Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Lansky: Wspomnienia kierownika wesołej budowy XIV

57 376  
87   33  
A kliknij sobie! A co!Oblicze budowy dziś pokaże się w nieco innym świetle - usłyszymy refleksyjną i poniekąd mroczną historię z morałem. Kto jednak jest zdania, że o sprawach poważnych nie da się opowiedzieć z humorem, ten zawiedzie się już przy pierwszych zdaniach :)

Żeby w fachu budowlanym cokolwiek zarobić, podstawą jest oczywiście solidny i wypłacalny inwestor. I nie ma tu żadnych sentymentów narodowych, wyznaniowych czy moralnych. "Jakby mi k*rwa zapłacili dwieście tysięcy za j*baną reklamę, tobym se, k*rwa, tampon do rzyci wsadził" - powiedział kiedyś prezes przed szerokim i różnorodnym audytorium, czym zyskał sobie nieśmiertelność wśród kawalarzy, podziw u pań oraz ksywę, idę o zakład, że nikt nie zgadnie jaką. W imię tej zasady wystarał się niegdyś o zlecenie na roboty budowlane od pewnej bardzo bogatej, mocno historycznej i obrosłej tradycją instytucji, posiadającej placówki w całej Polsce i za granicą. Choć programowo niedochodowa i statutowo niekomercyjna, dysponowała stałym i niewysychajacym źródłem kasiwa i dawała nadzieję na podźwignięcie firmy z ruiny, zakup nowych czerwonych mundurków, częściową spłatę żądań finansowych pewnego ogólnie szanowanego komornika, tudzież wymianę prezesowego mocno wysłużonego PT Cruisera na nieco nowszy model przedłużenia penisa.

Aby uniknąć kryptoreklamy, nie podam nazwy tej instytucji.
Powiem tylko, że na jej zlecenie mieliśmy za zadanie zbudować potężną dzwonnicę.

Kierownikiem - zgodnie z pragmatyką firmy - został mianowany człowiek, który się do tego najmniej nadawał, czyli niżej podpisany. Czerwone Brygady uległy mocnemu przetasowaniu, budowa bowiem polegała w dziewięćdziesięciu procentach na scalaniu i montażu sporej konstrukcji stalowej. Po skończeniu fundamentów odesłałem zatem cieśli, zbrojarzy i betoniarzy i zostałem sam na placu boju z brygadą czerwonych spawaczy. Słowo "czerwonych" nie oddaje we właściwy sposób istoty zjawiska, albowiem z powodu wzmiankowanej wyżej mizerii finansowej niejeden ze spawaczy zamiast zeszmaconej czerwonej kurtki nosił jakąś cywilkę albo świecił spod przedartych spodni białymi lub mniej więcej białymi kalesonami.

Z budowy ginęło wszystko - śruby, nakrętki, elektrody spawalnicze, resztki żelastwa, narzędzia, ropa, łopaty, konserwy… Nikogo nie złapałem za rękę, ale podejrzewałem, że moi pomysłowi ludzie w ten sposób starają się odkuć sobie dwumiesięczny brak wypłaty. Jak ja mało wtedy wiedziałem…

Siedziałem ja sobie kiedyś w mojej kierowniczej pakamerze, intensywnie pracując nad bułką z salcesonem, kawą "emerytką" i numerem periodyka "Miliarder", znalezionym pod wykładziną podczas wymiany podłogi i mocno już archiwalnym. Brygadzista zameldował, że kończą się gazy do cięcia. Szlag, myślę, kierowca z "Witka" pojechał z koparką na wymianę oleju. Kluczyki i dokumenty były oczywiście u mnie. Nie miałem do nikogo z ludzi wystarczającego zaufania, więc postanowiłem, że pojadę sam. Kazałem zapakować butle do samochodu, odpaliłem i pojechałem dwie wsie dalej, gdzie w dawnym GS-ie mieścił się punkt sprzedaży gazów technicznych. Jadę sobie tym białym Vito oklejonym firmowym szlaczkiem, ujechałem może z kilometr krętą dróżką wśród gospodarstw, kiedy nagle chłop, wyrzucający gnój z obory, na widok samochodu rzucił widły na kupę nawozu i wybiegł na drogę, machając ręką. Zjechałem na pobocze i opuściłem szybę. Na mój widok lekko się zdziwił, ale podszedł. Za nim ciągnął się aromat świeżego gnoju.

- Ke pasa, szeryf? - zagaiłem po śląsku.
- Ktoś ty je, młody? - zapytał, zezując na mnie spod daszka czapki z napisem Visit HAWAII.
- No dyć z budowy, obejrzyjcie se auto. Do gminy po gaz jada - mówię.
- Tyś sam je nowy?
- Ja, nowy, iyny dwa tydnie sam robia - co było prawdą, bo wcześniej byłem na innej budowie.
- A kaj je tyn szofer co zawsze? - wieśniak był podejrzliwy.
- Tyn pod fonsym, ruby, łysy? Rewir mo, heksa go chyciła - zełgałem gładko, nabierając pewnych podejrzeń. - A czamu sie pytocie? Mocie co do niego?

Chłopina potarł nieogolony policzek:

- Wisza mu kasa - wyznał w zafrasowaniu - za elektrody. Ino nie godej żodnymu na budowie, dobra? Trzimej - z kieszeni kurtki "Parmalat" wyjął pół litra i podał mi przez okno. - Znosz takiego, kierego wołajom Yksmen? Dej mu ta halba i powiedz, że bych wzion jeszcze z dycha tego rubego kabla co ostatnio. Ino nie godej żodnymu!
- Ja, szeryf, spoko, się załatwi. Bydźcie zdrowi, jada. Aha, jak wom leci, cobych wiedzioł co Iksmenowi pedzieć?
- Powiydz mu: stary Jorg. Bydzie wiedzioł.

Ale tutaj nie klikaj!Pożegnałem starego Jorga i pojechałem dalej z mieszanymi uczuciami. Ja ci pokażę, ty chamski cycku jeden, pomyślałem mściwie pod adresem kierowcy i jego lewych interesów. Gruby kabel, którego dziesięć metrów stary Jorg chętnie by zakupił od Iksmena, to oczywiście nowiutki przewód spawalniczy, który w niewytłumaczalny sposób zniknął z budy dwa dni wcześniej. Stary Jorg, Nowy Jork… Obmyśliłem dla obu delikwentów tak wyrafinowane męki, że sam Torquemada zbladłby z zawiści… W bojowym nastroju zajechałem na GS. Młody facet w kombinezonie wyszedł na zewnątrz, żeby pomóc mi wyładować butle i załadować pełne.

- Czejś, godej mi Łuki - śląski naród jest dość towarzyski. - Wiela tego mosz?
- Dwa acetyleny i szejś tlenówek.
- Kaj je Norbert?
- Wzion kopara i pojechoł na wymiana oleju - tym razem powiedziałem prawdę.

Łuki spojrzał na mnie dziwnie i zajął się wtaczaniem pustych butli do zasieku.

- Tyś je szofer abo robol? - spytał.
- Robol - odpowiedziałem, licząc na to, że w służbowym waciaku, przybrudzonych dżinsach, gumofilcach, rękawicach i czarnej czapce Norberta wyglądałem dość przekonująco.
- Bez mała tyn wosz kerownik żodnymu nie pozwalo tym autym jeździć, ino on a Norbert?
- Ja, ale dziś musioł - zaśmiałem się i wykonałem dwoma palcami typowo polski gest po szyi, na co Łuki zarżał z pełnym zrozumieniem.
- Jak sam od wos chłopy po gaz jeździli, to mi godali o tym waszym kerowniku… On je richtig taki ciul jak godajom?
- Ciuuuul?! Chopie, łon nie je zwykły ciul! Łon je ch*j jak dzwon, czepio się kożdego jak franca cipy, a roboty pilnuje choby pies! - Nie mogłem pozwolić umknąć okazji i wystawiłem sobie milutką laurkę.

Łuki oparł się o butlę z acetylenem, zapalił "Męskiego" i rzecze:

- Hehe, pilnuje, godosz… Chyba je ślepy. Jorg wyhandlowoł z budowy pół wagona elektrod, kable i śruby, bo od niego zięć szklarnia stawio za gliniokiem… Hynio, tyn co mo Zetora, wzion beczka ropy za trzy stówy… Wiesz kaj wójt buduje? Pod lasem? Kupił od Norberta karton konserw i sztyry nowe łopaty do tych co mu na budowie puce kładą… I ty mi godosz, że łon pilnuje? Widza, żeś je nowy…

- O ja pierkurwadolę - powiedziałem szczerze, zbierając szczękę z okolic drugiego guzika w rozporku.

- Słuchej dalej - mówi Łuki. - Ale tak jak Norbert tego kerownika w ch*ja zrobił, to chyba żodyn inny. Pedzioł mu, że jedzie koparką na serwis do miasta? Jaaaaa? A jo ci godom, że olej wymienił u mojego szwagra w stodole, a teroz mu na fucha fundamenta kopie, pół wsi już obkopoł… Czekej, zaroz dostaniesz faktura, napisza ci drożyj, tak jak Norbertowi. Aaa, i przypomnij mu, że mi leci stówa za te lewe rachunki.

Poszedłem do biura hurtowni, gdzie właśnie Łuki pisał mi fakturę, podśpiewując pod nosem coś w stylu "…bo Dżony Dżony Dżony polował na mamuty…" w modnym wówczas rytmie diskopolo. Podał mi gotową fakturę (zawyżoną o jakąś stówkę), którą miałem podpisać. Podpisałem… Po czym ruchem rodem prosto z kultowego westernu "W samo południe" wyjąłem z kieszeni waciaka pieczątkę, przystawiłem na oryginale i kopii, oryginał schowałem do kieszeni i wyszedłem zbaranianego Łukiego, kontemplującego stojące na moim podpisie odbite z pieczątki słowa "KIEROWNIK BUDOWY, SŁAWOMIR Ł…SKI".

Ze śmiercią w oczach kopniakiem docisnąłem drewniany klin trzymający butle, wskoczyłem do samochodu i spaliłem gumy z GS-owskiego placu.

Ktoś spyta, co z tym zrobiłem. Nic nie zrobiłem.
Honorowo dokończyłem dzwonnicę, po czym pojechałem do centrali i napisałem pewien składający się z dwu linijek dokument.
Podpisałem go i opieczętowałem identycznie jak tamtą pamiętną fakturę, po czym złożyłem na biurku prezesa.
Prezes był chwilowo nieobecny, kontemplując na parkingu swoją nowiutką Toyotę RAV4.
Poszedłem na zaplecze pożegnać się z robotnikami.

Następnego dnia byłem wolny.


Poczytaj też
 poprzednie wspomnienia kierownika wesołej budowy.


Oglądany: 57376x | Komentarzy: 33 | Okejek: 87 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało