Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

List od Marka

22 964  
3   44  
Mam nadzieję, że ta nieco sentymentalna sobotnia historia sprawi, że jeszcze łatwiej będzie nam pogodzić się z tym co się wydarzyło w ostatnim tygodniu a co jestnieodwaracalne. I wzmocni w pamięci te rzeczy, które są najważniejsze.
     Uczyłam wówczas w szkole Świętej Marii w Morris w Minnesocie. Był uczniem trzeciej klasy, kiedy prowadziłam z nimi zajęcia. Oczywiście drodzy byli mi wszyscy wychowankowie, lecz Mark Eklund był jedyny w swoim rodzaju. Miał strasznie miłą powierzchowność i taką radość życia w sobie, że nawet jeśli coś zbroił, co sporadycznie mu się zdarzało, miało to swoisty urok.

     Markowi nie zamykała się buzia. Przypominałam mu od czasu do czasu, że rozmawianie bez pozwolenia jest niedozwolone. Za każdym razem, kiedy musiałam go upomnieć, ogromne wrażenie robiła na mnie jego szczera odpowiedź: "Dziękuję, siostro!" Na początku nie wiedziałam, co zrobić z tym fantem, lecz niebawem przywykłam do wysłuchiwania jego podziękowań kilkadziesiąt razy dziennie.

     Pewnego dnia Mark odezwał się o raz za dużo. Moja cierpliwość się wyczerpała. Popełniłam wówczas błąd, który często zdarza się młodym niedoświadczonym nauczycielom. Spojrzałam na niego surowo i rzekłam:

     - Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo, zakleję ci usta!

     Nie upłynęło nawet dziesięć sekund, gdy Chuck ryknął ze swojej ławki:

     - A Mark znów gada!

     Oczywiście nie prosiłam uczniów, by pomogli mi przypilnować Marka, skoro jednak przed całą klasą obiecałam wymierzyć mu karę, musiałam być konsekwentna.

     Dobrze pamiętam, co zaszło potem. Podeszłam do biurka, powoli otworzyłam szufladę i wyjęłam z niej rolkę taśmy samoprzylepnej. Bez słowa zbliżyłam się do Marka, oderwałam dwa kawałki taśmy i zakleiłam mu usta na krzyż.

     Wróciłam na środek sali. Kiedy zerknęłam na Marka, by sprawdzić, jak sobie radzi, mrugnął do mnie. No i stało się! Wybuchnęłam śmiechem. Wśród radosnych okrzyków całej klasy, podeszłam do niego i rozkleiłam go. Wzruszyłam ramionami.

     - Dziękuję, siostro! - brzmiały jego pierwsze słowa.

     Pod koniec roku poproszono mnie, bym wykładała matematykę w wyższych klasach. Czas biegł szybko i nim się obejrzałam, znowu uczyłam Marka. Był jeszcze bardziej przystojny i wciąż tak samo uprzejmy, ponieważ zaś musiał uważnie przysłuchiwać się moim wykładom, nie rozmawiał już tak wiele.

     To był piątek. Nic się jakoś nie układało. Dziewiąta klasa rozgryzała pewien matematyczny problem już od tygodnia i widziałam, że uczniowie zaczynają wściekać się na samych siebie i drażnić nawzajem. Trzeba było zaradzić niezdrowej atmosferze, zanim wymknie się spod kontroli. Poprosiłam więc, by każdy sporządził listę uczniów w klasie, zostawiając między nazwiskami wolne miejsca. Potem kazałam im zastanowić się, co najbardziej podoba się im w ich kolegach i koleżankach, i zapisać to.

     Zadanie pochłonęło resztę lekcji. Wychodząc z klasy, każdy uczeń wręczył mi swoją listę. Chuck się uśmiechnął. Mark powiedział:

     - Dziękuję za naukę, siostro. Życzę przyjemnego weekendu.

     W sobotę przejrzałam ich prace. Nazwisko każdego ucznia wypisałam na osobnej kartce papieru i przepisałam wszystko, co powiedzieli na jego temat koledzy. W poniedziałek rozdałam każdemu jego listę. Niektóre z nich miały aż dwie strony! Już wkrótce na wszystkich twarzach zagościł uśmiech.

     - Naprawdę? - dobiegały mnie ich szepty. - Nie myślałem, że to ma w ogóle znaczenie! - Nie sądziłam, że inni aż tak mnie lubią!

     Potem nikt więcej nie wspominał o tych listach. Nie wiedziałam, czy rozmawiali na ich temat po zajęciach albo pokazywali je rodzicom. Nie o to przecież chodziło, najważniejsze, że zabawa spełniła swoje zadanie - uczniowie byli znowu zadowoleni z siebie i ze swego towarzystwa.

     Kiedy kilka lat później wracałam z urlopu, z lotniska odebrali mnie rodzice. W drodze mama zasypywała mnie zwyczajowymi pytaniami dotyczącymi podróży: jaką miałam pogodę, co widziałam, jak mi się ogólnie podobało. W końcu zaległa cisza. Mama kątem oka spojrzała na tatę i powiedziała po prostu: "Kochanie?" Ojciec odchrząknął.

     - Dzwonili wczoraj Eklundowie - zaczął.

     - Naprawdę? - wykrzyknęłam. - Nie widziałam ich od lat. Jak miewa się Mark?

     - Mark zginął w Wietnamie - odparł cicho tato. -Jutro jest pogrzeb, a jego rodzice byliby zobowiązani, gdybyś zechciała wziąć w nim udział.

     Do dziś pamiętam dokładnie miejsce na trasie I-494, w którym ojciec powiedział mi o śmierci Marka. Nigdy przedtem nie widziałam żołnierza w trumnie. Mark wyglądał tak dostojnie, tak dojrzale...

     Myślałam wtedy tylko jedno: Mark, oddałabym całą taśmę samoprzylepną świata, byleś mógł do mnie przemówić...

     Kościół był wypełniony po brzegi jego przyjaciółmi, siostra Chucka śpiewała "The Battle Hymn of the Republic"... Dlaczego jeszcze musiało akurat tego dnia padać? I tak było nieznośnie ciężko na cmentarzu. Pastor odmówił zwykłe modlitwy, trębacz odegrał capstrzyk. Ci, którzy kochali Marka, po raz ostatni zbliżali się do trumny, by skropić ją święconą wodą.

     Błogosławiłam ją ostatnia. Gdy przystanęłam na chwilę, podszedł do mnie żołnierz, który niósł kir. - Czy to pani uczyła Marka matematyki? - spytał. Skinęłam głową, wpatrzona wciąż w dębowe wieko. - Mark wiele o pani mówił - dodał.

     Po pogrzebie większość szkolnych kolegów i koleżanek Marka udała się do domu Chucka na skromny posiłek. Rodzice Marka byli tam również. Najwyraźniej czekali na mnie.

     - Chcielibyśmy coś pani pokazać - odezwał się jego ojciec, wyjmując z kieszeni portfel. -Znaleziono to przy Marku, gdy zginął. Z pewnością rozpozna to pani.

     Ostrożnie wydobył z portfela dwa zniszczone skrawki papieru. Musiały być już wielokrotnie sklejane, bez przerwy składane i rozkładane. Nie potrzebowałam brać ich do ręki, by zgadnąć, że to owa lista, na której umieściłam wszystkie dobre rzeczy, jakie wypisali o Marku jego koledzy.

     - Tak bardzo jesteśmy pani za to wdzięczni - przemówiła jego matka. - Sama pani widzi, jaką wagę Mark do tego przywiązywał...

     Wokół zgromadzili się jego szkolni przyjaciele. Chuck uśmiechnął się zakłopotany. - Ja też mam nadal moją listę - przyznał. - Leży w górnej szufladzie biurka.

     - John chciał, abym umieściła jego listę w naszym albumie ślubnym - oświadczyła wybranka Johna. - Ja też ciągle przechowuję swoją - wtrąciła Marilyn. - Jest w moim pamiętniku.

     Vicky sięgnęła do torebki, wyjęła portmonetkę, a z niej wymiętoszoną i postrzępioną kartkę papieru. Pokazała ją zebranym.

     - Noszę ją zawsze przy sobie - rzekła, nie mrugnąwszy nawet okiem. - Sądzę, że wszyscy zachowaliśmy nasze listy.

     To wtedy właśnie rozpłakałam się. Usiadłam i rozpłakałam się. Płakałam z żalu po Marku, z żalu dla wszystkich jego przyjaciół, którzy już nigdy więcej go nie zobaczą.


Oglądany: 22964x | Komentarzy: 44 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało