Czasami jedna nie do końca przemyślana decyzja potrafi zniszczyć cały misternie ułożony plan i posłać w diabły najdoskonalsze nawet przedsięwzięcie.
Pół biedy jeśli chodzi o wybór, dajmy na to - żarcia w restauracji, gorzej natomiast, gdy stawką są grube miliony dolarów!
Jak dyrektorzy studia Fox urwali kurze złote jajaGeorge Lucas – młodziutki reżyser, który dzięki filmowi „American Graffiti” napełnił kabzy grubym rybom z 20th Century Fox, był najlepszym kandydatem do napisania scenariusza i stanięcia za kamerą kosmicznej epopei. Dostał więc propozycję zgarnięcia całkiem ładnej sumki za wyreżyserowanie „Gwiezdnych Wojen”, a włodarze wytwórni otwarci byli na ewentualne negocjacje.
Lucas nie był jednak zainteresowany większą kwotą. Zamiast tego wolał inne rozwiązanie. Nie tylko zrezygnował z domagania się wyższej gaży, ale i pozwolił pomniejszyć swe wynagrodzenie o 20 tysięcy dolarów. W zamian za to zabezpieczył sobie drogę do realizacji kolejnych części filmu oraz otrzymał pełne prawa do dowolnego wykorzystywania znaków firmowych, postaci i wszystkich innych, kluczowych elementów swojego dzieła.
Szefom Fox nie zależało na merchandisingu, bo mieli w pamięci niedawne próby dorobienia się na sprzedaży filmowych gadżetów. W 1967 po premierze filmu „Doktor Dolittle”, taka akcja marketingowa okazała się zupełną katastrofą i pochłonęła sporo kasy, więc czemu teraz miałoby się to udać?
Pierwsza część gwiezdnej sagi zarobiła ponad 800 milionów dolarów, a do 2014 roku wszystkie produkcje ze świata „Gwiezdnych Wojen” wygenerowały na czysto sumkę 8 miliardów dolców! Ładnie, prawda? Jednak to nie filmy są tu prawdziwymi zwycięzcami, ale takie duperele jak oparte na licencji Lucasa książki, zabawki, gry komputerowe i wszelkiej maści gadżety. Szacuje się, że od 1977 roku zarobek z obrotu tymi produktami wyniósł ok 20 miliardów dolarów!
George Lucas inwestując marne 20 tysięcy zielonych zrobił interes życia!
Kim, do diabła, są The Shadows?W 1962 roku nieznani jeszcze światu Beatlesi pojawili się na przesłuchaniu w studiu Decca Records. Producent wykonawczy, po przesłuchaniu czwórki muzyków zaczął mocno kręcić nosem. Według niego twórczość zespołu brzmiała bardzo podobnie do dokonań innej kapeli The Shadows (ktoś w ogóle słyszał o tej grupie?). Brian Epstein – menadżer Beatlesów usłyszał:
„Nie podobają mi się te twoje chłopaki. Gitarowe kapele złożone z czterech członków nie mają już przyszłości...”.6 miliardów dolarów – tyle zarobili na swojej muzyce twórcy „Yesterday”.
Telefon? Na grzyba komu telefon?W drugiej połowie XIX wieku William Orton – dyrektor Western Union był monopolistą w wykorzystaniu rewolucyjnego, jak na tamte czasy, wynalazku – telegrafu. Zdawać by się mogło, że ktoś taki będzie otwarty na inne, technologiczne nowinki. A jednak, jak się okazało, swoją głupią decyzją Orton pozbawił się możliwości pomnożenia swojej fortuny.
W 1876 roku biznesmen za cenę 100 tysięcy dolarów (czyli coś ok. współczesnych 2 milionów dolarów) dostał propozycję wykupienia patentu na telefon.
Nie zastanawiając się długo Orton napisał list do Grahama Bella -
„Po dokładnej analizie pańskiego wynalazku, doszedłem do wniosku, że jest to bardzo interesująca ciekawostka, ale niestety – nie posiada ona żadnego komercyjnego potencjału! Do czegóż to moglibyśmy wykorzystać tę zabawkę elektryczną?”
Dwa lata później, kiedy o telefonie zrobiło się głośno, a w pierwszych domach zaczęto instalować te urządzenia, Orton zdał sobie sprawę, jaki wielki błąd popełnił…
E.T. nie lubi M&M’sów!W 1981 roku przedstawiciele Amblin Productions - firmy Stevena Spielberga pojawili się w siedzibie batonowego potentata – Mars Company, aby zaproponować bezgotówkową współpracę. Wspomniany reżyser pracował właśnie nad filmem „E.T.”. Chodziło o to, aby w produkcji tej wykonać zabieg typowego „product placementu” - w jednej ze scen miało pojawić się opakowanie M&M’sów. W zamian za to na serii opakowań tego przysmaku panowie z Amblin sugerowali, aby umieścić reklamę filmu. „Nie!” - bez zastanowienia odrzekli bossowie z Mars Company.
W filmie wykorzystano więc inny, konkurencyjny produkt – Reeses Pieces. Po olbrzymim sukcesie produkcji Spielberga, sprzedaż tych łakoci wzrosła o 65%…
Jak Coca-Cola strzeliła sobie w stopęPo co ulepszać produkt, który i tak jest już doskonały? Ano po to, aby na przykład „odświeżyć markę” i wzniecić nieco medialnego szumu. Taki właśnie zabieg z okazji 100-lecia istnienia firmy, postanowili wykonać szefowie Coca-Coli. Z rynku zniknął oryginalny produkt, a jego miejsce zajął nowy o nazwie New Coke. Napój był słodszy, ale także i mniej intensywny w smaku niż klasyczna cola. Był też znacznie tańszy w produkcji, bo został on pozbawiony kilku drogich składników, które zawierał jego szanowny poprzednik.
W testach „z zawiązanymi oczami” New Coke” wypadało doskonale – ludzie deklarowali, że nowy napój smakuje im bardziej niż oryginalna cola i produkt konkurencyjny, czyli Pepsi. Wszystko wskazywało na to, że sukces jest nieunikniony. Szefowie Coca-Cola Company popełnili jednak jeden karygodny błąd – zmienili wygląd puszki oraz widoczne na niej logo, czym mocno uderzyli w przywiązanie do marki. To był cios prosto w sentyment!
Sprzedaż produktów firmy drastycznie spadła, a jej główna siedziba w ciągu kilku zaledwie dni zasypana została telefonami, gorzkimi słowami medialnej krytyki oraz 40 tysiącami listów od niezadowolonych fanów marki. Wszyscy domagali się powrotu starej, dobrej coli, w starym, dobrym opakowaniu.
Trzy miesiące później szefowie Coca-Cola Company przyznali się do wtopy i wypuścili na rynek swój naczelny produkt z małym dopiskiem „classic” przy logu. Napój Coke, który pozostał na półkach, radził sobie dość słabo. Z czasem jego miejsce zajął Coke II, jednak i tym razem nie było mowy o jakimś spektakularnym sukcesie. Ostatecznie w 2002 roku zmarł śmiercią naturalną i nikt po nim nie zapłakał…
Blockbuster odrzuca propozycję od Netflixa… i bankrutujeBlockbuster to taka wielka sieć amerykańskich wypożyczalni kaset video i płyt DVD. W latach 80. był to prawdziwy potwór, który pożarł większość rynku. W najlepszym momencie na terenie kraju istniało prawie 10 tysięcy punktów tej firmy, a dochody, które generowała dochodził do niemalże 6 miliardów dolarów rocznie!
Czasy się jednak zmieniły i kiedy na początku XXI wieku do wielu amerykańskich domach zawitał się Internet, pojawiła się też nowa forma wypożyczania filmów. Młodziutka jeszcze wówczas firma Netflix stworzyła prostą metodę wypożyczania płyt nazwaną „DVD-by-mail”. Zakładało się konto na stronie internetowej i za pomocą jednego kliknięcia można było zamówić sobie wybraną pozycję. Następnego dnia listonosz przynosił pudełko z nośnikiem. Po seansie płyta czekała na powrót listonosza i za jego pośrednictwem trafiała do kolejnego klienta.
W 2000 roku przedstawiciele Netflixa spotkali się z szefami Blockbustera proponując im, że za sumkę 50 milionów dolarów, połączą z nimi swoje siły i podzielą się swoją nowatorską metodą tworząc własny, blockbusterowy serwis wypożyczania płyt DVD. Ówczesny dyrektor generalny sieciówki - John Antioco wyśmiał swoich gości i uznawszy ich za nie warte uwagi płotki, wyrzucił ich za drzwi.
W 2014 roku Netflix był już firmą wartą 20 miliardów dolarów. A Blockbuster? Po żenujących, desperackich próbach skopiowania netflixowego patentu „DVD-by-mail”, w 2010 roku dawny potentat amerykańskich wypożyczalni ogłosił bankructwo...
Źródła: 1,
2,
3,
4