Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Młodzi Chińczycy z Hongkongu walczą od miesięcy z chińskim reżimem totalitarnym - jak to możliwe?

94 373  
533   114  
To nie pierwszy raz, kiedy mieszkańcy Hongkongu protestują przeciwko chińskim wpływom w ich mieście. To jednak pierwszy raz, kiedy na ulicę wyszło tak wielu ludzi reprezentujących tak różne dziedziny życia. To pierwszy raz, kiedy wśród normalnych mieszkańców pojawili się politycy i prawnicy. To pierwszy raz, kiedy wolności Hongkongu grozi tak wielkie niebezpieczeństwo.

Zacznijmy jednak od początku

Hongkong (HK) to specjalny region administracyjny należący do Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL). Terytorium jednak rządzi się własnymi prawami i panuje tam zupełnie inny system polityczny. Aby dowiedzieć się, skąd to wszystko w ogóle się wzięło, należy odrobinę pogrzebać w historii.


Do 1842 roku Hongkong znajdował się w rękach Chin. W tamtym czasie był to tylko zlepek skalnych wysepek. Został on jednak przejęty przez Imperium Brytyjskie w ramach traktatu podpisanego w Nankinie, który kończył pierwszą wojnę opiumową. Do roku 1898 obszar powiększono o Nowe Terytoria oraz wyznaczono nieoficjalną stolicę w Victorii. Postanowiono również, że Hongkong będzie znajdował się w dzierżawie Brytyjczyków dokładnie przez 99 lat.


Wiek to jednak szmat czasu, a wyjątkowość tego miejsca oraz to, jaką autonomię nadali mu Brytyjczycy, pozwoliły na bezprecedensowy rozwój gospodarczy. Hongkong stał się dla światowych firm bramą wejściową do Chin, pierwszym krokiem, bazą wypadową przed rozpoczęciem handlu z krajem, którego populacja wynosi ponad miliard mieszkańców. Dzięki temu stał się też jednym z najważniejszych centrów finansowych świata.

Żeby uświadomić sobie jego rozmiar: PKB Hongkongu zamieszkiwanego w 1997 roku przez 6,5 mln mieszkańców wynosiło 177 miliardów dolarów, a w Polsce zaledwie 159 miliardów.

Okres 99 lat jednak zaczął nieubłaganie dobiegać końca. Władze Wielkiej Brytanii były jednak wtedy o wiele bardziej przewidujące i, w odróżnieniu od dzisiejszego brexitowego szaleństwa, już w 1984 roku (13 lat wcześniej!) zaplanowały, jak 1 lipca 1997 roku będzie wyglądać przekazanie terytorium w ręce ChRL.

Margaret Thatcher nie chciała tak po prostu oddać swoich obywateli na pożarcie systemowi i przekonała komunistyczne władze Państwa Środka, żeby na kolejne 50 lat przyznały regionowi specjalne prawa zgodnie z bezprecedensową zasadą jeden kraj, dwa systemy. W Hongkongu miała wciąż panować wolność słowa, wolność prasy, wolność zgromadzeń i ogólnie pojęta demokracja.


Chiny miały nie ingerować w wewnętrzne sprawy regionu oraz nie zmieniać ustroju społeczno-gospodarczego aż 2047 roku.

Po przejęciu kolonii zmieniono podział administracyjny, likwidując mniejsze miasta i miasteczka, tworząc z nich po prostu jeden Hongkong, ale to była jedyna drastyczna zmiana. Nawet granica z Chinami pozostała, a trzeba wiedzieć, że to jedyna taka granica, która istnieje w ramach jednego kraju: żeby ją przekroczyć w dowolną stronę, potrzeba mieć specjalne pozwolenie i przejść przez kontrolę graniczną.


W centrum HK umieszczono garnizon Chińskiej Armii Ludowej, jednak żołnierze nie chodzą po mieście w mundurach, tylko po cywilnemu.


Komuniści respektowali wolności osobiste i polityczne, pozwalając na coroczne gromadzenie się mieszkańców Hongkongu w celu uczczenia pamięci poległych w masakrze na Placu Tiananmen 1989 - co w pozostałych częściach ChRL stanowi temat tabu oraz jest surowo karane.


Dynamiczny rozwój Chin


W tym samym czasie w Chinach zachodziły poważne zmiany gospodarcze i ekonomiczne. Rozpoczął się gwałtowny rozwój, a na terenie całego kraju rozwijały się potężne miasta - najbliższe i jedno z najbardziej znanych to znajdujące się tuż na północ od Hongkongu Shenzen, które z 30-tysięcznego miasteczka wyrosło na 10-milionowe miasto. W ten właśnie sposób Hongkong stracił swoją dotychczasową pozycję, którą zapewniało mu właśnie wysokie PKB, wynoszące na początku lat 90. 27% PKB całych Chin, a dzisiaj już tylko niecałe 3%. Nie dziwi w tym kontekście fakt, że władzom ChRL przestało już tak bardzo zależeć na utrzymaniu jego autonomii. W ciągu ostatnich lat na każdym kroku podejmuje się próby powiększania wpływów Chin w Hongkongu.


Odbywa się to m.in. poprzez nieustanne promowanie chińskiego stylu życia. Mieszkańcom HK wmawia się też, że język, którym się posługują (kantoński) jest jedynie dialektem i powinni używać mandaryńskiego (oficjalnego języka stosowanego w Chinach kontynentalnych). Programy telewizyjne promują chińskie spojrzenie na świat, sącząc propagandę, która przedstawia Chiny jako ojczyznę, do której warto powrócić, wspaniały kraj, w którym wszyscy są zjednoczeni w jednym celu, w odróżnieniu od siedlisk zgnilizny moralnej w USA i na Zachodzie, które powoli chylą się ku upadkowi dzięki kłótniom, na jakie pozwala system demokratyczny.

Pierwszy szok i pierwsze protesty

W 2014 roku chińskie władze próbowały zmień proces wyborczy, tak aby szefem władz Hongkongu mógł zostać tylko kandydat zaakceptowany przez partię komunistyczną. Był to pierwszy tak poważny zamach na demokrację panującą w Hongkongu, na punkcie której mieszkańcy są szczególnie przewrażliwieni. Na reakcję nie trzeba było długo czekać - 26 września 2014 roku ludzie wyszli na ulice.


Protest (oraz cały związany z nim ruch) został później nazwany Rewolucją (Ruchem) Parasolek. Uczestnicy używali ich jednak nie do ochrony przed deszczem, lecz do osłaniania się przed gazem łzawiącym oraz gazem pieprzowym, który był regularnie rozpylany na ulicach przez służby walczące z demonstrantami.

Protesty ostatecznie stłumiono 15 grudnia 2014 roku. W ich następstwie powstało kilka prodemokratycznych partii, które zajęły część miejsc w parlamencie. Ruch pozwolił mieszkańcom Hongkongu zjednoczyć się jak nigdy wcześniej. Wielu nieświadomych wcześniej ludzi, dla których los regionu był obojętny, zaczęło żywo interesować się wydarzeniami w kraju i w mieście i zaczęło się definiować nie jako Chińczycy, ale właśnie obywatele Hongkongu. Pogłębiali swoją wiedzę i pielęgnowali w sobie opór wobec centralnego rządu Chin. Po raz pierwszy zaczęło im zależeć - niestety zadziałało to również w drugą stronę. Władze ChRL zdwoiły wysiłki w umacnianiu swoich wpływów w HK.


Mieszkańcy Hongkongu już w 2015 roku poczuli lodowaty oddech cenzury na swoich karkach, kiedy to w tajemniczych okolicznościach zaczęli znikać właściciele i pracownicy jednej z lokalnych księgarni. Sklep wyróżniał się przede wszystkim asortymentem - można było znaleźć tam wiele pozycji jawnie krytykujących Chiny, ich system polityczny oraz przywódców.


Jakiś czas po "wyparowaniu" ostatniego pracownika jeden z nich pojawił się w telewizji, przepraszając ze łzami w oczach i żałując swych dotychczasowych czynów.


Jak doszło do obecnych protestów?

Wszystko zaczęło się od pewnej uroczej parki i morderstwa. W lutym 2018 roku młoda para mieszkająca w Hongkongu wybrała się na wakacje na Tajwan. Z sielankowego wypadu wrócił tylko mężczyzna, Chan Tong-Kai. Chłopak jakiś czas później przyznał się do zamordowania swojej dziewczyny, która, jak się okazało, była w ciąży. Wybuchł wielki skandal, bo do zbrodni doszło w innym kraju, przez co winnego nie można było sądzić i skazać w Hongkongu, ekstradycja również nie wchodziła w grę, ponieważ region nie ma podpisanej umowy ekstradycyjnej z Tajwanem. W 2019 roku zaproponowano więc ustawę, która umożliwiałaby przekazanie winnego. Niestety ta sama ustawa miała umożliwiać ekstradycję nie tylko do Tajwanu, lecz również na teren Chin kontynentalnych, co przeraziło mieszkańców Hongkongu.

Taka ustawa dałaby komunistycznym władzom dodatkowe narzędzia do walki z wolnością słowa, a wtedy nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby wszystkich niewygodnych działaczy po prostu zamknąć w chińskich więzieniach. Nic więc dziwnego, że wydarzenie to stało się punktem zapalnym, który wywołał potężną falę protestów trwających do dzisiaj. Jak mówił jeden z demonstrantów: jeśli ustawa przejdzie, Hongkong upadnie.

A ustawa na pewno przejdzie, jeśli tylko dojdzie do głosowania. Parlament Hongkongu wprawdzie jest demokratyczny, ale nie bardziej niż polski w wyborach 1989 roku.

Rada Legislacyjna (parlament) ma 70 miejsc, jednak mieszkańcy głosują na 40 z nich (tu zwykle wygrywają partie prodemokratyczne), a pozostałe 30 wybierają lokalne firmy, które mają interes w zachowaniu dobrych stosunków z Pekinem, więc od początku jej istnienia przewaga była po stronie chińskiej.


To jest być albo nie być dla autonomii miasta i mieszkańcy doskonale zdają sobie z tego sprawę.

Pierwsze nieśmiałe protesty przeciwników ustawy odbyły się 31 marca, potem w kwietniu, ale rozkręciły się dopiero 4 czerwca 2019 roku, podczas trzydziestej rocznicy wydarzeń na placu Tiananmen.


Kolejne dni to kolejne protesty gromadzące od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy osób, wspieranych przez kilkadziesiąt organizacji demokratycznych.


Coraz częściej dochodziło do starć z policją, co tylko angażowało coraz większą liczbę mieszkańców. Najwięcej, bo aż 2 mln z 7 mln obywateli, wzięło udział w proteście 16 czerwca.

https://www.youtube.com/watch?v=PCyrJTmUpNQ
Próbowano załagodzić sytuację, ale deklaracja szefowej administracji Carrie Lam, która 18 czerwca zawiesiła procedowanie ustawy i przeprosiła za brutalność policji rozpędzającej demonstracje nic nie zmieniła, ponieważ strajkujący domagali się całkowitej rezygnacji z projektu.

9 lipca szefowa administracji oświadczyła, że ustawa jest martwa, protestujący jednak zauważyli, że nie jest to język prawniczy i ją zignorowali

5 sierpnia odbył się strajk generalny, który zakłócił działanie lotniska międzynarodowego.


11 sierpnia, na lotnisku, oko straciła jedna z uczestniczek protestu. Nie poddała się, z opatrzoną raną została na miejscu z przyjaciółmi. Żeby ją uhonorować, coraz więcej protestujących zaczęło nosić czerwoną opaskę na oku. Maska z opaską stała się ich ważnym symbolem.


12 sierpnia okupacja hali przylotów lotniska doprowadziła do jego zamknięcia przez władze.

25 sierpnia podczas starć z demonstrantami policja użyła armatek wodnych oraz strzałów ostrzegawczych.


Jest coraz więcej ofiar, tajemniczych zniknięć, czy zwykłych napaści na protestujących.

Protestowały wszystkie grupy społeczne: prawnicy, nauczyciele, studenci i uczniowie, politycy, przedsiębiorcy, dużo jest ludzi młodych, co nie dziwi - młodzi demonstranci z Hongkongu urodzili się w kraju wolności słowa i swobód obywatelskich, których nie chcieliby stracić, ale te mają datę ważności do 2047 roku.


Aktualnie obowiązuje zakaz manifestacji, ale te mimo wszystko odbywają się w kolejne weekendy, coraz brutalniej tłumione przez policję.

Siłą napędzającą te protesty jest fakt, że nie mają jednego przywódcy, więc władze nie mają z kim negocjować ich zakończenia, a sami protestujący, jak pisze Rafał Tomański, przyjęli strategię Bruce'a Lee "Bądź jak woda", pojawiając się wszędzie i dostosowując do każdej sytuacji:
Oczyść swój umysł. Porzuć formę i kształt, bądź jak woda. Jeżeli umieścisz wodę w filiżance, stanie się filiżanką. Jeżeli nalejesz ją do butelki, stanie się butelką. A jeżeli wodę umieścisz w czajniku do herbaty, przybierze kształt czajnika. Woda może płynąć lub roztrzaskać się. Mój przyjacielu, bądź wodą.

Jak te protesty są postrzegane przez mieszkańców Chin?

Kiedy na terenie Chin kontynentalnych wstukamy w wyszukiwarkę hasło Hongkong, wyskoczy nam kilka wyników z artykułami opisującymi protesty jako brutalne zamieszki prowokowane przez brudną politykę USA, która chcą wpłynąć na Chiny. Cała reszta to będę plotki związane z lokalnymi celebrytami oraz informacje dotyczące sytuacji na giełdzie.


Jednak cenzura działa pełną parą nie tylko w wyszukiwarkach. Na portalach społecznościowych zdjęcia z protestów nie są udostępniane dalej, nie pojawiają się w wyszukiwaniach, sztuczna inteligencja radzi sobie nawet z coraz bardziej przerabianymi zdjęciami, które na pierwszy rzut oka wyglądają niewinnie.

Wyłapywane są wszystkie słowa klucze, a posty je zawierające są z miejsca blokowane. Nawet filmy oraz wiadomości głosowe mogą zostać uznane za niewłaściwe i zniknąć - dzieje się to m.in. na WeChacie (takim ich lokalnym Messengerze) w wiadomościach prywatnych.


Wojna technologiczna

Nie trzeba nikomu mówić, że Chiny to technologiczni giganci na arenie międzynarodowej. Wprowadzili niesławny System Oceny Obywateli, inwigilują swoich mieszkańców na każdym kroku, ograniczają ich swobody przy użyciu nowoczesnych technik, ograniczają dostęp do sieci itd. Tej samej broni używają do walki z demonstrantami w HK. Ci jednak nie pozostają bierni i stawiają opór na wiele, często bardzo błyskotliwych, sposobów.


Protestujący wykazują się również pomysłowością: Okazało się, że projektory mające oszukać chiński system rozpoznawania twarzy nie wyszły poza fazę testowego gadżetu, więc to tylko ciekawostka z której skorzystało może kilka osób:





Jak reaguje świat? Wielkie firmy zamiast liczyć straty, wolą ulegać presji

W spór uwikłanych jest coraz więcej światowych marek, wśród których znajduje się choćby Apple czy liga koszykówki NBA. Wszyscy wolą kasę od Chińczyków niż stanie po stronie wolności.

Apple wycofał ze swojego sklepu aplikację HKMap Live, która ułatwiała demonstrującym organizowanie się i walkę z policją. Powód? Dzień wcześniej Apple zostało publicznie oskarżone o jawne wspieranie protestujących. Była to więc decyzja czysto polityczna, której celem był powrót firmy do łask władz ChRL.


Problem NBA zaczął się z kolei od publikacji posta na Twitterze przez menadżera zespołu Houston Rockets - Daryla Moreya. Mężczyzna napisał, że popiera Hongkończyków i jest z nimi całym sercem. Po niedługim czasie post został usunięty, a sam Morey publicznie przepraszał za wyrażanie swojej opinii. NBA musiało się od tego odciąć, twierdząc jednocześnie, że czuje się głęboko rozczarowane zachowaniem menadżera klubu. Niestety to nie wystarczyło, bowiem w chińskich mediach skrytykowano organizację, wprost pokazując, że jej członkowie nie powinni wtykać nosa w nie swoje sprawy.


Oberwało się nawet producentowi biżuterii - Tiffany & Co. - za pewne z pozoru niewinne zdjęcie. Na reklamie jedna z modelek - Sun Feifei - prezentując pierścionek, zakryła jedno oko. Zdaniem władz ChRL była to aluzja do gestu używanego przez protestujących w Hongkongu.

Republikański senator Marco Rubio doskonale podsumował wszystkie te ruchy słowami:

Zdajcie sobie sprawę, co tutaj się dzieje. (...) Chiny wykorzystują dostęp do rynku, by miażdżyć wolność słowa na świecie.

I ma tutaj pełną rację.

Jak Dawid z Goliatem

Mieszkańcy czują to wszystko i dają temu opór na każdy z możliwych sposobów. Nie cofają się przed niczym, bo doskonale wiedzą, że to walka o ich przyszłość. Starają się wysyłać swoje ciche wołanie o pomoc każdą z dostępnych dróg. Widuje się to nie tylko w internecie, lecz nawet na takich wydarzeniach jak mistrzostwa świata w Hearsthstone’a (taka gra karciana od Blizzarda), kiedy to zwycięzca całych zawodów - Chung "Blitzchung" Ng Wai - wykrzyczał głośno "Wyzwólmy Hongkong, to rewolucja naszych czasów", przez co został ukarany. Społeczność uważa, że firma zrobiła to tylko po to, aby przypodobać się chińskim władzom. Naturalnym następstwem jest więc powszechny bojkot Blizzarda i jego gier.



Obrywa się jednak nie tylko wielkim firmom, których pracownicy wypowiadają się w niepochlebny dla Chin sposób. Youtuber PewDiePie również dostał po łapach, kiedy śmiał publicznie, na wizji, w trakcie jednego z odcinków serii "Meme reviews" (4 mln odsłon) poruszyć temat protestów w Hongkongu. Wyświetlił też całą serię memów o Xi Jinpingu (który jest pokazywany jako Kubuś Puchatek) oraz przytoczył większość przykładów wielkich korporacji, które jawnie pchają się do tyłka Chinom tylko po to, aby móc robić na tym rynku pieniążki.



Nagranie, o którym mowa, możecie obejrzeć poniżej. Cała akcja z Hongkongiem zaczyna się od 11:22.

https://youtu.be/OhWZavn2OvM?t=683

To właśnie m.in. za te słowa wszystkie materiały PewDiePie zostały zablokowane na terenie Chin kontynentalnych. Wyszukiwarka, w której wpiszesz PewDiePie zwraca zero wyników.
Cóż... Xi Jinping ewidentnie nie potrafi śmiać się z samego siebie.

Jak podsumował youtuber:
Firmy mogą robić dobre miny, mogą owijać się tęczowymi flagami i inicjować różne akcje społeczne, jednak należy pamiętać o tym, że ich podstawowym celem jest zarabianie pieniędzy. Nie obchodzisz ich ty, nie obchodzi ich wolność.

* * * *

Na razie wszyscy przyglądamy się temu z boku, nie do końca nawet zdając sobie sprawę, co właściwie tam się odbywa i czego jesteśmy świadkami. Być może to początek daleko idących zmian, które za kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt lat będą dotyczyć również nas. Być może już za jakiś czas otaczająca nas rzeczywistość znacznie bardziej przypominać będzie tą widywaną dotąd tylko w serialu Black Mirror - Wielki Brat odbierze nam punkty nie tylko za przejście przez ulicę na czerwonym świetle, ale też za wyrażanie dezaprobaty dla partii rządzącej, słowo poparcia dla jakiegoś buntownika, karząc natychmiast blokadą konta czy odebraniem dostępu do internetu.

* * * *

Tymczasem Chan Tong-kai, od którego zaczęło się całe to zamieszanie, w środę 23 października 2019 r. wyszedł na wolność, kończąc w Hongkongu karę 18 miesięcy więzienia za defraudację, ale chce lecieć na Tajwan, żeby tam osądzono go za morderstwo.
Tego samego dnia władze wycofały w całości i formalnie projekt ustawy ekstradycyjnej, zastrzegając, że nie zrealizują żadnego innego z postulatów protestujących.


Źródła: Wikipedia - marsze 1 marca, It hardware - PewDiePie zbanowany, Dokument VOX, Dokument VOX nr 2
5

Oglądany: 94373x | Komentarzy: 114 | Okejek: 533 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało