Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Naziści chcieli zbudować bombę atomową. Dziesięciu odważnych Norwegów wybiło im ten pomysł z głowy

51 636  
476   92  
W sierpniu 1939 roku, dosłownie chwilę przed wybuchem II Wojny Światowej, prezydent USA Franklin Delano Roosevelt przeczytał list napisany przez trzech wielkich naukowców: Alberta Einsteina, Eugene Wignera oraz Leo Szilarda. Fizycy ostrzegali przed następstwami wyprodukowania przez nazistów bomby atomowej. Uczeni doskonale bowiem wiedzieli, że III Rzesza nie tylko ma zakusy na taką broń, ale i poczyniła już bardzo konkretne kroki w kierunku jej wyprodukowania.

Badania nad możliwością rozszczepienia atomu uranu trwały już od 1938 roku, a zajmował się nimi niemiecki fizykochemik Otto Hahn, który zresztą później dostał za swoje prace Nagrodę Nobla. Hahn nie miał jednak żadnych planów dotyczących konstruowania broni ostatecznej zagłady. Tymczasem już dwa lata później dwaj uczeni, Austriak Otto Frisch i Brytyjczyk Rudol Pearls, bazując na wynikach pierwszego udanego rozszczepienia przez Hahna jądra atomowego, napisali raport bardzo szczegółowo opisujący nie tylko szczegóły budowy bomby atomowej, ale i ewentualną siłę jej rażenia. Tym samym badacze przyczynili się do przyspieszenia prac nad taką bronią i późniejsze powołanie do życia „Projektu Manhattan”.


Mimo że alianci wyraźnie wysunęli się na prowadzenie w „wyścigu po atom”, to Niemcy bardzo nie chcieli zostać w tyle. Badania nad rozszczepianiem atomów były dość zaawansowane, a nazistowskim uczonym udało się wyprodukować dość pokaźną ilość wzbogaconego uranu – wystarczająco dużo do skonstruowania wymarzonej bomby. Zadaniem tym miał zająć się pracujący w Berlinie fizyk Carl Friedrich von Weizsäcker. I pewnie by to uczynił, gdyby nie brak pewnego bardzo ważnego składnika. Mowa o tzw. ciężkiej wodzie - cieczy wzbogaconej o ciężkiego izotopu wodoru (tzw. deuter) i tlenu. Ciecz taka wykorzystywana jest jako tzw. moderator w reaktorach atomowych. Za jej pomocą możliwe jest drastyczne obniżenie prędkości neutronów, a co za tym idzie – zwiększenie ich wydajności podczas rozszczepiania jąder atomowych.
I tego właśnie elementu, niezbędnego do wprowadzenia prac nad bombą ze sfery teoretycznej na praktyczną, Niemcom brakowało. W 1940 roku byli jednak bardzo blisko wejścia w posiadanie 185 litrów ciężkiej wody z Paryża, gdzie w swoim laboratorium trzymał ją Jean Frédéric Joliot-Curie – francuski fizyk, noblista oraz zięć Marii Skłodowskiej-Curie. Posiadał on też bogatą dokumentację swoich prac nad reakcją nuklearną z wykorzystaniem radu i wspomnianej ciężkiej wody. Kiedy Niemcy dokonali inwazji na Francję, uczony w porę zdołał przerzucić swoje „zapasy” do Wielkiej Brytanii.


Alianci nie mieli jednak powodów do świętowania, bo dosłownie parę tygodni wcześniej wojska niemieckie opanowały norweskie zakłady chemiczne Norsk Hydro. Tam, w położonej przy malowniczym wąwozie fabryce, masowo produkowano ciężką wodę na potrzeby hydroelektrowni Vemork. Taki „skarb” musiał zostać odpowiednio zabezpieczony. Sprawę ułatwiało położenie kompleksu – prowadził do niego tylko jeden most, który został doskonale przez nazistów zabezpieczony, a cały teren wokół zakładu zaminowano, tak aby nikt niepowołany się tam nie dostał.
19 listopada 1942 roku tę prawie niemożliwą do zdobycia twierdzę usiłowali wysadzić w powietrze brytyjscy saperzy przetransportowani w pobliże obiektu w szybowcach ciągniętych przez bombowce. Część tych pojazdów rozbiła się o górskie szczyty, natomiast żołnierzy, którym udało się przeżyć, czekał wyjątkowo paskudny los – dosłownie dzień wcześniej Hitler wydał rozporządzenie nakazujące zabijanie każdego alianckiego komandosa uczestniczącego w akcjach sabotażowych. Brytyjczycy zostali rozstrzelani. Późniejsza poekshumacyjna sekcja zwłok wykazała, że jeńcom związano ręce za pomocą drutów kolczastych. Ta nieudana akcja jedynie przekonała nazistów o potrzebie jeszcze dokładniejszego zabezpieczenia obiektu.

Tymczasem Brytyjczycy wytypowali grupę norweskich ochotników do przeprowadzenia kolejnej próby ataku na fabrykę. Na dowódcę tzw. Operacji Gunnerside wybrano oficera Joachima Ronenberga. Plan zbombardowania obiektu nie wchodził w grę z dwóch powodów. Przede wszystkim podczas takiej akcji zginęłoby wielu norweskich cywilów zatrudnionych w zakładach. Ponadto miejsce produkowania ciężkiej wody było dobrze zabezpieczone przed nalotami i prawdopodobnie nawet grad bomb nie byłby w stanie uszkodzić fabryki.


Po odbycia treningu spadochronowego w Wielkiej Brytanii, w październiku 1942 roku do Norwegii trafiło pierwszych czterech komandosów. Kolejnych sześciu zrzucono w lutym. Grupa spotkała się na położonym 65 kilometrów od Vemork zalesionym płaskowyżu Hardangervidda. Dalszą część operacji trzeba było przesunąć o tydzień z powodu potężnej śnieżycy, która rozpętała się nad tamtym rejonem. Po tym czasie w kierunku fabryki wyruszyło dziewięciu komandosów (jeden został w prowizorycznej bazie, aby utrzymywać radiowy kontakt z Londynem). Żołnierze zaopatrzeni byli w racje żywieniowe na pięć dni, ładunki wybuchowe, zapalniki, karabiny, granaty oraz… potężne cęgi, które Ronnenberg osobiście zakupił w sklepie z narzędziami w Londynie.
Żołnierze w nocy przemieszczali się na nartach, a spali w dzień. Do wąwozu udało im się dotrzeć 27 lutego 1943 roku. Wspomniany most wiszący nad rzeką Mana prowadził do głównego wejścia zakładów. Z tyłu znajdowała się linia kolejowa i wojskowe koszary. Strażnicy patrolowali tory i ogrodzenie z drutu wokół tylnego wejścia. Tymczasem plany Ronnenberga kończyły się właśnie w tym miejscu, a cała dalsza część operacji opierać się już miała głównie na szczęściu jej uczestników…


Komandosi długo czekali na odpowiedni moment. Pod osłoną nocy zeszli w dół wąwozu, wspinając się po skałach ominęli rzekę, a następnie grzęznąc po pas w zaspach ruszyli pod górę, po stromym zboczu. Kiedy znaleźli się już w zasięgu wzroku strażników, niezauważeni przeczołgali się po torach, aby po chwili znaleźć schronienie za magazynami sąsiadującymi z ogrodzeniem. W chwili gdy strażnik oddalił się od bramy, czterech śmiałków, osłanianych przez swoich kompanów, ruszyło w jej stronę. Ronnenberg przeciął cęgami kłódkę. Droga do obiektu została otwarta. No, powiedzmy. Wszystkie wejścia do fabryki były pozamykane, ale udało się zlokalizować wąski tunel doprowadzający do zakładów kable elektryczne i rury. Dowódca i jeden z żołnierzy wczołgali się tamtędy do środka, wlokąc za sobą plecaki wypełnione ładunkami wybuchowymi. Mieli szczęście – kanał prowadził wprost do piwnicy, w której produkowano ciężką wodę. Nie było tam żadnego strażnika. Przy biurku siedział za to zwykły pracownik, który dał się namówić (za pomocą pistoletu przyłożonego mu do klatki piersiowej przez Ronnenberga) do zachowania ciszy. Sabotażyści szybko zainstalowali ładunki na potężnych zbiornikach oraz na aparaturze destylacyjnej. W międzyczasie do żołnierzy dołączyło kolejnych dwóch komandosów, którym udało się wejść do środka po sforsowaniu okna…
Zanim uzbrojono ładunki, pracownik zakładu poprosił sabotażystów o pomoc w… znalezieniu jego okularów. Facet niemalże płakał lamentując, że w warunkach okupacji bardzo trudno jest znaleźć dobrego optyka. Panowie okazali litość i zlokalizowali zgubę.
Zapalniki ustawiono na 30 sekund. Komandosi nie odwracali się żeby podziwiać chaos, który po chwili zapanował na terenie ośrodka. A z pewnością było na co popatrzeć – potężna eksplozja, wycie syren i biegający w absolutnym chaosie zaspani żołnierze, którzy wybiegli z baraków…


Kiedy w poszukiwaniu sabotażystów ruszyło prawie 10 tysięcy niemieckich żołnierzy, Ronnenberg i reszta byli już gdzieś głęboko w lesie, kierując się w stronę granicy ze Szwecją. Żaden z biorących udział w tej akcji Norwegów nie został nawet lekko raniony. Po osiemnastu dniach tułaczki żołnierze dostali się do sąsiedniego kraju, tłumacząc Szwedom, że są norweskimi uchodźcami. Niedługo potem komandosi byli już w Sztokholmie, skąd dali dyla do Londynu.
Parę miesięcy później Niemcom udało się odbudować fabrykę, jednak niedługo potem zakłady zostały zbombardowane przez amerykańskie samoloty. Hitler rozkazał rozebranie całej aparatury i przetransportowanie jej, wraz ze zbiornikami z wyprodukowaną na nowo ciężką wodą, do Niemiec. To ambitne przedsięwzięcie zostało jednak zupełnie przekreślone przez kolejną grupę sabotażystów, która na jeziorze Tinnsjå zatopiła prom transportujący ten cenny dla nazistów ładunek. Na dno, wraz z 15 tysiącami litrów ciężkiej wody, poszły też marzenia Niemców o zbudowaniu bomby atomowej.
Za swoje zasługi Joachim Ronnenberg dostał Krzyż Wojenny z Mieczami – najwyższe odznaczenie Królestwa Norwegii. Po wojnie pracował w telewizji oraz dawał wykłady w uczelniach na całym świecie. Dożył 99 lat. Zmarł 21 października 2018 roku.


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6
1

Oglądany: 51636x | Komentarzy: 92 | Okejek: 476 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało