Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Dzień z życia ratownika medycznego VI

118 740  
851   100  
Najpierw jestem Wam winien przeprosiny... Skłamałem na potrzeby tekstu :(

Dyspozytor nie wysłał nas do Budy Zawidugorskiej tylko do Horoszczyc. A wracając nie jechaliśmy przez Bydgoszcz i Toruń, tylko Zamość i Tomaszów Lubelski.
Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że część przypadków, które tu opisuję jest trochę podkoloryzowana, imiona i nazwiska, przyczyny wezwań są zmyślone (za to niektóre z nich są bardzo prawdziwe - jak te dwie historie poniżej). Bo muszą być... Z racji tego, że moja rodzina nie może już słuchać o Pogotowiu, to znalazłem sobie ujście emocji w Was, drodzy czytelnicy... A póki życie pisze scenariusz, a pióro mi nie ciąży, to jeszcze kilka razy Was nawiedzę.

Dziś więcej czasu poświęcę babci Adeli. O wybuchu złości, o wyrzutach sumienia, o zaczadzeniu, o wysokiej wieży i panu negocjatorze.

O babci Adeli już kiedyś pisałem.
Tak się złożyło, że w listopadzie nie przyszło mi prawie wcale dyżurować na wysuniętej placówce. Za to, z wrodzoną sobie ciekawością, pilnie śledziłem poczynania tamtejszego zespołu. Pierwszy listopada, 2:30, babcia Adela wzywa z powodu bólu brzucha. Po, w miejscu. Czwarty listopada, 3:30, babcia Adela wzywa z powodu kaszlu. Po, w miejscu. Piąty listopada, 3:00, babcię Adelę piecze jama ustna. O! Zaskakujące. Podgląd zlecenia, rzut oka w kartę wyjazdu.

Tutaj kwestia wyjaśnienia. Wywiad medyczny dużo prościej się zbiera, gdy korzysta się z zalecanej metody mnemotechnicznej. I tak zbieramy wywiad SAMPLE. S - symptomy, A - Alergie, M - Medykamenty, P - Przeszłość chorobowa, L - Lunch (ostatni posiłek), E - Ewentualnie co doprowadziło do zachorowania/wypadku.

Wywiad: S: Kobieta, lat 78, zgłasza uczucie pieczenia w jamie ustnej. A: Uczuleniom zaprzecza. M: Leków na stałe nie zażywa. P: Bez znaczącej przeszłości chorobowej. L: Ostatni posiłek około 19. E: pół godziny przed wezwaniem ZRM płukała usta Amolem.
Nie muszę chyba dodawać, jak został zakończony wyjazd. Po. W miejscu.

Podgląd składu zespołu realizującego zlecenie. Ratownik: Oaza Spokoju, Kierowca: Kierowca medycyny. Czyli jasne... Kierowca Medycyny zna się na trzymaniu koła w karetce i względnie na topografii rejonu, za to na medycynie wcale, więc rzadko się odzywa, a Oaza Spokoju - człowiek, którego nie da się wyprowadzić z równowagi. Wielu już próbowało, wszyscy polegli.
Pod koniec miesiąca, patrząc na statystykę - babcia Adela stanowiła blisko 5,5% wszystkich powiatowych wyjazdów. Odwiedzaliśmy ją kolejno: Pierwszego, czwartego, piątego, potem trzy dni z rzędu od ósmego do dziesiątego, potem w parzyste: dwunastego, czternastego, szesnastego, osiemnastego i dwudziestego, potem była chwila oddechu i z końcem miesiąca znów trzy dni z rzędu: od dwudziestego ósmego do trzydziestego włącznie. W sumie: CZTERNAŚCIE RAZY w ciągu miesiąca.
A potem przyszedł grudzień.

Szef znowu mnie docenił i odesłał poza stolicę powiatu. Drugiego grudnia wieczorem, umościłem sobie gniazdo w pokoju z komputerem i dostępem do lodówki, mikrofali i czajnika. Rozłożyłem prywatny śpiwór na służbowej koi, ustawiłem na youtube playlistę relaksacyjną i zaczytałem się w książce. Koło północy, zdziwiony nad wyraz spokojnym przebiegiem wieczoru, zgasiłem lampę i zapadłem w sen. Zdziwienie minęło o 3:41, gdy telefon wybrzmiał: "Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2". Pierwsze było podejrzenie, które przerodziło się w pewność, gdy porażony ekranem smartfona, przez sklejone powieki rozczytałem adres wezwania. "Tym razem panią Adelę rozbolała głowa" - w notatce do zlecenia napisał dyspozytor. Najchętniej kliknąłbym "potwierdzenie zlecenia", minutę później "wyjazd", dwie minuty później "dotarcie do pacjenta", pięć minut później "odstąpiono od wykonywania czynności" albo "udzielono pomocy w miejscu". Nikt by się nawet nie zorientował... Co za pokusa...

Te grzeszne myśli umknęły chwilę potem, gdy kierowca śpiący w sąsiednim pokoju wpadł do mojej dyżurki, kopnął w służbowy tapczan i dyskretnie warknął: Skibi, jedziemy czy nie jedziemy!?
Jedziemy... do Adeli jedziemy...
"Kurwa" - spuentował mój driver.
Dobrze, że Adela mieszka na parterze. Przynajmniej nie trzeba się dygać po tych schodach tam i z powrotem.
- Co dolega tym razem?
- Bo ja tu sama mieszkam, już 20 lat, córka wyjechała... - Znam tę historię rodzinną od pierwszego naszego spotkania.
- Co dolega? - już wiedziałem, że to kolejne wezwanie w stylu "Babcia Adela spania nie ma i musi się wygadać".
Prewencyjnie zmierzyłem ciśnienie, pulsoksymetrię. Jak zawsze - parametry książkowo idealne. I wtedy rozpętało się piekło... Słowotoku, jaki wylał się z moich ust nie warto przytaczać, ale skończyło się na tym, że jak jeszcze raz się babcia przebudzi w nocy i wezwie karetkę, to wpadnę z policją i z art. 66 paragraf 1 Kodeksu Wykroczeń, przypieprzę jej mandatem z najwyższej półki, czyli 1,5 tysiąca i nie będę miał skrupułów.
Po tym nastąpiła cisza.
Adela nawet nie odpowiedziała na nasze "dobranoc".
Nie dzwoniła.
Nie wzywała.
Tak, jakby przestała istnieć.

W pewnym momencie nawet zacząłem się martwić. W końcu to starsza pani, samotna. Stara i zrzędliwa - to fakt. Co prawda, żaden z sąsiadów nie zgłaszał dziwnego zapachu wydobywającego się zza drzwi, ale teraz zima, zwłoki śmierdzą mniej intensywnie. "A jak coś jej się stało?!" - podpowiadało mi sumienie, które odzywa się zawsze w najmniej oczekiwanym momencie... Odgrzebałem numer gdzieś wśród wezwań, wykręciłem z prywatnego telefonu i czekam... Pierwszy sygnał, drugi, trzeci... no nie... umarła... Będę miał Adelę na sumieniu. Czwarty, piąty, piiiiiiiiiiiik... dźwięk odebranego połączenia - uffffff...
- Adelka! Żyjesz? Martwiłem się o Ciebie...
Odpowiedziała mi cisza i rozłączyło połączenie. Musiała rozpoznać mnie po głosie i się zeźliła. Ale przynajmniej żyje!
Czyli moje kazanie z przekazem przyniosło pożądany efekt. Adela znalazła sobie inne zajęcie i nie będzie więcej wzywać bezpodstawnie.
Do wczoraj...

"Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2". Adres znajomy, nazwisko znajome, tylko z nowym rokiem wiek się zmienił i teraz jest Adela, lat 79. Pora względnie przyzwoita, bo trochę przed północą. Opis wezwania: "Babcia Adela wróciła do domu, zastała spalony garnek i się mocno zdenerwowała". Hmmm... No faktycznie. Reakcja sytuacyjna mogła mieć miejsce. Wezwanie nawet zasadne.

Wjeżdżając na osiedle, spodziewałem się całego zabezpieczenia. Radiowozu policji regulującego ruch, dwóch wozów strażackich typu autopompa, jednego technicznego i podnośnika - na wszelki wypadek - oraz całej zmiany strażaków przekazujących sobie niezrozumiałe komunikaty przez radio i dumnie pozujących do zdjęć ze spalonym garnkiem i uratowanym istnieniem w postaci babci Adeli.
Tymczasem zajeżdżając pod klatkę nie zauważyłem nic. Świeciły się pojedyncze latarnie, większość mieszkańców bloku wygasiła światła, bo na rano wstaje do pracy, jedynie na parterze, w kuchni, żarzyła się żarówka. Wziąłem plecak i butlę z tlenem i zapukałem do drzwi znanego nam już mieszkania.
- Bo jak wróciłam z miasta, to zastałam ten spalony garnek i tak się przestraszyłam, że się chyba zaczadziłam. - zaczęła od drzwi babcia Adela.
- Gdzie ten garnek? - rozejrzałem się po mieszkaniu, ale powietrze było przejrzyste, jak o poranku w górach (wiem, spodziewaliście się przyrównania do Krakowa, ale nie tym razem).
- No już w śmietniku.
- Pokazać!
Spod zlewu (a jakże! Jest tu ktoś, kto nie ma śmietnika pod zlewem? Tak, wiem Mamo - Ty nie masz pod zlewem) wyciągnęła garnek na mleko z przypalonym dnem i podstawiła mi pod nos.
- I co teraz będzie? - zapytała.
- No, na moje oko, to druciakiem da się doczyścić.
- Co ze mną będzie? Bo ja się chyba zaczadziłam...
- Adelka... kto to widział po nocy mleko gotować? I szwendać się po nocy po mieście. Jeszcze ktoś napadnie, emeryturę zabierze...
- Jak po nocy?! Przecież ja rano, jak po pieczywo poszłam, to mi się ten garnek spalił...

* * * * *

(Audycja zawiera lokowanie produktu)
Po pięciu latach pracy w systemie Państwowego Ratownictwa Medycznego stwierdziłem, że trzeba mieć naprawdę mocną psychikę, żeby ten zawód uprawiać. Pomyśleć można - fakt, trudna robota, ale da się to robić. Ale w pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że otaczają Cię tylko negatywne emocje. Ból, płacz, cierpienie, śmierć, wypadek, zawał, zgon, powieszenie, postrzelenie, pobicie, krwawienie, nawet durny kaszel - wszystkie przypadki są nacechowane negatywnie. Dokładając do tego reakcję rodziny, bliskich, emocje są potęgowane. A ty musisz zachować twarz i zimną krew.

I właśnie dlatego, od kilku lat rozwijam sobie po cichu drugą działalność, która z kolei nacechowana jest tylko pozytywnymi emocjami. Jeśli pojawiają się łzy, to są to łzy szczęścia, a i klienci przychodzą i pozostają uśmiechnięci. A i flaszeczkę weselnej po zleceniu dołożą, co tylko wzmaga radość (tym razem po stronie zleceniobiorcy). I tak sobie jakoś szyję ten biznesik na zmianę z systemem. Dyżury w RM przeplatają się z sesjami ślubnymi i jakoś to idzie do przodu.
Ale nie piszę tego, by w jakikolwiek sposób reklamować moje usługi. Nie może być tak kolorowo, bo inaczej bym o tym nie wspominał.

Noc z soboty na niedzielę. Ubiegły tydzień.
Powietrze lekko zmrożone, gałęzie się przyszroniły, na asfalcie pojawiła się szklanka. Termometr w karetce wskazywał pięć stopni na mrozie. Snuliśmy się powoli karetką przez drogi powiatu uleczając w miejscu kolejne nadciśnienie. "No co pan?! To JA mam na mróz wychodzić i do lekarza jechać? Przecież od tego WY jesteście". A że czekała blisko 5 godzin na przyjazd ambulansu, to nie ma znaczenia.

Niemniej - opuszczaliśmy kolejny przybytek mieszkalny o drugiej w nocy z zamiarem stworzenia kokonu ze śpiwora i przepoczwarzenia się w człowieka po przyjściu dziennej zmiany. Kilkukrotnie wspomniałem mojemu partnerowi, że mam zaplanowane zdjęcia w niedzielę i lepiej, żebym widział na oczy (a propos Oczy - widzieliśmy się, hehe, ostatnio. To znaczy, ja go widziałem, on wyczuwał mnie innymi zmysłami. Żyje i ma się dobrze). Niestety - prawo Murphy'ego nie zawiodło i tym razem. Będąc już około 5 minut od stacji i 7 minut od zajęcia miejsca w śpiworze odezwało się radio:
- Skibi, nie ma spania, w tył na powiat. Jakiś pajac chce się rzucić z wieży przy wiadukcie, over.
- Panie dyspozytorze, ja dla Ciebie wszystko, ale o ludzkiej porze. Nie możemy podjechać, jak już skoczy? over
- Zadysponowano, potwierdzam 2:15, bez odbioru.
Bez odbioru, to bez odbioru. 'W najbliższym możliwym miejscu - zawróć'- podpowiedziała nawigacja, jakbym nie wiedział.

O tej porze miasto już dawno śpi. Światła w domach pogaszone, nawet psy się nie snują po ulicach, czasem przejedzie jakiś samochód, ale jest to tak sporadyczny przypadek, że jak natknie się przypadkiem na patrol policji, to na bank zostanie poddany "rutynowej kontroli" z trzepaniem wnętrza włącznie. Na miejscu burmistrza kazałbym pogasić też latarnie miejskie celem oszczędności.
Stwierdziliśmy, że nie ma sensu błyskać ludziom niebieskimi po oknach wyć syrenami, podjedziemy po cichutku, ustawimy się gdzieś z boczku, włączymy webasto i przekimamy w ciepełku do rozwoju sytuacji.

O jakże przyjęliśmy błędne myślenie... Na miejscu zastaliśmy wozy straży pożarnej, kilka patroli policji i jednego czubka - prawie na szczycie metalowej wieży naszpikowanej reflektorami, lampami, nadajnikami i jakimś tam sprzętem elektronicznym. A wieża ta była wysoka, na oko, hmmmmmm orientacyjnie, powiedzmy, że szacunkowo - bardzo wysoka.
I pomiędzy szczebelkami, drabinkami i stalową konstrukcją, niemalże jak kozica skacze sobie ON - pacjent. Wieża nieosłonięta z żadnej strony, pacjent zdesperowany powtarza, żeby się nie zbliżać, bo on się rzuci.

Strażacy rozłożyli skokochron i biegają wokół tej wieży raz z jednej, raz z drugiej strony - w zależności od aktualnego położenia pana pacjenta. Po blisko pół godziny, kiedy byli zgrzani pomimo panującego mrozu, rzucili skokochronem z jednej ze stron, stwierdzili: "chuj tam, my swoje zrobiliśmy", po czym poszli grzać wodę na herbatę przy pomocy wozu bojowego i wbudowanej przetwornicy na 220V.
Policjanci coś próbowali zagadywać do NN z wieży, ale ten kazał im spierdalać, co też posłusznie poczynili i schowali się za naszą karetką.

I tak sobie tuptaliśmy wespół w zespół: pomarańczowi z pogo, niebiesko-czarni z policji i najbardziej czarni z PSP. Postanowiliśmy wziąć Onego na przeczekanie. Zmarznie, to zejdzie. Po pół godziny zamarzły nam śpiki w nosie, a ja zacząłem żałować, że nie założyłem kalesonów. W pewnym wieku facet dojrzewa do przekonania, że nieważna ujma na honorze. W pisiaka ma być ciepło i uj. Tym razem to On próbował nas wziąć na przeczekanie. Po kolejnym pół godziny, kilka komórek nerwowych odmarzło i wpadliśmy na pomysł - NEGOCJATOR. Najbliższy - w województwie. Czas oczekiwania - blisko godzina. Spoko. Po kolejnych dwóch kwadransach zaczęliśmy się zastanawiać już nie: CZY, tylko KIEDY wreszcie skoczy, bo pizga złem, jak w suwalskiem, a przecież jesteśmy na polskim biegunie ciepła.

Pan pacjent odstawiał na tej wieży takie fikołaki, że nie widzieliśmy takich w "pieprzonym cirque de soleil" (czyj cytat i z jakiego filmu? Żona! Nie bierzesz udziału w tym konkursie). "Pierdolnie". "Nie patrzę, bo będzie mi się śniło w nocy". "Kurwa, też nie patrzę. Ale jedno oko chciałoby widzieć, bo skoczka jeszcze nie widziałem". "Pierdolę, idę po herbatę". Luźno wymienialiśmy uwagi ze służbami. Do przyjazdu negocjatora.

Boże... jaki on męski. Przekonujący samym wyglądem. Lekko zarośnięty, płaszcz prochowiec do kostek, buty kowbojki - z ostrogami, czarny kapelusz z rondem i te przeciwsłoneczne okulary. Widać z daleka, że to negocjator z województwa. Podszedł do nas, zdjął okulary, splunął, zebrał szybki wywiad, strzelił kostkami w palcach, nakazał się odsunąć na bezpieczną odległość i zaczął wspinać się na wieżę.

Po piętnastu minutach zszedł. Razem z panem pacjentem. SZACUN!
Pomyśleliśmy sobie - dar przekonywania, lata szkół, praktyk, szkoleń, ćwiczeń, przebiegłość, psychologia, psychiatria - SZYCHA. Odprowadził nam pacjenta do karetki, trzymając go za rękę, jak ojciec trzyma przedszkolaka. Pan pacjent dmuchnął grzecznie w alkomat - wydmuchał prawie dwa złote. Zgodnie z procedurą - zostanie zatrzymany w PDOZ lub na SORze, a po wytrzeźwieniu przewieziony na konsultację psychiatryczną.
Strażaki zaczęli składać skokochron, policjanci pootwierali notatniki i zgrabiałymi palcami próbowali spisać dane klienta, mój kierowca odpalił auto.

Nie zasnę dziś spokojnie, jak nie poznam kilku tych tajemnych technik negocjacji z samobójcami.
- Panie Negocjatorze! - krzyknąłem za odchodzącym w dal cieniem.
Odwrócił się, zdjął okulary (dałbym słowo, że przecież miał je już zdjęte), popatrzył na mnie tym charakterystycznym, negocjatorskim wzrokiem, nie zadając pytania "czego?"
- Panie Negocjatorze... co pan mu powiedział, tam na górze, że on tak posłusznie z panem zszedł? Jakich technik psychologicznych pan użył, żeby tak wpłynąć na umysł tego zdesperowanego człowieka, który chciał jeszcze chwilę temu rzucić się w czarną otchłań tej mroźnej nocy i zakończyć swój żywot na tym łez padole?
Pan negocjator westchnął, założył okulary, nałożył na głowę kapelusz i powiedział:
- Kazałem mu nie odpierdalać. Powiedziałem, że jak zejdzie na dół, to dam mu fajkę. - Odwrócił się i odszedł w noc, stukając ostrogami.

I w tym momencie mogłaby nastąpić puenta, ale nie...

* * * * *

...dzień później.
Tego dnia miałem wolne. Na miejscu dowodzącego zastąpił mnie Czempion wagi koguciej. Na drugim fotelu - Jaro.
Pacjenta z wieży, po przebadaniu pod kątem wychłodzenia, zaburzeń elektrolitowych i zagrożenia życia, umieszczono w Pomieszczeniu Dla Osób Zatrzymanych, z zastrzeżeniem konieczności konsultacji psychiatrycznej oraz osadzenia tegoż w szpitalu psychiatrycznym na mocy artykułu 23 ustawy o zdrowiu psychicznym, o przyjęciu do szpitala bez zgody, ze względu na zagrożenie odebrania sobie życia.
Gdzieś popołudniu, po zjedzeniu rosołu, na miejsce udał się zespół we wspomnianym wcześniej składzie. Czempion wszedł do aresztu, zagadał przyjaźnie "co tam?", po kwadransie wyszedł z wypełnioną kartą medycznych czynności ratunkowych z adnotacją: ZDROWY. NIE WYMAGA KONSULTACJI W ODDZIALE PSYCHIATRYCZNYM.

<<< W poprzednim odcinku

10

Oglądany: 118740x | Komentarzy: 100 | Okejek: 851 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało