Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Filmowe sceny, których nakręcenie zajęło reżyserom wieczność

213 430  
536   33  
W dobie wszechobecnego CGI i produkcji napakowanych po brzegi akcją, wybuchami i suchymi one-linerami, zupełnie zapominamy, że czasem nakręcenie jednej sceny może być dla filmowców syzyfowym wręcz wyzwaniem. Szczególnie jeśli za kamerą stoi wyjątkowo uparty reżyser, który prędzej wyzionie ducha z przemęczenia, niż da za wygraną.

„Robocop”

Dziewięć godzin – tyle trwał proces przebierania Petera Wellera w kostium blaszanego supergliny. Strój, który składał się głównie z plastikowych i gumowych elementów, był koszmarnie wręcz niewygodny i aktor miał spore trudności z poruszaniem się. Zanim przystąpiono do realizacji filmu, Weller spędził trzy dni na samej nauce chodzenia w pełnym rynsztunku.



Paul Verhoeven – reżyser „Robocopa” – musiał czasem iść na kompromis. Kiedy okazało się, że główny bohater nie zmieści się za kierownicą samochodu, Wellerowi łaskawie pozwolono zdemontować dolną część kostiumu. Ujęcia prowadzącego auto Robocopa kręcone były tak, aby oko kamery nie zarejestrowało faktu, że od pasa w dół metalowy policjant ma na sobie jedynie krótkie gacie.
Jednak to nie te ujęcia sprawiły filmowcom szczególny problem, ale jedna, malutka, nie trwająca dłużej niż dwie sekundy scena, w której Robocop łapie rzucone mu klucze od radiowozu. Te ciągle odbijały się od gumowych rękawic i mimo wielu godzin pracy, każde kolejne podejście kończyło się fiaskiem. Weller spędził cały dzień na żmudnych próbach nakręcenia tej króciutkiej scenki. Udało się to dopiero za 50 razem!


„Światła wielkiego miasta”

Charlie Chaplin był perfekcjonistą i słynął z tego, że jedną scenę potrafił kręcić bez końca, nawet kosztem własnego zdrowia. Kiedy słynny komik pracował nad „Gorączką złota” w 1925 roku, przyszło mu spędzić długi czas na… jedzeniu buta. Scena ta rejestrowana była 63 razy. Oczywiście Charlie nie musiał spożywać prawdziwego obuwia, tylko ciasto, które specjalnie przygotowano na potrzeby filmu. Kiedy w końcu Chaplin zadowolony był z efektu swojej pracy, trzeba go było szybko przetransportować do szpitala, bo biedak zjadł takie ilości cukru, że poważnie się zatruł.



Jeśli zaś chodzi o ilość podejść do nakręcenia pojedynczej sekwencji, to marne kilkadziesiąt podejść do zjedzenia buta i tak musi ustąpić temu, co Chaplin zrobił na planie „Świateł wielkiego miasta”. W pewnej ze scen filmu pojawia się dziewczyna, która wręcza Charliemu kwiatek, zwracając się do wąsatego bohatera słowami „Flower, sir?”. To jedno zbliżenie na twarz aktorki wypowiadającej te słowa powtarzane było 340 razy. Nie zapominajmy przy tym, że mówimy o filmie niemym!



„Apollo 13”

Ron Howard, reżyser filmu o pechowej misji na Księżyc, kombinował jak w przekonujący sposób przedstawić na ekranie sceny kosmonautów przebywających w stanie nieważkości. Miał na to jakiś pomysł, ale pragnął też, aby aktorzy choć raz mogli poczuć się jak bohaterowie filmu. W ramach przygotowania do swoich ról Tom Hanks i reszta gwiazd odbyła podróż w tzw. „Vomit Comet”, czyli należącym do NASA samolocie, który najpierw wznosi się na dużą wysokość, a następnie gwałtownie zniża lot, powodując, że cała załoga przez chwilę (dokładnie 25 sekund) dryfuje w powietrzu niczym rezydenci stacji orbitalnej.
Po tej przygodzie Howard zmienił plan i namówił dyrekcję NASA do współpracy. Za ich zgodą w samolocie zbudowano cały plan filmowy. W ciągu kolejnych tygodni ekipa odbyła łącznie 612 lotów i zarejestrowała ok. 4 godzin materiału!



„Oczy szeroko zamknięte”

Stanley Kubrick znany był z tego, że solidnie dawał w kość aktorom, z którymi przyszło mu współpracować. Jeśli dodać fakt, że człowiek ten był pedantycznym perfekcjonistą, to wyjdzie z tego bardzo niestrawna mieszanka. W „Oczach szeroko zamkniętych”, czyli ostatnim filmie Kubricka, jest pewna mało znacząca scena, w której Tom Cruise… otwiera drzwi. Z jakiegoś powodu reżyser uznał, że warto to ujęcie powtórzyć prawie sto razy, aby wyglądało to naprawdę dobrze. A może zamiast wieszać psy na twórcy „Lśnienia”, powinniśmy wziąć pod uwagę to, że Cruise po prostu wyjątkowo niezdarnie radzi sobie z drzwiami?



„Kevin sam w domu”

A skoro mowa o mało znaczących scenach, to trzeba by tu jeszcze wspomnieć o produkcji „Anioły o brudnych duszach”. To film w filmie. Jak pamiętacie z corocznych seansów Kevin, co to został sam w domu, przez pierwszy okres braku rodzicielskiej opieki czuł się jak pan na włościach - przeglądał świerszczyki, golił się oraz oglądał na video brutalne kino dla dorosłych. Traf padł na wspomniane „Anioły o brudnych duszach” - gangsterską produkcję z lat 40. Fikcyjną – warto dodać.



Ekipa filmowa podeszła do sprawy bardzo profesjonalnie i tę króciutką sekwencję nakręciła z wykorzystaniem autentycznych rekwizytów i ubrań z tamtej epoki. Żeby tego było mało, użyto też prawdziwych, przedwojennych kamer, oświetlenia i mikrofonów! Wszystko po to, aby ten króciutki materiał faktycznie wyglądał jak fragment filmu z lat 40.!

Filmowcy mieli przy tym tyle zabawy, że do tego pomysłu wrócili podczas realizacji „Kevina samego w Nowym Jorku”. Tym razem tytułowy bohater filmu zasiadł do oglądania identycznie zrealizowanych „Aniołów o jeszcze brudniejszych duszach”. A jakże!

„Podejrzani”

Czasem problemem stojącym na przeszkodzie realizacji ujęcia wcale nie musi być uparty reżyser, ale zachowanie samych aktorów. Tak było w przypadku produkcji Bryana Singera pt. „Usual suspects”. W słynnej scenie przesłuchiwania przestępców w linii ustawia się pięciu bandziorów, z których każdy musi wypowiedzieć słowa „Daj mi te klucze, ty pierdolony lachociągu”.



Twórca produkcji życzył sobie, aby atmosfera tej sceny była poważna, a bohaterowie robili wrażenie osób wyjątkowo niebezpiecznych. Niestety, mimo wielu prób, nie udało się zapanować nad aktorami, którzy ciągle wybuchali śmiechem i wygłupiali się przed kamerą. Co zrobił Singer? Ano poddał się. Wybrał jeden z zabawniejszych fragmentów zarejestrowanego materiału i to jego, wbrew wcześniejszym planom silenia się na powagę, wykorzystał w ostatecznej wersji filmu. Podczas gdy na ekranie widzimy śmieszkujących gwiazdorów „Podejrzanych”, z offu usłyszeć można komentarz Kevina Spaceya - „Takich gości nie powinno się zamykać w jednym pomieszczeniu”.

„Pół żartem, pół serio”

Nie okłamujmy się - Marylin Monroe może i była sekssymbolem swojej epoki, ale talentu aktorskiego los jej niestety poskąpił. Dziewczyna nie potrafiła się odnaleźć przed kamerą i ciągle zdarzały jej się idiotyczne wpadki. Billy Wilder – reżyser filmu „Pół żartem, pół serio” – musiał uzbroić się w olbrzymie pokłady cierpliwości, aby za 47 podejściem zarejestrować scenę, w której Monroe bez żadnej wtopy powiedziała do kamery trzy (!) słowa: „It’s me, Sugar!”.



Aktorka jeszcze większy kłopot miała z inną kwestią. Filmowców prawie szlag trafił, gdy Marylin kazano powiedzieć zdanie: „Where is that bourbon?”. Blondwłosa seksbomba za każdym razem mówiła co innego: „Where is that bottle?”, „Where is that bonbon?”, „Where is that whiskey?”. W końcu Wilder nie wytrzymał i kazał przygotować kartkę z napisaną na niej kwestią. Nalepiono ją wewnątrz jednej z szafek, w których to Monroe miała szukać butelki bourbona. I ta desperacka próba pomocy aktorce nic nie dała, bo Marylin zapomniało się, w której szafce przygotowano dla niej kartkę… Ostatecznie reżyser osobiście umieścił takie rekwizyty w każdym meblu dostępnym na planie. I wreszcie – po 59 próbach – udało się zarejestrować scenę bez żadnych wpadek.

Źródła: 1, 2, 3
8

Oglądany: 213430x | Komentarzy: 33 | Okejek: 536 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało