Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Metalowe fakty, których mogłeś nie znać (a powinieneś!)

66 147  
267   29  
Gitary rzężą, perkusja wybija tempo wściekłego galopu, a wokalista na przemian wydaje z siebie odgłosy przypominające połączenie pieśni pochwalnej ku chwale wielkiego Fekala z falsetem, którego nie powstydziłby się pozbawiony kulek śpiewak operowy. Metal – wielu z nas wychowało się na tych dźwiękach, obserwowało ewolucję tej muzyki i nabawiło się uszkodzenia karku na skutek machania łbami na koncertach naszych ulubionych kapel.


Znacie zespół The Nobs? Każdy zna!

Przyznajcie – nic wam to nie mówi. Za to na pewno kojarzycie już takie kawałki jak „Whole Lotta Love” czy „Stairway to heaven”. Zespół Roberta Planta i Jimmy’ego Page’a tylko jeden jedyny raz zmuszony został do zmiany nazwy. Miało to miejsce w 1970 roku kiedy to Led Zeppelin miał zagrać koncert w Danii. Zanim jednak do tego doszło, hrabina Eva von Zeppelin – wnuczka słynnego twórcy sterowców – usiłowała przerwać występ mało jeszcze wówczas znanej kapeli w jednej z duńskich telewizji. Muzycy w geście dobrej woli zaprosili wpienioną panią von Zeppelin na herbatę.



Mimo że spotkanie odbyło się w przyjaznej atmosferze, to hrabina mało nie wyszła ze skóry, gdy na rynku pojawił się debiutancki album grupy, na którego okładce widniał pożerany przez płomienie Hindenburg. Rozjuszona kobieta, wspierana przez armię prawników, stanęła na głowie, aby nie dopuścić do planowanego przez zespół występu w Kopenhadze. Menadżer muzyków postanowił więc pogadać z artystami i zaproponował, aby na ten jeden występ kapela zagrała pod inna nazwą. Padło na The Nobs. Oficjalnie miał być to żarcik wykręcony europejskiemu promotorowi Led Zeppelin – Claude’owi Nobsowi. Z drugiej jednak strony, mianem „the nob” zwykło się określać zamożną osobę o wysokiej pozycji społecznej.

Afera wywołana przez hrabinę von Zeppelin tylko pomogła zespołowi – rozgłos medialny sprawił, że o raczkującym dopiero Led Zeppelin zrobiło się dość głośno.



Zespół, który nie koncertuje, bo wokalista nie lubi hałasu

Co to za kapela metalowa, której lider boi się jazgotu? Hatebeak! Grupa ta wydała już trzy albumy osadzone w klimatach death metalu i grindcore’u. Waldo – liczący sobie 27 wiosen wokalista zespołu nie występuje jednak przed swymi fanami z obawy na to, że zbyt duży hałas mógłby uszkodzić mu słuch. Tak wygląda Waldo i jego kumple, z którymi nagrywa muzykę:



To niejedyny zespół, w którym gardło zdziera muzyk spoza ludzkiego gatunku. Istnieje jeszcze Caninus – grindcore’owa grupa z dwoma pitbullami na wokalu.



Nie puszczaj kotu metalu!

Jakiś wybitnie nudzący się uczony wpadł kiedyś na pomysł sprawdzenia jak na muzykę metalową reagują koty. W tym celu złapano pierwszego lepszego pchlarza, skrępowano go i założono mu na głowę słuchawki, za pomocą których poczęstowano sierściucha soczystym kawałkiem AC/DC. Kotu rozszerzyły się źrenice i znacznie podniosło się tętno. My moglibyśmy sobie to tłumaczyć tym, że twórczość tej grupy zawsze nakręca do energicznego tupania nóżką, jednak uczeni doszli do wniosku, że zwierzakowi metal po prostu się nie spodobał.



Dla odmiany ten sam kot, któremu kazano słuchać kompozycji klasycznych, wydawał się znacznie bardziej zrelaksowany. My byśmy sobie tłumaczyli tym, że wąsata bestia po prostu zaczęła się nudzić.
A skoro już gadamy tu o kotach… Wiedzieliście, że kawałek „Mantra” autorstwa grupy Tool to nic innego, jak spowolniony dźwięk wydawany przez wkurzonego kota Maynarda Jamesa Keenana, którego ten intensywnie ugniatał?

Uzależnieni od metalu domagają się swoich praw

Znamy ludzi, którzy zagwarantowane mają przerwy w pracy, aby móc pielęgnować swe uzależnienie od kofeiny i papierosów. A co z osobami nie mogącymi żyć bez solidnej dawki gitarowego łojenia? Cóż, w Szwecji – stolicy tolerancji, pewien fan metalu został przez sąd sklasyfikowany jako nieuleczalnie chory i wymagający serwowania zastrzyków z ciężkiego grania. Oprócz finansowego "leczenia", gość ma zagwarantowane urlopy, aby móc jeździć na koncerty swoich ulubionych zespołów metalowych. Nieszczęsny kaleka, któremu bardzo współczujemy takiego losu, co roku bawi się na 300 takich imprezach.



Skąd ten „heavy metal”?

Ano z kawałka „Born to be wild” kapeli Steppenwolf. Numer ten pochodzi z filmu „Wolny jeździec”. Pojawiający się w tej kompozycji słowa „heavy metal” nie odnoszą się oczywiście do muzyki, ale do ciężkich, dwukołowych maszyn, na których jeżdżą bohaterowie tej produkcji.

Wielka wtopa w „Simpsonach”

Słynny serial o żołtoskórej rodzince stał się obiektem ataków ze strony mocno zirytowanych metalowców, po tym jak w jednym z odcinków z 2014 roku któryś z bohaterów kreskówki nazwał zespół Judas Priest grupą „death metalową”.


Twórcy znaleźli się w tak dużym ogniu krytyki, że postanowili okazać swoją skruchę. Zamiast jednak wystosowywać oficjalne przeprosiny, ukarali oni Bogu ducha winnego Barta, który w czołówce następnego odcinka serialu zmuszony został do pisania na tablicy sporej ilości linijek tekstu „Judas Priest to nie death metal”.



Wielki wybuch był cichszy niż koncert Motorhead!

Do pewnego momentu legendarna kapela Motörhead piastowała tytuł „najgłośniejszego zespołu na świecie”. Podczas koncertu w 1986 roku głośność granej przez nich muzyki doszła do 130 decybeli. Grupa występowała na scenie teatru Variety w Cleveland, który nie wytrzymał tak mocnego pierdolni#cia i na głowy widzów zaczął sypać się tynk z pękającego sufitu…



A skoro już mowa o tej grupie, to warto wspomnieć, że jej niedawno zmarły wokalista – Lemmy Kilmister miał swoją własną, niepowtarzalną grupę krwi! Muzyk w swej autobiografii wspominał o tym, że chciał kiedyś pójść za przykładem swojego kumpla – Keitha Richardsa, który regularnie fundował sobie transfuzje krwi.
Kiedy jednak poszedł na konsultację z lekarzami, ci po pobraniu próbki posoki z żył lidera Motörhead, doszli do wniosku, że stężenie alkoholu i toksyn w organizmie Lemmy’ego jest tak duże, że przetoczenie mu normalnej „zdrowej” krwi wywołałoby u niego szok, który z kolei mógłby skończyć się śmiercią pacjenta. „Moja krew zabiłaby normalnego człowieka, a normalna krew zabiłaby mnie.” - stwierdził muzyk.

Slayer of a down?

Nazwa zespołu System of a Down to hołd złożony ormiańskiemu poecie Daronowi Malakianowi, który napisał wiersz pt. „Victims of a down”. Autor tego dzieła piastuje również pozycję gitarzysty w tej kapeli. Żeby było ciekawiej, muzycy postanowili zastąpić wyraz „victim” słowem „system”. Czemu? Otóż Shavo Odadjian - basista formacji doszedł do wniosku, że po takim zabiegu albumy SOAD znajdą się w sklepach muzycznych na tej samej półce co płyty Slayera – zespołu, którego Shavo jest ogromnym fanem.



Dostać w twarz od Pantery

Okładka „Vulgar display of power” - albumu legendarnej grupy Pantera przedstawia gościa, który właśnie przyjmuje na twarz potężny cios pięścią. To jeden z fanów zespołu, który dobrowolnie zgłosił się na sesję zdjęciową. Pewnie gdyby wiedział na co się pisze, to w porę zrezygnowałby ze swej decyzji. Zanim udało się wykonać to jedno, jedyne idealne zdjęcie, biedak aż 80 razy zarobił po twarzy.



Zobacz też artykuł: 66 ciekawostek o rocku. W tym dowody na to, że takich z*ebów jak rockmani nie ma w żadnej innej branży

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5
4

Oglądany: 66147x | Komentarzy: 29 | Okejek: 267 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało