Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Lata 90. to dla disco polo złote czasy. Kasety wychodziły hurtowo – często zamawiano tonę Classica lub dwie tony Akcentu

53 324  
124   38  
Judyta Sierakowska – reporterka, podróżniczka, z wykształcenia socjolożka. Publikowała m.in. w „Przekroju”, „Rzeczpospolitej”, „Życiu Warszawy”, „Bloomberg Businessweek Polska”, „Dużym Formacie” czy „Focusie”.
Za reportaż „Władcy jamników” („Puls Biznesu Weekend”) opowiadający historię twórców autobusowej potęgi „Solaris”, została nominowana do nagrody Grand Press 2012. Jej najnowsza książka „Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo” trafiła niedawno do księgarni.


Na wywiad z Judytą umówiłem się w Krakowie, dzień po jej spotkaniu z czytelnikami. I jak to bywa w przypadku dziennikarzy, rozmawialiśmy tak długo i intensywnie, że później biegliśmy przez centrum miasta z walizkami, żeby Judyta zdążyła na pociąg do Warszawy…

- Czy szanujący się dziennikarz powinien pisać o disco polo?

- Szanuje się i piszę. A poważnie, to bardzo słuszne pytanie. Sama zadawałam sobie podobne: „Dlaczego właściwie nikt nie pisze poważnie o disco polo?”. Jak pewnie wiesz, mój pierwszy reportaż, który powstał w 2005 roku, traktował właśnie o tym gatunku. Już wtedy zastanawiałam się, dlaczego nie ma poważnej literatury na ten temat? Przecież ta branża to fenomen! Wyspecjalizowane firmy fonograficzne, fankluby, rozgłośnie, wielkie pieniądze, dochodowe dyskoteki, wpływ na politykę, gospodarkę, nawet mafia maczała palce w tym biznesie. Przebrnęłam przez tysiące materiałów, ale skupiały się one głównie na opisie tego, jaka ta muzyka jest kiczowata, jaki słaby tekst, jakie tandetne teledyski. Ale to oczywistość! Nie było jednak sprawdzone, co za tym wszystkim stoi.

- Znalazłaś odpowiedź na to pytanie?
- Jest jakaś obawa, że nie można tego traktować poważnie, bo ten rodzaj muzyki to coś wstydliwego.

- Tylko że ty nie piszesz biografii przykładowo Zenka Martyniuka, tylko opisujesz disco polo bardziej jako zjawisko mające wpływ na rzeczywistość.
- Właśnie o to chodzi, że nie ma zgody, żeby traktować disco polo jako zjawisko. Dostałam niedawno pytanie, czy o tej muzyce można rozmawiać w instytucjach kultury. A dlaczego nie? Przecież to też jest element naszej kultury, a kultura to nie tylko coś, co my chcemy. Buduje ją całe nasze społeczeństwo. Nie mamy patentu na gusta innych.

- Zwróciłaś się do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego o stypendium na tę książkę. Zastanawiam się, czy zrobiłaś to, żeby potwierdzić teorię o niewygodnym temacie, czy faktycznie wierzyłaś w to wsparcie?
- Dobrze, że zadałeś to pytanie w ten sposób, bo większość osób pyta mnie: „dlaczego sądziłaś, że ministerstwo da ci pieniądze na disco polo?”. Tak jakbym nagrywała płytę albo robiła laurkę dla tego gatunku muzyki… Dopieszczałam ten wniosek przez dwa tygodnie. Boże! Mogłabym przez ten czas napisać dobry reportaż! (śmiech) Wiedziałam na 99,9 procent, że ministerstwo nie dofinansuje książki reporterskiej o disco polo ze względu na tematykę.

- Wygląda to na sensowną zagrywkę marketingową: „Książka, której nie wsparło ministerstwo”.
- (Śmiech) Nie myślałam tak o tym, byłam raczej ciekawa, co ministerstwo odpowie. Druga sprawa, że zachęciła mnie do tego Monika Długa z Wydawnictwa Poznańskiego. Ona naprawdę wierzyła, bo w końcu wiedziała, o czym będzie książka i ile to pracy i czasu będzie mnie kosztowało, że to jest coś, co zasługuje na dotację. Ja zaś czułam, właściwie byłam przekonana, że niezależnie od partii rządzącej, ten temat będzie wykluczany.

- Jakie było uzasadnienie odrzucenia wniosku?
- Dostałam średnie oceny, więc nie tak źle, skoro już w tytule wniosku było „disco polo”. Dopomniałam się mailowo o opinie ekspertów. Dostałam odpowiedź, że ministerstwo nie może finansować książki o takiej tematyce. A szło to tak: „Przykro mi, ale nie widzę żadnej potrzeby dokumentowania w poważnej książce dziejów disco polo, a już szczególnie za pieniądze ministerstwa kultury”. Jeden z argumentów brzmiał, że książka nie wymaga wielomiesięcznych studiów, chociaż ja na pisanie i wgłębianie się w temat poświęciłam tych miesięcy kilkadziesiąt. W „Nikt nie słucha” przerabiam tematy z zakresu trzydziestu lat, a niektóre wątki sięgają jeszcze dalej. Teraz oczywiście jest mi bardzo miło, gdy czytam pozytywne recenzje, a krytycy piszą, że disco polo to kawał historii, ale to się dzieje dopiero, jak jest to podane jako gotowy produkt.

- Co mówili wydawcy na pomysł napisania takiej książki?
- Przez kilka lat było wielu chętnych wydawców, wielu z nich chciało podpisywać umowy, potem ten temat ucichł. Pojawiła się prawie dwuletnia przerwa, mimowolnie gromadziłam materiały, ale przygotowywałam już inną książkę, miałam też dłuższy wyjazd do Ameryki Środkowej. Po jakimś czasie zgłosiło się do mnie Wydawnictwo Poznańskie, które chciało wydać książkę o tej tematyce, a od byłego szefa „Dużego Formatu” dowiedziało się, że nad tym pracowałam. Tyle że ja w tamtym momencie nie chciałam mieć z tym już nic wspólnego, miałam inne plany, zrobiłam mój prywatny pogrzeb disco polo. Nawet Marek Chojnowski, którego namówiłam na współpracę, bo „siedział w branży”, poddał się. No ale Poznańskie w postaci Moniki Długiej dowiedziało się, co chcę napisać, w jaki sposób i jakie kryją się historie za tym okrutnym disco polo, i nagle poszło bardzo sprawnie. Podpisaliśmy umowę.

- Skąd niechęć do pisania?
- To było jak ze starym, zamkniętym związkiem – nie chciałam rozpalać na nowo uczucia. To po prostu boli. Ale też zadałam sobie wiele nowych pytań. Spojrzałam na sprawę z dystansu. Tyle że, ku lekkiej furii wydawnictwa, pierwszy raz w życiu nie oddałam pracy na czas. Przeciągnęłam termin dwa razy, zmienili się redaktorzy, a ja cały czas miałam swój plan w głowie i nie chciałam go ani zdradzać, ani wałkować. Musiałam się sama z tym zmierzyć i ułożyć jak własnej konstrukcji puzzle. Mówiłam: „Wiem, co robię. To jeszcze nie to”. Jak na ironię, ta przerwa okazała się potrzebna – przetrawiłam wiele rzeczy, odrzuciłam wiele wątków, które pierwotnie miały się znaleźć w książce. Na ostatniej prostej wyselekcjonowałam to, co było najistotniejsze, bez sentymentu odrzucając setki stron materiału.

- Wróciłaś do pisania po czasie, podobnie jak disco polo zapomniane przez kilka lat znów zawitało na salony.
- Dużo się pisało na temat powrotu disco polo na salony, ale ono tam cały czas było.



- W mediach przecież się nie pojawiało.
- Najgorsze dla tego gatunku były lata 2002-2006. W 2002 roku zdjęto z anteny Polsatu „Disco Relax” i „Disco Polo Live”. To były programy, które miały wielomilionową publiczność. Nagle disco polo przestało być widoczne. Część zespołów straciło pracę, część przeszła na granie wesel, część się rozwiązała, część przekształciła. Ale oczywiście większość zawalczyła o siebie i przetrwała.

- Rozmawiałem kiedyś o tej sytuacji z Marcinem Millerem z zespołu Boys. Powiedział mi, że oni tak naprawdę nigdy nie przestali grać koncertów, ale że nie byli pokazywani w telewizji, to wszyscy myśleli, że przestali istnieć. Stawki mieli gorsze niż w czasach prosperity, ale wciąż zarabiali. Z drugiej strony zrozumieli, jak ważna jest obecność disco polo w mediach.
- Duże zespoły jak Boysi, Skaner i tym podobni przetrwali, bo już byli znani. Faktycznie koncertowali, ale zdarzało się, że jechali na drugi koniec Polski, ale pieniądze, które zarobili, starczały praktycznie na benzynę i obiad. To nie był dobry czas dla nich. W czasach banicji telewizyjnej, discopolowców wspierały lokalne rozgłośnie, m.in. białostockie radio Jard, pomagał też coroczny festiwal w Ostródzie. Ważne wydarzenie dla branży, ale to była impreza raz w roku. Brakowało ogólnopolskiego medium, gdzie zespoły mogłyby się regularnie pokazywać i promować. Zabrano im coś ważnego.

- Internet, a w szczególności YouTube, wskrzesił tę branżę na nowo.
- Tak, teledyski pojawiały się na YouTubie i ludzie to oglądali. Magiczna granicę 100 milionów wyświetleń w listopadzie 2016 roku przekroczył utwór „Ona tańczy dla mnie” zespołu Weekend. Minęły raptem trzy lata z kawałkiem i te przeogromne liczby w disco polo już nie dziwią.

- W przeciwieństwie do mediów tradycyjnych ludzie mogli oglądać to, co chcą i kiedy chcą. Zniknęła bariera dostępności. I szybko się wyjaśniło jaki „towar” jest poszukiwany w Sieci.
- I co ważne – można oglądać anonimowo, bez przedstawiania się: „Cześć, jestem Tomek, słucham disco polo”. Ale i to nie jest problemem, mnóstwo ludzi pod imieniem i nazwiskiem lajkuje i komentuje utwory. Co ciekawe, nie tylko Polacy słuchają tej muzyki. Lubię czytać komentarze pod teledyskami, wywiadami, artykułami, i tam pojawiają się wpisy dosłownie z całego świata np. z Wenezueli, Australii, Kanady. Są pełne uznania dla naszego swojskiego disco polo.

- Słynne „Mydełko Fa” zdobyło kiedyś taki międzynarodowy rozgłos.
- Tak, ten słynny pastisz przez kilka miesięcy utrzymywał się na pierwszym miejscu międzynarodowej listy przebojów radia For You w Chicago. Podobnie jak my słuchamy Latino disco, nasze disco polo za granicą też jest jakieś takie „egzotyczne”. Do tego teledyski, które są kiczowate, ale zrobione „na bogato”: wille, drogie samochody, hotele, fajne dziewczyny, często mocno obnażone.

- Ciekawe dane przytaczasz w książce a propos YouTube'a i wspomnianego już kawałka „Ona tańczy dla mnie” zespołu Weekend, otóż w pewnym momencie ten utwór osiągnął 96 milionów wyświetleń i zajmował siedemnaste miejsce na liście najchętniej odtwarzanych klipów na świecie. Weekend wyprzedził wtedy takie nazwiska jak Beyonce i Bieber.
- Czy nawet Madonna. To był kwiecień 2016 roku i portale pisały, że czegoś takiego w najnowszej historii Polski nie było. Wspomnę jeszcze fakt, że kiedy w 2011 roku pojawiło się Polo TV, z miejsca stało się najchętniej oglądaną stacją muzyczną w Polsce. Kiedy byłam na wywiadzie w Radiu Wawa, prowadząca powiedziała mi, że jak zaczęli puszczać disco polo w oddziale rzeszowskim, to słuchalność wzrosła o trzysta procent. Nie trzynaście, nie trzydzieści, ale trzysta procent!

https://youtu.be/JvxG3zl_WhU
- Szaleństwo.

- Wracając do „Ona tańczy dla mnie”: ten utwór bardzo dużo zmienił w branży i w ocenianiu piosenek z tego nurtu. Milionowe wyświetlenia zainteresowały sektor muzyczny. Radek Liszewski rozbił bank, choć sam nie przypuszczał, że wyjdzie z tego superhit, a sam Weekend był średnio rozpoznawalnym zespołem. Dzięki popularności „Ona tańczy dla mnie” jego stawki poszybowały w górę.

- Skorzystały na tym też inne ekipy. Ludzie sobie o nich przypomnieli przy okazji sukcesu Radka.
- To jest specyficzna branża, oczywiście istnieje konkurencja między zespołami, ale oni się cieszą z sukcesu kogoś, bo ten ktoś z kręgu disco polo zwraca uwagę też na innych muzyków nurtu. Zauważyłeś pewnie jakie zainteresowanie wzbudza „Sylwester Marzeń” w TVP, kiedy na scenie jest Zenek Martyniuk?

- Miliony przed telewizorami.
- Kolejny Sylwester kiedy występował, w szczytowej oglądalności ściągnął, uwaga, ośmiomilionową publiczność! Teraz Polsat zaczyna wzorować się na TVP i na ostatnią noc w roku zaprosił discopolowe gwiazdy: Daj To Głośniej, MiG, After Party, Miłego Pana czy Ronny’ego Ferrari. Ten zaledwie 20-latek piosenką-pastiszem „Ona by tak chciała” – sto milionów na YouTubie zdobył… w pięć miesięcy!

- Wszyscy się śmiali, że TVP puszcza disco polo, po czym ten trend zaczął przenosić się na inne stacje, bo oglądalność jest duża, a co za tym idzie – wpływy z reklam rosną. Trudno zatem zignorować ten rodzaj muzyki.
- To są przeogromne pieniądze, oglądalność jest z roku na rok lepsza. Akcent jest na antenie od dłuższego czasu, a jego popularność stale rośnie.

- Disco polo w telewizji publicznej jest dla ciebie OK? Nie pytam o stacje prywatne.
- Często słyszę to pytanie.

- Domyślam się, ale dążę do tego, że ministerstwo odmówiło ci stypendium na książkę, ale pieniądze na disco polo w Sylwestra są.
- Słuszna uwaga. Książka jest poważna, a rozrywka jest dla mas. Misją TVP jest edukacja, ale też pokazywanie różnorodności kultury, zatem disco polo jakoś się w to wpisuje. I nie czarujmy się – ludzie nie będą się bawić godzinami przy muzyce klasycznej, słuchać cały dzień muzyki Chopina. Bardziej ich rozkręci np. benefis Zenka Martyniuka, którego wielkim fanem jest i sam prezes stacji.

- Dziś mierzy się popularność zespołów poprzez liczbę wyświetleń na YouTubie, kiedyś sukces obliczało się nieco inaczej: „Kasety wychodziły hurtowo – często zamawiano tonę Classica lub dwie tony Akcentu”. Kapitalne porównanie!
- Wiedziałam, że ci się spodoba! Firmy fonograficzne rozkręcali zwykle prości ludzie, i to było fenomenalne, bo oni nie znali ograniczeń. A w złotych czasach dla gatunku, jak podjeżdżało auto po odbiór kaset, liczył się czas, i nikt nie tracił go na liczenie.

- Przedsiębiorczy ludzie.
- Tak! Kiedy „Disco Relax” i „Disco Polo Live” wchodziły na antenę, w całym kraju były już sieci dyskotek i powstawały kolejne. Doskonale to przemyślano. „Disco Polo Live” na początku był w sobotę o 19.00, ludzie przygotowywali się wtedy na wyjście do tych dyskotek, zagrzewali się. Oglądalność sięgała 5,5 miliona. Kiedy wrócili z imprez, w niedzielę o 10.00, jeszcze w pieleszach, przeżywali gorączkę sobotniej nocy przy „Disco Relaxie”.

https://youtu.be/6ypxqkjZmYY
- Zweryfikowałaś informacje odnośnie tego, że księża zmieniali godziny mszy z powodu transmisji „Disco Relax” w niedzielne poranki?
- Tak, są nawet artykuły z lat 90. z wątkami na ten temat. Tak to wyglądało, a porządek musiał być: najpierw zabawa, potem modlitwa. Skoro oglądalność tego programu sięgała 8 milionów widzów, to nawet księża nie walczyli z potrzebami parafian. Były i inne programy muzyczne, jak choćby mój wówczas ulubiony „30 ton – lista, lista przebojów”, ale chyba żaden nawet nie zbliżył się do tych liczb. Przypominasz sobie jakiś równie kultowy program muzyczny z tamtych lat?

- Coś w tym jest. Pamiętam za to dobrze, jak Polsat wchodził na ekrany i zanim zaczął nadawać programy, to przez jakiś czas na ich kanale leciała „Lambada”, której w kółko się słuchało.
- Faktycznie, leciał ten teledysk! (śmiech) Wracając do dyskotek – były budowane w popegeerowskich halach. Nawet nie tyle były budowane, co zaadoptowane. Robiono na szybko wystrój, stawiano scenę i rozpoczynano działalność.

- Warto raz jeszcze podkreślić przedsiębiorczość ówczesnych biznesmenów: budynki był tak zaadoptowane, by w każdej chwili, kiedy interes przestawał się opłacać, załadować sprzęt na ciężarówkę i przenieść działalność do wioski obok.
- A najlepiej na odludzie. I co ważne – funkcjonowała zasada 50 kilometrów.

- Chodziło w niej o to, że dyskotekę budowano w odległości nie mniejszej niż 50 kilometrów od innej, tak by nie były dla siebie konkurencją.
- Temu, kto złamał zasadę 50 kilometrów, zwykle biznes szybko padał, bo np. nie miał w ofercie wystarczającej liczby zespołów przyciągających widownię. I nagle okazywało się, że lepiej jednak współpracować między sobą. Do tych dyskotek kursowały specjalne autobusy, a ich rozkład był publikowany w lokalnych gazetach. Jako że zbierano ludzi z różnych wiosek, często zwaśnionych, i obawiano się bójek, do których często dochodziło, to w każdym autobusie był ochroniarz.

- Dziś zespoły disco polo są dużo bardziej świadome jeśli chodzi o prawa autorskie. Dawniej, nawet kiedy ktoś stworzył popularny kawałek, najczęściej zostawał z niczym, a na hicie zarabiały osoby trzecie.
- Tak, ale zauważ, jak bardzo branża się zmieniła. Kiedyś pojęcie o prawach autorskich było zupełnie inne, a właściwie żadne, bo prawo pisano na własnej skórze. Marcin Miller z Boysów powiedział, że dla nich marzeniem było wydać kasetę albo wystąpić w Białymstoku. Liczyła się sława, rozpoznawalność. Podpisywali wszystko, co było do tego niezbędne.

- Nie zdając sobie do końca sprawy z konsekwencji swoich działań.
- Nie myśleli o tym, liczyło się tu i teraz.

- Doprecyzujmy: zespoły, by podpisać umowę z daną wytwórnią, często zrzekały się praw do treści, które tworzyli, a nawet do swoich nazw.
- Nie wszyscy mieli takie same umowy, bo niektórzy byli bardziej świadomi i nie godzili się na wszystkie zapisy, ale te pierwsze zespoły, które budowały scenę disco polo w Polsce, nie za bardzo miały inne wyjście. To jest też tak, że ktoś w nas musi na początku zainwestować: w nagrania, kasety, koncerty, reklamę, image zespołu itd., i coś bierze w zamian…

- Pewnie chciałaś nawiązać do sprawy z Toples i Marcina Siegieńczuka, który latami toczył spór sądowy z wytwórnią Green Star o prawa do nazwy zespołu, utworów itd.?
- Tak, to był bardzo głośny konflikt. Marcin jako jeden z niewielu zbuntował się przeciwko umowie z Green Starem. Mocna i głośna sprawa, a jednocześnie wyniszczająca batalia.

https://youtu.be/0NGjDa2T7ek
- Chociaż po latach przyznał, że nie do końca miał rację, bo jak wspomniałaś, wytwórnia w niego zainwestowała, a on, kiedy był już popularny, postanowił odejść. Okazało się, że prawa do nazwy zespołu i jego piosenek ma wytwórnia.
- On chciał się usamodzielnić i nagrywać na własnych zasadach, a jednocześnie zarabiać na piosenkach, które nagrał jako Toples – jednak wytwórnia zabezpieczyła się na wypadek takich okoliczności, a sąd przyznał jej rację. Siegieńczuk stworzył zespół, piosenki. Bardzo dużo stracił.

- O ile wytwórnie miały w garści artystów, o tyle problemy pojawiały się w momencie wydawania nowych płyt: „Cały interes polegał na tym, żeby jak najwięcej kopii sprzedać w pierwszych trzech dniach po premierze (utworu – red.). Trzy dni – tyle było trzeba, by bazar zalała fala kopii pirackich” („Nikt nie słucha” – red.).
- Wspominało mi o tym mnóstwo zespołów. Najsłynniejsze jest chyba piractwo utworu „Mydełko Fa”, o którym opowiadała Marlena Drozdowska (wokalistka z „Mydełka Fa”- red.).

- Zanim oficjalne kasety pojawiły się w sprzedaży, na bazarach można było już kupić wersje pirackie.
- Twórcy utworu znaleźli sponsora, firmę Alkom, która wydała ich hit na kasetach i płytach CD (to był rok 1991, więc koszta produkcji CD były przeolbrzymie). Sponsor zbankrutował, ponieważ ktoś wykradł materiał z tłoczni. Kiedy pani Marlena przechodziła przez jakiś bazarek, jeden ze sprzedawców zaproponował jej super kasetę, która się nazywała…”Mydełko Fa”! Wyobraź sobie, co musiała poczuć pani Marlena.

- To musiało być dla niej szokujące przeżycie.
- Sponsor zbankrutował, ale pani Marlena koncertuje z tym materiałem do dziś.

- Z drugiej strony Marek Kondrat, który przeklina ten utwór.
- Nie spodziewał się, że piosenka stanie się tak popularna. Kondrat obawiał się, że będzie kojarzony z „Mydełkiem” jak Piotr Fronczewski z „Frankiem Kimono”. Co ciekawe, dużo osób dopiero dowiaduje się, że to właśnie Kondrat śpiewał w tej pierwszej, oryginalnej wersji utworu.

https://youtu.be/V6vO57MrSDk
- Później zastąpił go Mariusz Czajka.
- I kilku innych, dla których bycie „zastępcą” Kondrata miało wymierne korzyści zarobkowe.

- O statusie medialnym (i materialnym też) gwiazd disco-polo wspomniał Leszek z grupy Fanatic: „Moje wesele pokazano w głównym wydaniu wiadomości TVP”.
- (Śmiech) Rzeczywiście byli tak znani! To byli też celebryci tamtych lat.

- I każdy chciał z tego źródełka czerpać. W książce jest ciekawy rozdział o powiązaniach disco polo z mafią, która zauważyła w tym biznesie łatwy zarobek.
- Oczywiście, szczególnie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy mafia w Polsce mocno działała. Często pojawiali się w firmach fonograficznych po haracze (jak Masa), inwestowali w dyskoteki, to był dla nich bardzo łatwy biznes. Marcin Miller wspomniał kiedyś, że jego żona kiedyś oglądała „Alfabet mafii” (serial, który opowiada historię najważniejszych polskich grup przestępczych lat 90. – red.), po czym opowiedziała mu: – „Marcin, a ty się z tym i tym witałeś”. Miller nie zdawał sobie nawet z tego sprawy.

- Gangsterzy mieli nawet ulubiony kawałek disco polo.
- Tak – „Wolność” (Boys), m.in. Pershing był wielkim miłośnikiem tego utworu. Kupił nawet tłocznię płyt kompaktowych, chciał działać w tym biznesie. Jednak krótko potem zginął.

https://youtu.be/jO3DvsPzMww
- Pojawiają się różne teorie odnośnie jego śmierci, jedna z nich mówi, że musiał zginąć, bo chciał zmonopolizować rynek disco polo. Przemawia do Ciebie ta argumentacja?
- Dla mnie to mało wiarygodny trop, ponieważ zabić go chciano i wielokrotnie próbowano już dużo wcześniej. Udało się w momencie, kiedy wszedł w disco polo, stąd te powiązania.

- Wiarygodne wydają się za to być szacunki CBŚ, według których w latach 1996-97 w rękach mafii było 60-70% rynku fonograficznego.
- Głównie chodzi o wersje pirackie, które krążyły po bazarach. Większość tego rynku prosperowała nielegalnie. Muzycy nie mieli na to wpływu.

- Znana jest historia Sławomira Świerzyńskiego, lidera Bayer Full, który postanowił zakończyć współpracę z jedną z wytwórni, po czym jego auto zostało skradzione.
- I bandziorom nie przeszkadzało nawet to, że on był w tym aucie. Potem zresztą odzyskał je, nie dzięki policji, ale „znajomościom”. Podobne nieprzyjemności miał i Robert Klatt z Classica, który dostał w twarz i ostrzeżenie, żeby nie współpracował z Cezarym Kuleszą, szefem Green Stara. Inny muzyk podpisał bardzo dobry kontrakt z nową wytwórnią i… też stracił samochód. Odkupił go za równowartość tego kontraktu.


- Czyli mafia faktycznie rozdawała karty.
- Bardzo się starała sporo ugrać na dochodowym gatunku. Mało tego, dam ci inny przykład – nawet gangster o pseudonimie Wariat miał swój program w telewizji „Dance World”, który prowadził krakowski raper Karramba, który do dzisiaj wspomina tamte czasy i tamte znajomości z rozrzewnieniem. Nie czarujmy się – tam, gdzie są pieniądze, są też ludzie z półświatka.

- Jeśli mówimy o powiązaniach mafii z disco polo, to warto jeszcze wspomnieć o koncertach zespołów w zakładach karnych.
- Zespoły disco polo są do wynajęcia i grają tam, gdzie ich chcą. To managerzy ustawiają koncerty. Podobnie jak z weselami – jest zapotrzebowanie, to wpisują termin w kalendarz. Świerzyński z Bayer Fulla wspomniał, że miał właśnie wyjeżdżać z rodziną na wakacje, kiedy zgłosiła się do niego przyszła para młoda z tajemniczym „wujkiem”. Bardzo chcieli, by zagrał na ich na weselu. Początkowo odmówił, ale kiedy jako argument dostał stawkę sześć razy większą niż zwykle, to zmienił plany.

- Nie tylko mafia widziała potencjał w disco polo. Korzyści płynące ze współpracy z tą branżą dostrzegli również politycy.
- Słynny 1995 rok i piosenka dla Aleksandra Kwaśniewskiego, który w wyborach prezydenckich rywalizował z Lechem Wałęsą. Jednak to nie lewica pierwsza wykorzystała rytmy disco polo podczas kampanii wyborczej. W 1993 roku podczas wyborów parlamentarnych Bogdan Smoleń zaśpiewał dla PSL „Pawlaków krew”.

- Dla Kwaśniewskiego śpiewał Top One.
- I to ich „Ole Olek!” miał jak dotąd największy wpływ na politykę w naszym kraju.

https://youtu.be/UoR5ApJQU7s
- Świetna zagrywka marketingowa.
- Zgadza się, specjalnie wynajęto francuskiego marketingowca politycznego Jacques’a Séguélę, który wcześniej doprowadził do zwycięstwa François Mitteranda (prezydent Francji w latach 1981-95 – red.). Kwaśniewski kiedy ubiegał się o urząd prezydencki miał zaledwie 39 lat, niezbyt dobrze wróżącą przeszłość, a do tego był ateistą. Nie miał większych szans z legendą „Solidarności”. Do stworzenia wyborczego hymnu, wynajęto Top One, powstał hit, a reszta historii jest już znana.

- Z tego co wiem, to w tamtym czasie zespół Top One był już bardziej po drugiej stronie rzeki.
- Grali już dość długo, mieli sporą konkurencję i było o nich ciszej. Jednak cały czas byli kojarzeni z tą najwyższą półką disco polo. Potraktowali zaproszenie od Kwaśniewskiego jako szansę na ponowne zaistnienie, chociaż równocześnie bardzo się tej propozycji obawiali, bo nie chcieli być kojarzeni z polityką. Mało tego, tekściarz Sylwek Raciborski prywatnie był po stronie Wałęsy! (śmiech)

- W rozstrzygającej turze wygrał Kwaśniewski, uzyskując 51,72 proc. głosów (Wałęsa – 48,28 proc.).
- Firmy badawcze zmierzyły, że utwór „Ole! Olek” pomógł Kwaśniewskiemu zdobyć aż dziewięć punktów procentowych, a jak wspomniałeś o wygranej zadecydowały dwa punkty.

- A Top One na nowo zyskał wielką popularność.
- Ich piosenka była przez rok na pierwszym miejscu „Disco Relaxu”. Byli już tak zmęczeni popularnością tego utworu, że zadzwonili do telewizji i poprosili o zdjęcie go z listy.

- Wolisz starą gwardię disco polo czy tę nową generację?
- Trudno mi powiedzieć, bo nie słucham disco polo.

- Nikt nie słucha…
- (Śmiech) Masz mnie! Odpowiem inaczej: można wyczuć, kiedy ktoś wkłada serce w tworzenie muzyki, jakakolwiek by ona nie była, a kiedy ktoś to robi wyłącznie dla profitów.

- Wydaje mi się, że znalazłaś bardzo trafne wytłumaczenie, dlaczego disco polo tak długo trwa na rodzimej scenie muzycznej: „Disco polo nie zrodziłoby się i nie trwało, gdyby nie polska tradycja weselna i zamiłowanie do biesiadowania. A te Polacy mają we krwi” („Nikt nie czyta” – red.). Co tu więcej dodać?
- (Śmiech) Powiem ci, że ja strasznie obcięłam rozdział o weselach, bo mogłabym o tym pisać i pisać. Kultura weselna była i będzie, a disco polo zawsze się sprawdza. Chyba nie ma co więcej dodawać. Poza tym takie imprezy to najlepsza szkoła występów dla tych muzyków, trenowania repertuaru, przetarcie przed koncertowaniem. Zauważ, że zespoły disco polo są bardzo odporne na krytykę. Są zahartowane graniem na weselach.

- Disco-polo to…?
- Fenomen.

- Ulubiony utwór…?
- Za każdym razem odpowiedziałabym chyba inaczej, ale teraz myślę, że „Zawsze moja wina” After Party. Jest zabawna.

- Ulubiony zespół…?
- Nie idźmy tą drogą…

- Kiedy pisałam książkę, najbardziej zaskoczyło mnie, że…?
- Jest w tej branży tak dużo interesujących osób do rozmowy.

- Moje środowisko dziennikarskie…?
- Zwykle było zaskoczone, ale i zaciekawione.

- Nikt nie słucha…
- Jakie to „prawdziwe”! (śmiech)

Zapraszamy do odwiedzenia strony autora.

45

Oglądany: 53324x | Komentarzy: 38 | Okejek: 124 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało