Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Karp wcale nie jest tradycyjną polską wigilijną potrawą. To, że go jesz, to efekt pewnego komunistycznego dekretu!

65 316  
355   82  
Z głośnika starego Kasprzaka rozbrzmiewają kolędy w interpretacji boskiej Maryli, za szklaną witryną meblościanki w salonie stoi udekorowany bursztynami wizerunek najlepszego z papieży, a na wigilijnym stole spoczywa tłusty, śmierdzący mułem karp. Bo to przecież tradycja nasza, taka polska, z dziada pradziada. A co jeśli ci powiem, że to śmierdzące bydlę na twoim talerzu to nie dość, że imigrant, to jeszcze i czerwony jak ucho Urbana komunista?

Karp nie jest rodowitym Polakiem. Zanim trafił na nasze ziemie, to jego dziki, naturalny przodek taplał się w wodach południowo-wschodniej Azji. Smakiem tej ryby zachwycili się Chińczycy, którzy jeszcze w starożytności zaczęli ją hodować w sztucznych akwenach. Z czasem jednak i Europejczycy przekonali się do tego zwierza. Karp może i smakuje niczym garść gęstego mułu, co to pobrana została z dna jeziora, ale trzeba przyznać, że mięsa ma on w sobie całkiem sporo. No i… można go jeść w dni postne (a tych było w roku grubo ponad 150!). Ten fakt odnotowali mnisi, którzy to nierzadko cierpieli katusze, musząc ciągle wyrzekać się mięsa na rzecz wszelkiej maści ciężkostrawnych bulw oraz… bobrzych ogonów. Jakiś desperat zauważył kiedyś, że ta część zwierzęcia pokryta jest czymś, co przypomina łuskę. Idąc tym tropem doszedł, ten ktoś, do wniosku, że zwieńczenie bobrzego ciała to element rybny, a więc można go pałaszować w dni „bezmięsne”!


Nie do końca wiadomo, którzy zakonnicy przywlekli do Polski karpia, ale wielu historyków sugeruje, że mogli być to cystersi. Oni to, w okolicach XII wieku, osiedlając się w dolinie Baryczy, jako pierwsi na naszych ziemiach zaczęli tworzyć stawy hodowlane, czyli tak zwane rybniki. Z czasem zaczęło ich powstawać coraz więcej i więcej, a rybne potrawy trafiające na stoły częściej pochodziły z takich właśnie hodowli niż z rzecznych połowów. W XVI wieku mieliśmy nawet prawdziwych karpiowych potentatów. Bracia Marcin i Wawrzyniec Myszkowscy w południowo-zachodniej części księstwa oświęcimskiego ze swoich sztucznych akwenów wyławiali nawet i do ponad 30 ton karpia rocznie! Podobne ilości tej ryby trafiały na rynek wprost z hodowli rodziny Porębskich, którzy to posiadali aż 58 potężnych stawów.


Niestety, wiek później produkcja tego pożywienia spadła o połowę. Zmniejszyło się bowiem zapotrzebowanie. Stolicę państwa przeniesiono do Warszawy. Dotąd na dwór królewski trafiały ryby ze stawów położonych w okolicach Oświęcimia. Trzeba było kilku lat na zbudowanie zbiorników w pobliżu nowej siedziby włodarzy naszego kraju. Plany pokrzyżowały wojny, które w połowie XVII wieku prowadziła Polska. Wiele stawów hodowlanych zostało wówczas zniszczonych.

Karp wrócił do łask dopiero w XIX wieku. Akweny na powrót się zarybiły, a nowocześni hodowcy zaczęli też tworzyć nowe odmiany karpia. W 1873 roku na zlecenie Habsburgów do Krakowa przybył niejaki Adolf Gasch, aby w pełni poświęcić się rybnemu rzemiosłu. Po latach eksperymentów i rozmnażania szczególnie dorodnych przedstawicieli karpiego rodu oraz ulepszaniu ich diety, w końcu udało mu się wyhodować rybę, którą dziś znamy jako lustrzenia, albo karpia królewskiego. W przeciwieństwie do swego protoplasty, efekt doświadczeń Gascha miał malutki łeb i potężne ciało, bogate w dobrej jakości mięso. Sukces tego hodowcy sprawił, że wkrótce pojawili się i jego naśladowcy, którzy posiłkując się wiedzą swoich poprzedników, dbali o to, aby ryby spełniały odpowiednie standardy.

Adolf Gasch

W dalszym jednak ciągu karp nie był potrawą wigilijną i długo jeszcze nie miał się nią stać. Miało to miejsce dopiero w połowie XX wieku. A wszystko to dzięki pewnemu komunistycznemu dekretowi! Po wojnie, kiedy półki w polskich sklepach świeciły pustkami, władze chciały w okresie świąt zapewnić obywatelom jedzenie, które mogłoby nosić znamiona wyjątkowego. Ryba byłaby tu dobrym rozwiązaniem. Problem był jednak w tym, że po wojnie polska flota była zbyt jeszcze osłabiona, aby połowy z Bałtyku mogły sprostać zapotrzebowaniu.

Hilary Minc (po lewej)

Pochodzący z żydowskiej rodziny Hilary Minc – wicepremier i ekonomista – przypomniał sobie, że w dzieciństwie zajadał się rybami. Gefilte fisz - karp przyrządzony na słodko i ufajdany rodzynkami był jedną z ulubionych postnych potraw polskich Żydów. Szczególnie istotną zaletą tej ryby był fakt, że można było kupić ją żywą i trzymać w umywalce albo wannie napełnionej wodą. Jako że mało kogo było wówczas stać na lodówkę, to takie rozwiązanie było genialne w swej prostocie. Poza tym sama hodowla karpia jest mało wymagająca. To bydlę szybko rośnie i nie wybrzydza – żre praktycznie wszystko, co sobie wydłubie z mułu. Przy tym jest to zwierzę dość wytrzymałe i łatwo przystosowujące się do nagłych zmian temperatur. Minc skonsultował się z hodowcami i uznał, że najwyższy czas, aby karp wrócił do łask. Oczywiście potrzebna była do tego odpowiednia propaganda. Wicepremier założył pierwsze Państwowe Gospodarstwa Rybackie (PG Ryb). Pospiesznie zaczęto kopać i zarybiać stawy.

Już w 1948 roku Hilary Minc rozgrzewał Polaków pompatycznym hasłem: „Karp na każdym wigilijnym stole!”. I tak też się stało. W okresie świątecznym władze drastycznie zwiększały karpiowate zaopatrzenie sklepów, a obywatele żując niesmaczne, muliste mięso cieszyli się, że na ich talerzach znajduje się produkt iście „ekskluzywny”.

Źródło zdjęcia: dziennik.pl

Mimo że lata PRL-owskiej „bidy” mamy już za sobą, a w każdym rybnym sklepie dostać można znacznie smaczniejsze, mniej tłuste i bardziej pożywne ryby, to z jakiegoś powodu ubzduraliśmy sobie, że polską tradycją jest kupowanie w supermarkecie karpia, targanie go półżywego w reklamówce do domu, a następnie unikanie przez dwa dni kąpieli, aby skurczybyka trzymać w wannie i na koniec nieumiejętnie zajebać młotkiem…
Najwyższy czas objąć ten mało humanitarny zwyczaj procesem dekomunizacji. No, chyba że faktycznie jeszcze nie posiadasz lodówki, mentalnie utknąłeś gdzieś we wczesnym peerelu, a smak mułu jest dla ciebie oznaką luksusu. ;)

A tak poważnie mówiąc - jeśli już bardzo chcesz pałaszować to nieślubne, upośledzone dziecię Neptuna, to nie bądź podłym ubekiem i postaraj się nie torturować tego biednego, rybiego imigranta w imię jakiejś tam "komunistycznej tradycji".
33

Oglądany: 65316x | Komentarzy: 82 | Okejek: 355 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało