Są takie miejsca na Ziemi, których nie ma.
Przenieśmy się do Wielkiej Brytanii. Podążając z mapą na północ od Liverpoolu możemy natknąć się się na miejscowość Argleton. Umiejscowiona jest między Ormskirk i Aughton i…
nie istnieje. Można oczywiście pojechać na miejsce i to sprawdzić. W samym centrum miasteczka Argleton zobaczymy coś takiego:
Skąd? Jak? Po co? Dlaczego?
Zacznijmy od początku, bo cały czas rozchodzi się o błąd mapy. Dziś robi się je prosto. Z kosmosu, czy z samolotów Google robi zdjęcia, a potem jakiś automatyczny skrypt i tak dalej… nic bardziej mylnego. Google skupuje przygotowane mapy od firm zewnętrznych, jedną z najbardziej znaczących będzie holenderski Tele Atlas. Ta firma z kolei część map wytwarza sama, a część skupuje od pomniejszych firm i standaryzuje je na potrzeby swoje i dla klienta końcowego, takiego jak Google Maps.
Dochodzimy więc powoli do miejsca, w którym mapa powstała, a musimy przyjąć do wiadomości, że zdecydowana większość map powstała naprawdę dość dawno temu, kiedy większość rzeczy robiło się ręcznie. Dopiero na tych mapach nanoszono kolejne poprawki, dodawano nowe drogi, zabudowania itd.
Wytworzenie mapy kilkadziesiąt lat temu było nie lada wysiłkiem. Od pewnego czasu z pomocą przychodziły rzeczywiście zdjęcia lotnicze, które były szalenie istotne, jednak zrobienie mapy i tak często trwało latami i wymagało wielu precyzyjnych pomiarów w terenie. Nie trudno więc wyobrazić sobie, że kartografowie pracujący nad swoimi mapami byli o nie bardzo „zazdrośni”. W końcu po co po latach ktoś nowy ma tworzyć mapę od nowa, jeśli można wziąć starszy efekt kilku lat pracy i nanieść sobie swoje poprawki, czy po prostu wykorzystać do swoich celów. Przed takimi zachowaniami kartografowie chcieli się uchronić i żeby nadać niepowtarzalności swojej pracy
nanosili na mapy nieistniejące miejscowości, żeby nieuczciwi kartografowie skopiowali mapę z błędem. Przez wiele lat to był jedyny sposób na dochodzenie swoich praw i zabezpieczenie swojej pracy przed nieuczciwą konkurencją i amatorami efektów cudzej pracy.
Argleton było najpewniej jednym z takich papierowych miast. Skuteczność autora mapy okazała się tak wysoka, że Argleton przeszło cały łańcuch kopiowania i dotarło aż do map Google, gdzie wytrzymało do 2015 roku, kiedy to Google zamieniło je w znacznik miasta ducha. Dziś nie jesteśmy w stanie określić kto i kiedy dokładnie naniósł Argleton na mapę. Oczywiście nie da się też wykluczyć, że była to najzwyklejsza w świecie pomyłka, ale znamy przypadki, które nie pozostawiają wątpliwości.
Agloe – papierowe miasto, które nie istniało, ale zaczęło istnieć, ale już nie istnieje.
W 1930 roku
Otto
G.
Lindberg i jego asystent
Ernest
Alpers tworzyli mapę stanu Nowy Jork i zupełnie świadomie nanieśli na nią papierowe miasto. Sami przyznali, że szukając ciekawej nazwy wzięli po prostu swoje inicjały i ułożyli z nich jakieś wymawialne słowo i właśnie tak powstało
Agloe. Ich mapy były tak popularne, że kiedy w 1950 roku zakładano w tym miejscu przydrożny sklep, nowy właściciel zerknął na mapę i nazwał swój przybytek
Agloe General Store.
Po pewnym czasie Agloe pojawiło się na mapie stworzonej przez firmę Rand McNally i pewni swego pierwotni twórcy mapy złożyli pozew przeciwko tej firmie. Najciekawsze jest to, że proces przegrali! Sąd uznał, że jeśli na miejscu znajduję się
sklep w Agloe, to znaczy, że Agloe istnieje i umieszczenie go na mapie nie jest plagiatem. Jak widać, metoda nie była w 100% skuteczna. W latach 90. sklep zamknięto i dziś po Agloe najpewniej nie ma śladu, nawet na mapach.
Na mapach znajdziemy jeszcze więcej „fejkowych” pozycji – ulice, wyspy, góry itd. ale o tym może innym razem, bo ich proweniencja będzie nieco inna. Skupmy się jeszcze na tych „znakach wodnych”.
Esquivalience – słowo duch
W podobny sposób przed nieuczciwymi praktykami zabezpieczali się twórcy encyklopedii i słowników. Jednym z najbardziej spektakularnych słów jest (niby)angielskie słowo
esquivalience, które zostało zmyślone przez twórców
New Oxford American Dictionary jako zabezpieczenie wersji cyfrowej ich dzieła. Słowo e
squivalience zostało objaśnione jako
umyślne unikanie odpowiedzialności.
Wpis pojawił się w kilku innych słownikach, a nawet w słowniku Google, który podawał trzy różne znaczenia tego słowa i przykładowe użycie tego słowa w zdaniu.
Lillian Virginia Mountweazel (1942–1973)
Jednym z lepszych numerów na liście nieistniejących rzeczy jest zamierzony wpis na temat Lillian Mountweazel. Wydanie
New Columbia Encyclopedia z 1975 roku informuje o tym, że była projektantką fontann i fotografką, najbardziej znaną z serii zdjęć pt. „Flagi w górę”, które przedstawiały amerykańskie skrzynki na listy. Zginęła w tragicznym wybuchu w trakcie zbierania materiałów dla magazynu „Paliwa”.
A teraz wisienka na torcie. W 2009 roku w Dublinie otwarto wystawę
The life and times of Lillian Virginia Mountweazel, na której przedstawiono zdjęcia, szkice, fontanny i inne projekty nieistniejącej artystki, oraz detale związane z jej życiem prywatnym.
Chodziło oczywiście o swego rodzaju
performance artystyczny, a wszystkie przedmioty dostępne na wystawie zostały spreparowane przez szóstkę artystów.
Koniec
Według niektórych szacunków dziś każde wydanie słownika, czy encyklopedii, może zawierać nawet 200 edytorskich „duszków” i nie wszystkie z nich znamy!
Zaciekawieni? Macie ochotę przeczytać o największym przekręcie z nieistniejącą definicją w Polsce? Jeśli tak, to zostawcie pod artem moc okejek, żeby zmotywować mnie do opracowania tematu.
Z bojowniczym pozdrowieniem, howgh!
W poprzednim odcinku mówiliśmy o
uprawie bananów na Islandii.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6,
7