Dobry seans zawsze wywołuje niekończące się dyskusje wśród miłośników kina. Posiadający bardziej rozwiniętą wyobraźnię fani doszukują się w filmie metafor, wydumanych aluzji oraz drugiego dna, które mimo że nie zawsze istnieje, to przynajmniej stanowi fajną, intrygującą zagwozdkę dla reszty kinomaniaków.
Czasem jednak zdarza się, że czysto geekowskie teorie okazują się prawdziwe. Oto kilka z nich.
Robocop to historia o Jezusie
Ta alegoria zawsze miała sens. Spójrzmy – mamy krystalicznie czystego, pozytywnego bohatera. Facet ginie w niewyobrażalnych mękach zadanych mu przez bandę okrutnych zwyrodnialców, których boi się całe miasto. Umiera, ale zmartwychwstaje. Jeszcze silniejszy, niepokonany, z potężnym gnatem ukrytym w stalowym udzie. Powraca, aby przywrócić ludziom pokój i nieść nadzieję za pomocą krucjaty usłanej trupami. Wypisz, wymaluj – Jezus w wersji turbo!
Przez ponad 20 lat fani filmu dyskutowali na temat podobieństwa Robocopa do czołowej postaci biblijnej, aż w końcu głos zabrał sam reżyser filmu – Paul Verhoeven, który podczas jednego z wywiadów z 2010 roku przyznał, że słynny superglina wzorowany był na Jezusie i to wcale nie przypadek, że w jednej z ostatnich scen… "chodzi po wodzie"!
Dżin z lampy Aladyna pojawia się już w pierwszych minutach filmu DisneyaOd 1992 roku, czyli od dnia premiery „Aladyna”, wśród małoletnich widzów produkcji Disneya krąży teoria mówiąca, że pojawiający się w pierwszych minutach filmu domokrążca jest nikim innym jak dżinem. Wśród asortymentu oferowanego przez namolnego sprzedawcę jest i słynna lampa. Jakby tego było mało, postać ta ma pewne cechy wyglądu mogące sugerować, że faktycznie obie osoby to w rzeczywistości ten sam bohater.
Na dokładkę zarówno dżin, jak i przemieszczający się na wynędzniałym wielbłądzie komiwojażer mówi (i śpiewa) głosem Robina Williamsa.
Na rozwikłanie tej zagadki fani kreskówek ze studia Walta Disneya musieli czekać aż 23 lata. Dopiero bowiem w 2015 roku twórcy filmu - Ron Clements i John Musker - oficjalnie potwierdzili te plotki.
„Łowca androidów” jest… androidemTo dość specyficzna sytuacja - „Blade Runner” dystrybuowany był w wielu wersjach, niekiedy różniących się od siebie w kilku dość kluczowych aspektach. Wydana w 1991 roku tzw. wersja reżyserska filmu to, można by rzec – dzieło kompletne, zgodne z pierwotną wizją Ridleya Scotta.
To tam pojawia się kontrowersyjna scena snu głównego bohatera. Deckard widzi wówczas majestatycznie galopującego jednorożca, który pod koniec filmu pojawia się też w wersji papierowego origami pozostawionego w jego mieszkaniu przez Gaffa – policyjnego weterana współpracującego z głównym bohaterem. Czy to oznacza, że pamięć łowcy jest wypełniona sztucznymi wspomnieniami, a sam łowca również jest androidem?
Mimo że Harrison Ford upiera się, że jego postać jest człowiekiem z krwi i kości, a druga część filmu zdaje się potwierdzać jego słowa, Ridley Scott podczas wywiadu z 2002 roku powiedział jasno: „Deckard jest androidem”.
Jezus (znowu) był jednym z inżynierów w „Prometeuszu”Skoro już jesteśmy przy filmach Ridleya Scotta, to przyjrzyjmy się jeszcze zagwozdce związanej z „Prometeuszem”. Produkcja ta wywołała sporo kontrowersji wśród fanów „Obcego”, ale także i dała początek pewnym interesującym teoriom. Zgodnie z pomysłem reżysera, ludzie zostali stworzeni przez tajemniczych inżynierów – zaawansowaną rasę humanoidalnych istot, która kiedyś przybyła na Ziemię.
Taka koncepcja otworzyła furtkę dla snucia przez kinomanów dość interesujących hipotez. Jedną z nich była ta sugerująca, że skoro naszymi „ojcami” są przybysze z dalekiej planety, to także i Jezus musiał być inżynierem.
Scott dość szybko zabrał głos w tej sprawie:
„ (...) Nasze dzieci chyba trochę źle się zachowują. I faktycznie - wygląda na to, że my, ludzie, straciliśmy nad sobą kontrolę, biegamy w zbrojach i kieckach, trzymając w rękach dzidy. Mówię oczywiście o rzymskim imperium. (…) Dobra, wyślijmy tam naszego emisariusza. Zobaczymy, co się stanie. Może uda mu się powstrzymać to szaleństwo? Zgadnijcie co? Oni go po prostu ukrzyżowali...”.Gra „Mario Bros” to nic innego jak sztuka teatralnaZostawmy na moment kino i przenieśmy się do czasów, kiedy naczelna forma domowej rozrywki ukryta była w małym, prostokątnym kartridżu, umieszczonym w szarej obudowie 8-bitowego Pegasusa.
Kiedy w 1988 roku dzieciaki doczekały się premiery „Super Mario Bros 3”, nieco bardziej spostrzegawczy gracze zauważyli pewne intrygujące drobiazgi. Gra zaczyna się od podniesienia kurtyny, zupełnie jak w teatrze.
Większość platform, po których przemieszczali się wąsaci hydraulicy była przyśrubowana do tła, rzucając na nie wyraźny cień. Inne zaś zawieszono na linach zwisających z sufitu. Czyżby to miało znaczyć, że Mario jest tylko aktorem grającym w teatralnej sztuce, a my sprowadzeni zostaliśmy do roli widzów? Intryga z porwaniem księżniczki, jedzeniem trujących grzybów i deptaniem żółwi to tylko ustawiony show?
Przyznajcie, że ta teoria mogłaby wywrócić nam dzieciństwo do góry nogami. Cała nadzieja w Shigeru Miyamoto – twórcy gry i wieloletnim pracowniku filmy Nintendo. Tylko on mógł obalić tę idiotyczną plotkę. Niestety, nie zrobił tego. Za to potwierdził: Tak. Trzecia część przygód braci Mario to tylko teatrzyk z aktorami.
Hodor!Od jakiegoś czasu wiemy już, czemu grubas znany z „Gry o Tron” ma przydomek „Hodor”. Jak pamiętamy, bohater ten ratuje swoich przyjaciół Brana i Meerę, wyciągając ich z oblężonej przez armię Innych jaskini trójokiej wrony. Aby opóźnić atak wroga, osiłek własnym ciałem blokuje drzwi, spełniając tym samym prośbę Meery, która krzyczy do niego
„Hold the door!”. Ten traumatyczny moment, poprzedzający śmierć poświęcającego się dla przyjaciół bohatera, odbija się na jego… przeszłości! W jednej z wizji Bran widzi, jak młody Willis (późniejszy Hodor) wywraca się i w epileptycznym ataku wrzeszczy słowa
„Hold the door!”, które ostatecznie przyjmują formę
„Hodor!”.
Zanim zaskoczeni fani poznali tajemnicę pseudonimu tej postaci, jeden z miłośników książek George’a R.R. Martina rozszyfrował tę zagadkę jeszcze na trzy lata przed powstaniem pierwszego odcinka serialu!
W 2006 roku niejaki Stuart A. Etter, autor książek fantasy, napisał na swoim blogu taki tekst:
„Biedny gość po prostu błaga, aby ktoś potrzymał dla niego drzwi, bo ten ciągle zajęty jest noszeniem kogoś na rękach. Po jakimś czasie „Hold the door” zaczęło brzmieć „Hold the doorHold the doorHoldoorHodoor. Kurwa! Hold the door!”. W końcu jego mózg się przepalił i od teraz facet potrafi powiedzieć tylko Hodor!”. Zapytany o tę głupkowatą teorię Martin miał rzec
„Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak blisko prawdy jesteś”.Luke Skywalker czarnym charakterem w ostatniej części „Gwiezdnych Wojen”?Na koniec zostawiamy was z najnowszą, niepotwierdzoną jeszcze filmową teorią. Chodzi o pewną wspólną cechę większości plakatów promujących prawie wszystkie poprzednie części gwiezdnej serii.
Zazwyczaj na pierwszym planie prezentowani są czołowi, pozytywni bohaterowie filmu, natomiast tłem dla nich jest arcyłotr bądź kluczowy element ciemnej strony Mocy – Darth Vader, Gwiazda Śmierci, Darth Maul czy Kylo Ren. Tymczasem zobaczcie, jak wygląda grafika zapowiadająca ósmą część sagi, zatytułowaną „Ostatni Jedi”.
Czy to oznacza, że Luke przeszedł na ciemną stronę mocy i teraz to on będzie głównym antagonistą? Mimo że zabieg ten wydaje się dość ryzykowny, to pewnie nie ja jeden uważam, że po zobaczeniu siódmego epizodu, będącego kalką „Nowej nadziei”, serii przydałby się jakiś zaskakujący twist.
Oliwy do ognia dolał IMAX. Firma, bez konsultacji z LucasFilm, opublikowała projekt reklamy, która w formie pomysłowego banneru pojawi się w wielu kinach, gdzie będzie miała miejsce premiera „Ostatniego Jedi”. Pomysł jest całkiem fajny – mamy tu wrota z nadrukiem. Po jednej części znajdują się reprezentanci jasnej strony Mocy, po drugiej zaś ci wspierający potęgę galaktycznego zła.
Problem w tym, że na jednej i na drugiej stronie groźnie zerka na nas brodaty Luke Skywalker. Czyżby syn Dartha Vadera był podwójnym agentem, oportunistą współpracującym zarówno z tymi dobrymi, jak i z przydupasami ciemności? O tym przekonamy się za miesiąc.
Źródła: 1,
2,
3,
4