Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Czy już wkrótce każdy smartfon zaopatrzony będzie w urządzenie do nagrywania i odtwarzania zapachu?

28 873  
45   28  
Zauważyliście, że wykorzystanie zmysłu węchu w nakręcanej elektroniką rozrywce potraktowane zostało trochę po macoszemu? Na przykład w kinie. Od czasu kiedy w 1895 roku bracia Lumiere nakręcili „Wyjście robotników z fabryki Lumière w Lyonie”, kinematografia przeszło gigantyczną ewolucję.

Dziś, podczas filmowych seansów wbijani jesteśmy w fotel wybuchową dawką wzrokowych bodźców w 3D, której towarzyszy łomoczące pod czerepem dźwiękowe pierdolnięcie. Ta kombinacja sprawia, że dosłownie czujemy się jakbyśmy znaleźli się w samym środku przedstawionej na ekranie akcji. A teraz wyobraźcie sobie, że oglądacie film o zombie i oprócz wspomnianych wrażeń czujecie swąd rozkładających się zwłok i prochu strzelniczego!

Pomysł wprowadzenia do sali kinowej kolejnego elementu, który mógłby pieścić nasze zmysły, nie jest wcale nowy. Już w 1929 roku w jednym z nowojorskich kin zainstalowano urządzenie służące do uwalniania perfum podczas seansu. Zapachy były uaktywniane w odpowiednich momentach filmu i miały otworzyć widzów na zupełnie nowe wrażenia.
Projekt ten wymagał jeszcze dopracowania, a nad ideą dołączenia zapachu do seansu pracował sam Walt Disney, który pragnął aby takie rozwiązanie było integralną częścią filmu „Fantazja” z 1940 roku. Niestety, nawet właściciela bezkonkurencyjnej wytwórni filmów animowanych nie było stać na wprowadzenie w życie takiego projektu.


W 1953 roku General Electic - czołowy potentat w dziedzinie produkcji sprzętu wykorzystywanego w elektrowniach, zaprezentował prototyp maszyny o nazwie Smell-o-Rama. Do każdego siedzenia w kinie doprowadzone były rurki, przez które aplikowano specjalnie przygotowane mieszanki zapachowe. Początkowo uwalnianie zapachu odbywało się w formie manualnej, z czasem jednak wynalazek został unowocześniony i operator nie był już potrzebny. Urządzenie współpracowało z filmowym projektorem. Na specjalnym obrotowym kole zainstalowane były puszki z perfumami, które w odpowiedniej kolejności, automatycznie były przedziurawiane, a ich zawartość trafiała do systemu kinowych rurek.


Niestety Smell-o-Rama miała kilka poważnych wad. Przede wszystkim – zapach z dużym opóźnieniem docierał do niektórych widzów i był mało intensywny, więc wiele osób musiało głośno pociągać kichawami, aby go poczuć. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że zainstalowanie w kinie takiego systemu kosztowało setki tysięcy dolców, to trudno się dziwić, że produkt ten trafił na listę „100 Najgorszych Wynalazków wszech czasów” magazynu Time.
W późniejszych latach stawiano już na tańsze rozwiązania. Ciekawym pomysłem był ten wykorzystany w 1982 roku przez Johna Watersa - reżysera amerykańskiej komedii pt. „Polyester”. Jego dzieło było dystrybuowane wraz z małymi, tekturowymi kartonikami. Na każdym z nich nadrukowane były numerki. Gdy podczas seansu w prawym, dolnym rogu pojawił się jeden z tych symboli, widz miał za zadanie potrzeć dany numerek i powąchać kartonik.


Rozwiązanie, które zazwyczaj spotkać można w formie próbek zapachowych dostępnych w każdej perfumerii, było później wielokrotnie jeszcze wykorzystywane (np. w ostatniej części poczwórnej wtopy Roberta Rodrigueza pt. „Spy Kids”). Pomysł ten trafił nawet i do świata gier komputerowych. Siódma odsłona komputerowej serii przygód łysiejącego erotomana Larry’ego również wydana została z tego typu zapachową wkładką.


Tymczasem w 1999 roku firma DigiScents wpadła na intrygujący pomysł wdrożenia zapachów do… Internetu. No, może nie dosłownie, ale trzeba przyznać, że projekt o nazwie iSmell byłby całkiem fajnym gadżetem nawet i dzisiaj. Urządzonko podłączone było do komputera i zawierało w sobie kartridż wypełniony 128 różnymi perfumami, które uwalniane były w różnych sytuacjach. Innym zapachem mielibyśmy być informowani o pojawieniu się nowej wiadomości w naszej skrzynce e-mail, a jeszcze inny towarzyszyłby otwarciu strony internetowej. Mimo że w przedsięwzięcie zainwestowano 20 milionów dolarów, to cały projekt szlag trafił – nie starczyło kasy na dalszy rozwój wynalazku. W kolejnych latach pojawiło się jeszcze kilka innych, bardzo podobnych inicjatyw.


Technologia ciągle gna naprzód i niektóre z pozoru fantastyczne rozwiązania może już niedługo będą dostępne dla każdego. Na przykład w 2011 roku naukowcy z uniwersytetu w Kalifornii stworzyli projekt niewielkiego urządzenia wypełnionego 10 000 różnych zapachów. Taki gadżet mógłby zostać wykorzystany jako jeden z elementów odbiorników telewizyjnych czy smartfonów.

No, właśnie – rozwój mobilnych urządzeń elektronicznych otworzył całkiem nowe możliwości w dziedzinie zapachowych wynalazków. Bardzo ciekawą zabawką wydaje się The Cyrano, który w praktyce jest najprawdziwszym „głośnikiem zapachowym i urządzeniem do modyfikacji nastroju”.


Wypuszczony niedawno na rynek cylindryczny gadżet zawiera w sobie trzy kapsułki. Każda z nich posiada zestaw czterech różnych zapachów, które posegregowane są ze względu na ich „działanie” (relaksujące, energetyzujące itp.). Posiadacz The Cyrano może, bazując na zestawie tych aromatów, za pomocą smartfona, tworzyć dowolną zapachową kombinację i zapisywać ją w formie playlisty. Sam gadżet kosztuje 150 dolców, a za kartridże z perfumami trzeba wydać 12 dolarów. Póki co posiadacze tego urządzenia muszą zadowolić się nudnymi woniami wanilii, mięty, imbiru czy lawendy, ale liczymy na to, że już niedługo producent zadba o nasze nosy i wypuści wkładki z aromatami kiełbasy z ogniska, kotleta schabowego i bigosu.


No, dobra. Póki co mówimy tylko o urządzeniach służących do emisji wszelkiej maści woni. A co z aparatami do przyswajania i analizowania zapachów? Tu prawdziwie rewolucyjnym wynalazkiem pochwaliła się firma Nivea, która postanowiła wykorzystać fakt, że mężczyźni mają o 40% mniejszy obszar mózgu odpowiedzialny za węch. Tak, panowie – nasza kichawa ma większy problem z zarejestrowaniem śmierdzących skarpet na naszych stopach niż kobieta, która pójdzie z nami na randkę. Z pomocą ma pójść specjalny, zaopatrzony w elektroniczne bebechy, futerał na komórkę.


W połączeniu z aplikacją firmy Nivea, aparatura ta będzie w stanie określić jedną z 4000 różnych woni, które produkuje męskie ciało. Jeśli zapach będzie zbyt intensywny, to nasza komórka nie omieszka nam o tym powiedzieć. Póki co wynalazek jest w fazie testów, a jego przyszłość zapowiada się bardzo obiecująco.


A gdyby tak połączyć idee identyfikowania i emitowania zapachu? Wyobraź sobie taką sytuację: jest wczesna, ranna godzina. Powłócząc nogami wracasz z nocnego melanżu. Przechodząc koło jednej z osiedlowych piekarni czujesz jedną z najpiękniejszych wonnych nutek, jakie ludzki nos może wychwycić. To zapach świeżo wyjętego z pieca chleba. Twoje nozdrza są w siódmym niebie. Wyciągasz z kieszeni komórkę i jednym naciśnięciem palca na dotykowy ekran „nagrywasz” ten moment. Nie rejestrujesz jednak obrazu, ani dźwięku. Zapisujesz zapach. Robisz to po to, aby jutro, za rok, kiedykolwiek – przypomnieć sobie ten moment w nieskończoność odtwarzając swoje nagranie. Mógłbyś nawet podzielić się swym dziełem ze znajomymi na Fejsie. Za pomocą zmysłu zapachu i możliwości jego zapamiętywania moglibyśmy stworzyć prawdziwą bibliotekę wspomnień aktywowanych za każdym razem, gdy tylko odtworzymy powiązaną z daną sytuacją woń!

Jak by pachniały filmy Michaela Baya, a czym by trąciły dzieła Smarzowskiego? Czy oglądając pornola mógłbyś przez przypadek powąchać komuś zadek? Taki wynalazek stworzyłby niezliczoną ilość zupełnie nowych możliwości!


Czy kiedyś doczekamy dnia, w którym uda nam się zapisać zapach pomidorówki serwowanej przez babcię? Cóż, teoretycznie takie urządzenie już powstało. Projekt, o którym mówię to „Madeline” - maszyna skonstruowana przez Amy Radcliffe z brytyjskiego koledżu MA Textile Futures.

Prototypowa aparatura zaopatrzona jest w specjalny lejek, który „wącha” umieszczony w kloszu przedmiot. W praktyce wyciągane jest powietrze, które trafia do syfonu wypełnionego Tenaxem – zamkniętym w niewielkiej, szklanej tubie materiałem z żywicy polimerowej, który absorbuje lotne cząstki tworzące zapach.




Proces „wąchania” trwa od kilku minut w przypadku np. świeżych truskawek, do aż 24 godzin, gdy np. chcielibyśmy wychwycić subtelną woń powietrza po burzy. Zapisana nutka zapachowa, zgodnie z planem pani Radcliffe, byłaby następnie odtwarzana w laboratorium i kopiowana, jeśli chcielibyśmy np. wykorzystać „nagrany” przez nas aromat w celach komercyjnych.


Gdyby za parę lat każdy z was wszedł w posiadanie podręcznej aparatury do rejestrowania zapachów, to jaka byłaby pierwsza woń, która znalazłaby się na waszej osobistej playliście?

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9
11

Oglądany: 28873x | Komentarzy: 28 | Okejek: 45 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało