Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Dobra rada ojca, radość matki i inne anonimowe opowieści

67 658  
205   45  
Dziś przeczytacie także m.in. o sposobie na agresora, wlepieniu mandatu, radzeniu sobie z konkurencją i bardzo wyrozumiałej babci.

#1.

Znalezione obrazy dla zapytania kids fighting

Jestem już starym chłopem, ale nadal, po tylu latach, z wielką satysfakcją i dumą wracam do pewnych wydarzeń z podstawówki.

Czasy PRL-u, parę miesięcy po śmierci mojej mamy. Tata nie mógł pogodzić się ze stratą potęgowaną faktem, że mieszkaliśmy w mieście rodzinnym moich rodziców, gdzie każde skrzyżowanie wiązało się z jakąś z ich wspólnych historii. Pojawiła się szansa, by od tego uciec. Walizki spakowane - kierunek Śląsk. Podróż przez niemal całą Polskę. U celu czekało na nas niewielkie mieszkanie, a na ojca ciężka praca fizyczna, po której przychodził umyć się, zrobić kolację i spać. To tytułem wstępu.

Nowa szkoła podstawowa, nie znam nikogo. Do najbliższej znajomej mi osoby, poza ojcem, kilkaset kilometrów. Już pierwszego dnia zostałem wypatrzony przez szkolnego łobuza z siódmej klasy. On - wysoki i masywny, ja - niewielki i chudy. Dostałem kilka kuksańców. Nie wiedziałem jak się zachować, wcześniej nikt nie był względem mnie agresywny. Sytuacja wyglądała tak samo przy każdym naszym spotkaniu, nikt postronny nie reagował.

Zdecydowałem, że powiem o wszystkim ojcu. Wróciłem ze szkoły i czekałem. Tata wrócił dużo później niż zwykle, dużo bardziej zmęczony niż zwykle, choć zawsze wracał zmordowany. Wysłuchał, co miałem do powiedzenia. Trzeba powiedzieć, że był to - i na szczęście nadal jest - naprawdę wspaniały człowiek, jednak samotny ojciec w tamtych czasach nie wiedział zbyt dużo o wychowywaniu dziecka. W ramach rady usłyszałem tylko "nie daj się". To wystarczyło.

W tamtej chwili dotarło do mnie, że przy każdym akcie agresji ze strony szkolnego opryszka ja byłem zbyt przerażony jego fizyczną przewagą, by jakkolwiek reagować. Obiecałem sobie wtedy, że już nigdy, gdy zostanę zaatakowany, mój oponent nie wyjdzie z tego bez szwanku.

Następne spotkanie, tym razem po kilku szturchnięciach odpowiedziałem. Uderzyłem na ślepo, trafiłem w pierś. Nie spodziewał się. Co prawda nie zostawiłem żadnego widocznego śladu, ale wzbudziłem furię.
Do domu wróciłem bardziej posiniaczony, ale i szczęśliwy. Nie byłem już ofiarą, byłem uczestnikiem bójki.
Następnego dnia znów zostałem zaatakowany. Tym razem chciałem odpowiedzieć tak, by ślad został na dłużej. Trafiłem w nos, pociekła krew, a ja zauważyłem przerażenie w oczach agresora. Odepchnął mnie i odszedł.
Przy kolejnym spotkaniu nie zaatakował. Popatrzyłem mu w twarz i wiedziałem - boi się. Skorzystałem z okazji i to ja zaatakowałem. Podszedłem, uderzyłem go w twarz, a potem jeszcze kilka razy na oślep. Chłopak nie bronił się, zwinął się w przerażeniu na ziemi i zalał łzami.
Nigdy więcej nie zaczepił ani mnie, ani nikogo innego.

Z całego zajścia wyciągnąłem naukę, z której garściami czerpałem przez następne kilkadziesiąt lat.

#2.

Jestem wielką fanką serialu o doktorze Housie. Problem w tym, że praktycznie w co drugim odcinku, kiedy pojawia się jakiś pacjent i główny bohater zaczyna przyglądać się jego przypadkowi, z przerażeniem odkrywam, że większość jego objawów zauważyłam u mnie. Potem całymi godzinami cierpię gryziona obawami, czy nie mam przypadkiem raka, półpaśca czy innej motylicy wątrobowej.

Po którymś takim seansie nie wytrzymałam i pobiegłam do lekarza, aby zrobić sobie dokładne badania. Cóż, wyniki mam bardzo dobre. No, może poza wykrytą przez psychologa nerwicą hipochondryczną, z którą usiłuję sobie poradzić podczas regularnych zajęć psychoterapii...

#3.


Moja mama przez lata brała udział w konkursach piękności, nierzadko wygrywając nagrody. Nawet teraz, jako kobieta, która niedawno skończyła 50 lat, dba o siebie bardziej niż niejedna moja rówieśniczka. Mam z nią dobry kontakt, ale czasem mnie przeraża, a ja jako osoba z natury zamknięta w sobie i w przeciwieństwie do mojej rodzicielki – nieśmiała, mam niekiedy opory, aby z nią szczerze pogadać.

Wczoraj, po dłuższym okresie wewnętrznej walki z sobą, postanowiłam wreszcie jej powiedzieć, że jestem w ciąży i że ona, w całej swej młodzieńczej zwiewności i olśniewającej urodzie, zostanie babcią. Kiedy w końcu padły te słowa, moja mama serdecznie mnie uścisnęła powtarzając tylko „Dzięki Bogu, dzięki Bogu...”. Zapytałam o co jej chodzi, a ona złapała głęboki oddech i rzekła: „Dzięki Bogu… A już się bałam, że po prostu jesz jak świnia i tyjesz!”.

#4.

Jestem policjantką. Niedawno zostałam zmieszana z błotem, wyzwana od nieczułych służbistek za wlepienie mandatu starszej pani za przechodzenie przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. Kobieta przechodziła dość ruchliwą ulicę, przeszła przez jej środek na skos, po czym, już chodnikiem, doszła do miejsca, w którym są pasy. Tak więc nie zyskała na tym zupełnie nic, a stworzyła tym samym duże zagrożenie nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Gapie biadolili, że my serca nie mamy, że to starsza osoba, że na chleb czy lekarstwa teraz mieć nie będzie. Pewnie Wy też myślicie, że mogłam jej dopuścić? Otóż nie, a dlaczego? Już Wam opowiem.

To było kilka miesięcy temu, dostaliśmy zadanie zabezpieczanie miejsca wypadku drogowego. Śmiertelnego. Młody człowiek, praktycznie tyle co odebrał prawo jazdy, potrącił starszego pana na środku drogi szybkiego ruchu. Nie przekroczył dozwolonej prędkości, nie szalał, nie szarżował, po prostu jechał. Tego pieszego nigdy tam nie powinno być, kawałek dalej było przejście podziemne, które umożliwiało bezpieczne przejście na drugą stronę. Nie było tu winy kierowcy, nie było nawet rozprawy w sądzie. Ten młody człowiek nie mógł zupełnie nic zrobić, żeby uniknąć tego zdarzenia. A ja już wtedy wiedziałam, że jego twarzy i przerażenia na niej tak łatwo nie zapomnę. Jak się później okazało, to jeszcze nie był koniec tej historii.

Parę dni temu dostaliśmy kolejne zgłoszenie. Ktoś znalazł na strychy kamienicy młodego człowieka, powieszonego. Przybyliśmy z partnerem pierwsi na miejsce, żeby zabezpieczyć teren do przyjazdu kryminalnych, wydawało się to rutynową sprawą, nie raz już przyjmowaliśmy takie zgłoszenia. Tego człowieka obydwoje poznaliśmy od razu. Był to ten sam młody kierowca, który wtedy śmiertelnie potrącił człowieka.
Znaleźliśmy też list pożegnalny. Przepraszał w nim swoich rodziców, pisał, że nie jest w stanie dłużej żyć ze świadomością, że zabił człowieka. Miał zapewnioną pomoc psychologa, ale to nie pomogło. W dniu śmierci nie miał jeszcze skończonych nawet 19 lat.

I teraz wszyscy obrońcy tej starszej pani, postawcie się na moim miejscu. Choć jestem doświadczoną policjantką, widok tego chłopaka mam do dziś przed oczami. Wiem, jak wiele osób musi sobie radzić z taką samą traumą jak on, część podobnie jak on, nie daje rady. I nie pomaga świadomość, że jest się niewinnym, że nie było się w stanie nic zrobić. Świadomość, że się komuś odebrało życie potrafi człowieka zniszczyć.
A co jeżeli ta starsza pani, albo ktokolwiek inny, nie będzie miał za co kupić jedzenia, bo dałam mu mandat? Bardzo dobrze! Może następnym razem pomyśli zanim zrobi to samo, wyciągnie wnioski i mniej ludzi będzie musiało żyć ze świadomością, że zabiło drugiego człowieka.

#5.

Mam wyższe wykształcenie i ukończyłam mnóstwo kierunkowych kursów, od wielu lat pracuję w renomowanej firmie na wysokim stanowisku. Jednocześnie jakiś czas temu zatrudniłam się jako sprzątaczka.
Dlaczego? Ano dlatego, że sprzątam biuro konkurencji, kiedy nikogo już w nim nie ma, a papiery walają się po wszystkich biurkach.
Takie rzeczy nie tylko w filmach.

#6.


Moja babcia całe życie spędziła na głębokiej wsi. To było skrajnie biedne, surowe i proste życie, z zasadami, które nie zmieniły się od wielu lat. Woda czerpana ze studni, w niedzielę do kościoła i jedyna rozrywka to odwiedziny wnuków. Dość rzec, że pierwszy raz była w mieście powyżej 20 tys. mieszkańców gdy miała 75 lat i zabrałam ją na wycieczkę do Gdańska. Wtedy pierwszy raz widziała tramwaj i jechała pociągiem. Przez to wszystko babcia miała bardzo staroświeckie poglądy.

Gdy skończyłam 16 lat, zaczęła delikatnie wypytywać o jakiegoś "kawalera". No nie kręcił się żaden. 2 lata później wypytywała już bardziej stanowczo. Cierpliwie tłumaczyła, jak ważne jest zamążpójście. Ja te opowieści puszczałam mimo uszu - właśnie dostałam się na studia i co innego było mi w głowie :)

Temat jednak wracał jak bumerang, a babcia, im byłam starsza i ciągle bez kawalera, tym bardziej zdawała się być zaniepokojona. W pewnym momencie nawet miałam chłopaka, ale nie chciałam go babci przedstawiać - to nie był ten etap związku, by planować szybki ślub. A tak by pewnie było, gdyby babcia go poznała.

W wieku 24 lat pojechałam na kilka dni do babci na tzw. "agrowczasy" :) Babcia była bardzo zadowolona - miała dla mnie niespodziankę. Wieczorem odwiedzi nas Janek, syn sąsiadów zza miedzy!
"Wiesz, Kasiu, za piękny to on nie jest. Zbyt lotny też nie. Ziemi też mają niewiele, ale jak połączymy z moją, to wam wystarczy. A to dobry chłopak, pracowity i na pewno nie będzie cię bił. A ty w twoim wieku już wybrzydzać nie możesz".
Babcia była tak szczęśliwa, że nie miałam serca podziękować jej za taką "okazję". Chłopak przyszedł z mamą. Był naprawdę miły, choć mocno nieśmiały. Kobiety nazywał "sarenkami". Nie bardzo mieliśmy o czym rozmawiać, na szczęście przez cały wieczór ktoś nam towarzyszył (przyzwoitka).

Po akcji podziękowałam grzecznie za "okazję". Babcia była niepocieszona, nie rozumiała, dlaczego nie chcę z niej skorzystać. A najgorzej, gdy rok później była na weselu Janka - ożenił się z dziewczyną z sąsiedniej wsi. Ja wciąż byłam sama. To wtedy babcia wzięła mnie na "ostateczną rozmowę". Usłyszałam takie słowa: "Kasiu, ja nie nadążam za nowoczesnym światem, w którym żyjesz. Ale chcę, byś była szczęśliwa. I akceptuję cię taką jaka jesteś. Już dawno się domyśliłam, dlaczego nie masz narzeczonego. Przedstawisz mi swoją dziewczynę?".

To były najbardziej niesamowite słowa, jakie usłyszałam. Wynikające z kompletnego niezrozumienia sytuacji (byłam sama, bo tak mi pasowało, a nie dlatego, że wolałam dziewczyny), za to pokazujące jej bezwarunkową miłość, silniejszą niż poglądy i rzeczywistość, w jakiej ta kobieta żyła przez ponad 80 lat.

Babcia zmarła rok później. Żałuję, że mojego Krzyśka poznałam dopiero po jej śmierci. Wiem, jak bardzo by się ucieszyła.

#7.

Godzina 14:05, wracam sobie z pierwszej zmiany. Idzie jakaś pani z wózkiem "spacerówką", tylko że wózek był pusty, a ja taki śmieszek mówię "Dziecka pani zapomniała? He, he". Usłyszałem tylko "o k##wa, ja pier####e", po pięciu sekundach zniknęła mi z pola widzenia.

#8.


Jestem ojcem na pełen etat.

Dwa lata temu moja żona dostała wspaniałą propozycję pracy wymagającą jednakże wielu wyjazdów służbowych. Zdecydowaliśmy więc, że dla dobra naszych dzieci najlepiej będzie, jeśli zostanę w domu. Oczywiście były jeszcze inne przesłanki, ale jednak intratny kontrakt mojej żony był najważniejszym przyczynkiem do naszej decyzji, którą w sumie to ja zaproponowałem - sam miałem bardzo dobrą pracę, ale porzuciłem ją bez większego żalu.

Chociaż mi i mojej żonie taki układ jak najbardziej odpowiada, spotykaliśmy się z niebywałą wręcz falą nieprzyjemności. Ja, oczywiście, jestem "facetem pozbawionym jaj". Moja żona jest, oczywiście, "zwariowaną feministką, której nie obchodzą jej własne dzieci". Nasz związek i układ jest, oczywiście, "nienormalny".

Nikogo nie interesuje, że uwielbiam taki styl życia i w całym moim prawie 40-letnim bycie na tej ziemi nie byłem bardziej szczęśliwy niż teraz, zajmując się moją wesołą bandą i piekąc im ciasta. Kocham nasze dzieci i prawdę powiedziawszy, nigdy w pracy nie doświadczyłem takiej satysfakcji, jaką mam widząc codziennie jak się rozwijają te potworki i jak z każdym dniem mnie zaskakują. Cieszę się, że mam z nimi taki dobry kontakt - poniekąd pewnie wynika to z faktu, że sam miałem typowego Pana Ojca, co to nawet kanapek sobie nie potrafił zrobić i nie interesował się zbytnio swoimi dziećmi.

Przerażał mnie jednak kompletny brak zrozumienia dla naszej sytuacji przez osoby postronne - resztę rodziny, znajomych, osoby niemalże nam nieznane. Tak więc pojawiło się kłamstwo - od kilku miesięcy mówimy z żoną wszystkim, że ja owszem, pracuję, ale zdalnie z domu. Od tego czasu kąśliwych uwag i och, jakże śmiesznych żartów jest zdecydowanie mniej.

Dziwi mnie nadal jednak, czemu facet zostający w domu z dziećmi to nadal taki wielki fenomen. Po cichu chciałbym, żeby coś się w społeczeństwie zaczęło odmieniać, bo chciałbym choć raz spotkać się zamiast szyder z normalnym "Aha, fajnie" w reakcji na moje "Moja żona pracuje i nas utrzymuje, ja jestem w domu z dziećmi i zajmuję się domem". Tak po prostu, chciałbym nie być wytykany jako dziwak i jakiś pod-mężczyzna. Tyle.

W poprzednim odcinku: Kiepski pomysł na pierwszą randkę, szkolna sekta i inne anonimowe opowieści

14

Oglądany: 67658x | Komentarzy: 45 | Okejek: 205 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało