Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Kontakt z klientem - jak to jest w kreatywnym zawodzie?

100 977  
542   177  
Adam pisze: Znacie zmorę wszystkich kreatywnych zawodów?

Weź, chodź, zrób

Sytuacja hipotetyczna. Gość, który właśnie otwiera hotel, dostał kontakt do mnie. Ma już parking na 150 samochodów, całą recepcję w marmurach i ogromny basen. Dzwoni do mnie i prosi o spotkanie, bo ma prośbę. Spotykamy się przed jego nowym biznesem, gdzie streszcza mi sytuację. Ogólnie chodzi o to, że przydałyby mu się profesjonalne zdjęcia wnętrz. Wiadomo, coś trzeba umieścić na stronie, coś podesłać biurom podróży, generalnie im więcej materiałów marketingowych, tym lepiej. Nie ma problemu, wieczorem zrobię wycenę i podeślę mailem. Tutaj twarz gościa przybiera wyraźnie zafrasowany wyraz. „Ale jak to wycenę?” pyta. „Ja ci dobrą flaszkę postawię. Przecież to dla ciebie kilka minut roboty”. W tym momencie niedoszły klient ogląda już tylko moje plecy znikające we wnętrzu samochodu. Nie mam siły tłumaczyć tego po raz kolejny.

Największy problem branż kreatywnych w dzisiejszych czasach polega na tym, że wszyscy sprzedajemy coś pośredniego między towarem a usługą. Niby wykonujemy konkretną pracę, na konkretne zlecenie, ale efektów naszych starań w większości nie da się wziąć do ręki. Fotografowie sprzedają swoim klientom towar w postaci kilkunastu megabajtów zer i jedynek, które w sumie można wysłać mailem. Graficy i rysownicy podobnie. O copywriterach lepiej nie wspominać, ci dopiero mają przechlapane, bo handlują słowami. Stańcie teraz przed pierwszym lepszym wąsatym mistrzem kreatywnego biznesu i wytłumaczcie mu, dlaczego prowadzenie sklepu wędkarskiego kosztuje tyle złotówek. On przecież wie, że meble do sklepu musiał sobie kupić, kasę fiskalną też, za wynajem lokalu musi zapłacić. Ale żeby płacić za zdjęcia wędek i spławików, skoro chce się je sprzedawać też na Allegro?! Tego się w żaden sposób nie da wytłumaczyć. Przecież to wystarczy wziąć, stanąć, nacisnąć i jest. Poza tym w internetach zdjęcia są za darmo, ściągnie sobie i będzie git.

A taniej się nie da?

Wiecie ile razy tłumaczyłem klientowi, dlaczego za zdjęcia z wesela córki musi zapłacić swoją miesięczną wypłatę? Gdybym za każdą taką rozmowę dostał dychę, to do końca życia nie musiałbym już wyjmować aparatu z torby. Typowe wątpliwości brzmią mniej więcej tak:

„Ej, tu coś jest nie tak. Bo ja muszę na tyle pieniędzy przez cały miesiąc po 8 godzin dziennie pracować, a ty chcesz tyle za jeden dzień pracy. W zasadzie to nawet nie pracy, tylko biegania z aparatem i strzelania fotek. No chyba z konia spadłeś, ja tyle nie dam i głupi jesteś, jeśli myślisz, że ktokolwiek da. Na internetach widziałem takiego Mietka z Pcimia, to on robi to samo za 3 stówki i jeszcze przy okazji film kręci”.

Na początku byłem głupi i tłumaczyłem. Potem mi się znudziło i zacząłem mówić, że oczywiście ma rację, ja tylko żartowałem i polecam w takim razie Mietka z Pcimia, bo to świetny fachura jest. Zazwyczaj taki klient dzwonił kilka tygodni po terminie uroczystości i pytał ile biorę za retusz i obróbkę, bo Mietek owszem, zdjęcia zrobił, ale jakieś takie nieostre i w ogóle nieteges. W odpowiedzi słyszał, że stówkę. Od sztuki.

Wiecie, wszystko da się taniej. Zawsze znajdziecie kogoś, kto zrobi „to samo” za 1/2 czy 1/4 ceny. Pytanie, czy jest to różnica warta ryzyka. Kiedy zaczniecie tłumaczyć takiemu klientowi, że oprócz jednego dnia, w którym będzie oglądał was przy pracy płaci też za paliwo do waszego samochodu, sprzęt i oprogramowanie, na którym pracujecie, sporo roboczych godzin poświęconych na obróbkę materiału i przede wszystkich za x lat waszego doświadczenia popartego takim a takim portfolio, to w większości przypadków zmięknie mu rura i podpisze umowę. Cały dowcip w tym, że z czasem zaczynacie szanować siebie na tyle, żeby nabrać dystansu do ludzi, którzy was nie szanują i machnąć po prostu ręką.

Po starej znajomości

Dzwoni telefon. Odbieram i słyszę znajomego, którego ostatni raz spotkałem zupełnym przypadkiem ze dwa lata temu. „Siema, mordo! Hajtam się! Zapraszam cię na ślub tu i tu, tego i tego, przyjdź koniecznie!”. WTF? Nie wiem, może gość ma do mnie jakiś sentyment i mimo że ledwo pamiętam jak wygląda, to chciałby mnie mieć na swoim ślubie. Oczywiście bardzo mi miło z powodu tego, jakże uroczystego, telefonicznego zaproszenia na ślub, oczywiście w miarę możliwości postaram się być, zaraz zajrzę do terminarza i dam znać. „No stary, super! Ale ten, oczywiście weźmiesz aparat, nie?”. JEBS! Czerwona słuchawka nienawiści została aktywowana.

Gdyby za zdobywanie szczytów chamstwa dawali medale, to ten typ byłby mistrzem olimpijskim. Takimi jesteśmy dobrymi ziomeczkami, że nie widziałem cię bucu od paru lat, a ty wyjeżdżasz z takimi sugestiami. Nie zrozumcie mnie źle, to nie kwestia zadzierania nosa, tylko zwykłej przyzwoitości. Kiedyś zupełnie serio zaproponowałem parze przyjaciół, że zrobię im zdjęcia na ślubie. Kazali mi się gonić i powiedzieli, że jeżeli myślę, że będę pracował na ich weselu, zamiast się z nimi bawić, to chyba zamieniłem się na łby z tym, co mam w spodniach. Między innymi tak można odróżnić przyjaciół od ziomeczków.

To w zasadzie tylko szczyt góry lodowej, jaką są klienci. Podstawowy problem zawsze jednak jest podobny. Kreatywni, czyniąc ze swojej pasji swój zawód, wchodzą na bardzo cienki grunt. Wielu ludziom wydaje się, że to co robimy jest dla nas czystą rozrywką i sam fakt wykonywania zadań sprawia nam frajdę. Jasne, sprawia. Sęk w tym, że frajdą nie napalimy w piecu, a flaszka, która jest podstawowym środkiem płatniczym wielu „klientów”, nie opłaci nam niestety czynszu.
28

Oglądany: 100977x | Komentarzy: 177 | Okejek: 542 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało