Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Historie kilku odkrywców Kanady, którzy zaginęli w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach

47 624  
203   17  
Dzisiejsza Kanada wydaje się naprawdę fajnym krajem. Bogato, bezpiecznie, ludzie słyną z grzeczności i kultury, właściwie gdyby nie klimat, czyli śnieg, łosie i zimno, to można by mówić, że mamy do czynienia z rajem na ziemi. Jednak historie odkrywców Kanady są zgoła odmienne.

Obecnie wiemy, że zanim Krzysiek Kolumb odkrył Amerykę, to kilkaset lat wcześniej do mroźnych krain (czyli Nowa Fundlandia, Kanada) dotarli wikingowie, a dokładniej Leif Eriksson z załogą. Sam Leif Eriksson był synem Eryka Rudego, który odkrył Grenlandię (jakieś dobre geny w rodzinie), zaś w nowo odkrytej krainie założył osadę w L'Anse aux Meadows (na polski „zatoka meduz”, przyjemna nazwa na założenie pierwszej osady, nieprawdaż?). Kariera wikingów w Kanadzie jednak długo nie potrwała, prawdopodobnie przez klimat jeszcze gorszy niż w Skandynawii oraz konflikty z ludnością tubylczą.

Odtworzona osada Wikingów

Przenieśmy się jednak w trochę bliższe nam czasy. W 1492 r., jak wszyscy wiemy, niejaki Krzysztof Kolumb odkrywa zupełnie nowe lądy, które my znamy jako Amerykę. Za Kolumbem wyruszają kolejne ekspedycje chcące odkryć i zagarnąć dla siebie nieznane krainy kryjące wielkie bogactwa. Jedną z takich ekspedycji kieruje inny Włoch w służbie innego europejskiego kraju, czyli Giovanni Caboto, znany jako John Cabot, który ku chwale angielskiej korony dociera do wybrzeży Kanady w 1497 r. odkrywając Nową Fundlandię oraz Labrador (takie krainy w Kanadzie). Cabot próbował następnie udać się na północ drogą morską, lecz został zatrzymany przez lody (takie wielkie na morzu, nie takie do jedzenia, takie inne też nie, zboczuszki). Następna wyprawa także przynosi Cabotowi sukces - opływa spory kawał wybrzeża, za co dostaje od króla nagrodę w postaci 10 funciaków (czyli wtedy równowartość ponad 2 lat pracy zwykłego rzemieślnika).

Nowa Fundlandia oraz Labrador

Cabotowi nie pozostaje nic innego jak przygotować następną wyprawę i w maju 1498 r. wypływa pięcioma okrętami z Bristolu. I właściwie to koniec opowieści, ponieważ John Cabot wraz z okrętami przepadł bez wieści i do dziś nie wiadomo co się z nim stało. Większość naukowców i historyków uważa, że John Cabot zginął w 1498 r. podczas sztormu w okolicach Islandii. Jednak wiadomo, że przynajmniej jeden członek załogi Cabota przeżył (albo w ogóle nie wsiadł na okręt), na co wskazują dokumenty z 1501 r. z Londynu. Pojawiła się też teoria, według której Cabot dotarł do Kanady i założył tam osadę. Tak czy siak, losy Cabota są nieznane, nie znaleziono też nigdy jego statku.
A i tak swoją drogą syn Cabota, Sebastiano, też został znanym podróżnikiem i odkrywcą (znowu dobre geny w rodzinie).

John Cabot
Następnym pechowcem był Gaspar Corte-Real, syn żeglarza Joao Corte-Reala, który według legend oraz co poniektórych portugalskich historyków odkrył Amerykę ponad 20 lat wcześniej od Kolumba, aczkolwiek nie zostało to nigdy naukowo potwierdzone. Gaspar wraz ze swoim bratem Miguelem (znowu te dobre geny) w 1500 r. dopływa do Grenlandii, a następnie próbuje ją opłynąć z mizernym skutkiem, gdyż trafia na granice lodu pływającego (czyli bardziej po ludzku, pełno lodu na morzu, nie da się dalej płynąć). Rok później jednak udaje mu się dotrzeć do Labradoru, a następnie Nowej Fundlandii, gdzie udaje mu się pojmać 57 (niektóre źródła mówią o 60 lub 55) tubylców. Tam też decydują się rozdzielić, Miguel ma wrócić do Portugalii, zaś Gaspar decyduje się płynąć dalej na południe. I ponownie to właściwie koniec opowieści, ponieważ Gaspara nigdy więcej nie widziano, podobnie jak jego okrętu.
Prawdopodobnie jego statek zatonął podczas sztormu lub rozbił się na okolicznych skałach. Jednak według żeglarskich legend w następnych latach u wybrzeży Labradoru widziano tajemniczy statek widmo bez załogi, który sam płynął w kierunku północy; niektórzy przypuszczali, że jest to ów zaginiony okręt Gaspara.

Posąd Gaspara

Zaraz, zaraz, zapytacie (dobra, wiem, że nikt nie zapyta, wypchajcie się), a co się stało z Miguelem, jego bratem? Ano Miguel, jak na dobrego brata przystało, zorganizował wyprawę mającą odnaleźć zaginionego. I tutaj ponownie opowieść się urywa, gdyż po rozdzieleniu się statków (wyprawa Miguela liczyła 3 okręty) i on zaginął bez wieści wraz ze swoją łajbą. Istnieje przypuszczenie, że statek Miguela zatonął podczas sztormu obok Nowej Anglii (tam gdzie teraz jest granica kanadyjsko-amerykańska), jednak Miguelowi udało się przetrwać i zamieszkał on wśród tubylców (Indian znaczy się). Zresztą Indianie mogli być w całą sprawę mocno zamieszani, gdyż według żeglarskich opowieści wśród tych 57 pojmanych tubylców był szaman, który rzucił klątwę na białych najeźdźców (ale wiadomo jak to z żeglarskimi legendami i opowieściami bywa).

Tak w ramach ciekawostki dodam jeszcze, że na pomoc swoim braciom chciał płynąć trzeci syn Corte-Reala, czyli Vasco, jednak król Portugalii stwierdził, że starczy tych znikających statków i nie sfinansował ekspedycji ratunkowej.

Wybrzeże Nowej Anglii jakbyście się zastanawiali dlaczego statki tonęły jeden za drugim

Klątwę strasznego losu czekającego na dzielnych odkrywców przełamał gość, który się zwał Jacques Cartier. Nasz dzielny Francuz już w 1523 r. trafił do Kanady jako nawigator, jednak dopiero w 1534 r. pokierował własną ekspedycją, która miała znaleźć drogę morską do Azji (dzisiaj wiemy, że takiej drogi nie było). Cartier dotarł do Kanady, uroczyście wziął odkryty kraj w posiadanie Francji (mimo że w imieniu Anglii zrobił to prawie 30 lat wcześniej Cabot, ale to temat na inną historię) oraz nawiązał przyjazne stosunki z indiańskim wodzem Donnaconą. Jednak Cartier pewnego pecha miał, gdyż przez jego pomyłkę Kanadę nazywamy dziś, no cóż, Kanadą. Otóż słowo „kanata/kanada” w języku Irokezów oraz Huronów (Indian znaczy się) oznacza wieś lub osadę. Indianie posłużyli się tym słowem, by wskazać Cartierowi drogę do najbliższej osady, zaś Jacques uznał, że jest to nazwa całej krainy. Co by jednak nie mówić, Francuz był genialnym żeglarzem i odkrywcą, w ciągu trzech wypraw do Kanady, którym przewodził, nie stracił ani jednego okrętu. Sam Cartier zmarł w 1557 r., prawdopodobnie wskutek epidemii tyfusu.

Cartier i Donnacona czyli przyjaźn pomiędzy rasami

Mniej szczęścia mieli angielscy podróżnicy. W 1536 r. w rejony Nowej Fundlandii i Labradoru zapuścił się kupiec Richard Hore, który trafił na bardzo ciężkie warunki (sztormy, niska temperatura, stracił okręt z większością zapasów). Pogłoski mówiły o tym, że po wyczerpaniu zapasów doszło do kanibalizmu wśród załogi. O pechu też mógł mówić sir Martin Frobisher, który w latach 1576-78 zorganizował trzy wyprawy na północne tereny Kanady. W czasie drugiej wyprawy doprawił się aż do Ziemi Baffina, co okupił stratą statku, jednak Anglik uznał, że wyprawa zakończyła się sukcesem, gdyż pozostałe dwa statki załadował „złotymi kamieniami”. W Anglii okazało się, że to co sir Martin wziął za złoto to tak naprawdę bezwartościowy piryt, a inwestorzy wyprawy nie byli zbyt zachwyceni.

Znaczek z sir Martinem, który mylił złoto z pirytem.

Klątwa wróciła w przypadku Humphreya Gillberta. Gillbert był przede wszystkim żołnierzem, zaczął swoją karierę w Irlandii, gdzie od 1562 do 1570 wsławił się jako bardzo krwawy i bezwzględny gubernator oraz twórca niezwykle brutalnego systemu rządów. O niezwykle wybuchowym i brutalnym charakterze Humphreya przekonał się zresztą pewien irlandzki kupiec. W 1579 r. Gillberta wysłano do Irlandii w celu stłumienia kolejnego buntu, jednak wskutek błędu nawigatorów nasz angielski gubernator do Irlandii popłynął przez Zatokę Biskajską obok Hiszpanii (tak, zdecydowanie nie po drodze). Humphrey był tak wściekły, że zaraz po tym, gdy w końcu trafił do Irlandii i wysiadł z okrętu, zatłukł przypadkowego kupca na śmierć głowicą miecza. W 1583 r. udało mu się dotrzeć do Kanady (Nowej Fundlandii, dokładniej rzecz ujmując), gdzie zajął te krainy w imieniu angielskiej korony.
Na szczęście dla świata Gillbert zatonął w drodze powrotnej podczas sztormu na Atlantyku, gdyż zdecydował się płynąć starszym i bardziej obciążonym okrętem (który nazywał się bardzo uroczo, a mianowicie Statek Jej Królewskiej Mości „Wiewiórka”). Według załogi drugiego okrętu Gillbert poszedł na dno zaczytany w "Utopii" Tomasza Morusa.

Zaczytam Humphrey idzie na dno.

O ostatnim pechowcu pewnie zdarzyło Wam się słyszeć, mowa mianowicie o angielskim odkrywcy i żeglarzu Henrym Hudsonie. W 1607 r. dotarł do terenów na północ od Spitsbergenu, jednak został zatrzymany przez lody. W 1609 r., już pod holenderską banderą, udaje mu się trafić do Nowej Fundlandii, gdzie dociera do ujścia rzeki, którą dzisiaj zwiemy rzeką Hudson (tak, ta, która płynie przez Nowy Jork). Prawdziwą obsesją Hudsona stało się jednak znalezienie drogi do Azji przez północ, więc w tamtą stronę kieruje swoje okręty. Odkrywa Zatokę Hudsona (która przez ponad osiem miesięcy w roku zazwyczaj jest przykryta lodem) i decyduje się tam przezimować, mimo że wybrzeża zatoki są bardzo nieprzyjazne (skalisto i lodowato to mało powiedziane).

Zatoka Hudsona w środku lata

Mania Hudsona powoduje u niego swego rodzaju szaleństwo. Henry decyduje się na dalszy rejs w kierunku północnym, mimo że jego załoga marła z głodu, zimna i chorób. Statki nie były przystosowane na zimowanie w niegościnnych warunkach, a co dopiero na dalszy rejs. Mimo że doniesienia Innuitów (Eskimosów, ale pamiętajcie, że Innuici uważają tę nazwę za obraźliwą) jasno mówiły, że drogi północnej nie ma, to Hudson nakazuje swojej załodze przygotowania do kursu na północny zachód. Jak można się domyślić, załoga się zbuntowała. Hudson, jego syn oraz 7 lub 8 lojalnych (lub zbyt chorych) członków załogi zostało wsadzonych na szalupę oraz pokierowanych w stronę Zatoki Hudsona.

Przywódcami buntu byli bliscy przyjaciele Hudsona (co świadczy w jakie szaleństwo wpadł nasz biedny Henry), zatem zostawili oni Hudsonowi prowiant, proch i strzelbę, ubrania i inne sprzęty potrzebne do przeżycia. Tutaj opowieść się urywa, ponieważ dalsze losy Hudsona nie są znane do dzisiaj.
Prawdopodobnie Hudson dotarł do lądu, jednak żaden jego ślad nie został później znaleziony, mimo że rok później została wysłana ekspedycja ratunkowa mająca znaleźć jego jakiekolwiek ślady.

Hudson na szalupie

Świat ponownie przypomniał sobie o Kanadzie dzięki urodzonemu w 1994 roku Justinowi Bieberowi. Niestety, ten wciąż jeszcze nie zaginął...
6

Oglądany: 47624x | Komentarzy: 17 | Okejek: 203 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało