworzenia historii o blaszanym policjancie.



Okazało się, że bardzo podobny pomysł miał pewien reżyser teledysków – Michael Miner, który to właśnie pracował nad scenariuszem filmu pt „Super Cop” - była to historia o okrutnie okaleczonym stróżu prawa, który dzięki zdobyczom technologii staje się cyborgiem. Zanim obaj panowie połączyli swoje pomysły i wspólnie stworzyli podwaliny pod „Robocopa”, Neumeier już w 1981 roku miał gotowy scenariusz do filmu o cybernetycznym gliniarzu, który przebywając z ludźmi staje się coraz bardziej do nich podobny. Miejscem akcji tego filmu miała być metropolia rządzona przez wielkie, bezduszne korporacje. Od razu rzucało się w oczy, że liczący sobie 24 lata początkujący scenarzysta, aż za bardzo inspirował się „Blade Runnerem”. Większość studiów filmowych z miejsca odrzuciło ten tekst uznając, że historia jest niespójna i robi wręcz wrażenie niedokończonej.



Ratunkiem dla Neumeiera okazał się wspomniany Miner – facet z większym doświadczeniem i co najważniejsze – pomysłem, który aż prosił się o połączenie z wizją, którą miał Edward. W ten sposób powstał scenariusz do „Robocopa”. A ten ostatecznie trafił do rąk Paula Verhoevena – holenderskiego reżysera, który od kilku lat, z dużym powodzeniem, kręcił filmy w USA. Twórca „Ciała i krwi” wziął do ręki zbindowany blok kartek, rzucił na niego okiem, a następnie… wyrzucił go do kosza.

Jezus i Sędzia Dredd w jednym

Studio Orion, które miało finansować tę produkcję, tak bardzo chciało, aby za kamerą zasiadł Verhoeven, że wkrótce do jego skrzynki pocztowej trafiła kolejna kopia scenariusza. Tym razem z dołączoną do niego prośbą o dogłębne wczytanie się w materiał i wychwycenie wszystkich podtekstów i metafor. Paul w dalszym ciągu nie będąc przekonanym, dał scenariusz swojej żonie. Ta znacznie uważniej go przestudiowała i znalazła w nim sporo odniesień do postaci… Jezusa! Dopiero widząc reakcję swojej małżonki, Verhoeven nieco złagodniał i zgodził się wyreżyserować film.



Pierwotną wizją Neumeiera i Minera było oparcie wizerunku tytułowego bohatera na wyglądzie dwóch postaci znanych z kartek komiksów. Pierwszą z nich był Sędzia Dredd. Inspiracja ta była tak silna, że nawet pierwsze projekty kostiumu Robocopa wyglądają niczym rekwizyty z planu zdjęciowego ekranizacji jednej z komiksowych odsłon przygód słynnego zabijaki.



Drugą inspiracją dla blaszanego gliniarza był ROM - postać z wydawanego przez Marvel komiksu „Rom the Spaceknight”. Ten cybernetyczny heros zaczął swoją karierę jako seria zabawek, aby z czasem zadebiutować w historiach obrazkowych, które cieszyły się sporą popularnością w USA.
Ślady po tej inspiracji widać w samym „Robocopie”. W dwóch scenach na drugim planie, uważny widz zauważy egzemplarze wspomnianego komiksu.



Arnold Schwarzenegger czy Rutger Hauer?

Verhoeven od początku wiedział, kto powinien zagrać tytułowego policjanta. Jego faworytem był znany z „Blade Runnera” Rutger Hauer. Grube ryby ze studia Orion wolały jednak, aby rolę tę dostała wschodząca gwiazda kina akcji, czyli Arnold Schwarzenegger. Na szczęście nie zdążyło dojść do spięcia pomiędzy Paulem a producentami, bo szybko okazało się, że zarówno Rutger, jak i Arnie są za bardzo przysadziści i gdyby nałożyć na nich, oparty na stroju hokejowym, kostium Robocopa to obaj wyglądaliby niczym niezgrabne, metalowe kuleczki. Trzeba więc było znaleźć aktora o szczupłej budowie ciała.



Spośród wielu artystów ubiegający się o tę fuchę, faworytem reżysera okazał się Peter Weller, który oprócz spełniania fizycznych wymogów, zachwycił Verhoevena swoją… szczęką. A tą, według opinii filmowca, Weller potrafił okazać wiele emocji. To ważna uwaga biorąc pod uwagę, że jedyną „ludzką” częścią Robocopa była właśnie dolna część jego twarzy.



Ciekawą motywacją kierował się też reżyser obsadzając w roli jednego z naczelnych antagonistów Kurtwooda Smitha. Znany później z „Różowych lat 70.” aktor przypominał Verhoevenowi samego Heinricha Himmlera. Paul uparł się, aby wzorem tego nazistowskiego zbrodniarza, Smith nosił charakterystyczne, druciane okulary.



Koszmar Wellera

Kiedy aktor dostał rolę, o którą się ubiegał, ówczesny dyrektor Orion Studios - Mike Medavoy zasugerował mu wynajęcie specjalnego trenera, który to miał pomóc Wellerowi opracować sposób ruszania się w ciężkim i mało wygodnym stroju robota. Człowiekiem, który podjął się tego zadania został Moni Yakim - renomowany nauczyciel w nowojorskiej szkole tańca. Pod jego okiem, przez długie miesiące artysta uczył się opartych na balecie, płynnych, powolnych ruchów. Weller czasem też ubierał się w kompletny strój zawodnika footballu amerykańskiego i tak odziany chodził po Central Parku powoli przyzwyczajając się do noszenia na sobie dodatkowego balastu znacząco powiększającego rozmiary jego ciała.



Tak przygotowany do wcielenia się w postać maszyny, aktor chciał stawić się na przymiarki. Niestety, człowiek odpowiedzialny za przygotowanie kostiumu – Rob Bottin nie był w stanie dostarczyć stroju na plan, aż do dnia rozpoczęcia zdjęć. W rezultacie Peter pierwszy raz mógł sprawdzić jak jego wielomiesięczny trening sprawdzi się w praktyce dopiero kiedy przyszło mu stanąć przed kamerą. Samo zakładanie kostiumu trwało 11 godzin, a po wciśnięciu się niego, artysta ze zgrozą zorientował się, że możliwość jego ruchów jest znacznie ograniczona.
Do tego doszła też bardzo wysoka temperatura. Zdjęcia do filmu realizowano w Dallas latem 1987 roku, w okresie, kiedy upały sięgały 35 stopni Celsjusza. Aktor przez ekstremalne odwodnienie, tracił dziennie 3 kilogramy masy swojego ciała, mimo że praktycznie każdy moment wykorzystywał na intensywne uzupełnianie wypoconych płynów. Aby ochłodzić zamkniętego w niewygodnym kostiumie Wellera, w wolnych chwilach wpychano mu w szczeliny stroju rurki, którymi pod dużym ciśnieniem wtłaczano tam zimne powietrze.



Kiedy więc pierwszego dnia artysta z wielkim trudem usiłował opanować samo tylko chodzenie w stroju i nic nie wskazywało, że szybko to nastąpi, reżyser zdecydował się na kilkudniowe wstrzymanie zdjęć. W tym czasie Weller wrócił pod opiekę Yakima, z którego pomocą udało mu się opracować nową technikę poruszania się w kostiumie.



Czy to prawdziwa twarz?

Skoro już wspomnieliśmy o odsłoniętej szczęce tytułowego stróża prawa i porządku, to częstym pytaniem pojawiającym się wśród fanów filmu jest to, czy postrzelenie bohatera w twarz byłoby jednoznaczne z zabiciem go? Mimo że w pierwszej części „Robocopa” temat ten nie jest poruszany, to zgodnie z pomysłem scenarzystów, jedynym w pełni funkcjonalnym elementem cyber-policjanta jest jego mózg oraz część układu nerwowego. Twarz natomiast jest jedynie spreparowaną skórą zdjętą ze zwłok Alexa Murphy’ego i nałożoną na mechaniczną „czaszkę” robota. Ten dość upiorny zabieg wykonano, aby złożyć hołd człowiekowi, który był dawcą naczelnego organu dla Robocopa.



To intrygujące widzów zagadnienie zostaje wyjaśnione dopiero w drugiej części filmu, gdzie bohater każe żonie Murphy’ego dotknąć swojej twarzy i tłumaczy jej dlaczego skóra jest zimna.

Tymczasem o tym jak reżyser walczył z cenzorami, czemu filmowcy musieli tłumaczyć się przed FBI oraz co właściwie wspólnego ma Robocop z postacią Jezusa dowiecie się w kolejnej części artykułu!


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
8

Oglądany: 61304x | Komentarzy: 22 | Okejek: 264 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało