Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Nowe przygody porypanego przedszkolaka III

17 634  
2  
Zobacz małe Monsterki!Co robi mały Monsterek w młodości? Przekonaj się... Po tym tekście będziesz zachowywać większą czujność w obecności kilkuletnich szkrabów... ;)

Dzień ósmy
Nie podobało mi się to cholernie, jestem wkurzony i w ogóle popieprzone to życie. A wszystko przez panów Policjantów. Myślałby kto, że to tacy przyjaciele dzieci, w mordę. Mama mi zawsze powtarza, że jak się kiedyś gdzieś zawieruszę, to mam w te pędy szukać policjanta. No... na pewno... już się rozpędziłem...
A miało być tak fajnie...

Nasza genialna pani ubzdurała sobie, że będzie zapraszać do przedszkola różnych ludzi, żeby nam opowiedzieli o tym, co robią. No i dzisiaj padło na policjanta.

Zwaliła się ich cała chmara: dwóch facetów i jedna babeczka. Mój tata mówi, że policjanci zawsze chodzą trójkami, bo jeden umie pisać, drugi czytać, a trzeci pilnuje uczonych. Już chciałem zapytać, który jest ochroniarzem, ale nie zdążyłem, bo zaczęli gadać. Takie tam sruty pierduty. Fajnie się zrobiło jak nam pokazali swoje pały. Mogliśmy je nawet potrzymać. Gruby Artur chciał się popisać przed rudą Mariolką i zaczął nią (pałą nie Mariolką) wymachiwać na wszystkie strony. Chyba miał łapy masłem usmarowane (dopiero co wtrząchnął czwartą kanapkę), bo mu się wysmyknęła i walnęła prosto w policjanta. Aż się biedny jąkać zaczął. Złożył się nagle jak scyzoryk i wystękał: "mo-je-ja-ja". Ciekawe co chciał powiedzieć.

Ten jego kumpel, dzyndzel niewychowany, nie dał mu skończyć, tylko wyciągnął jakieś biało-czerwone patyki i powiedział, że to lizaki. No tośmy się z chłopakami na nie rzucili, żeby je dokładnie obadać. Cwaniaki, kurde frans... zaczęli je lizać, tylko ja taki głupi chciałem od razu kawałek uchamrać.... No i udało mi się, tyle tylko, że zamiast lizaka połknąłem pół swojego własnego zęba.Naprawdę świetny kawał... dawać dzieciom stare, francowate, twarde lizaki. Nie mam pojęcia, jakie jeszcze niespodzianki przygotowali dla nas gliniarze, bo nawet nie wiem kiedy, wylądowałem u dentysty.
Jestem poważnym mężczyzną, ale na widok białego fartucha zupełnie się rozklejam.

Pan doktor prosił, żebym otworzył buzię, później groził, że sobie język odgryzę, a jeszcze później obiecał, że jak będę grzeczny, to mi da lizaka! No to wtedy nie wytrzymałem i mu nasmarkałem na rękaw. No... może nie specjalnie, tylko jak ryczałem to mi taki tyci-glutek wyskoczył... Jak zobaczyłem jego minę, zacząłem rechotać, no i cwaniak wykorzystał moją słabość i zajrzał mi do paszczy. Wkurzył się na mnie, bo kiedy zapytał, gdzie mam te pół zęba, to mu grzecznie odpowiedziałem, że w dupie. Nie wiem, o co mu chodziło, bo przecież do tej pory na pewno już tam dotarł. Pan dentysta powiedział, że jestem gówniarz niewychowany i mam przyjść do niego z mamą i z zębem.
Dobrze, że dziś na obiad był groszek, będzie mi go łatwiej znaleźć.


Dzień dziewiąty
Dzisiaj w przedszkolu było super. Podobało nam się dlatego, bo zaraz po śniadaniu pojechaliśmy na cały dzień do radia. Zaprosiła nas tam mama Maćka, która jest dziennikaczką, czy jakoś tak. Przez całą drogę zastanawialiśmy się z chłopakami, co ona tam właściwie robi, ale nic mądrego nie udało nam się wymyślić, no bo raczej nie telepie się po radiu i nie robi "kwa kwa". Doszliśmy do wniosku, że musi mieć krzywe nogi, ale to się sprawdzi już na miejscu.

Pani Maciejowa czekała na nas przy wejściu, ale jak na złość miała na sobie jakąś szmatę do kostek. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko sprawdzić naszą teorię podstępem. Sposób znaleźliśmy od razu. Podłoga była tak wyszmacona, że aż błyszczała więc Letki Maniek miał się rozpędzić i na brzuchu wjechać jej między nogi. Bawiliśmy się tak w przedszkolu wiele razy i Maniek zawsze jechał najdalej.

Ale kurde frans, te radiowe kafelki jakieś felerne musiały być, bo owszem, Maniek wykonał cacy-ślizg, ale zatrzymał się jakieś dwa kroczki za panią dziennikaczką. Maniek letki jest, tośmy go chcieli do niej dodmuchać, ale nie dało rady. Na drugi ślizg nie było na razie szans, bo przyjechała winda i pojechaliśmy na górę.

Dziwne to radio... wygląda jak zoo, tylko zamiast klatek są szklane ściany. No... może nie wszystkie, ale sporo. Nic ciekawego... Najbardziej to nas zainteresował automat do kawy. Pani z dziewczynami poszła dalej, a my z chłopakami postanowiliśmy sprawdzić, czy działa. Gruby Artur dostał od mamy dwa złote na coś do jedzenia, no ale przecież pić też trzeba. No to wrzucił te dwa złote do dziury i nacisnął guzik z jakimś klockiem, co wpada do kubeczka. Trochę się przestraszyliśmy, bo coś zaczęło bulgotać i charczeć, ale jako prawdziwi mężczyźni dzielnie czekaliśmy, co się stanie.

Ale żeśmy się w mordę nażłopali... nikt nam nie powiedział, że trzeba kubeczek podstawić... Dobrze, że zdążyliśmy się odsunąć, tylko Arturowi trochę gacie zachlapało. Zwiewaliśmy tak szybko, że ledwo wyrobiliśmy na zakręcie. No... prawie... Letki Maniek odbił się delikatnie od jednej szyby... całe szczęście, że to nie był Gruby, bo by szyba raczej nie wytrzymała.

Dobrze że te pokoiki są przeszklone, bo inaczej moglibyśmy nie znaleźć naszej grupy, a tak zobaczyliśmy ich od razu. Jak tylko weszliśmy nasza pani tak się śmiesznie zmarszczyła (wyglądała jak zużyty dupny papier) i kazała nam być cicho, bo zaraz zaczną się wiadomości. Myślała, że nas w konia zrobi, ale nie z nami takie numery! W pokoju nie było ani radia, ani telewizora, tylko stół na środku pokoju, nad nim wisiał mikrofon z lampką, a za szybką obok siedział jakiś kurdupel przy ekstra sprzęcie. Pomachał do nas, więc mu odmachaliśmy. Tak sobie wywijaliśmy tymi łapami, aż wreszcie się zorientowaliśmy, że facet chyba muchę odgania, bo tak jakoś nerwowo tą ręką wymachiwał.

Zauważyłem, że przy mikrofonie zaświeciła się czerwona lampka, a mama Maćka zaczęła coś gadać... nie rozumiem, co nas może obchodzić, że ktoś tam przyjechał, kogoś złapali, że w Gdyni wieją hura-jakieś wiatry. He he... wiatry to własnie Gruby Artur zaczął produkować, i to od razu z pieronami! A śmierdzące, że o matko! Pani dziennikaczka się zapowietrzyła, facetowi szybka zaparowała, a młody Gałązka zaczął rechotać. Zapytałem Artura, czy mu przypadkiem wątroba nie gnije, bo jak kiedyś moja mama zrobiła na obiad wątróbkę, to był taki sam smród.

Nasza pani to nas chyba nie lubi, bo wcale się nie przejęła tym, że Arturo może być ciężko chory, tylko nas wywlekła z pokoju za uszy. Szkoda mi go... nie dość że się na nocnik nie mieści i ma chorą wątrobę, to jeszcze będą mu radary odstawały.

Całe szczęście, że pani tak szybko leciała do wyjścia, że nie zauważyła plamy przy automacie. Jeszcze by rodzicom naskarżyła i mielibyśmy ciepło.
W sumie nawet nieźle było, tylko trochę się wkurzyliśmy, bo dalej nie wiemy, czy mama Maćka ma krzywe nogi. Ale to się sprawdzi, jak przyjdzie po niego do przedszkola. U nas są lepiej wyślizgane podłogi...


Dzień dziesiąty
Niedawno Puckowi urodziła się siostra. Mama pojechała do cioci Basi na kilka dni, żeby jej pomóc przy małej - o matko! - Scholastyce... Pucek i Tyczka... pięknie...

Zostaliśmy z tatą sami w domu. Wszyscy wiedzą, że faceci powinni się wspierać w trudnych chwilach więc postanowiłem spać dzisiaj z tatą - niech chłopina wie, że na mnie może zawsze liczyć. Tata, niby taki twardziel chciał mnie spławić, ale się nie dałem. Inna sprawa, że chciałem dłużej pooglądać telewizję, no ale tego już nie musi tata wiedzieć.

I tak guzik z tego skorzystałem, bo usnąłem. Takich koszmarów, jak z tatą w łóżku to jeszcze nie miałem. Śniło mi się, że bawiłem się w piaskownicy z Jolką (tą, co ma jednego zęba). Już samo to było straszne, ale jeszcze nie najgorsze. Nie mieliśmy wiaderka, tylko nocniki i robiliśmy babki z tego, co w nich było. Jak jej zrobiłem jedną malutką babeczkę na głowie, to się wkurzyła i zaczęła rosnąć i rosnąć i tak strasznie sapała, że aż mnie obudziła.

Okazało się, że to nie Jolka tak jęczała, tylko jakiś facet w telewizorze. Jakiś czubek to był, bo się lalką bawił. W życiu nie widziałem, żeby chłop wolał lalki od samochodzików... Chociaż w sumie to może on chciał ją jakoś ogarnąć, bo to straszne czupiradło było... Wcale się nie dziwię, że chłop tak jęczał, bo mnie na jej widok zachciało się płakać... Kłaki nie dość że miała rude, to jeszcze rozczochrane, gęba rozdziawiona, jakby ziewała, a w dodatku ktoś jej pół tyłka wyrwał. Widziałem, bo ta ohyda goła była. A balony to miała nawet większe niż ciocia Basia, choć do tej pory myślałem, że to niemożliwe.

Chciałem zapytać tatę, co to za kretyński film, ale tata spał. No to ja też poszedłem spać, ale wcześniej wyłączyłem telewizor, bo by się chłop do rana wykończył, a i z lalki nie wiadomo co by zostało. Przy śniadaniu, jak zapytałem tatę co to był za film to myślałem, że mu parówki oczami wylezą - takie zrobił gały. Jak już się przestał krztusić, to powiedział, że to właściwie nie lalka, tylko taki balonik i pewnie pan dmuchał go dla swojej córeczki.

No... może i tak, w takim razie musiała mieć wentylek na tyłku, bo tam ją facet dmuchał. Jak mama wróci, to ją poproszę o takiego balona...
zrobimy z chłopakami zawody baloniarskie...

Autorem "Nowych przygód porypanego przedszkolaka" jest Gocha.
Tekst pochodzi ze stronki:
https://www.sheeva.webpark.pl/
Zobacz też poprzednie odcinki


Oglądany: 17634x | Komentarzy: 0 | Okejek: 2 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało