Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Amerykańskie trolle na wojennym froncie - historia kilku szalonych akcji propagandowych z czasów II wojny światowej

91 519  
306   32  
Wszyscy wiemy, że sztuka trollingu, czy też jak wolicie – niewybrednego, dobrze przemyślanego, żartu, to rzecz, którą wysysa się z mlekiem matki. Taki talent wymaga pielęgnowania, bo nie znamy dnia, ani godziny, kiedy błyskotliwy żartowniś będzie musiał wykorzystać swój wrodzony dar w służbie ojczyźnie!


Tacy właśnie śmieszkowie w czasie II wojny światowej stali za kilkoma szalonymi akcjami Biura Służb Strategicznych. Mimo że rzeczy, o których zaraz przeczytacie brzmią jak debilne gagi żywcem wyciągnięte z wyjątkowo durnej amerykańskiej komedii, to przysięgamy wam – te historie faktycznie miały miejsce.



Biuro Służb Strategicznych (Office of Strategic Services) zostało utworzone w 1942 roku z inicjatywy prezydenta Roosevelta. Zadaniem tej formacji było m.in. szykowanie akcji propagandowych na terenach należących do wroga. W tych konkretnych zadaniach specjalizowała się specjalna komórka zwana Morale Operations Branch.



Amerykańscy wojskowi wierzyli, że tzw. „wojna psychologiczna” to bardzo ważny, strategiczny element strategii, którego absolutnie nie należy bagatelizować. Weźmy na przykład szacunek wrogich żołnierzy do swoich dowódców. Czy gdyby w jakiś spektakularny sposób podważyć taki autorytet, to morale armii przeciwnika znacznie by opadło, a co za tym idzie – wróg stracił by wolę walki i wiarę w zwycięstwo. Teoretycznie.

Pan oficer ma gazy!

Jednym z ciekawszych pomysłów OSS była operacja „Who? Me?" („Kto? Ja?”). Głównym narzędziem tego projektu były niewielkie flakoniki z atomizerem – bardzo podobne do takich, w których zwykło się trzymać perfumy. W tym jednak wypadku opakowanie wypełnione było wybitnie śmierdzącym płynem, którego nutka zapachowa przywoływała na myśl, delikatnie mówiąc – chateau de caca. Pam Dalton – psycholog z Monell Chemical Senses Center w Philadelphia, tak opisał ten aromat - „Najobrzydliwszy kosz na śmieci pozostawiony na długi czas pośrodku ulicy w najgorętsze lato w historii.”



W takie właśnie flaszeczki zaopatrzeni zostali członkowie francuskiego ruchu oporu.
Ich zadaniem było zbliżyć się do niemieckich oficerów i spryskać smrodliwą cieczą ich portki. Żołnierze mieli myśleć, że ich dowódcy mają paskudne wzdęcia i jeszcze paskudniejsze gazy. Mieli za ich plecami szydzić z tych przypadłości i tym samym tracić szacunek do autorytetów nazistowskiej armii. Niestety, z tą "biologiczną bronią" był jednak pewien problem – rozpylona ciecz śmierdziała tak intensywnie, że trudno było jednoznacznie wywąchać źródło zapachu.



Gównem trącili wszyscy, którzy znaleźli się w pobliżu – wliczając w to nieszczęsnych członków francuskiego ruchu oporu. Po dwóch tygodniach od rozpoczęcia operacji, zdecydowano się oficjalnie zakończyć smrodzenie.

Niemiecka żono! Puszczaj się!

OSS w swoich misjach nie oszczędzało też i cywili. Żartownisie z Biura Służb Strategicznych postanowili zadać niemieckim żołnierzom bardzo brzydki cios. Poniżej pasa, dokładnie tam gdzie najbardziej boli – w męską dumę. Młodzi Niemcy idący na wojnę zostawiali swoje żony w domach, wierząc, że te cnotliwe, aryjskie niewiasty będą cierpliwie czekać na powrót swoich ukochanych. A baba przecież ma swoje potrzeby i czasem dać musi upust swym żądzom. I w tym właśnie momencie do akcji wkroczyli specjaliści z OSS, którzy zaczęli wysyłać damom listy. Ich nadawcą była fikcyjna, niemiecka grupa wsparcia o nazwie „Stowarzyszenie Samotnych Kobiet Wojennych”.



Panie informowane były, że wojna jest czasem, kiedy to całkiem naturalne jest, że pewne moralne zasady zmieniają się nie tylko na froncie, ale również i w domu. Dlatego nie ma absolutnie nic złego w częstym, przygodnym seksie z nieznajomymi, kiedy mąż pełni służbę ojczyźnie!

Banalny w swej prostocie, ale i genialny pomysł nakłaniania cnotliwych kobiet do dawania dupy na lewo i prawo niestety spalił na panewce z powodu najzwyczajniejszego niechlujstwa – na kopercie widniał rzucający się w oczy błąd, który sprawił, że listami zainteresowali się pracownicy poczty. Sprawa szybko wyszła na jaw i żadna z przesyłek nie została dostarczona do adresatek. Troszkę szkoda…

Kocia bomba

W czasie wcześniejszych konfliktów zbrojnych koty były wielce szanowanymi pomocnikami każdej armii. Zwierzaki te brane były na front, aby zajmować się eliminacją szczurów, co to dybały na wojskowe zapasy żywności.



Tym razem jednak rola tych czworonogów miała być zupełnie inna. Pomysł OSS brzmiał iście bestialsko – koty jako zwierzęta nienawidzące wody zawsze szukać będą możliwości, aby jak najszybciej poczuć suchy grunt pod nogami. Jeśli wrzucimy takiego czworonoga do akwenu, to instynkt pokieruje tego zwierza w stronę najbliższej kładki, mostu czy plaży. A jeśli mruczek znajdzie się w sąsiedztwie niemieckiego okrętu wojennego, a do kociego ciałka przymocowana zostanie bomba, to powstanie wspaniała, inteligentna torpeda!



Niestety, także i ta operacja zakończyła się porażką. Ba – nawet nie wyszła poza fazę testów. Okazało się, że zrzucane z dużej wysokości koty mdleją zanim trafią do wody. A co komu po uzbrojonym w pas szahida pchlarzu bezwładnie unoszącym się na powierzchni morza?

Hitler – trupia główka!

Oczywiście niesprawiedliwe by było sugerowanie, że wszystkie operacje tej organizacji poniosły klęskę. OSS stało za skutecznymi akcjami zrzucania, wzorowanych na niemieckich ulotkach propagandowych, materiałów nakłaniających nazistowskich żołnierzy do mordowania swoich dowódców, jeśli ci wyrażą chęć poddania się.
Również kilka wysyłanych do wojskowych oficjeli zatrutych listów posłało do piachu swoich odbiorców.

Ale zdecydowanie najbardziej efektownym przedsięwzięciem, które zostało sprawnie przeprowadzone była „Operacja Płatki Śniadaniowe” („Operation Cornflakes”). Amerykanie w błyskotliwy sposób sprawili, że wróg sam ochoczo roznosił propagandowe materiały po niemieckich domach.



Aby tego dokonać, najpierw trzeba było poznać zasadę działania niemieckiej poczty. Porwano i przesłuchano więc kilku jej pracowników. Do akcji wkroczyli też szpiedzy, którzy zdobyli wzory stempli i znaczków wykorzystywanych przez Niemców.
Operacja polegała na bombardowaniu pociągów przewożących szwabskie przesyłki pocztowe, a następnie zrzucaniu w pobliżu wraków fałszywych listów adresowanych do niemieckich rodzin. Koperty były tak dobrze spreparowane, że na pierwszy rzut oka trudno było wyczuć znamiona podstępu.



Służby porządkowe chaotycznie zbierały walające się przy nasypach listy i przekazywały je pracownikom poczty, którzy następnie zanosili je do adresatów. Przez długi czas nikt nie zorientował się, że popularny w III Rzeszy znaczek z wizerunkiem Adolfa Hitlera został nieco zmodyfikowany i teraz Wódz zamiast twarzy ma efektowną trupią główkę. Zmieniono też napis na znaczku. Dostojnie brzmiące “Deutsches Reich” (Niemieckie Imperium) przerobiono na “Futsches Reich” (Zrujnowane Imperium).



Takie liściki zawierające antyrządowe treści (a było ich łącznie kilkadziesiąt tysięcy!) niemieccy listonosze wręczali co rano obywatelom Rzeszy.

Źródła: 1, 2, 3, 4
8

Oglądany: 91519x | Komentarzy: 32 | Okejek: 306 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało