Meppo pisze: W przeciwieństwie jednak do ratownika medycznego czy strażnika miejskiego, o partyworkerach mogliście nie słyszeć. Chciałbym powiedzieć, że to dobrze, bo w sytuacji idealnej nasza praca powinna nie być potrzebna. Prawda jest jednak taka, że jest nas mało, bo zazwyczaj nie chcą nas tam, gdzie powinniśmy być – w klubach i na imprezach masowych.
Tam gdzie impreza, tam i my
Ale po kolei. Partyworking to akcje wpisujące się w politykę redukcji szkód związanych z przyjmowaniem substancji psychoaktywnych na imprezach. Tak jak streetworker pracuje na ulicach i podwórkach, niosąc pomoc bezdomnym i ludziom problemowo używającym narkotyków, partyworker robi podobną rzecz na
wszelakich eventach muzycznych. Pracujemy z młodymi, imprezowiczami, ludźmi zażywającymi rekreacyjnie. Zazwyczaj edukujemy, czasem interweniujemy.
Ale że co, wbijacie na imprezę, łapiecie ziomków z pudrem na telefonie i mówicie, że narkotyki są złe? Heh, nie, nie jesteśmy od tego. Podejścia do tej pracy są różne, zależą od programu i od tego kto nas finansuje. Większość programów skupia się na wspomnianej redukcji szkód. Oczywiście, aby uniknąć wszystkich negatywnych konsekwencji wynikających z zażywania substancji psychoaktywnych, należy ich nie brać. Takie podejście jednak, na szerszą skalę, nie sprawdza się. Dragi były, są, i będą, więc zamiast marnować energię na walkę z wiatrakami (czyli samym używaniem substancji), można się skupić na redukowaniu negatywnych skutków alternatywnego imprezowania. Wiele krajów (w Europie na przykład Portugalia albo Szwajcaria) zaadoptowało tę filozofię i nieźle na tym wyszło.
Fuck logic, that’s why
No dobra, ale to na czym to polega? Załóżmy, że jest sroga imprezownia u ciebie w mieście. Albo dostałeś cynk od znajomych, że w opuszczonej fabryce za miastem będzie się kręcił w weekend sążny rave. Zaczynasz od zebrania tylu informacji na temat imprezy, ile jesteś w stanie. Ilu ludzi, co gra (różne subkultury to różne dragi), jakie warunki w klubie. Trzeba się dobrze przygotować z ofertą, nie wiadomo co będzie potrzebne. Uderzasz do organizatora imprezy albo właściciela klubu (bardzo rzadko to on uderza do ciebie) i przedstawiasz mu swoją ofertę pomocy. I na szczęście coraz częściej jesteś przygarniany z otwartymi rękami, czasem nawet organizator sypnie hajsem na dobre ubezpieczenie imprezy.
Ale zdarza się też, że słyszysz w odpowiedzi „sorry, chłopaki, zły adres, w moim klubie nie ma dragów”. Ta, jasne. Powtarzaj tę śpiewkę dalej, aż w końcu ktoś się u ciebie przekręci. Fabric w Londynie, jeden z najbardziej znanych na świecie klubów z muzyką elektroniczną, blokował przez lata działania partyworkerów. W sierpniu 2016 dwóch nastolatków zmarło z powodu przedawkowania. Kilka miesięcy klub był zamknięty, w końcu otworzyli go na nowo, ale już pod stałą lupą policji. Chcielibyście się bawić w takim miejscu? „Jasne, że dragi są w twoim klubie, i jasne, że nie chcesz rozgłosu. Niekoniecznie dlatego, że twoi bramkarze dealują, wiesz po prostu, że to normalny element życia nocnego. I będziesz miał pusty parkiet, jeśli nie przymkniesz na to oka. Ale są inne sposoby na radzenie sobie z problemem, i od tego jesteśmy my”. I od razu inna rozmowa (mocno przerysowałem, rzadko można sobie pozwolić na taką bezpośredniość. Dobry partyworker to dobry dyplomata i mediator, ale o tym niżej).
Godzina przed rozpoczęciem imprezy, rozstawiamy stoisko przy jednym ze stolików. Tak zwany infopoint. A na nim same dobroci – prezerwatywy, stopery, gumy do żucia. Ulotki, dużo ulotek, o wszystkim – o konsekwencjach zażywania, o konsekwencjach posiadania (i jak rozmawiać z policją, jeśli ciebie złapią), o niebezpiecznych kombinacjach dragów. O profilaktyce HIV/AIDS. O narkopolityce w innych krajach. O chemseksie. Poza tym plastikowe rurki jednorazowe, żeby ludzie nie ciągnęli do nosa z banknotów. Każdy chce się czuć jak król życia, ale mało kto zdaje sobie sprawę, jak wiele osób miało ten banknot w ręce. Skruszony kryształ rani ci śluzówkę, a wirus żółtaczki typu C tylko czeka, żeby dokonać abordażu. No i oczywiście testy kolorometryczne.
Mały pick z dobrodziejstw infopointu
Te ostatnie to hit. Proste odczynniki chemiczne, które zabarwiają się na określony kolor, w zależności od substancji z jaką wejdą w reakcję. Wystarczy śladowa ilość, mikrokryształ, kropla płynu albo rożek blottera. Reakcja w próbówce, porównujesz z ulotką i już wiesz, czy ciebie dealer wykiwał, czy „chyba” wszystko w porządku (pewności nie będziesz miał nigdy). Chcesz sprawdzić coś na miejscu? Trzymaj, ale wynik zachowaj dla siebie. Chcesz test do domu? Wpadnij na naszą stronę, sprzedajemy je po śmiesznych pieniądzach. A cały zysk idzie po to, żebyśmy mogli robić dalej to co robimy. Podoba ci się co robimy? Super, chcesz wesprzeć, to tu jest puszka.
Infopoint jest obsługiwany przez ogarniętych ludzi. Mają aktualne info na temat niebezpiecznych sortów latających po rynku. Skierują ciebie do odpowiednich, zaufanych instytucji jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy. Doradzą co robić, dadzą ci wodę, pogadają o muzyce i wysłuchają jakiego to nie miałeś ostatnio srogiego tripa na kwasie. Zdarza się, że nagrzany człowiek chce w rozmowie z partyworkerem opowiedzieć pół swojego życia. Bywa też, że chce pogadać o filozofii marksistowskiej albo o My Little Pony. Czasem pojawia się tyko po gumę do żucia, przybija piątkę i odpływa w tłumie. Hej, niejedno już widzieliśmy, w gruncie rzeczy jesteśmy z tego samego środowiska. Nie przysyła nas tutaj wielki brat, to jest akcja od ludzi dla ludzi. Nie wiemy też wszystkiego, ale wszystkiego i tak nie zapamiętasz. Przyszedłeś się tutaj bawić, więc się baw.
Na większych imprezach organizujemy vibe-patrole. Szkolimy się z pierwszej pomocy, symptomatologii zatruć, samoobrony (naprawdę przydatny skill). Rozdajemy wodę z magnezem, owoce, czekoladę. Ludzie patrzą na ciebie jak na zbawiciela, wdzięczności nie ma końca. Jesteś wszędzie, masz oko na wszystkich. Czasem kurs do kibla, tam przecież nie ma kamer. Patrole są mieszane, czasem trzeba potrząsnąć człowiekiem, który leży i chilluje. Nie wyręczysz ani ratowników, ani ochroniarzy, ale dzięki tobie i jedni, i drudzy będą mieli mniej roboty.
Kochamy naszą pracę Na festiwalach i dużych imprezach stawiamy też strefy, psycare, cień, healing area, jak zwał tak zwał. Bez dymu, alkoholu, dragów. Na typowych wixach, jak kogoś przygniata moc imprezy i staje się problemem, bramkarze wywalają go w krzaki przed klub. Radź se sam, człowieku, to nie nasz problem, że przegiąłeś. Na imprezach, które my obstawiamy, ktoś kto przecenił swoje możliwości zawsze znajdzie miejsce, żeby bezpiecznie odpaść. Znajdzie opiekę, życzliwą pacyfikację, bez szkody dla siebie i innych imprezowiczów. Wiadomo, nie chodzi o to, żeby podcierać tyłek nieodpowiedzialnym gówniarzom. Ale sort mógł być lewy, albo facet ciebie rzucił i wypiłaś o drinka za dużo. Rozumiemy, to się zdarza. Lepiej, żebyś wylądowała u nas niż na policji/psychiatryku. Dojdziesz do siebie i wyciągniesz nauczkę.
Szkolimy się w tripsittingu (kompleksowej interwencji kryzysowej skierowanej do osób pod wpływem, przechodzących trudne doświadczenia po zażyciu dragów), bo wiemy, że trudne to nie znaczy złe. Nie przewodzimy, towarzyszymy. Nie jesteśmy szamanami. Nawalił set albo setting, wszystko da się odkręcić. A jeśli naprawdę będzie grubo, to odstawimy cię do karetki i poinstruujemy twojego faceta, gdzie ciebie szukać. Pewnie go też opierdolimy, że o ciebie nie zadbał. Takie z nas anioły miłosierdzia.
To generalnie jest fajna praca. Na pewno potrzebna i na pewno wdzięczna. Jesteśmy trzeźwi na imprezach i dzielimy się obowiązkami z głową. Nie zbawimy wszystkich, ale po kilku razach ludzie sami o nas pytają. Idea jest taka, żeby to co robimy stało się standardem. Żeby to było samonośne. Żeby nauczyć ludzi, jak dbać o siebie i swoje otoczenie. Żeby organizatorzy dbali o uczestników imprezy, a nie tylko kasę z biletów. Z czasem partyworker staje się adwokatem wszystkich – uczestników imprezy, organizatorów, lokatorów z okolicy, służb porządkowych. Integruje ich działania w celu uczynienia życia nocnego bezpieczniejszym. W ten sposób narkotyki przestają być demonizowane, a ich użytkownicy stygmatyzowani. Wystarczy wiedza i inicjatywa. Ot, taka praca. Jeśli się podjaraliście, to zajrzyjcie na sin.org.pl po więcej.
A na koniec krótki filmik pokazujący z jakimi ludźmi przychodzi pracować, gdy
impreza rozkręca się ponad miarę