Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

5 marketingowych wymysłów, które „poprawiają” stan naszego zdrowia

226 759  
572   217  
Zdrowie nigdy wcześniej nie było takie modne. Z założenia nie ma nic złego w tym, że ludzie chcą być zdrowi, tylko dlaczego tak wielu szarlatanów musi przy okazji na tym korzystać?

#1. Detoks


Kto z nas nie słyszał o detoksie – cudownym zabiegu pozwalającym pozbyć się z organizmu nagromadzonych toksyn? Łyk oczyszczającej herbaty, zażycie pigułki z magicznymi składnikami, kąpiel w roztworze „wyciągającym“ z organizmu szkodliwe substancje – detoks stał się prawdziwie XXI-wiecznym remedium na szybki i intensywny styl życia. Pokuta instant. Reset na zawołanie, by móc jechać dalej.

Wcześniej detoks oznaczał tylko odtruwanie organizmu po ciężkim przedawkowaniu alkoholu lub narkotyków i w żadnym razie nie można go było wykonać samemu, głównie z racji faktu, że będąc odurzonym do nieprzytomności trudno jest cokolwiek samemu zrobić. Detoksowaniem zajmował się zazwyczaj wykwalifikowany personel szpitalny, natomiast wszystko zmieniło się po tym, gdy słowo „detoks“ chętnie upodobali sobie marketingowcy, którzy ponownie zdali sobie sprawę z tego, jaki potencjał drzemie w tym, że ludzie mają wyrzuty sumienia.

„Dziecku odmówisz? CZYLI MAM DZWONIĆ PO OPIEKĘ
SPOŁECZNĄ?!”

Człowiek jest codziennie narażony na działanie różnych czynników, które mogą niekorzystnie wpływać na stan jego zdrowia. Różnej maści specjaliści od żywienia, domorośli lekarze, wmawiają nam, że zanieczyszczone powietrze, gluten, sól, mięso, alkohol czy GMO powodują odkładanie się w organizmie szkodliwych substancji, których ilość z czasem rośnie, pogarszając stan naszego zdrowia. Przekaz wzmacniają jeszcze media, które w pogoni za sensacją straszą tym i owym, cytując mało wiarygodne badania naukowe albo przeinaczając wyniki badań. Wszystko to trafia na podatny, niezagospodarowany wiedzą naukową grunt, kształtując w ludziach przekonanie o tym, że w ich organizmach odkładają się jakieś „toksyny”.

Typowa reakcja na brak stosowania detoksu.

Jedyna toksyna, która odkłada się w organizmie i może szkodzić zdrowiu, pochodzi z głupot wygadywanych o tym, że w organizmie odkładają się jakieś toksyny, i braku rozumienia tego jak działa ludzki organizm. Litr wódki wypitej w weekend nie sprawi, że twoja krew zmieni się w ekstrakt z ziemniaka. Jeśli zjesz kanapkę z wędliną nafaszerowaną szkodliwymi E, nie zamienisz się w ogórka kiszonego. Przynajmniej nie od razu. O to mają zadbać nerki, wątroba, skóra czy płuca. Organizm – o ile jest zdrowy – doskonale sobie radzi z usuwaniem zbędnych produktów przemiany materii i nie potrzebuje do tego indiańskich rytuałów wtykania w ucho świeczek czy moczenia nóg w jakimś podejrzanym roztworze. Nie istnieją badania, które mogłyby potwierdzić skuteczność działania produktów do detoksu. Z medycznego punktu widzenia obecny wydźwięk słowa „detoks” jest tak samo pusty jak portfel po zakupie magicznych fasolek do detoksu.

Ludzie naprawdę za to płacą.

Wszystko, co spożywamy, ma wpływ na nasz organizm ­– alkohol bardzo obciąża wątrobę, śmieciowe jedzenie – co wykazały badania – może zaburzać pracę hormonalną organizmu, zmieniać upodobania kulinarne jego właściciela, a nawet prowadzić do zaburzeń zdrowia psychicznego, jednak faktem pozostaje, że śmieciowe jedzenie nie powoduje odkładania toksyn w organizmie.

No chyba że toksyną nazwiemy tłuszcz, ale to
przecież nie toksyna. Tłuszcz to miłość.

Nawet woda może nas zabić. „Wszystko jest kwestią dawki”.

Nie da się też w ciągu jednej „terapii” wypełnić ubytków, które zostawiamy w naszych organizmach. Podstawą zdrowego trybu życia zawsze było i póki co będzie zdrowe odżywianie – zbilansowana dieta, uwzględniająca między innymi warzywa i owoce, oraz unikanie przetworzonej żywności – oraz ruch. I nie zmienią tego życzenia współczesnych szarlatanów.

#2. Homeopatia


O ile „detoksyfikacja” może jeszcze sprawiać wrażenie uzasadnionego i naukowo popartego procesu, tak z homeopatią należałoby się okrutnie i z całą surowością rozprawić już na wstępie. Wystarczy tylko spojrzeć na to, jak powstała. Pod koniec XVIII wieku niemiecki lekarz Samuel Hahneman wpadł na pomysł, by wypróbować na sobie działanie chininy – leku na malarię – mimo że na malarię nie chorował. Hahnemann zauważył, że po spożyciu środka leczniczego zaczął odczuwać objawy, które pojawiają się u osób z malarią. Dzięki temu przełomowemu odkryciu Hahnemann zaczął prowadzić zakrojone na szeroką skalę skrupulatne, trwające wiele lat badania naukowe, co doprowadziło do powstania nowej, szanowanej na całym świecie dyscypliny naukowej, dzięki której zmieniło się oblicze medycyny będącej od teraz w stanie pomagać jeszcze większej liczbie ludzi, a Hahnemann został szanowanym w środowisku wizjonerem.


Zauważając objawy malarii Hahnemann zdecydował, że skoro u osoby zdrowej lek wywołuje takie same objawy jak u osoby chorej, to znaczy, że jest skuteczny. Lekarz przeczuwał jednak, że same obserwacje, niepoparte wnikliwymi analizami, mogą nie wystarczyć, by nowa gałąź medycyny mogła się rozwijać bez przeszkód. Szczególnie, że nie wszyscy koledzy Hahnemanna po fachu podzielali jego entuzjazm, nawet mimo tego, że ówczesna medycyna oferowała tak zaawansowane metody leczenia jak upuszczanie krwi, przystawianie pijawek, usuwanie infekcji żrącymi substancjami czy podawanie chlorku rtęci celem wywołania wymiotów.

Aby dodać wiarygodności swojemu twierdzeniu, Hahenamnn wymyślił, że aby lek zadziałał lepiej, należy go… rozcieńczyć. Każda istota, która w łańcuchu ewolucyjnym znajduje się powyżej szczupaka, przynajmniej zastanowi się, czy aby wszystko tutaj gra jak powinno.

„Zanurz tu tylko swoje jaja, no, dalej…”

Hahnemann chyba to przewidział, ponieważ stwierdził, że im mniejszy roztwór, tym większa skuteczność leku . Według Hanemanna lek osiąga najwyższą skuteczność, gdy rozcieńczy się go 30-krotnie przy początkowej proporcji 1:100, przy czym do każdego kolejnego rozcieńczania ma służyć roztwór rozcieńczony uprzednio. To oznacza, że substancja, którą otrzymamy po ostatnim rozcieńczeniu, będzie zawierać jedną cząstkę leku na 100 30 cząstek wody. To tak, jakby rozpuścić kroplę leku w wodzie znajdującej się w sferycznym pojemniku o średnicy 150 milionów kilometrów, czyli jak stąd do Słońca. Z punktu widzenia fizyki nie ma możliwości, by tak podany lek zachował jakiekolwiek ze swoich właściwości.

Żaden problem – dodajmy trochę magicznego hokus-pokus.

Zwolennicy homeopatii twierdzą, że woda posiada „pamięć”, która umożliwia jej zapamiętywanie właściwości leku, który zostaje w niej rozpuszczony. Nie do końca wiadomo jak miałoby się to dziać, tym bardziej, że woda co chwila zmienia swoją strukturę na poziomie molekularnym, więc można zakładać, że pamięć ma równie dobrą, co tysiącletni ent z alzheimerem.

„Zanurz tylko swoje jaja w lesie…”

Poza tym prawa fizyki są dla słabych, więc aby podkręcić jeszcze wiarygodność swoich metod Hahnemann wymyślił sukusję – brzmiący tajemniczo proces, który polega na energicznym uderzaniu fiolki z roztworem o „wytrzymały, ale elastyczny przedmiot”. 10 razy. To ważne, bo inaczej roztwór nie nabierze „energii” potrzebnej do skutecznego leczenia.

Czary mary, hokus pokus, twoja stara to Ford Focus.

Na tym można by było w zasadzie zakończyć dywagacje o homeopatii, gdyby nie fakt, że homeopatia nigdy wcześniej nie była tak popularna jak dziś. Z terapii homeopatycznej korzysta regularnie 200 milionów ludzi na całym świecie. Brytyjscy lekarze poddają leczeniu homeopatią 50 tysięcy swoich pacjentów rocznie. 40% francuskich i holenderskich lekarzy przepisuje swoim pacjentom leki homeopatyczne. W tych i innych krajach świata, jak na przykład w Niemczech, Meksyku, Indiach czy Pakistanie, leczenie homeopatyczne stanowi integralny element systemu opieki zdrowotnej.

Polskie prawo nie zabrania przepisywania przez lekarzy, stosowania oraz sprzedaży leków homeopatycznych. W 2008 roku ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz, wielka zwolenniczka leków na homeopatię, proponowała wprowadzenie przepisów sprzedawania leków z najmniejszą ilością czynnika aktywnego (leczniczego) na receptę. Naczelna Izba Lekarska w Polsce sprzeciwia się stosowaniu leków homeopatycznych, czemu daje od czasu do czasu wyraz w zdecydowany, lecz całkiem zabawny sposób.


#3. Szczepionki

#4. Multiwitaminy


Zatrważające jest to, ile kasy jako ludzkość wydajemy na niepotrzebne i bezużyteczne głupoty. Produkty do detoksu, leki homeopatyczne, pakiet premium na PornHubie to tylko niewielka część wstydliwych i w gruncie rzeczy nikomu niepotrzebnych wydatków.

No co, pożartować nie można?!

Wywalamy dużą część ciężko zarobionej kasy w błoto. Chociaż nie, nie wyrzucamy jej w błoto – oddajemy ją innym. Dlaczego? By mieć spokój ducha. Tymczasem jedyne, co otrzymujemy, to w najlepszym razie wielkie nic, a w najgorszym – więcej wizyt u lekarza, czyli coś całkiem przeciwnego do tego, na czym faktycznie nam zależało.

Nie inaczej jest w przypadku witamin, tak popularnych i ochoczo promowanych na każdym kroku. „Idzie jesień – weź witaminy X i nie daj się chandrze”, „Sesja za pasem? Weź witaminy X. Nie są tak skuteczne jak amfetamina, ale na pewno zdrowsze”.

Tymczasem spożywanie syntetycznych witamin jest w ogromnej większości przypadków równie korzystne dla zdrowia, co żucie ogona aligatora.

„Mmm… Zgadnij, co jeszcze mam równie smaczne”.

Multiwitaminy to najpopularniejszy suplement diety na świecie. Zgodnie z danymi Euromonitora z 2012 roku wartość światowego rynku syntetycznych witamin i temu podobnych suplementów diety wynosi 82 miliardy dolarów, a w 2017 ma wzrosnąć do ponad stu miliardów dolarów. To, że witaminy są dla człowieka niezbędne do prawidłowego funkcjonowania, jest powszechnie wiadome i mogłoby częściowo tłumaczyć dlaczego półki w aptekach uginają się pod ciężarem różnego rodzaju suplementów na wszystko. Dodajcie do tego modę na zdrowie, zbiorową ignorancję i politykę, a wyjdzie wam doskonały przepis na biznes.

Tyle że większość tych cud-pigułek nie działa tak, jak chcieliby tego ich użytkownicy. No bo po co się je bierze? Przecież nie po to, żeby się zabić.

No chyba że właśnie po to.

Zazwyczaj chcemy zachować zdrowie jak najdłużej. Sęk w tym, że syntetyczne witaminy nie dość, że nie zapobiegają chorobom, to jak na ironię mogą przyczyniać się do ich powstawania. Pokazuje to wiele badań oraz łatwo dostępnych opracowań.

W 2006 roku na łamach Agency for Healthcare and Research Quality opublikowano wyniki analizy sześćdziesięciu trzech randomizowanych prób przeprowadzonych na multiwitaminach. Okazało się, że suplementy w żaden sposób nie pomagają zapobiegać rakowi ani chorobom serca.

3 lata później ukazały się wyniki badań naukowców z Fred Hutchinson Cancer Research Center, którzy przez 10 lat badali 160 tysięcy kobiet w wieku pomenopauzalnym. Witaminy ponownie w żaden sposób nie przyczyniły się u żadnej z kobiet do zapobiegania nowotworom, chorobom serca ani innym dolegliwościom prowadzącym do zgonu.

Pół biedy, jeśli multiwitaminy są tylko nieskuteczne. W 1994 roku wspólne badania pod kątem skuteczności działania multiwitamin przeprowadziły amerykański National Cancer Institute i fiński National Public Health Institute. Wzięło w nich udział 29 tysięcy mężczyzn po pięćdziesiątce – nałogowych i wieloletnich palaczy. Badanym podawano witaminę E, beta-karoten, obie te witaminy lub żadną z nich. Ci, którym podawano witaminy, umierali na raka płuc lub choroby serca częściej niż ci, którzy nie brali witamin. Podobne przypadki można mnożyć.

W 2004 roku naukowcy z Uniwersytetu Kopenhaskiego przeanalizowali badania z udziałem łącznie 170 tysięcy osób, którym podawano witaminy A, C, E oraz beta-karoten. Wynik: śmiertelność podwyższona o 6%. W 2007 roku badacze z National Cancer Institue wskazali na związek pomiędzy zażywaniem witaminy E oraz zwiększonej umieralności na raka prostaty wśród mężczyzn.

Umieranie po witaminach nie jest jednak wyłącznie domeną mężczyzn. W 2011 roku naukowcy z University of Minnesota opublikowali wyniki badań przeprowadzonych na 39 tysiącach kobiet, z których wynika, że kobiety, które zażywały witaminy oraz minerały takie jak magnez, cynk czy żelazo, umierały szybciej niż kobiety które nie wspomagały się dodatkowo witaminami.

Problem z zażywaniem witaminowych pigułek polega na tym, że jedna pigułka wystarczy, by pokryć całe dzienne zapotrzebowanie na wiele witamin. Z punktu widzenia osoby, dla której pigułki witaminowe to jedyne źródło witamin, może byłoby to w porządku, jednak dla mieszkańców Zachodu, którzy codzienne spożywają zróżnicowane, bogate w witaminy i minerały posiłki, nie ma to większego sensu i jak pokazują badania – nie jest zalecane.

— Słyszałeś o hiperwitaminozie?
— Tak, stary, zajebista kapela.

Jak na ironię, statystycznym konsumentem witamin jest człowiek wykształcony, aktywny i świadomy roli, jaką w życiu odgrywa prawidłowe odżywianie, co tylko po raz kolejny pokazuje, że Ziemia to najbardziej nielogiczne miejsce we Wszechświecie.

Modę na witaminową narkomanię rozpoczął geniusz, zdobywca dwóch nagród Nobla, który w drugiej części swojej kariery postanowił zostać orędownikiem naukowego mambo dżambo, co skutecznie uniemożliwiło mu uzyskanie statusu najwybitniejszego naukowca XX wieku. Pauling został uhonorowany „noblem” dwukrotnie (dwa razy za pracę indywidualną – jako pierwszy człowiek w historii), był najmłodszym człowiekiem wybranym do Amerykańskiej Akademii Nauk, a jego przełomową pracę o wiązaniach chemicznych, którą napisał w wieku 31 lat, Einstein skomentował następująco: „Nie wiem, jest dla mnie zbyt skomplikowana”.

W pewnym momencie Pauling zafiksował się na punkcie witamin, twierdził, że ich zażywanie pozwoli w niedługim czasie wyeliminować raka i inne groźne choroby. Sam przyjmował dziennie 3000 mg witaminy C, choć zalecana dzienna dawka to 60 mg. Swoją drogą wpływu witaminy C na przeziębienie także nie udowodniono. Mimo to Pauling chciał pozywać ludzi za publikowanie wyników badań stojących w sprzeczności ze swoimi twierdzeniami, a w pewnym momencie przewidywał, że zażywanie witamin pozwoli wyeliminować raka. Retorykę Paulinga szybko podchwyciły koncerny farmaceutyczne, które w Kongresie postarały się o zabezpieczanie swoich interesów, czego efekty widać do dzisiaj. Lata 70. to już obsesja Amerykanów na punkcie witaminowych suplementów diety. I na nic zdają się argumenty niektórych lekarzy, którzy próbują swoim pacjentom tłumaczyć, że multiwitaminy są bezużyteczne.

Do you even Nobel, bro?

#5. Dieta paleo


Ludzie to mistrzowie czitowania. Zrobimy wszystko, by osiągnąć cel jak najmniejszym kosztem. I nie jest to złe samo w sobie, bo męczenie się dla samego męczenia się nie jest wartością, a spryt to w gruncie rzeczy cenna i pożądana cecha. Problem pojawia się, gdy chcąc pójść na skróty nadkładamy drogi, ponieważ powierzyliśmy swój los w ręce czarodziejów voo-doo licząc na to, że ich gusła odmienią istniejący stan rzeczy.

Widać to szczególnie u osób, które usilnie walczą o to, by zrzucić kilka kilogramów, ale są jeszcze mocniej zdeterminowane, by nie ruszyć się na siłownię lub chociaż nie zaglądać tak często do lodówki. Serio, nie ma chyba grupy, która zawzięłaby się tak mocno na hakowanie rzeczywistości. Karmieni tłuszczem wizją szybkiej utraty wagi kupują nieskuteczne pigułki na odchudzanie, wydają krocie na specjalistów ds. żywienia albo przerzucają się na nowe diety cud.

„Ogon aligatora – wzmacnia organizm i pomaga schudnąć. Spróbuj teraz!”

Ostatni trend w „zdrowym” żywieniu – dieta paleo – czyli mniej więcej „jedz tak jak twój prapraprapraprapradziadek”, polega na tym, by spożywać produkty, którymi żywili się nasi przodkowie w epoce paleolitu. W skrócie chodzi o to, by ograniczyć węglowodany, a skupić na pochodzącym głównie z mięsa białku.

„Rozpalaj szybciej, mamucia spierdolino, stara wyhaczyła podgardle z mastodonta w Lidlu i zaraz wróci”.

Dlaczego paleolit? Bo w tej (późnej) części epoki kamienia łupanego mózgi naszych przodków zaczęły rosnąć, co zbiegło się w czasie z wymyślaniem przez ówczesnych Steve’ów Jobsów coraz to nowszych narzędzi, które umożliwiły im dodanie do swojego menu wysokobiałkowych pokarmów mięsnych. Trudno przecież mierzyć się z tyranozaurem na gołe pięści.

Tak naprawdę tyranozaury to kiepscy bokserzy.

Jest to tylko częściowa prawda, ponieważ zgodnie z tym, co twierdzi biolog ewolucyjna Karen Hardy i jej koledzy, z którymi w 2015 roku opublikowała wyniki badań w piśmie Quarterly Review of Biology, węglowodany odegrały znaczącą rolę w rozwoju mózgów naszych przodków. Wydaje się to całkiem logiczne biorąc pod uwagę, że mózg potrzebuje ogromnych ilości będącej węglowodanem glukozy, by móc funkcjonować (szacuje się, że mózg zużywa dziennie 20–25% glukozy dostarczanej organizmowi).

To tylko jedno z wielu błędnych założeń zwolenników diety paleo, którzy wierzą w to, że świat stał w miejscu przez ostatnie 10 tysięcy lat. Jak inaczej potraktować twierdzenie, że to, co było dobre dla ówczesnych ludzi, będzie dobre także dla nas? Wbrew temu, co pokazuje telewizja, ludzie ciągle ewoluują, a wraz z nami ewoluuje to, co nas otacza. Bakterie w naszych żołądkach nie są tymi samymi bakteriami, które pomagały trawić mielone naszym przodkom. Nawet mielone nie są tymi samymi mielonymi, ponieważ w ciągu 10 tysięcy lat nauczyliśmy się modyfikować genetycznie zwierzęta hodowlane.

Tak samo owoce i warzywa. Kukurydza, marchew i pomidory to jedne z najbardziej popularnych warzyw świata i zaledwie niewielka część warzyw, które zostały poddane przez człowieka modyfikacjom genetycznym. Kukurydza przestałaby w zasadzie istnieć, gdyby nie była uprawiana przez ludzi w celach konsumpcyjnych.

A tak w ogóle to dietę których paleolitan lepiej stosować?

Tych sześciu, którzy zamieszkiwali Amerykę Południową, czy tych piętnastu, którzy zostali w Afryce, bo nie załapali się na statek? Badania wskazują, że w zależności od regionu świata dieta jego ówczesnych mieszkańców różniła się między sobą. Jedni jedli więcej mięsa, inni – owoców, a jeszcze inni żarli za karę piasek. Nie mówiąc o tym, że wszyscy umarli po przekroczeniu czterdziestki. I to tylko jeśli mieli szczęście, bo 50% umierało przed piętnastymi urodzinami. Talerz koniny z rzędem temu, kto oceni, która dieta była najlepsza.

Może gdyby wspomagali się witaminami…

Chcesz dowiedzieć się które produkty do detoksu sprzedaje UBW? Wejdź
na jego fanpejdż na Facebooku i sprawdź.


Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12
63

Oglądany: 226759x | Komentarzy: 217 | Okejek: 572 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

16.04

15.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało