10 historii o tym, jak drobne kłamstewka wymknęły się spod kontroli
Moonshield
·
9 listopada 2017 06:30
235 530
637
61
Czasami drobne kłamstwo może mieć poważne konsekwencje, choć nasi dzisiejsi bohaterowie pokażą, że nie zawsze muszą być one negatywne. Wręcz przeciwnie - odmieniają nieraz życie na lepsze.
#1.
Szukałem pracy, a że nie chciałem już być menadżerem w fast foodzie, naściemniałem w CV o moich rzekomych zdolnościach z obsługi komputera. Skontaktował się ze mną rekruter i zaczął zadawać mi różne pytania, żeby sprawdzić, na czym się znam. Ja w tym czasie na szybko wyszukiwałem odpowiedzi w internecie.
Podczas rozmowy kwalifikacyjnej zauważyłem na biurku szefa różne układy scalone i ze zdjęć na Reddicie rozpoznałem, że są to Raspberry Pi. Zapytałem, do czego mu są potrzebne i reszta rozmowy potoczyła się tak, że facet po prostu zaczął przechwalać się różnymi projektami, nad którymi pracują. Równie dobrze mógłby nawijać po grecku.
Udawałem zaciekawienie i często wtrącałem "wow" - tak dostałem pracę. Pojęcia nie mam, jak to możliwe, ale każde powierzone mi zadanie wypełniłem przy pomocy wujka Google. Jest dzień 543, a oni nadal myślą, że wiem, co robię. Zarabiam o połowę więcej, niż miałem na stanowisku menadżera, a jestem tylko po maturze!
by realitygenrato
#2.
Coś zupełnie nieszkodliwego - kiedy poznałam mojego chłopaka, opowiedział mi o swojej kolekcji klocków Lego z serii Gwiezdnych wojen. Chciałam być miła, więc powiedziałam coś w stylu: "Wow, uwielbiam klocki Lego!". Bo naprawdę je lubiłam. Jak miałam 10 lat. W tym czasie klocki dla dorosłych zyskiwały na popularności. W każdym razie wziął sobie ten komentarz do serca i przez pierwsze lata naszego związku kupował mi prezenty powiązane jakoś z Lego. A to jakąś chatkę, całkiem ładną. A to kalendarz, który można sobie samemu ułożyć - całkiem praktyczny. A to znowu pojemnik na długopisy. Nie mam z tym problemu.
Robiłam zdjęcia złożonych zestawów i wrzucałam na Instagrama - wtedy inni ludzie zaczęli mi kupować klocki. Nim się obejrzałam, cały pokój był nimi wypełniony. W ubiegłym roku przyznałam się chłopakowi, że nie jestem jednak tak wielkim fanem klocków, jak wszyscy zakładali - ludzie na Facebooku wysyłają mi linki do nowych zestawów i generalnie wszystko, co jest jakoś z nimi związane. Wiedział o tym, ale mimo wszystko lubił je ze mną składać, zresztą mi też sprawiało to przyjemność. Po prostu któregoś dnia usiadłam, rozejrzałam się po tych wszystkich klockach dookoła mnie i zapytałam samą siebie, jak do tego doszło.
by meow_gusta
#3.
Byłem bezdomnym, spałem pod mostem w Charlotte. Potrzebowałem pracy, więc ubrany najlepiej jak mogłem (czyli niezbyt dobrze), wszedłem do jednego z barów i skłamałem o moim doświadczeniu w pracy w kuchni. Zatrudnili mnie i zacząłem pracować następnego dnia. Płacili gotówką po każdej zmianie. Pracowałem tam przez 3 lata, zostałem menadżerem i teraz kocham gotować. Wcześniej nie gotowałem jednak nigdy.
Pani po 50., która była tam szefową kuchni, nauczyła mnie wszystkiego. Wiedziała, że skłamałem, ale wiedziała też, że jestem w potrzebie. Nie potrafiłem nawet obrać pomidora. Ona ocaliła mi życie. Nie doniosła na mnie nikomu i przez cały ten czas mnie szkoliła. Mimo że czasami ją wkurzałem, zawsze starałem się poprawić na następny raz. Miesiąc po rozpoczęciu pracy miałem też gdzie mieszkać. Poprosiłem innego kucharza, żeby zadzwonił i zapytał o mieszkanie. Chcieli wiedzieć, ile zarabiam, a że pracowałem na czarno, dlatego to on musiał zadzwonić.
Od razu rzucili mnie na głęboką wodę. Byłem przytłoczony obowiązkami. Nie pochodzę z miasta, a praca miała naprawdę szybkie tempo. W wolnych chwilach doszkalałem się, oglądając filmiki na YouTube i gotując w mieszkaniu.
by hairymastodon
#4.
Kiedy miałem 20 lat, powiedziałem dla picu rodzicom, że kupiłem sobie kaczkę. Znalazłem w sieci zdjęcie kaczki i im wysłałem. Niestety uwierzyli. Ba, tak się podniecili swoją "wnusią-kaczusią", że pochwalili się tym całej rodzinie. Skończyło się na tym, że musiałem kupić kaczkę...
by ThePolishFish
#5.
Z żoną pobraliśmy się w 2005 roku i jakoś wtedy zapytała mnie, czy lubię gładkie masło orzechowe. Byłem przekonany, że ona takie lubi, więc stwierdziłem: "Jasne!". No więc ona kupowała gładkie i ja kupowałem gładkie.
Jakoś 3 lata temu postanowiła przeprowadzić jakiś eksperyment na naszej córce i potrzebowała masło orzechowe chunky [z kawałkami zmielonych orzechów - przyp. red.]. Zobaczyłem słoik w szafce i mówię "O, chunky, uwielbiam takie!", na co żona: "Naprawdę? Kupowałam przez te wszystkie lata gładkie, bo myślałam, że takie wolisz".
W skrócie: obydwoje o wiele bardziej wolimy wersję chunky, ale przez dekadę kupowaliśmy gładkie, bo byliśmy przekonani, że właśnie takie preferujemy. Jak to sobie teraz czytam, to stwierdzam, że owszem, jesteśmy nudni :D
by SSChicken
#6.
Skłamałem pewnej dziewczynie, z którą pisałem, że kocham biegać. Nie wiem, jakim cudem uwierzyła, bo byłem gruby. Po tym, jak to napisałem, naprawdę zacząłem biegać. Minęło 5 lat, a ja schudłem ze 135 do 80 kg. Myślę, że to całkiem niezły wynik.
by kolpy99
#7.
Znam jedną taką historię. Był deszczowy dzień, a moja koleżanka nie miała parasola. Jeden z jej współpracowników zaoferował jej podwiezienie do domu. Jedna podwózka zmieniła się w dwie, potem w trzy, aż w końcu podwoził ją do i z pracy codziennie, przez kilka miesięcy.
Ten koleś jest też całkiem niezłym piekarzem, każdego dnia wręczał jej jakieś ciasto czy inne wypieki, które ona z uprzejmości przyjmowała. I tak pewnego razu w drodze do jej domu zatrzymał się, żeby zgarnąć swoich rodziców. Co najlepsze, przedstawił im moją koleżankę jako swoją dziewczynę. Powiedzieć, że była w szoku, to spore niedopowiedzenie. Rodzice zaprosili ją do siebie, gdzie miała poznać resztę rodziny. Byli jednak na tyle uprzejmi, że się zgodziła, bo nie chciała robić mu przypału. Poszła na to spotkanie i poznała resztę rodziny, a on wszystkim przedstawiał ją jako swoją dziewczynę.
Nigdy nie miała odwagi, żeby wyprowadzić go z błędu. Żeby nie przedłużać: dziś są małżeństwem.
by habitual_wanderer
#8.
Przyjechałem do USA tuż po ukończeniu studiów i nie było mnie stać nawet na laptopa, więc jedyną możliwością kontaktu z rodziną było pójście do biblioteki i pisanie e-maili z publicznych komputerów. Z czasem moja dziewczyna, mieszkająca nadal w rodzinnych stronach, chciała rozmawiać ze mną przez Skype'a, a że w tych sprawach chciałem mieć trochę prywatności - wiadomo, o co chodzi - starałem się znaleźć najbardziej odosobniony komputer w bibliotece.
Podczas małego rekonesansu na dzień przed umówioną rozmową znalazłem taki komputer w sali konferencyjnej. Jako że musiałem uwzględnić różnicę czasową między nami, udałem się tam nazajutrz ok. 7 rano. Wszedłem do sali konferencyjnej i ze wzrokiem wlepionym w komputer przeszedłem już spory kawałek, nim zorientowałem się, że w pomieszczeniu są jacyś ludzie i właśnie mają spotkanie. Prowadzący, myśląc zapewne, że też przyszedłem na to spotkanie i idę w jego stronę, wręczył mi kartkę papieru i powiedział: "program". Następnie stwierdził, że bardzo cieszy go obecność kogoś świeżo po studiach i wygłosił kompletnie niezrozumiałą dla mnie mowę o elektrodach i chemii.
W tym samym czasie moja dziewczyna siedzi sobie po drugiej stronie globu i myśli, że mieliśmy się seksić przez neta, a ja ją olewam. W głowie rodzi się desperacja, ale amerykańską kulturę znam tylko z filmów i nie wiem, czy mam przeprosić i wyjść, czy co. Usiadłem przy stole jak ofiara losu i słucham kompletnie niezrozumiałej dla mnie gadaniny, jednocześnie zastanawiając się, jak będę się później tłumaczył dziewczynie. W końcu padło pytanie skierowane do mnie i przyznałem, że niezbyt dużo wiem o omawianym właśnie sprzęcie, bo jestem świeżo po studiach. No więc wszyscy zaczęli mi z ekscytacją o nim opowiadać. Nadal nie wiedziałem, o czym mówią, ale zacząłem już kumać, że mają przeprowadzać jakieś badania w [niesamowicie ekscytującym i cholernie trudno dostępnym, niebezpiecznym miejscu] i konstruują właśnie sprzęt, który mają ze sobą zabrać.
Pod koniec spotkania byłem już częścią zespołu. 6 miesięcy później jestem w [niesamowicie ekscytującym i cholernie trudno dostępnym, niebezpiecznym miejscu] i pomagam obsługiwać ten sprzęt. Pojawiam się nawet w tle w filmie dokumentalnym na Discovery Channel (jedyny czarny koleś w promieniu setek kilometrów, więc łatwo zauważyć). Szczęśliwie zmieniam kierunek i dostaję stypendium na doktorat. Jestem uważany za osobę, która przebojem wdarła się do tej branży, głównie przez to, że przyszedłem wtedy na spotkanie, na które żadnemu innemu absolwentowi nie chciało się przyjść. Nowy kierunek, nowa branża, nowe życie - bo głupio było mi się przyznać, że wszedłem do tamtej sali tylko po to, żeby poflirtować z dziewczyną przez Skype'a.
by omgpie
#9.
To nie o mnie, a o moim ojcu. Przeprowadziliśmy się i jakoś tak wyszło, że ojcu wydawało się, że nowy listonosz ma na imię Ger (skrót od Gerry). Witał go tym imieniem niemal codziennie przez jakieś 10 lat. Koleś dostał od nas nawet kartkę świąteczną, którą sobie potem wyeksponował na poczcie.
Przeskakując jednak w czasie: trafił się okres, kiedy mieliśmy w zastępstwie nowego listonosza. Mama zapytała go więc, kiedy Ger wróci do pracy. Facet zrobił wielkie oczy i po chwili konsternacji pyta, kto to ten Ger, bo nikt taki nie pracuje na poczcie.
Okazało się, że listonosz ma na imię Declan, ale przez prawie 10 lat był zbyt uprzejmy, żeby zwrócić uwagę ojcu i go poprawić.
by djaxial
#10.
Kiedy byłem na pierwszym roku studiów i pewnego dnia szedłem sobie przez kampus, pomachała do mnie jakaś obca, ale bardzo przyjaźnie nastawiona dziewczyna. Oczywiście jej odmachnąłem, jak na dziwaka przystało. W następnym tygodniu sytuacja się powtórzyła. I tak zaczął się najdziwniejszy okres mojego życia.
Przez następne dwa lata przy każdym spotkaniu pozdrawialiśmy się, jak starzy dobrzy kumple. W jakiś sposób poznała moje imię, ale ja nie znałem jej - było jednak o WIELE za późno, żeby zapytać. Po prostu udawałem, że ją znam i że wiem, skąd ona mnie zna.
Kiedy wreszcie przyszedł czas na pisanie pracy dyplomowej, wchodzę na zajęcia z promotorem i kogo widzę wśród studentów? Oczywiście tę tajemniczą dziewczynę! Byłem przerażony. Nie mogłem już tego dalej ciągnąć. Pierwsze zajęcia, siedzimy, rozmawiamy, podchodzi ona. Wita się ze mną, wymawia moje imię. Dzięki Bogu poznałem wreszcie jej imię podczas sprawdzania obecności. Ktoś w końcu pyta: "O, to wy się znacie? A skąd?".
Cisza.
Patrzę na nią, ona na mnie. W końcu ona pęka: "Nie wiem! Nie mam pojęcia, pozdrawiamy się od dwóch lat i było już za późno, żeby spytać!". W przyszłe wakacje stanę na ślubnym kobiercu. Ona będzie obok - jako druhna i przyjaciółka.