Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy XX

61 172  
108   45  
Skocz po napoje chłodząceW wyjątkowym, bo jubileuszowym - dwudziestym, odcinku "Wspomnień..." trafia nam się równie wyjątkowy zlot gwiazd serialu. Proszę odstawić artykuły spożywcze, ze szczególnym uwzględnieniem piwa - bo o pseudopiwo Bojownictwa nie podejrzewamy ;) - i zastąpić je strawą duchową,  której poziom wespnie się dziś na najwyższe wyżyny.

Razu pewnego na budowę zawitała nad wyraz osobliwa delegacja. Na widok duetu, który wygramolił się na lipcowe słońce z poobijanego służbowego seicento (wersja "van" ze względu na VAT), Czerwone Brygady z wrażenia rzuciły robotę i jak jeden mąż porozdziawiały paszcze i zrobiły okrągłe oczy. Było to tak, jakby na budowę przyjechali razem Jay Leno i Conan O’Brien albo nie przymierzając Romuś Koniogębny i Jądruś-W-Pasiastym-Krawacie… W każdym razie kabaret zapowiadał się niezły, bo oto na placu budowy stanęły w całej krasie moje dwa ukochane pieszczoszki: Aparat i Behapizda.

Pierwszy robił za kierowcę, drugi przyjechał na rutynową kontrolę. Po krótkich i powitaniach Behapizda przebrał się w swój służbowy mundurek i ruszyliśmy na budowę. No więc idziemy - ja w przepisowym kasku i wypastowanych trzewikach na "olejoodpornej" podeszwie, on w swoim niezapomnianym kombinezonie z napisem "Służba B…P" ("H" mu wcięło podczas pamiętnej jazdy na dupsku ze ściany wykopu, kiedy to bohatersko ratował koparkę)i z nieodstępnym kapownikiem w dłoni, i budzimy powszechną wesołość swoją nadętą powagą.

Behapizda coś tam popisała, za coś mnie tam opieprzyła, mandatem pogroziła za braki w apteczce, zrobiła parę zdjęć, kazała wyrzucić z budowy wszystkie puste puszki po piwie, po czym wróciliśmy do mojej kierowniczej kanciapy, gdzie przy szklance herbaty czekał na nas Aparat.

Jako wybitny specjalista od oszczędności, osobnik ów nie cierpiał marnotrawstwa. Zagotował więc sobie dzielnie wodę w czajniku, zalał wrzątkiem herbacianą skarpetkę, po czym, ledwo zaczęła puszczać kolor, wyjął ją i położył na spodeczku.

- Panie Sławku, ja sobie tu herbatkę pozwoliłem zrobić.
- Ależ panie Leonie, przecież nie ma sprawy.
- Ale widzi pan. Ja tu torebeczkę wyjąłem i zostawiłem na potem. Tak. Nawet nie wycisnąłem za bardzo. Oszczędzać trzeba, panie ĘŻYNIERZE. Tak. Wy, ĘŻYNIEROWIE, KEROWNIKI, to WOGLE ani WSZCZEGLE pojęcia o ekonomii nie macie. Tak. To może się panowie herbatki napiją?
- Dziękuję, panie Leonie, ja wolę mocną. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, zresztą miałem w lodówce co innego… Ale o tym za moment.
- Tak. Pan, panie ĘŻYNIERZE, to ma dopiero hrabiowskie maniery. Ja z tym coś muszę zrobić. To jest przecież służbowa "Liptonka". Z jednej półtora, panie, litra śmiało wychodzi. Tak. Hra-Biow-Skie Ma-Nie-Ry… - zaklekotał na to Aparat.

Tu wtrącił się mój faworytny funkcjonariusz służb "B…P", który z mistrzem dynamizacji, M. C. Tamponem, z niejednej krzywej rurki już bimber spijał:

- K*rwa w d*pę mać! Leon, tyś chyba do cna och*jał! Twoje moczone skarpetki będę pił, k*rwa, poj*bało cię już chyba dokumentnie! Tę twoją YKONOMJE to se, k*rwa, zwiń w TROMBKIE i do d*py wsadź. Jak cię kiedyś który kierownik zaj*bie jak reksa za te twoje pierd*lenie w podniebienie, to przynajmniej, k*rwa, zwłoki zidentyfikują…

Aparat zdrętwiał. Jedną z jego zabawniejszych cech było bowiem to, iż nie znosił, kiedy ktoś używał przy nim słów powszechnie uznawanych za obelżywe. Wtedy zapowietrzał się, robił się czerwony aż po swoją iście eskimoską fryzurę, rzucał cytaty z Biblii i encyklik i generalnie powodował kapitalne rozładowanie atmosfery, bo, doprawdy, każdy kabaret przy nim wysiadał. Doskonale wiedział o tym prezes, który w chwilach chandry albo syndromu smutku postalkoholowego zwykle wzywał Leona do siebie i jeździł po nim jak po burej suce, śmiejąc się do rozpuku. Jakie zdziery robili sobie z tego robotnicy, kierownicy i majstrowie, operujący na co dzień tzw. językiem ogólnobudowlanym - chyba opisywać nie muszę… Ja natomiast zawsze przy nim trzymałem formę i nigdy, powtarzam: nigdy nie zdarzyło mi się zakląć przy Aparacie. Ot, taka ułańska fantazja. Za to on miał mnie prawie za świętego…

W każdym razie Aparat, czyli inaczej Czereśniak, swoją przykruchcianą czereśniakowatością wprowadzał w siermiężne i monotonne życie budowy pożądany element komiczny.

Łypnął zatem na spoconego Behapizdę, który już zdążył się przebrać z powrotem w garnitur i właśnie zaczynał pisać protokół. Łypnął, jako się rzekło, ale nic nie powiedział. Spokojnie siorbał swoją słomkową herbatkę z połową łyżeczki cukru, i tylko patrzał na adwersarza z nienawiścią. Jak go znałem, to właśnie obmyślał truciznę, w której zamoczy śmiertelne żądło. Wysiłek myślowy spowodował, że zrobił tradycyjnego "karpika" i ruszał otwartymi ustami w sposób, który jako żywo kojarzył mi się z oralnymi aktami płciowymi w wykonaniu panienek na obrazkach, którymi wyklejone były budy Czerwonych Brygad.

Behapizda skończyła pisanie. Gorąco było jak diabli, a ja miałem w lodówce dwie butelki "Karmi", zostawione przez sekretarkę.

- Panie inspektorze, khem… Wie pan… Tak gorąco jest, może by się pan napił czegoś takiego… - zagaiłem. - Jeżeli pan Leon nie będzie miał nic przeciwko temu… - i wyjąłem butelki z lodówki.

Leon Zawodowiec wzruszył tylko ramionami i dalej rozmyślał.

- No to cyk, panie inspektorze. Nie mam nic innego, to takie sobie jest. Nawet upić się tym nie można…

Na to Leon podskoczył jak oparzony, warknął: "Nie spodziewałem się tego po panu, panie ĘŻYNIERZE! Czekam w samochodzie!" i wymaszerował z kanciapy z miną Raptusiewicza, mówiącego "Nie będę ja z ziemi zbierał, co Milczkowi z nosa spadło!"

Behapizda wzruszył ramionami, spokojnie dopiliśmy nasze pseudopiwo, po czym pożegnaliśmy się i odprowadziłem go do samochodu. Kiedy podeszliśmy, Aparat właśnie kończył rozmowę telefoniczną. Spojrzał na mnie mściwie spod oka i warknął:

- No. To ja teraz dzwoniłem do prezesa. Tak. On pana będzie wzywał. Tak. Jak pan się mógł tak zachować, panie ĘŻYNIERZE. Pan mnie obraził. O-Bra-Ził. Żegnam się z panem ozięble. Tak. - klekotał swoim beznamiętnym głosem jak bocian na gnieździe.

Odwrócił się gwałtownie, aż wyleniała, zatłuszczona grzywa opadła mu na oczy, wrzucił wsteczny i odjechał z piskiem opon. "Wsiowy debil", pomyślałem dość nieodkrywczo i wróciłem do budy. Nagle telefon. Numer zastrzeżony, więc pewno prezes.

- Halo! Sławek, dzwonił Leon, żeś go, k*rwa, obraził.
- Że jak? Ja? Słowem nawet. Beha-… khem… -powiec świadkiem.
- Mówił, żeś brzydkiego słowa użył. Wiesz przecież jak ta j*bnięta p*zda na to reaguje.
- Słowa? Jakiego, k*rwa, słowa?!
- NADUPIĆ. Żeś dał Beha-… hmmm… -powcowi ciemne piwo i powiedział, że tym się nadupić nie można.

Musiałem przysiąść na stosie krawężników, bo zaczęło mi skręcać kichy ze śmiechu. Przecież nie będę tłumaczył Tamponowi, że jego ulubiony Leon Zawodowiec, brudas i abnegat, ma w uszach po pół kilo wosku jak niejaki Shrek, i że zamiast "nawet upić" usłyszał "nadupić"… Nie będę, bo i po co? Tłumiony śmiech zaczął powodować ból przepony i skurcze w szczęce, o łzawieniu oczu nie mówiąc, więc wykrztusiłem tylko w słuchawkę:

- A co, k*rwa, może można?!
- Ja nie. Ty nie. Ale ta p*zda Leon po jednej flaszce by się czołgał po glebie. - Rzucił spokojnie M.C. Tampon i dodał: - Tak trzymaj.

Oczywiście odwaliłem klasycznego ROTFLA i wpadłem w ogólny BRECHT, co skończyło się doraźnie dość silną czkawką. Przeszła jednak bez śladu, kiedy "dla zdrowotności" posłałem któregoś z młodych po flaszkę "Tyskiego".

Od tego czasu Leon Czereśniak, Aparat Zawodowy, który nigdy nie dowiedział się prawdy, nie mówił o mnie inaczej jak tylko "Ł…ski, ten sługa bluzgającego Szatana".

A "Karmi" nie cierpię. Bo nawet upić się nim nie można.

Poczytaj też poprzednie wspomnienia kierownika wesołej budowy.


Oglądany: 61172x | Komentarzy: 45 | Okejek: 108 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało