Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Koszula z krwią na rękawach, czyli azjatycka produkcja od kulis

90 699  
307   131  
Wyprodukowano w Chinach, Indonezji, Bangladeszu czy Indiach - zachodnie firmy z rozkoszą przenoszą produkcję do Azji, by korzystać z niewolniczej pracy tamtejszych ludzi. Ale i to się powoli zmienia…

Zmienia się kilka rzeczy. Po pierwsze, rośnie świadomość końcowych nabywców, którym nie w smak jest płacenie kilkudziesięciu złotych za rzeczy, których wyprodukowanie kosztowało kilkanaście groszy. Po drugie, azjatycki rynek powoli buntuje się przeciwko współczesnemu gospodarczemu kolonializmowi, rosną więc koszty pracy. Po trzecie, przez lata przymuszani do niemal darmowej pracy Azjaci nauczyli się tego i owego. Podpatrzyli rozwiązania i zaczęli promować własne marki - czy np. chiński Huawei ustępuje czymkolwiek konkurencji, pomijając dwukrotnie niższą cenę? Klienci też już zdają sobie sprawę z tego, że Apple czy Samsung to tak samo wyroby „made in China”.
Po czwarte, zmienił się też świat. Era listów wyrzucanych do morza w butelce już za nami. Najprostsze telefony wyposażone w aparat fotograficzny czy kamerę kosztują grosze - i docierają w miejsca, o których istnieniu mało kto w ogóle wie. W tej sytuacji coraz trudniej cokolwiek ukryć. A to, co przy okazji wychodzi na jaw, bynajmniej nie napawa optymizmem. Choć może przypadki takie jak te poniżej wkrótce przestaną być normą?

2 zł za godzinę


13 złotych brutto to minimalna stawka godzinowa aktualnie obowiązująca w Polsce - czy słusznie, można się sprzeczać. Nie chodzi o to, by dyskutować nad zasadnością jej istnienia czy wysokością, a o to, aby pokazać różnicę - w Kambodży, gdzie produkują znane „sieciówki”, przeciętna stawka za dzień pracy wynosi niecałe 2 złote. Warunki pracy też są nieporównywalne. Zatłoczone i głośne fabryki, a w nich mnóstwo ludzi, głównie kobiet, którzy nie widzą innej szansy, by przeżyć.

Skontrolowano 70 kambodżańskich fabryk, a wyniki kontroli okazały się przerażające - tak jak przerażające jest błędne koło, w które wpadają pracownicy. 10-godzinne zmiany, niepłatne nadgodziny, groszowe wypłaty, kary za korzystanie z toalety. Warunki tak nieludzkie, jak tylko można sobie w chorych fantazjach wyobrazić. A pod ścianą, obok setek stanowisk do pracy i hałasujących maszyn do szycia, tzw. kącik przedszkolny, czyli nudzące się na śmierć dzieci, zbyt małe, by zaangażować je do pracy lub zostawić same w domu. Te nieco większe z nudów pomagają w pracy swoim mamom. A gdy skończą 12 lat, dostają „samodzielne stanowisko” - choć minimalny wiek zatrudnionych w Kambodży to 15 lat. W tych fabrykach nikt się tym nie przejmuje.

7000 dolarów dla pośrednika


Co należałoby powiedzieć komuś, kto zażyczyłby sobie 7000 dolarów prowizji za skierowanie do pracy w fabryce? Stosowne słowa raczej nie nadają się do publikowania - a mimo to nie brakuje w Azji chętnych zapłacić taką właśnie prowizję, by zatrudnić się w fabrykach na Tajwanie. I ludzie płacą… a właściwie „płacą”, ponieważ z oczywistych względów takich sum nie posiadają. „Należną” pośrednikowi dolę odpracowują, co zajmuje im dwa lata. Całą dwuletnią pensję oddają pośrednikowi. Dwóch lat niewolniczej pracy nie oddaje im nikt. Na tym jednak nie koniec.

Kontrakt podpisywany z pośrednikiem opiewa jedynie na trzy lata. By otrzymać „skierowanie” do pracy po tym okresie, należy - nie inaczej - zapłacić kolejne 7 tysięcy dolarów. I znów zatrudnić się na trzy lata. Oznacza to, że tylko w jednym roku na trzy pracownik otrzymuje jakiekolwiek wynagrodzenie! Czy może być coś bardziej upokarzającego?

Ile kosztuje ludzkie życie


Kwestie bezpieczeństwa nie mają żadnego znaczenia, liczy się tylko zysk. Za wszelką cenę i - oczywiście - na cudzy koszt. Najlepiej świadczy o tym katastrofa budowlana, która wydarzyła się w kwietniu 2013 roku w Szabharze, gdzie zawalił się 8-piętrowy kompleks wypełniony sklepami i fabrykami. W wyniku zawalenia kompleksu Rana Plaza zginęło ponad 1100 osób, głównie szwaczek, kolejne 2500 odniosło obrażenia. Czy po czterech latach cokolwiek się zmieniło?

Bangladesz znalazł się nagle w centrum uwagi całego świata. Wszyscy wystosowali listy kondolencyjne, wszyscy łączyli się w bólu i zapowiadali wsparcie. Minęły cztery lata, o sprawie w dużej mierze zapomniano - tylko niektóre organizacje broniące praw człowieka wracają do tematu. I donoszą, że zmiany - owszem - są. Tylko że powolne i nieduże, by nie powiedzieć pozorowane.

Warunki pracy nie uległy poprawie. Pracownicy wciąż narażeni są między innymi na pył bawełniany, a w nim bakterie, grzyby, pestycydy i inne szkodliwe chemikalia, których wdychanie jest po prostu zabójcze. Skoro żadne standardy nie obowiązują, to nic nie stoi też na przeszkodzie, by do barwienia wyrobów stosować farby zawierające ołów. W 2010 roku w Stanach Zjednoczonych wybuchła afera, gdy ślady ołowiu znaleziono na produktach takich marek jak Victoria’s Secret, Macy’s, Sears i innych uchodzących za luksusowe. Obiecano wzmożone kontrole i ołowiane produkty zniknęły z amerykańskiego rynku. Gdzie więc trafiły? Można łatwo odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Śmieci prosto z fabryki


Wydawałoby się, że produkty, których wytworzenie kosztuje łyżkę ryżu, powinny być relatywnie tanie - nawet jeśli uwzględni się różnego rodzaju koszty logistyczne. Tymczasem każdy, kto kupował w popularnych sieciach odzieżowych, na pewno doszedł już do kilku wniosków - raz, że produkty w nich wcale nie są tanie. Dwa, że ich cena jest zupełnie nieproporcjonalna do jakości.

Simon Collins z Parsons New School of Design mówi wprost - „To zwykłe śmieci. Założysz raz na sobotnią imprezę, po czym ubranie dosłownie się rozpada”. Trudno żeby było inaczej, skoro ideałem sieci odzieżowych są ubrania starzejące się w tydzień. Przemysł odzieżowy dzieli rok na 52 „mikrosezony” - w każdym tygodniu forsując modę na coś innego. Kupić, użyć, wyrzucić, kupić nowe - pętla doskonała.

Rosną prawdziwe góry odzieżowych śmieci. Ubrania nie nadają się do oddania, materiał jest zbyt lichy, by można było go ponownie wykorzystać - nawet w roli ścierek do mycia okien. Lądują więc w śmieciach, a kupujący kontynuują błędne koło. Kuszeni reklamami, nabywają kolejne produkty tak samo złej jakości w tak samo wysokich cenach. Historia nie ma końca.

Trudno oczekiwać jakiegoś wielkiego bojkotu firm produkujących w Azji - zwłaszcza że jest ich naprawdę wiele. Warto jednak wiedzieć, jak wyglądają kulisy powstawania zwyczajnych, wydawałoby się, produktów i zastanowić się przy kolejnych zakupach, co opłaca się bardziej. Czy utrzymywanie status quo, czy może jednak kupowanie rzadziej, ale wyrobów lepszej jakości? Koniec końców o wszystkim decydują klienci. To popyt, nie standardy, wymogi, podatki czy zalecenia, jest ostatecznie instrumentem najsilniej regulującym rynek.

Źródła:
1, 2, 3, 4, 5, 6
18

Oglądany: 90699x | Komentarzy: 131 | Okejek: 307 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało