Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Dzisiaj zakazane, kiedyś legalne i popularne - liście koki i historia różnych ich przetworów

77 711  
330   55  
Krasnodrzew pospolity – tak brzmi właściwa nazwa rośliny, którą spotkać można zarówno głęboko w amazońskim lesie, jak i w mniej urodzajnym klimacie andyjskim. Liście koki, mimo że dla większości południowoamerykańskich ludów mają olbrzymie znaczenie w magicznych obrzędach, to z ich praktycznych właściwości korzystają głównie ludy mieszkające wysoko w górach.


Natura obdarzyła bowiem tę roślinę kilkunastoma, potężnymi alkaloidami, z których dobrodziejstw od niepamiętnych czasów korzystają peruwiańscy górale.



Głównym sposobem przyjmowania liści jest ich żucie. Mijani na andyjskich szlakach wieśniacy zawsze mają policzki wypchane zieloną papką. Raz po raz ją wypluwają, aby po chwili ponownie zaaplikować sobie kolejną dawkę koki. Podczas takiego przyjmowania rośliny do organizmu trafia potężny zastrzyk substancji, które momentalnie regulują ciśnienie tętnicze, ułatwiają oddychanie, lekko „znieczulają”, dzięki czemu zimno przestaje być tak bardzo dokuczliwe, zmniejszają uczucie głodu, a nade wszystko – serwują niezły zastrzyk energii.



Dodatkowo liście bogate są w całą gamę minerałów, białek i przeciwutleniaczy. Śmiało można powiedzieć, że imperium Inków nigdy by nie powstało, gdyby nie koka. To ona od tysięcy ułatwiała życie wysokogórskim plemionom, do których zaliczają się Keczua i Ajmara - Indianie stanowiący większość inkaskiego ludu.



Jednym z alkaloidów występujących w tej roślinie jest kokaina. Jej działania nie odczujemy jednak podczas żucia, bo ten składnik po trafieniu do naszych ust, momentalnie się metabolizuje. Ktoś kiedyś obliczył, że efekt byłby zauważalny, gdyby jakimś cudem udało się nam wepchnąć sobie do jamy gębowej ok. 150 kilogramów liści!
Aby z koki wydobyć kokainę trzeba bardzo długiego procesu i ciężkiej pracy, której efektem jest śnieżnobiały, niekiedy skrystalizowany, proszek – prawdziwy cesarz wśród narkotycznych stymulantów!
Dziś kokaina kojarzy nam się właśnie z sypką substancją wciąganą do kichawy, jednak nie zawsze w taki sposób narkotyk ten był przyjmowany.

Wprawdzie liście koki trafiły już do Europy w XVI wieku, jednak na samym początku nie cieszyły się jakimś specjalnym zainteresowaniem mieszkańców Starego Kontynentu. Dopiero trzy wieki później dr Paolo Mantegazza wziął tę roślinkę pod lupę i na podstawie swoich badań napisał potężną pracę naukowa na temat jej stymulujących efektów.



Kiedy już poznano mechanizmy działania południowoamerykańskiego daru natury, szybko znalazł się ktoś, kto zauważył w koce niemały potencjał, który łatwo będzie można spieniężyć.
Angelo Mariani – francuski chemik połączył alkohol ze skondensowanym wyciągiem z liści koki. Etanol zawarty w tym pierwszym podziałał tu jak rozpuszczalnik i prawdziwy katalizator! W wyniku tego dochodziło do ekstrakcji kokainy z syropu. Efekt? Marzenie każdego miłośnika substancji spidujących – napój, przy którym Red bull to uspokajający napar z melisy!
Sprytny Francuz znając już działanie swojego produktu, stworzył markę, która momentalnie podbiła rynek. „Vin Mariani” było niczym innym jak połączeniem uwielbianego przez wszystkich wina Bordeaux ze wspomnianym ekstraktem.



Cudowny napój pojawił się zarówno w europejskich, jak i amerykańskich sklepach, a reklamowany był jako wspaniałe remedium na „melancholię” oraz środek przywracający utraconą energię i witalność. O tym jednak, że kokaina jest wspaniałą używką, która dużo daje na kredyt z wysokim oprocentowaniem, pan Angelo wspomnieć już jednak nie raczył.

Dodatkowo, w wyniku połączenia syropu z alkoholem, dochodziło też do wytworzenia się kokatylenu – stymulującej substancji chemicznej, która nie tylko pozostaje w organizmie trzykrotnie dłużej niż kokaina, ale i jest od niej znacznie bardziej toksyczna!
Mimo że wśród miłośników tego szeroko reklamowanego trunku coraz częściej pojawiały się ofiary śmiertelne, „Vin Mariani” podbijało serca nie tylko poszukujących ekstazy, szarych obywateli, ale i osób z tak zwanej „elity”. Kokainowym winem radośnie upijał się Thomas Edison, Jules Verne, Ulysses S. Grant, a nawet królowa Wiktoria. Kokaina stała się też ulubionym narkotykiem samego papieża Leona XIII, który nie tylko zgodził się na wykorzystanie swojego wizerunku w materiałach promujących spidujące wino, ale i nagrodził jego producentów złotym medalem Watykanu!



Kokaina potrafi momentalnie postawić człowieka na nogi, niezależnie od tego w jakim stanie by był w momencie jej przyjmowania. I tak też osoba pijana, po przyjęciu dwóch niewielkich kopczyków ułożonych na czubku klucza, czy karty kredytowej, nagle poczuje się nie tylko zadziwiająco trzeźwa, ale i gotowa do wlania w siebie cysterny wody ognistej.

I tak właśnie było z biesiadnikami imprez, na których królowało „Vin Mariani”. Kokainowe pijatyki potrafiły trwać i po kilkanaście godzin, a ich uczestnicy wcale nie zasypiali pod stołami.



Popyt na kokainę był olbrzymi, a legalność tego narkotyku szybko prowokowała kolejnych producentów napojów wyskokowych do kopiowania pomysłu Angelo Marianiego. Rynek zalały mniej lub bardziej udane podróbki narkotycznego wina.





Jednym z przedsiębiorców, który połasił się na zbicie fortuny ze sprzedaży kokainy w butelkach był pewien aptekarz z Georgii – John Pemberton. Nie można jednak powiedzieć, że napój ochrzczony nazwą „Pemberton's French Wine Coca” był kolejną, marną próbą „Vin Mariani”. Aptekarz włożył nieco wysiłku, aby opracować własną recepturę trunku. Oprócz kokainowo-alkoholowej podstawy, w napitku Pembertona znalazła się też damiana oraz ekstrakt z owoców pewnej tropikalnej, bogatej w kofeinę, rośliny zwanej kolą.



Pemberton był weteranem Wojny Secesyjnej, podczas której został dość mocno ranny. Aby uśmierzyć ból zaczął przyjmować morfinę. Podobnie, jak wielu innych żołnierzy – dość szybko się od niej uzależnił. Tworząc recepturę swojego trunku wierzył, że zawarta w nim kokaina jest uniwersalnym lekiem na wszystko – w tym i na narkotykowy głód. Żeby dodatkowo zaintrygować potencjalnych nabywców swego wina, zaczął je reklamować jako „najznakomitszy stymulator organów seksualnych”.
W napoju aptekarza rozsmakowali się ludzie z wyższych sfer, którym przypadł do gustu oryginalny smak kokainowych drinków.



W 1885 roku, kiedy władze Atlanty wprowadziły na terenie całego stanu alkoholowa prohibicję, Pemberton nie ugiął się i nawet nie pomyślał o wstrzymaniu produkcji swojego towaru. Dziennie sprzedawał przeszło 700 butelek wina, więc warto było podjąć ryzyko, nawet jeśli kosztem miałaby być wysoka kara. Jednocześnie jednak przedsiębiorczy aptekarz postanowił opracować recepturę nowego, pozbawionego alkoholu, trunku. I tak też narodził się protoplasta bodajże najbardziej dziś znanej marki napojów na świecie – Coca Coli.
Jeszcze zanim w 1914 roku amerykańskie władze wprowadziły oficjalny zakaz sprzedaży produktów zawierających kokainę, następcy Pembertona, przezornie zadbali o usunięcie narkotycznego alkaloidu z receptury.



Na koniec wróćmy do samej koki. Kiedy spojrzy się na historię i to w jaki sposób ta wspaniała roślina została nam – mieszkańcom Europy, przedstawiona, trudno się dziwić, że w niewinny listek o potężnych, dobroczynnych właściwościach, jest w większości miejsc na świecie traktowany na równi z najcięższymi dragami. W większości cywilizowanych umysłów na sam dźwięk wyrazu „koka” wyświetla się obraz rozdygotanego chudzielca wciągającego do swego przeżartego narkotykiem nosa górę białego proszku. I weź teraz komuś wytłumacz, że regularni użytkownicy koki zbudowali jedno z największych imperiów w dziejach ludzkości...



Przy okazji tematu - Zobaczcie jak jeszcze parę dekad temu reklamowano produkty do zażywania kokainy!
5

Oglądany: 77711x | Komentarzy: 55 | Okejek: 330 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało