Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Z pamiętnika siostry niejednokrotnie przełożonej

35 138  
8   18  
Zobacz małe Monsterki!Nowe życie to radość w rodzinie, a tuż przed nowym życiem, to, jak się okazuje, radość w pokoju pielęgniarek, i wcale nie dlatego, że one z tymi lekarzami ten tego... ;)


Działo się to za czasów, kiedy na porodówce praktykowały słuchaczki Studium Medycznego, zanim je wszystkie pozamykali, tzn. Studia..., mam na myśli.
Robi kiedyś zlecenia taka "OMC położna" . Miała do podania między innymi witaminę B12. Wiedząc, że nie ma tego leku w apteczce, wzięłam od oddziałowej takowy, podaję owej OMC żeby zaaplikowała pacjentce. Słuchaczka mi na to, że ona już zrobiła to zlecenie. Minę zrobiłam i pytam jak mogła zrobić skoro nie było leku, a ona mi dumna cała:
- "Siostro, nie było B12, to podałam dwa razy B6..."
I niech mi ktoś powie, że na porodówce nie przydaje się matematyka.......

* * * * *

Były takie czasy, że na porodówce kręciło się mnóstwo słuchaczek studium medycznego, przyszłych położnych, ale również całe tabuny studentów medycyny, mających praktyki na ginekologii. Jak tylko odbywał się jakiś poród, złazili się jak mrówki żeby oglądać, bądź co bądź, dla niektórych raczej właśnie traumatyczne przeżycie. Jak wiadomo, na starej wierze ginekologów, widok nagiej cipki raczej nie robi wrażenia (mam na myśli WIDOCZNE wrażenia), ale te młokosy reagowały różnie. Stoi więc cała wataha studentów pod oknem, porozpierani na parapecie i gapią się w wiadome miejsce. Przejeżdżałam akurat, a właściwie próbowałam się obok nich przepchnąć, z takim jeżdżącym wózkiem z narzędziami do porodu i... co widzę... jeden tak się zapatrzył, że nawet pewnie nie zauważył jak mu kuśka pięknie stała... a ja niewiele myśląc, w te słowa:
- " Panie Krzysiu, proszę bokiem stanąć, bo mi pan narzędzia rozporkiem pozrzucasz...." Nie wiedzieć czemu, Krzysiu nie został do końca porodu

* * * * *

Przychodzi kiedyś na porodówkę matka z córką i szukają córki i wnuczki w jednej osobie, że niby na chirurgii miała być, bo kamień pono rodzić miała... kamień, powiadacie panie - odparła moja starsza koleżanka..., a urodziła.... przed chwilą... kamień...3200g i 52 cm.
Babcia, że starsza na krzesło się osunęła, a matka gały wywaliła, że niby nie wie o co chodzi... myśmy z koleżanką rotflowały nieprzyzwoicie w tak poważnej chwili... ale swoją drogą to płakać trzeba, że rodzina przez 9 miesięcy nie zauważyła, że dziewczynie się "uchlupnęło", a raczej sprawcy... tegoż kamienia...

* * * * *

Zaraz mi się przypomniało, jak to przez dłuższy czas na sali przedporodowej, leżało kilka pacjentek, po terminie porodu, czekających na to coś... czyli pierwszy skurcz. Ponieważ leżały już jakiś czas w niezmienionym składzie, więc się dobrze znały, zarówno ze sobą, jak i z personelem. Takie weteranki.
Przychodzę któregoś dnia na dyżur, wchodzę na salę żeby posłuchać tętna płodów, taką metalową tutką, trąbką zwaną. Wszystkie weteranki, znające te zwyczaje, leżą płasko z odkrytymi brzuchami, czekając na posłuchanie. Podchodzę kolejno do każdej, słucham "brzucha", zagaduję, a na jednym łóżku widzę jakąś nową pacjentkę. To ja w te słowa:
- " O mamy nowy nabytek, pani nowa....proszę wstać, imię, nazwisko, wiek ciążowy..."
Nie skończyłam mówić, a kobita jak nie skoczy na równe nogi i dalej z tekstem:
- "Nazywam się..."
Nie słyszałam, jak się nazywała, bo z resztą pacjentek rotflowałyśmy już na całego...

* * * * *

Doskonale rozumiem "te" nagłe przypadki "w środku nocy". Kiedyś na moim dyżurze, godzina 3.50, dobijanie do drzwi... Idę, patrzę, stoi parka - ona: z tyłu, oczy spuszczone, paznokcie obgryza, taka jakaś cicha bomba zegarowa. On: wytrzeszcz oczu, piana na ustach... Otwieram drzwi, a On na mnie:
- "Siostro! Prezerwatywa mi pękła!"
A ja ze stoickim spokojem, patrzę na zegarek...
- "Za dwie i pół godziny otwierają kiosk na dole, kupisz pan sobie nową..."
(dodam, że na porodówce i ginekologii raczej nie trzymamy zapasów postinoru w apteczkach, zresztą, długo taki zapas by się nie utrzymał...) Oczywiście, po chwili, uśmiechnęłam się, udając współczucie i zawołałam dyżurującego ginekologa, dodam, że też nie był zadowolony, ale efektu końcowego tej wizyty nie znam.....

* * * * *

BTW rodzenia z mężem... Jakiś czas temu, żeby mógł się odbyć tzw. poród rodzinny, rodzice musieli mieć ukończoną szkołę rodzenia. "Mój" szpital był jedynym w Łodzi który takowego nie wymagał. Przyszły ojciec natomiast, musiał odbyć z szefem oddziału "ordynatttorrem" rozmowę kwalifikacyjną. Opowiada nam kiedyś Ordynattorro, jak to zadał pytanie, dlaczego chce pan rodzić razem z żoną... i... usłyszał odpowiedź:
- "Bo ja panie ze wsi jestem, widziałem już jak krowa rodzi, to chciałek zobaczyć jak to u baby jest..."


Oglądany: 35138x | Komentarzy: 18 | Okejek: 8 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało