Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Autentyki LII - Minetki, Bulwary na Rondzie i własna Baba Jaga

33 155  
5   27  

Witam Przeszacowne Bojownictwo [i Niezrzeszonych też, bo później tak się fajnie cieszą :P] w niedzielnym autentykopaku. Tak, tak, kolejny tydzień zleciał, a redaktor Bobesh jest coraz bliższy wygrania zakładu... Cóż to za zakład...? A, nie! Najpierw lektura obowiązkowa, a wyjaśnienie na końcu ;)

Zaczynamy dziś od przygód Bojowników z przedstawicielami władzy wykonawczej...
Najpierw sexmisiek:

Jak to zwykle bywa, kiedy się łamie ustawę o wychowaniu w trzeźwości, usłyszeliśmy: "Dzień dobry! Spożywamy, nie spożywamy?" Na szczęście my byliśmy już "czyści", a spożywał tylko kolega B.
Na początku stawka wynosiła 150 zł, jednak po narzekaniach kolegi policjant zmiękł:
- No dobra... jakiś mandat muszę wystawić: 50 zł za plucie!
- No ale panie władzo...
- No dobra... usiłowanie...
I tak kolega B. dostał mandat za "usiłowanie plucia".

Dalej lelo:

Wracam kiedyś z Gdańska (w tym dniu trzy razy płaciłem - mój stary zrywał boki), złapali mnie mondeo z fotoradarem. Wytargowałem na stówkę w łapę... ale pytam:
- Panowie, ale za mną to już nie będziecie jechać?
Odpowiedź:
- A co my na zboczeńców wyglądamy?
(Ale zawsze lepiej zapytać...)

I teodork:

Pili w miejscu publicznym i jednego z nich nakrył na tym patrol policji.

Padł wyrok: 50 zł mandatu. Po rozmowie typu "ja, biedny student", "to przecież kupa kasy" policjanci się zlitowali:
Policjant: Zaklnij.
Złapany: Ale nie powinno się kląć!
Policjant: Zaklnij!
Złapany (nieśmiało): Ku**a?
Policjant: 20 zł za przeklinanie.
Oczywiście mandat za picie nie został wypisany.

Lato sprzyja piciu na świeżym powietrzu, ale przede wszystkim uprawianiu narodowego sportu Polaków - grillowania. Gregfire to nawet w pracy trenuje! Przy okazji tępiąc okolicznych "zaradnych":

Od paru lat grillowanie stało się sposobem na spędzanie leniwych dni, które trafiają się i w straży. Zazwyczaj wygląda to tak, że służbę wcześniej następuje zrzuta, ktoś tam zakupuje materiały i się robi. Zrzucamy się proporcjonalnie do planowanego pochłonięcia. Jest jeden osobnik, który notorycznie stosował metodę na "krzywy ryj".
Z pierwszym razem, nie ma sprawy, za drugim czemu nie, ale wkrótce stało się to dość męczące i zaczęliśmy kombinować, jak zniechęcić go do gratisowych obiadków. Krótkie "spier**laj" z przyczyn humanitarnych odpadało, wzrok dziecka z Mozambiku, którym śledził nasze ucztowanie, łamał nam serca. I tak to się kręciło. Do czasu.
Podczas kolejnej zrzuty jeden z kumpli, odpowiedzialny za zaopatrzenie, mówi: słuchajcie, ja go załatwię na miękko, namęczę się, ale załatwię.
Nadeszła niedziela, w stosownym czasie nastąpiły przygotowania do grillowania.
Zaopatrzeniowiec mówi do nas:
- Dziś jemy drób, dokładniej kaczkę i jej ją tylko D., reszta żre zwykłą karkówkę. A od tej torby to wara - wskazał na reklamówkę.
Na pierwszy żar poszło ptaszysko, nawet fajnie się zarumieniło. oczywiście D. nie zawiódł i tym razem.
- No, ale zaje**cie wygląda, co to?
- Drób - pada odpowiedź.
- Jasne, mogę kawałek?
- A proszę, jedz do bólu.
Kaczka, jak to kaczka - na grillu sporo się wytopi i dużo jej nie ma. Dość szybko zostały jakieś smętne resztki.
- Ekstra - sapnął D.
Kolega spokojnie nałożył karkówkę na ruszt, sięgnął po reklamówkę i wyciągnął z niej mewę, taką z tych wielkich.
- To co? Skubać drugą?
D. popatrzył najpierw na ptaka, następnie na resztki kaczki i... czy zdążył do kibla, nie jestem pewien, ale sprint miał nieziemski.

Inny dobry sposób na pracowych "pożyczalskich" jako bonusik dorzuca aha:

Polecam kawę mieloną z korkiem (takim od wina) - mielisz korek, dodajesz do kawy i czekasz. Oczywiście kawę zostaw tam, gdzie ginie!

Wspomnień czar... Czyli podróż w czasie z Bojownikami.
O urokach służby ku chwale Ojczyzny - fotograf_sz:

Było to ćwieć wieku temu, służyłem w woju. Specjalność - przewodnik psów. Wystawiam na noc na posterunek psa, o którym wiem, że nie zaatakuje kolegów. Służbę oficera dyżurnego ma plutonowy. Ten plutonowy ma 18 lat służby, a jak wiadomo, plutonowym wówczas było się 2 tygodnie lub do zrobienia matury. Rano, wzywa mnie do gabinetu sierżant, dowódca kompanii z takim tekstem:
- Co mam robić, oficer dał raport o areszt dla psa, bo spał na posterunku.
Obiecałem, że psa przeszkolę i na tym się skończyło.
Następnym razem, jak ten miał służbę, na posterunek wystawiam ostrego psa. Rano rozmowa z sierżantem:
- Co mam robić, jest raport o areszt dla psa za zniszczenie mienia wojskowego... Ale żebyś widział, jaką dziurę mu wygryzł na dupie...

Motoryzacyjnie kuba11x:

Druga połowa lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Mieszkałem wtedy w niedużym miasteczku w centrum Polski.
Kolega (maniak pojazdów mechanicznych zwany dalej ’Wito’) jeździł pieszczonym przez siebie fiatem 125p. Któregoś razu tak nieszczęśliwie cofnął, że stłukł reflektor w pojeździe marki Trabant sąsiada. Sąsiad nie był bardzo zły, ale w żadnym wypadku nie chciał zgodzić się na rekompensatę w gotówce - zażądał oddania nowego reflektora, świadom tego, że wtedy ciężko było zdobyć cokolwiek, nie wyłączając części samochodowych.
Spotkałem Wita tydzień później w niezbyt dobrym nastroju:
W: - To ja ku... zapier....łem pól Polski, prawie pod jeb..ą niemiecką granicę, żeby mu ku... znaleźć ten pier..... reflektor!!!
Ja: - Co się stało?????
W: - Ano przywiozłem mu ku... przedwczoraj - specjalnie brałem urlop, a wczoraj jak była ta ku... burza, to zerwało z bloku klapę od włazu na dach i jak zapier...ła w tego trabancika, to on ma teraz 40 cm ku... wysokości...

Tessa... hmm... studencko...?

Rzecz miała miejsce w styczniu 1984, w naszym akademiku.
Koleżanka z pokoju niedługo miała kończyć wiosen 21 i postanowiliśmy jakową porządną imprezkę z tej okazji zorganizować - wszak wiek piękny, a karnawał był w pełni. Zebraliśmy się w jakieś 10 osób, żeby poczynić przedimprezowe ustalenia: jaką gotówką dysponujemy, kto co załatwi, kto co w ogonku wystoi (takie to były czasy).
Kiedy wszystko już było umówione, towarzystwo podzieliło się na podgrupy i tak tam sobie przy piwku szemraliśmy o byle czym...
W pewnym momencie przyszła solenizantka wyszła z pokoju i jak tylko drzwi się za nią zamknęły, Joanna zakrzyknęła:
- Wiem, wiem!!! Mam świetny pomysł na prezent dla Jolki! Zrobię jej MINETKI!
W tym momencie damska część zgromadzonych już wyła, a męska miała miny... no coś pomiędzy :wow i :ke
Trudno się dziwić - nagle okazało się, że dwie całkiem fajne laski są poza zasięgiem i na dodatek ta publiczna deklaracja...
A Joasia patrzy na nas i rzecze:
- No czego rżycie? Przecież ona się ciągle skarży, że jej palce grabieją i nie może notatek robić... Za te 4 dni to ja jej ze dwie pary wydziergam...
I w tym momencie nawet panowie zrobili totalnego :rotfl

PS. Dla nieznających się na garderobie - rękawiczki bez końcówek palców nazywają się MITENKI.

Studencko-asystencko również w_irek:

W wakacje pomiędzy "którymiśtam rokami" musiałem odbyć praktyki na jednej z lecznic weterynaryjnych, jako asystent lekarza. No więc zacząłem odbywać. Już na samym początku pojechaliśmy z panem "doktórem" do chorej krowy, do jakiegoś chłopa, który przywitał nas takim (mniej więcej) tekstem:
- Panowie to pie****ne bydle musiało się czegoś nawpi****ać, i teraz ku**a nie chce żreć i tylko je***e ryczy.
Tak więc wywiad medyczny mieliśmy już z głowy i mogliśmy przejść do badania. Lekarz dał chłopu termometr i powiedział:
- Wsadź jej to pan pod ogon.
Chłopina wziął "urządzenie" i wsadził ............................ tak jakby wsadzał go pod pachę (po prostu przycisnął go ogonem zwierzaka i trzymał). Wybuchnąłem śmiechem i powiedziałem:
- Panie, w dupę jej pan to wsadź.
Chłopina spojrzał na mnie, wykonał moje polecenie i mruknął:
- To nie można ku**a powiedzieć po ludzku.

A Gregfire uwodzicielsko i toaletowo:

Rzecz działa się pod koniec lat 80-tych. Zlądowałem u znajomej w mieszkaniu z planami pozostania tam do rana. Oczywiście kąpiel. Znajoma jako osoba bywała w świecie posiadała szeroki asortyment wszelkiego rodzaju kosmetyków, których próżno byłoby szukać na ówczesnym polskim rynku. Z rozkoszą więc korzystałem z zachodnich dobrodziejstw. Głowę umyłem cudownym szamponem, który jednak wykazywał się niskim spienieniem, ale co tam, jaki zapach! Odświeżony, banan na twarzy, zaczynam umizgi. W pewnym momencie znajoma tuląc mnie do piersi, ryknęła śmiechem. Lekka konsternacja.
- Też bym się pośmiał - burknąłem, nie wiedząc, o co chodzi.
- Wiesz, dobrze, że wyglądasz jak facet - odpowiedziała krztusząc się ze śmiechu.
- Dlaczego?
- Bo pachniesz jak cipka - łzy leciały jej ciurkiem.
Okazało się, że umyłem głowę w płynie do higieny intymnej.

Dobra wiadomość dla panów. Możecie liczyć na poczucie humoru pań! Przynajmniej tych, które są Bojowniczkami JM, jak haha:

Wynajmuję mieszkanko od kumpla. Jak już się wprowadziłam, okazało się, że na balkonie pokutują jakieś ogromne, zakurzone walizki. Zawezwałam więc ich właściciela, kumpla właśnie, żeby je sobie zabrał. Walizki ogromne, pomagałam mu więc przytrzymując drzwi. Ja trzymam drzwi stojąc na korytarzu, kumpel targa walizy, a w tym momencie z piętra schodzi mój nowy sąsiad. I moja osobowość rasowej blondynki kazała mi gromko i dramatycznie do kumpla zakrzyknąć:
- WYNOŚ SIĘ I ŻEBYŚ MI SIĘ TU WIĘCEJ NIE POKAZYWAŁ!
Kumpel uciekł, a sąsiad do dziś kłania mi się z szacunkiem.

Poczucie humoru poczuciem humoru, ale pewne okoliczności są zwyczajnie NIE DO WYTŁUMACZENIA! Prawda, Crackoos?

Z serii "niewytłumaczalnych" sytuacji to raz z kumplem, z którym mieszkam, postanowiliśmy wyczyścić kompa. Jego kobita wyjechała na weekend do rodziców, a my browary w ręku i czyścimy kompa. Jak przedmuchać kompa z kurzu? Wiadomo! Odkurzacz, rurę podpiąć z drugiej strony i, żeby był strumień powietrza lepszy, na koniec założyć prezerwatywę! Pomysł zacny, ale prezerwatywa przekłuta szpilką niestety pęka. Z lekka wqr...ni trzasnęliśmy jeszcze po parę browców, a gumka poszła do kosza stojącego obok biurka. Po zacnym pijackim weekendzie przyjechała kobita w/w kumpla i zabrała się do sprzątania...
Wiecie, jak trudno wytłumaczyć kobiecie, że to opakowanie po prezerwatywie i pęknięta gumka nic nie znaczą i że zostały użyte do czyszczenia kompa?!

Morał z tego taki, że troski o zatarcie śladów nigdy nie za wiele :C
Kącika monsterowych porad ciąg dalszy. O zgubnych skutkach nadmiernego spożycia - arek:

Imprezka była nieziemska. Poznaliśmy kolesi z Lublina, którzy pili przemysłowy spirytus od Ruskich. Do dziś nie wiem, jak oni mogli to przełknąć. Rano jeden z nich zawsze nas prosił, aby zaprowadzić go do łazienki, bo nic nie widzi. Przy współnym ognisku opowiadali także taką historię, że kiedyś jeden znajomy totalnie nawalony zaczął dobierać się do laski siedzącej obok. Wszyscy mu mówią:
- Ty stary zostaw ją.
A on przetrzeźwiał na chwilę i mówi:
- A co? Brzydka jest?
- Nie, to twoja siostra.

A niektórzy mają tak i bez wspomagania... realgnostic widział to na żywo:

Pewnego pięknego dzionka z kumplami wybraliśmy się do kolesia, nawiasem mówiąc archetypicznego informatyka (chudy, w pinglach, przyklejony do kompa przez 90% czasu). Przychodzimy, on z walkmanem kosi trawę wokół domu. Podeszliśmy, gadu-gadu, nagle jeden z kumpli mówi "pokaż, czego słuchasz". Otworzył walkmana i tu zdębieliśmy. Był PUSTY. Kosiarz umysłów zrobił głupią minę, powiedział "przecież grało", porozglądał się po trawie, że niby kaseta wypadła itp. Zrobiło się lekko dziwnie...

Misiek666 też ma interesujących znajomych. I - ku naszemu zaskoczeniu - znowu nadaje spoza swojego magicznego biura:

Kiedyś ze znajomą pomykałem sobie w Zakopanem ulicą "Bulwary Słowackiego". Koleżanka tak się przygląda tabliczce, przygląda i w końcu wypala:
- Bulwary? Słowacki miał na imię Bulwary?
...Ona to mówiła poważnie...
Oczywiście co mogłem jej odpowiedzieć, biedny miś...
- Tak, Karolina... a Waszyngton... Rondo.

Za to Asmoeth miał ciekawych sąsiadów...

Po tej samej stronie naszej posesji, tyle że bliżej drogi głównej, leżał dom pewnej starszej pani. Pani ta, mając niezbyt przyjazny dla otoczenia charakter, doprowadzała swoje postępowanie do absurdu. W zamierzchłych czasach, jak opowiadano mi, domagała się od nas zamurowania okna wychodzącego na jej podwórko, bo rzekomo ją podglądaliśmy (tak jakbyśmy innych sąsiadów nie mieli...) Dom swój postawiła na miedzy i kategorycznie odmówiła wyrażenia zgody na postawienie przez nas płotu na granicy naszych posesji (tak się powszechnie robi), z niewiadomych powodów. Gdyby jej wystarczyła własna chatka i ogródek... Ale nie, nasza własna Baba Jaga seryjnie groziła mi "milicją" (a działo się to już w okresie "dzikiego kapitalizmu"). Za co? - zapytacie. Otóż zgrzeszyłem tym, iż ośmieliłem się grać na WŁASNYM podwórku w piłkę... Jak tylko piłka lądowała przypadkiem po jej stronie płotu, mogłem już wykonać taniec żałobny nad zaginionym sprzętem sportowym (do dziś nie wiem, co ona z tym robiła). Nie wolno mi było również zbierać orzechów, które spadły z jej drzewa na nasz teren. Oczywiście to nie koniec terroru - któregoś pięknego dnia zadzwoniła do nas ze skargą, że nasz pies pozwala sobie na szczekanie. "Jak tak można hałasować, ludzi budzić [było popołudnie]! Ten pies biega na państwowym [poboczu] i nie wolno mu szczekać! Nie wolno! Następnym razem milicję wzywam!". W końcu wymyśliła plan totalnej zagłady... Zawiązawszy przymierze z sąsiadką naszą z drugiej strony, przypuściła wraz ze swoją towarzyszką frontalny atak. Rodzice moi, wróciwszy pewnego dnia z pracy, znaleźli oficjalne pismo z Urzędu Gminy i przestraszoną babcię. Jak się okazało, ktoś życzliwy doniósł na nas, że wypompowujemy nieczystości ze zbiornika w trawę i że to spływa do kogoś innego (oczywiście nikt sobie nie zadał trudu i nie pomyślał, jak woda może płynąć w górę). Była to prawda, ale w tamtych czasach każdy tak robił. Rzeczone sąsiadki również, a jedna z nich w tym samym dniu, w którym odwiedzili nas panowie. Wiwat hipokryzja!

Po tym zdarzeniu całą wieś opanowała paranoja. Mnożąc się w postępie geometrycznym, zarazki paranoi zainfekowały nawet tak szacownych i miłych obywateli, jak pan F. Pana F przyłapano pewnego wieczora, gdy stał przy naszym płocie i, czujny a gotowy do ucieczki, obserwował wydarzenia na naszym podwórku. Żadnych wydarzeń być nie mogło, bo wszyscy wyjechali wtedy gdzieś i dom stał pusty. Ale pana F. to nie zraziło. Pan F. był przygotowany na każdą ewentualność, toteż gdy koleżanka mojej babci, idąca akurat tamtędy, zapytała pana F., co robi, on odpowiedział, co następuje:
- Patrze, bo oni będom wypompowywać.
- Alez Mieciu - rzekła przyjaciółka rodziny - oni pojechali gdzieś, sama widziałam!.
- E tam - nie dawał za wygraną pan F. - oni są, ino się pochowali. Zaraz będom pompować!

Trurl udziela dziś porady rodzicom, którzy wydają się zapominać, że ich latorośle noszą w sobie geny Bojowników JM. Krótko: uważajcie, co mówicie przy dzieciach!

Nieubłaganie zbliża się rok szkolny. Jako rodzic posiadający pociechy w wieku szkolnym dzielę się wspomnieniami. Kilka lat temu mój starszy syn Kuba miał zostać uczniem. Wiadomo, trzeba zgromadzić dla pierwszaka wyprawkę: zeszyciki, ołóweczki, kredeczki, gumeczki i inne pierdółeczki. W to gromadzenie zaangażowana była cała rodzina: babcie, dziadkowie i oczywiście my - rodzice. Mnie osobiście cholera brała, bo wyjście na zakupy równało się z przewalaniem w sklepie stosów szkolnych rupieci, a wymagania mojego Kubusia były nie byle jakie. Pewnego dnia Kuba zarządził wyprawę po piórnik (nie wiedział biedaczek, to miała być niespodzianka, że piórnik został już kupiony przez babcię). Ja jako częściowo wtajemniczony (tzn. wiedziałem, że piórnik jest, ale naprawdę nie wiedziałem jaki), zabrałem dla zachowania pozorów brzdąca do sklepu, przewaliłem z nim tonę piórników i już, już miałem gościa ciągnąć do domu, kiedy radosny jego krzyk JEST, ten mój plan zrujnował. Kuba znalazł bowiem TEN WYMARZONY, WSPANIAŁY, JEDYNY W SWYM RODZAJU PIÓRNIK, który na dodatek, posiadał małe (jakieś 5 cm), plastikowe nożyczki - nożyczki nadające się tylko do wycinania ząbków w znaczkach pocztowych. Robiłem wszystko, by zniechęcić Kubę do zakupu, początkowo grzecznie i spokojnie, ale w miarę rosnącego dziecięcego oporu, zacząłem tracić cierpliwość. A gdy pokazał mi te nieszczęsne nożyczki, nie wytrzymałem i w desperacji rzuciłem: TAKIE NOŻYCZKI TO SOBIE MOŻNA W DUPĘ WSADZIĆ. O dziwo, Kuba gładko przełknął mój argument, widocznie sam doszedł do wniosku, że ojciec ma na dzisiaj dość zakupów i czas wracać.
Po kilku dniach, przyjechali do nas moi rodzice, wypakowali podarki, a babcia przystąpiła do prezentacji przywiezionego piórnika.
- Patrz Kubusiu, ile przegródek, ile flamastrów, ile kredek! O, a tutaj są nawet nożyczki. W tym momencie Kuba popatrzył na mnie i wyjaśnił babci, co trzeba:
- Babciu, TAKIE NOŻYCZKI TO SOBIE MOŻNA W DUPĘ WSADZIĆ.
Na chwilę w domu zapadła martwa cisza, moja mama zrobiła zespół karpia, ojciec z radości niewysłowionej prawie spadł z fotela, żona jakoś doczołgała się do kuchni, a ze wszystkiego musiałem się tłumaczyć ja, bo mój pierworodny nie omieszkał jeszcze dopowiedzieć:
- Babciu, przecież tata tak powiedział.

Dzisiejszy wielopak zdominował Gregfire, ale sami powiedzcie, czy nie zasłużenie! Toż to nie strażnica jest, a skarbnica... ;D

Mamy w pracy kolegę, który nosi szkiełka prawie jak Stępień. Z tej racji zwany jest Snajperem. Zajmuje on stanowisko niezwiązane bezpośrednio z wyjazdami.
Któregoś razu stoimy sobie w parę osób i gaworzymy o marynistyce.
Snajper nieco z boczku, w pewnym momencie spostrzegłem, że zaczyna za czymś wodzić głową (użycie słowa wzrok byłoby nie na miejscu). W chwilę potem błyskawiczny wyrzut ręki i zaciśnięta pięść.
- Ma się k**wa refleks, nie?! Mucha je**na! - banan od ucha do ucha. - Ja pie***le! - prawie w tym samym momencie rozpoczął taniec św. Wita.
Nie powiem, z lekkim niepokojem podeszliśmy bliżej. Na puchnącej dłoni dyndała sobie na żądełku zgnieciona osa. Taka normalna, żółto-czarna.

Ha! Następnym razem zastanowicie się dobrze, zanim skrzywdzicie zwierzątko, co? :>
O mniej bolesnym zbiegu okoliczności opowiada Bojownik o wdzięcznym nicku - Trupojad:

Właśnie wróciłem z kilkudniowej kanikuły, które spędzałem z żoną i zaprzyjaźnionym konkubinatem w pokojach wynajętych w ośrodku wczasowym. Na korytarzu owego ośrodka był zainstalowany wspaniały urmet (aparat telefoniczny tpsy na kartę). No i pewnego dnia stoję sobie nieopodal owego urmeta, przez który konwersuje leciwa niewiasta (lat około 70-80). I chcąc nie chcąc słyszę:
- ...to jak przyjdzie, to jej powiedz, że ja będę na cmentarzu o ósmej...
To wyrwane z kontekstu zdanie, zabrzmiało tak, że wyplułem papierosa i zacząłem opętańczo rżeć, wywołując podejrzliwe spojrzenie owej kobitki. Ale zanim zdążyłem zmoczyć badeje, otworzyły się drzwi pokoju kolesia i usłyszałem gromki krzyk:
- TRUPOJAD, KOLACJA O ÓSMEJ!!!
Przekroczyłem nadświetlną zmykając do swojego pokoju...

Dzisiejsze wydanie zakończymy remontowo.
O ujawniającym się w sytuacjach ekstremalnych braku wzajemnego zrozumienia między płciami - Gregfire:

Trwał remont strażnicy. Siedziałem z kolegą w punkcie alarmowym, ostatnim bastionie spokoju. Niestety i tutaj zaczęły docierać pierwsze objawy zarazy w postaci dwóch hydraulików i babeczki kierującej pracami.
- Dzień dobry, będziemy wymieniać instalację wod.-kan. i przy okazji umywalkę. Czy mają panowie jakieś życzenia co do jej lokalizacji? - kierowniczka sprawiała  wrażenie rozgarniętej osóbki.
- Niech zostanie gdzie jest, tylko prosiłbym tak z 10 cm niżej. Na palcach muszę stawać - kolega określił swe wymogi.
Hydraulicy i ja gwałtownie zaczęliśmy kaszleć.
Kobieta popatrzyła jakoś dziwnie na kolegę, podeszła do umywalki, przymierzyła ręce do kranu.
- Niżej? Panie, jestem niższa, a nie mam problemu.

A o braku poszanowania językowych niuansów przez pewne osoby - jimmy2:

Pewnego dnie u mnie w pracy był siakiś kłopot z "terminalem kanalizacji miejskiej" - dla niewtajemniczonych: z kibelkiem. Z rury od niego odchodzącej następował wyciek do piwnicy. Nasza PaniKierownikAdministracyjny uraczyła nas na tę okoliczność karteczką o następującej treści: "Nie korzystać z toalety. Leje się w piwnicy!" ROTFL był niemal powszechny.

No i pora na obiecane wyjaśnienie. Otóż wyznam z niejaką niechęcią, że red. Bobesh bliski jest pokonania mnie w zakładzie o to, czy można przeżyć dwa tygodnie żywiąc się wyłącznie owocami miłości. Jako że stawką w zakładzie był roczny kontrakt na składanie niedzielnych autentyków, to żegnam się, a za tydzień powróci Bobesh - niby taki sam, a jednak odmieniony... dietą-CUD! ;)


Oglądany: 33155x | Komentarzy: 27 | Okejek: 5 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało