Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Dzień z życia ratownika medycznego V

107 788  
784   65  
Kiedy przelewa się czara goryczy... Po przeczytaniu tego materiału z pewnością wielu z Was uzna mnie za socjopatę, sadystę, egoistę i znajdzie jeszcze przynajmniej sto różnych określeń i argumentów, dlaczego nie powinienem pracować w systemie. Ba! W ogóle nie powinienem pracować z ludźmi.

Sobotnia noc

Gdzieś mocno po północy. Raczej bliżej drugiej, bo pamiętam, jak koło pierwszej udało mi się zmrużyć oko. Wyrwany z letargu na wredny dźwięk telefonu i wesołe zawodzenie maszyny "Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2". Psia mać! Po czternastu wyjazdach od 7 rano marzę raczej o tym, by od północy do 6:30 odespać to, co wyjeżdżone. Telefon uporczywie powtarza "Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2", dopóki nie kliknę w okienko "Potwierdź zgłoszenie".

Kobieta, lat 40, powód wezwania: biegunka. Miejscowość po drugiej stronie rejonu. Psia mać! Eska byłaby bliżej, ale się pewnie nie wyrabia ze swoimi zleceniami. Budzę kierowcę i kilka minut później ciśniemy naszego Sprintera (boska 319, 190KM, 3.0 w dieslu, automat, 2015 rok produkcji) przez zaśnieżone i zmrożone ulice powiatu. Po dojechaniu na miejsce zastajemy oświetlony dom, wyraźny numer na elewacji, psy szczekające na obcych, ale zamknięte w kojcach - jest dobrze - ktoś musiał czytać mój artykuł w powiatowym szmatławcu, pt. "Wzywasz karetkę - przygotuj się do wizyty". Drzwi otwiera nam mężczyzna, też coś koło czterdziestki - ręką wskazuje kierunek ku górze. "Żona jest na piętrze". Oczywiście, że na piętrze - jedno z praw Murphy'ego mówi, że im bardziej chory pacjent, tym wyżej w domu się znajduje i NA BANK w takim miejscu, że nie da się wjechać noszami. Na piętrze, w toalecie siedzi ona - pacjentka, wyraźnie cierpiąca. Mąż sugeruje, żeby panią znieść na dół - będzie nam wygodniej prowadzić badanie. SERIO?! Dopóki u pacjenta nie występuje dysfunkcja narządów ruchu lub niewydolność układu krążeniowo-oddechowego w fazie dekompensacji - nie będzie znoszony przy udziale moich kończyn i pleców. Kropka.

- Co dolega?
- Nie wiem, co mi jest...
Uwielbiam... Niestety, szklanej kuli nie ma na wyposażeniu ambulansów, na kawę w środku nocy jest za późno, więc wróżyć z kuli ani fusów nie będziemy.
- Co skłoniło panią do wezwania pogotowia o 2 w nocy?
I to kluczowe pytanie było tym jednym pytaniem za wiele.
- Od dwóch dni (bęc!) mam biegunkę (bęc!), dwie godziny temu byłam u lekarza (bęc!), stwierdził, że to rotawirus, bo dziecko było chore kilka dni temu (bęc!), lekarz przepisał receptę (bęc!), ale jej nie wykupiłam (bęc!), ale już nie daję rady...
- Jakiej pomocy pani oczekuje od ZRM?
- NIE WIEM. (bęc!)
- Co pani zażyła na tę biegunkę?
- Stoperan. Dwa dzisiaj.
- Czytała pani ulotkę?
- No nie czytałam, wzięłam jeden rano, jeden wieczorem.
- Proszę pani. Zgodnie z ulotką należy zażyć dwie tabletki po pierwszym i jedną tabletkę po każdym następnym wolnym stolcu, do ustąpienia objawów lub maksymalnie 8 tabletek na dobę - wyrecytowałem jak mantrę, mniej więcej dwudziesty raz w tym tygodniu.
- AHA, to ja nie wiedziałam.
- Proponuję pani przewóz na SOR, celem obserwacji i dożylnego nawodnienia.
- Zwariował pan?! Mam z biegunką zajmować miejsce na SOR-ze?!
Pewnie, po co?! Lepiej dupę zawracać pogotowiu.
- Czyli odmawia pani przewozu na SOR. Zanotuję. Dobranoc.

Przedwczoraj

Nie tylko pacjenci chorują. Czasem pracownicy PR też biorą L4. Wtedy przychodzę ja - dzielny pracownik sektora prywatnego w państwowym systemie, czyli ratownik medyczny zatrudniony na kontrakcie. Osoba, której nie dotyczą postanowienia kodeksu pracy, która sama kupuje sobie uniform, sama płaci ZUS-y, srusy, podatki, ubezpieczenia, nie korzysta z urlopów ani el Quattro. Człowiek-robot. 320 godzin w pracy, jeśli jest słaby miesiąc. Na każde zawołanie kierownika, kiedy ktoś skorzysta z NŻ, bo zapił pałę dzień wcześniej. Opieki nad dzieckiem, bo dostało w nocy gorączki. L4, bo wysiadł mu kręgosłup, albo dostał sraczki. Albo zemdlał na dyżurze o trzeciej nad ranem, bo jest stary, schorowany, ale za młody na emeryturę.

Dwudziesta szósta godzina dyżuru, gdzieś w okolicy drugiej kawy.
- Michał, co robisz dzisiaj wieczorem? - zapytałem mojego partnera z zespołu.
- Wychodzę z kumplami na badmintona. Umówiliśmy się na sali.
- He, he, he... Wiesz, że jak coś planujesz na wieczór po dyżurze, zawsze odwraca się psią dupą?
- Nauczony doświadczeniem, umówiliśmy się na 21:30, żeby nikt nie miał wymówek, że nie zdąży - odpowiedział Michał.

Do południa wyczyściliśmy rejon, po południu nadrobiliśmy zaległości w fabule "Szpitala", "Na sygnale", "Na dobre i na złe", "Pielęgniarek" i "Na ratunek 112", aż wybiła czarna godzina. To ten czas od osiemnastej do końca dyżuru. Siedzi człowiek, jak dupą na szpilkach. Odlicza już nie godziny do powrotu do domu, a każdą minutę... 59... siknę sobie... 58... 57... zobaczę, jak koledzy z sąsiedniego powiatu pracują... 56... 55... 54... 53... 52... skoczę sobie szyby obdrapię z mrozu... 51... 50... 49... 48... 47... 46... zamiotę podłogę w wozie, wytrzepię gumowe dywaniki, przelecę mopem przy okazji... 45... 44... 43... 42... 41... 40... 39... "Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2" Szkurwa mać!

Psychiczne zaburzenia, mężczyzna, leczony psychiatrycznie. Słowo klucz w wezwaniu: Ubezwłasnowolniony.
Szybka kalkulacja: najbliższy szpital - 18 km (jeśli będzie miał miejsca, najpóźniej 19:30 jesteśmy z powrotem), drugi w kolejności - 28 km (muszą przyjąć, ale zazwyczaj są kolejki, ale nie przed zmianą - max 20:00 otwieram browarka we własnym fotelu), przy dużym niefarcie - kolejne szpitale są 90 km dalej. Nie bądźmy złej myśli.
Dojeżdżając na miejsce czułem, że coś nie zatrybi. Pod bramą stał policyjny radiowóz. Weszliśmy do domu, zbiliśmy pionę z chłopakami z patrolu, szybkie rozeznanie w sytuacji, telefon do najbliższego szpitala.

- Doktorze... Skibi|pogotowie|pacjent|siaki|śmaki|agresywny|potrzebuję|miejsca|na|już|zagraża|życiu|swojemu|i|innych|są|wskazania|do|przyjęcia|na|artykuł - wypowiedziałem jednym tchem, bo czas nagli.
- Rooo zuuu mieeem, aaaaleeee braaaak mieeeejsc w naaaaszyyyym szpiiiitaaaaaluuuuu - kto oglądał "Zwierzogród", może sobie wyobrazić reakcję przez przyrównanie do urzędnika leniwca.
Czasem zdarza mi się w jakikolwiek sposób wchodzić w interakcje z lekarzami z psychiatrii. Często mam wrażenie, że kto pierwszy rano przyjdzie na oddział, ten jest lekarzem i nie zawsze ten z dyplomem jest pierwszy.
- Panie pacjencie. W trosce o nasze bezpieczeństwo, zostanie zastosowany wobec pana środek zapobiegawczy w postaci przymusu bezpośredniego. Zgodnie z ustawą o ochronie zdrowia psychicznego zostanie pan doprowadzony siłą, bez pana zgody, do izby przyjęć szpitala psychiatrycznego - stała formułka, której wypowiedzeniu zawsze towarzyszy nagły wzrost agresji pacjenta, a której niewypowiedzenie może skutkować jakimiś-tam konsekwencjami.
- Chłopaki! Gleba i biżuteria, bo Michał się spieszy na bagmin... badmintg... na kometkę!

Dobre chłopaki z policji w 5 sekund opanowali wspomniany wcześniej wzrost agresji, tłumiąc go w zarodku i bezpiecznie podstawili pod drzwi Sprintera.
Pacjent został zabezpieczony na transport przy pomocy kaftana bezpieczeństwa oraz pasów i lekko naginając przepisy ruchu drogowego, udaliśmy się w kierunku szpitala. Wjeżdżając na ulicę, przy której mieści się szpital, spojrzałem na zegarek. 19:05. Nieźle. Już po zmianie, to nie będą się ociągać. 10 minut na wywiad, 5 minut na skierowanie, max 19:30 odjazd. Mały poślizg - 20:05 powinienem we własnym fotelu odkapslować zimny browarek.

Przy samym podjeździe zrzedła mi mina. Byliśmy trzecią karetką w kolejce. Jedna szykowała się do odjazdu, w drugiej paliło się światło. Druga karetka, według członków zespołu, była tu tylko dla formalności. Przywieźli już wcześniej pacjentkę, która została skonsultowana, odesłana do drugiego szpitala, tam również została skonsultowana, odesłana powrotnie do tego pierwszego, więc kwestia papierka, 10 minut, przyjęcie i odjazd. Mały poślizg - max 20:20 otworzę wymarzone, zimne piwerko.

- Żonka! Nie poddawaj się, piwerko chłodź nadal, sama się rozgrzewaj, najwyżej zacznij beze mnie, na pewno dzisiaj wrócę - powiedziałem do słuchawki do żony, gdy oznajmiła, że pamięta jak wyglądam tylko dlatego, że ma moje zdjęcie w portfelu, ale też już mocno nieaktualne...

Ratownik z drugiej karetki wszedł do środka. Lekarz izbowy okazał się być jednak bardziej ambitny. Ocena psychiatryczna jego poprzednika mocno go nie interesuje. On musi dokonać ponownej oceny przed przyjęciem. Zespół wrócił do karetki, wypakował pacjentkę na noszach (okazało się - z dysfunkcją narządu ruchu), wniósł po schodach (jedyny chyba szpital w województwie, w którym nie ma windy), zainstalował się za drzwiami izby i zniknął.

Pacjent, z którym przyjechaliśmy, mocno zaczął się niecierpliwić, coraz głośniej tupać nogami i wydawać nieartykułowane dźwięki. Ojciec, który z nami przyjechał, nie raczył zainterweniować.
- Proszę się uspokoić, panie pacjencie - poprosiłem.
- Bo co, kurwa. Aaaaaaaaa eeeeeeeeeeeeeee yyyyyyyyyyy aaaaaaaaaaaa eeeeeeeeee - akompaniamentowane przez rytmiczne tupanie butami.
- Bo przeszkadza pan w wykonywaniu czynności i ludziom w pracy - złapałem go za ramię.
Ten zerwał się i soczyście zasadził mi buta w piszczel. Dopóki ktoś jest słownie agresywny - niech będzie - to nie boli. Za to kopnięcie w piszczel - owszem.
Pod ręką mam Ręczny Miotacz Gazu - po różnych melinach się chodzi - dla własnego bezpieczeństwa, ale jeszcze nie dane było mi go użyć, więc nawet nie wiem, czy działa.
Czekałem cierpliwie na drugi cios, jednocześnie wykonując telefon alarmowy i prosząc o wsparcie policję. Obecność zespołu za drzwiami mocno przedłużała się.
MAX 20:40, ale to MAX!!!

Po 15 minutach przyjechał patrol policji. Jako funkcjonariusz publiczny powinienem zgłosić taką interwencję. Pewnie zostanie to umorzone ze względu na chorobę psychiczną pacjenta i jego niepoczytalność, ale sam fakt zostanie zgłoszony i zaistnieje notatka z tej sytuacji.
- No co pan?! - obruszył się ojciec pana pacjenta. - Taką pierdołę będzie pan zgłaszał? Pewnie nawet śladu pan nie ma!
- To, że pan pozwala się napierdalać pięściami w domu przez synka, to pana sprawa. Doszło do naruszenia nietykalności cielesnej funkcjonariusza publicznego i muszę to zgłosić.
MAX 20:45, no - może 20:50...
O 21. Michał wykonywał kolejny telefon ze szpitala do kolegów, że tym razem nie zdąży na meczyk w kometkę. Żona wydzwaniała do mnie już piąty raz, że kolacja stygnie, ona stygnie, a piwo się grzeje. Ja - dla przypomnienia, posłałem jej selfie spod drzwi izby na messengera i obiecałem, że dzisiaj wrócę.
O 21:30 odjeżdżaliśmy spod szpitala.
Po wejściu do domu żona przewracała się na drugi bok, a mi przyszło wypić ciepłe piwo, wpatrując się w planszę testową TVP.

Wczoraj

Kawa musi być gorąca, czarna, gorzka i gęsta. Jednym słowem - żużel. Z dwóch i pół czubatych łyżeczek mielonej kawy, zalanej wrzątkiem do pełna. Znam dobro w postaci kubków termicznych, ale nie smakuje mi wtedy tak jak ta, którą piję z prywatnego-służbowego-porcelitowego kubka z napisem "PREZES". Zazwyczaj jednak kawa, którą pijam, pozbawiona jest jednej z wspomnianych wcześniej cech. Nigdy nie jest gorąca.

Tuż po zalaniu wrzątkiem fusów, odezwała się służbowa komórka. Gorączka u starszego pana. Pyralgina domięśniowo, zalecenie kontaktu w poradni lekarza rodzinnego, pozostawiono w miejscu. Kawy!

- Skibi, przyjmij drugie zgłoszenie: ból brzucha. - powiedział dyspozytor przez radio.
Dojazd na miejsce, wywiad: od dwóch tygodni, był u lekarza, dostał lekarstwa, skierowanie na USG, ale badanie ma dopiero w poniedziałek, czyli za dwa dni.
- Może byście tak, panowie, zabrali do szpitala, przebadali, przyspieszyli...
- NIE! - trzaśnięcie drzwiami, po, w miejscu. Kaawy!

- Skibi, jeszcze jedno zlecenie wpadło. Podjedź, bo pani słabo...
Drugi koniec miasta, piętro czwarte, pani lat nieważne ile, słabo.
- Od kiedy pani słabo? - pierwsze pytanie z wywiadu.
- No, już tak czwarty dzień. Ja jestem zapisana do lekarza dzisiaj, ale na dwunastą, ale nie dam rady tam dotrzeć, to może panowie weźmiecie mnie do szpitala, bo i tak tam wracacie, a ja sobie do przychodni podejdę. Stamtąd będę miała już blisko.
- Nie! - trzaśnięcie drzwiami, po, w miejscu... Kawusi...

Na podstacji, w pokoju socjalnym, siedział sobie drugi zespół i zajadał ciasteczko z cukierni nieopodal, chichrając się pod nosem. Gdyby nie wyjazd po ciasteczko, nie wyściubiliby pół maski poza bramę garażu. Taka rola zespołu P. P jak Pierdoła. A jak się rejon sypie, to i P będzie wspomagać Specjalsów, ''bo umiom, bo ich w szkołach uczom''.

Pianka na kawie zalanej rano zrobiła się sztywna i nie chciała opaść... Matko Święta, zanim zacząłem pracę w tej branży, to w domu miałem tak jak z tą pianką... A teraz - w najlepszych momentach, przed oczami stają mi obrazy z najgorszych zleceń, największych melin. I nie dlatego, że akurat chętnie wspominam jak cudnie poznać było bezdomnego Mietka, któremu w nogach zalęgły się czerwie.

Bliżej południa rozbrzmiał głośnik w telefonie: Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2. Miejscowość: Buda Zawidugierska (ciekawskich odsyłam do Google Maps), bóle porodowe co 2 minuty, ciąża czwarta, poród czwarty.
- Na dwójce?! - zdziwiliśmy się. Przy czwartej ciąży dziecko nie ma czasu się zastanowić nad tym, czy w ogóle chce wyjść na świat, tylko wypadnie stamtąd rozpędem, a odległość, jaką pokona przy wyjściu z progu, ograniczy tylko długość pępowiny. No, ale z dyspozytorem się nie dyskutuje.

Spojrzeliśmy jak daleko mamy z podstacji do Budy Zawidugierskiej, wzięliśmy z podręcznego magazynu karton sucharów wojskowych, które zostały po jakimś szkoleniu, zgrzewkę wody mineralnej, dwa termosy wrzątku, zupki chińskie, dziesięć kaw trzywjednym i ruszyliśmy w kierunku wezwania.
W międzyczasie zapytałem Wielmożnej Dyspozytorki, czy patrzyła na mapę.
O jakże ja śmiałem zwątpić w jej zdolności i orientację w terenie. Przecież to jasne, że nie można ruszyć zespołu zaprzyjaźnionego sąsiedniego dysponenta, który ma 15 kilometrów, póki sama jeszcze ma jedną wolną karetkę. I co z tego, że cały rejon zostanie odkryty i przez dłuższy czas nie będzie miał zabezpieczenia w ambulans?!

Dotarliśmy na miejsce. Znajomy już scenariusz - znam na pamięć, jak "Poranek kojota" - jedyny film, jaki czyta nasze służbowe DVD, oglądany jakieś 47 razy.
W korytarzu stoi wielka walizka ze spakowanym mandżurem. Po domu krząta się mama i wskazuje palcem na zegarek. Jak mogliśmy tak długo jechać, skoro ona ma termin porodu na dzisiaj i ona nie wie, co ma robić?!

- Mandżur zostaje, zapraszam do karetki, proszę założyć jakiś płaszcz na siebie, bo tu w Suwalskiem trochę piździ i jedziemy.
- No jakże to tak?! Ja się muszę jeszcze przebrać! Przecież tak nie pojadę, jak dziad z babą. - po czym zaczęła się krzątać, szukać w szufladzie legginsów w odpowiednim odcieniu różu, robiąc makijaż i próbując mi wcisnąć walizkę stojącą w korytarzu. - A w ogóle, to ja mam miejsce do porodu ustalone w Bydgoszczy, bo tam jest mój znajomy pan profesor i przy nim to ja się w ogóle nie boję rodzić.
- Proszę pani. Jak się pani nie pospieszy, to przyjdzie nam rodzić w karetce, czego nie robię chętnie, zważając na to, kto tą karetką jechał przed panią. Mam nadzieję, że się czerwie nie rozlazły po całym przedziale, a zapach zdążył się wywietrzyć. A jak wody odejdą, to te różowe legginsy i tak potnę na strzępy moimi super ratowniczymi nożyczkami. Zapraszam do wozu. Zostanie pani przewieziona do najbliższego (ekhm... gdziekolwiek z tej dziury ''najbliżej'' to było minimum 50 kilometrów) szpitala - jednocześnie sugeruję szpital, przy którego podjeździe stacjonuje nasz zespół.

Dojeżdżając do bazy, dzieliliśmy ostatniego suchara na pół, butelki po wodzie wykręcaliśmy z ostatnich kropli, a z torebek po zupkach chińskich wytrzepywaliśmy ostatnie okruchy chińskiego makaronu.

Wybiła czarna godzina.
- Skibi, obiecuję. Ostatnie zlecenie na dzisiaj i jak się szybko wyrobicie, zwolnię was wcześniej do domu - zachęcająco szczebiotała przez telefon dyspozytorka z drugiej zmiany. Ta, która ma problem z topografią.
Już ja znam te wasze "szybko się wyrobicie", "wypuszczę was wcześniej do domu" i kilka innych słodkich słówek, którymi zachęca się zespół do zwiększonej ekscytacji przed wyjazdem. Takie teksty piszą szkoleniowcy dla dyspozytorów medycznych, którzy prowadzą też szkolenia dla telemarketerów wciskających tokarki, obrabiarki CNC dla klienta indywidualnego, będąc święcie przekonanym, że w moim skandynawsko-nowoczesnym salonie, w okolicy stołu jadalnego, brakuje mi jedynie tej właśnie wspomnianej obrabiarki CNC - za to sterowanej smartfonem.

- Starszy pan, z dusznością, osłabieniem. - Wreszcie coś nawet ratowniczego, możemy się wykazać, może to takie malutkie stemi chociaż...
Wchodzimy na drugie piętro. Z plecakiem, defibrylatorem, butlą z tlenem. Pani żona zaprasza nas do salonu, w którym siedzi pan pacjent. Na fotelu, z nóżkami uniesionymi na podnóżek, ogląda sobie telewizor.
- Panowie. Bo mąż od wczoraj ma gorączkę, trochę kaszle, nasz lekarz go nie przyjął, bo nie miał miejsca. Ale o osiemnastej otworzyła się ta nocna przychodnia, to może byście go panowie wzięli, zawieźli, niech go doktor osłucha. Przecież wy wchodzicie bez kolejki. A potem go przywieziecie, prawda?
- Nie! - opadły mi ręce ze zrezygnowania, wyrecytowałem formułkę, że zlecenie uznaję za niezasadne, poleciłem niezwłocznie zgłosić się do przychodni, po czym opuściłem mieszkanie w zupełniej ciszy.
Faktycznie - udało nam się wcześniej wyjść z pracy.
O 18:55.

Dziś w nocy...

Właśnie wróciliśmy z akcji, jaką do tej pory widziałem tylko w dobrym, amerykańskim filmie...
Z takiej ze strażą, policją, policyjnym negocjatorem, z kilkudziesięciometrową, metalową wieżą w tle i zdesperowanym trzydziestokilkulatkiem, który postanowił skończyć swój marny żywot na tym łez padole. Stojąc w dwudziestu chłopa, na tym wypiździu, zastanawiając się już nie "czy", tylko "kiedy" wreszcie kurwa skoczy, bo zimno... Ale o tym więcej w następnej części, gdy emocje już opadną.
4

Oglądany: 107788x | Komentarzy: 65 | Okejek: 784 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

23.04

22.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało