Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Nowe przygody porypanego przedszkolaka cz. V

16 727  
3   11  
Rozkoszne.. małe... MONSTERKI!Dzieci, a szczególnie kilkulatki, są słodkie pod warunkiem, że śpą i nie wołają jeść. Przekonajcie się sami...

Dzień czternasty
Mama mówi, że jestem taki sam, jak dziadek Poldek. Zastanawiam się, o co jej chodzi, bo oprócz tego, że ja mam włosy, a dziadek jest łysy jak kula do kręgli (ostatnio byłem z tatą na kręgielni więc wiem), to ja zdecydowanie szybciej biegam, co też sprawdziłem - uciekając po ostatniej aferze z zębami (niestety okazałem się wolniejszy od taty). Ale po kolei...

Po imprezie w przedszkolu babcia z dziadkiem mieli u nas nocować. Mama pozwoliła mi też zaprosić na noc Młodego Gałązkę, żebym się nie musiał nudzić z wapniakami.

Do wieczora nic szczególnego się nie działo, dopiero po kolacji trochę się zdziwiłem. Myślałem, że dorośli mają lepiej poukładane w głowach, a tymczasem moja własna, rodzona babcia zrobiła mi przed kumplem taki wstyd...

Stwierdziła, że ona i dziadek chodzą spać z kurami... Jak mi już pierwszy szok minął, to sobie pomyślałem, że chyba jednak dziś nie usną, bo u nas żadnych kur nie ma, a ponieważ zaplanowaliśmy z Gałązką, że będziemy się dłużej bawić - musieliśmy wyeliminować potencjalnych przeszkadzaczy. Poczekaliśmy aż rodzice pójdą oglądać telewizję i po cichutku poszliśmy do kuchni.

Ponieważ na znalezienie żywej kury nie mieliśmy szans, wyjęliśmy z zamrażarki kurczaka. Cała operacja trochę trwała, więc gdy dotarliśmy do pokoju dziadków okazało się, że już śpią. Baliśmy się, że bez tych kur mogą się w nocy obudzić, więc położyliśmy kurczaka na brzegu łóżka i poszliśmy się bawić do łazienki. Najpierw zrobiliśmy sobie piaskownicę z proszku do prania. Trochę się namęczyliśmy, bo wyciągnięcie zza pralki dziewięciokilowej torby, to nie taka prosta sprawa. Ale się udało.

Jak już mieliśmy piaskownicę, to trzeba było skombinować coś do robienia babek. Żeby nie zwabić rodziców nie chcieliśmy iść po profesjonalny sprzęt do mojego pokoju, tylko wzięliśmy z umywalki kubeczek. No i wtedy okazało się, że w kubku są zęby dziadka. Ale były jaja. Młody Gałązka, któremu jakiś czas temu wypadły cztery przednie zęby stwierdził, że chce sobie przypomnieć, jak wygląda z pełnym uzębieniem więc zaczął przymierzać szczękę dziadka. Pewnie nic by się nie stało, gdyby włożył górną, bo dolna nie dość, że głupio wyglądała, to jeszcze nie chciała wyleźć. Młody wpadł w jakiś dziwny nastrój, bo choć z oczu mu leciały łzy, to zęby szczerzył od ucha do ucha.

Z braku innych narzędzi zacząłem grzebać Gałązce w paszczy pilnikiem do paznokci. Udało się wydłubać najpierw jednego zęba, a później, choć nie wiem jakim cudem, całą szczenę. Teraz musieliśmy się zastanowić, jak przykleić dziadkowi tego wydłubanego zęba. Kleju pod ręką nie mieliśmy, plaster za bardzo rzucał się w oczy, został nam tylko lakier do paznokci. Nie moja wina, że mama miała tylko czerwony. Nawet nam ładnie wyszło... ząb się trzymał tak sobie, więc żeby jakoś to dziadkowi wynagrodzić, namalowaliśmy mu na zębach śliczne czerwone kropeczki... No... może raczej kropy, bo ten pędzel jakiś taki grubawy był. Wrzuciliśmy nasze dzieło do kubka z wodą, piaskownicę przerzuciliśmy pod pralkę i poszliśmy spać.

Rano obudził nas jakiś łomot... okazało się, że tata poślizgnął się w łazience (mógł nie chlapać do piaskownicy) i walnął o drzwi. No i, kurde frans, do końca tygodnia mam szlaban na dobranocki. Nie będę opisywał, co się stało kiedy dziadek się uśmiechnął przy śniadaniu, bo nie mam zamiaru rozdrapywać świeżych ran. Mogę tylko powiedzieć, że lakier tak się jakoś rozmazał (co za badziewie) i dziadek wyglądał, jakby własnozębnie rozszarpał kurę.
Acha... mamie chyba chodziło o to, że jestem taki inteligentny jak dziadek Poldek, bo prawie od razu domyślił się, co kurczak robił w jego łóżku....



Dzień piętnasty
Już drugi raz okazało się, że w przedszkolu można się czegoś ciekawego dowiedzieć. Pani opowiadała nam ostatnio o wróżbach andrzejkowych, a na koniec zafundowała nam mały pokazik lania wosku. Ubaw mieliśmy nie z tej ziemi, szczególnie wtedy, jak sobie wróżył Gruby Artur.

Najpierw nie mógł trafić w kluczową dziurę... ale ja go rozumiem, bo po naszych próbach była tak zatkana, że faktycznie trudno było wcelować. Do miski z wodą wpadło tylko kilka kropelek wosku i zrobiły się z nich takie fajniusie kuleczki, za to na kluczu wykapał sobie niezłą woskową wieżyczkę. Letki Maniek stwierdził od razu, że Gruby wywróżył sobie pudełko tiktaków i że zrobi po nich wielką kupę.

Arturowi się to nie bardzo spodobało, bo dla niego jakieś śmieszne dwie kalorie to pryszczycho, więc postanowiliśmy powróżyć sobie jeszcze raz w spokoju, a przy okazji chcieliśmy potrenować trafianie do dziurki... na przyszłe Andrzejki będziemy już mistrzami. Umówiliśmy się u Gałązki, bo w domu miała być tylko jego siostra, która do naszych spraw chyba boi się wtrącać. Mieliśmy więc spokój i mogliśmy się wziąć do roboty.

Przygotowaliśmy sobie garnek, świeczkę, miskę z wodą, klucz i lejek. Nie znaleźliśmy klucza z dużą dziurą, więc żeby trafić w otworek takiego od mieszkania musieliśmy użyć lejka.
Zapaliliśmy gaz, wrzuciliśmy świeczkę do garnka i czekaliśmy, aż się roztopi. Nie przewidzieliśmy tylko jednego (zresztą kto by to przewidział...), że się kurde frans zapali ten sznurek, co go jakiś fajfus wepchał do środka! Pożar w garze był coraz większy, no to żeby nie spalić kiełbachy, co się suszyła nad kuchenką, chlusnęliśmy do garnka szklanką zimnej wody. Wystraszyliśmy się cholernie, bo z garnka wyskoczył wielki czarny dżin! Taki do sufitu. Zaczęliśmy się drzeć i wtedy do kuchni wpadła siostra Gałązki... no i (ale wstyd...) okazało się, że to nie żaden dżin, tylko taki dym poleciał.

Siostra Gałązki (właśnie się dowiedziałem, że ma na imię Miśka) zaczęła się na nas drzeć, bo na suficie została wielgaśna czarna plama, a w kuchni zrobiło się ciemno od dymu. Miśka (muszę zapytać Gałązkę co to za imię) wskoczyła na taboret, żeby otworzyć dwa okna. Trzeciego się nie dało, bo było umocowane na stałe... przynajmniej tak nam się wydawało... bo kiedy siostra Gałązki otworzyła drugie okno, to środkowe walnęło o stół i się, cholewa, stłukło.

Jakoś tak nie bardzo byliśmy ciekawi, co się jeszcze schrzani, więc grzecznie się pożegnaliśmy. Jakby jeszcze mało było nieszczęść, przed klatką nadzialiśmy się na rodziców Gałązki... coś mi się wydaje, że ten dobry humor szybko im minął...
Ojjj... przechlapała sobie Miśka na cacy...

Zobacz też poprzednie odcinki


 


Oglądany: 16727x | Komentarzy: 11 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało