Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Pożar rafinerii – dzień, w którym na Śląsku otworzyło się piekło

90 460  
835   90  
Kilkumetrowa fala ognia pożerała wszystko na swojej drodze. W tragicznym pożarze rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach zginęło 37 osób. Ponad 100 zostało rannych.

W sobotę 26 czerwca 1971 roku nad miastem przeszła niewielka burza. Trzeci i zarazem ostatni piorun raził kominek oddechowy jednego ze zbiorników czechowickiej rafinerii. Doszło do zapłonu par ropy znajdujących się wewnątrz komina. W ciągu kilku kolejnych sekund płomień dostał się do zbiornika, powodując eksplozję oparów znajdujących się w zbiorniku.

W wyniku eksplozji natychmiast zapadł się dach i nastąpiło rozerwanie płaszcza u szczytu zbiornika, przez co płonąca już ropa wypłynęła na tacę zbiornika (taca jest to obwałowany obszar wokół zbiornika – ilustracja poniżej) W chwili wybuchu pożaru znajdowało się w nim 8850 ton ropy naftowej.

Rafineria w poprzednich latach była dynamicznie rozwijana. Władze PRL chętnie chwaliły się kolejnymi sukcesami, jednak pomimo ostrzeżeń specjalistów nie przykładano zbyt dużej wagi do zabezpieczeń przeciwpożarowych. W dniu katastrofy urządzenia gaśnicze na zbiornikach były niesprawne, dlatego drużyny strażackie były zdane tylko na sprzęt przywieziony na wozach. Pierwsi strażacy pojawili się na miejscu już w kwadrans po wybuchu, z okolicy cały czas ściągano kolejne ekipy.

Zaraz po północy w akcji było już przeszło 40 sekcji straży pożarnej, wspomaganych przez żołnierzy z Bielska-Białej. Plan był prosty: przypuszczono atak na źródło ognia, który w ciągu kilku godzin miał zdusić pożar. Nikt nie spodziewał się tego, co wydarzyło się już godzinę później.

W trakcie akcji gaśniczej na dnie zbiornika zebrało się kilkadziesiąt ton wody. Ropa paląca się u szczytu zbiornika nie stanowiła tutaj wielkiego zagrożenia, jednak płonące paliwo rozlane wewnątrz obwałowania podgrzewało zbiornik od dołu. Około 1:20 woda zebrana w zbiorniku zaczęła wrzeć, w wyniku czego doszło do bardzo gwałtownego wyrzutu spienionej ropy.

W chwili erupcji płonąca piana została wyrzucona w powietrze i opadała w odległości nawet 200 metrów od zbiornika. Wewnątrz nadal gotowała się woda i ogromne ilości spienionej, płonącej ropy rozlały się po najbliższej okolicy, pochłaniając wszystko na swojej drodze. Sprzęt gaśniczy, wozy, urządzenia zakładowe i ludzi. (Na ilustracji na czarno zaznaczono obszary, po których rozlała się płonąca ropa, jasne elementy to wozy strażackie)

Rozpętało się piekło. Fala spienionej, płonącej ropy miała wysokość kilku metrów, a jej temperatura była tak wysoka, że strażacy, którzy zostali nią przykryci nie mieli z nią najmniejszych szans. Śmiertelnym poparzeniom ulegli nawet ci, którzy znajdowali się w odległości kilkunastu metrów od niej. Uciekającym strażakom odcinała drogi ewakuacji.

Wszyscy uciekali z obłędem w oczach, tratowali płoty i ogrodzenia. Ci, którzy nie zginęli od razu, nie mieli siły uciekać. Krążyli nadzy, bez ubrań, popaleni. Wyglądali jak obłąkani. – Komendant Tadeusz Baniak.

Piekielne tsunami o temperaturze sięgającej tysiąca stopni Celsjusza przedostało się przez obwałowania i rozlało się po terenie rafinerii. Doszło do jednego z najgorszych możliwych scenariuszy: kolejny zbiornik stanął w płomieniach i chwilę później eksplodował.

W wyniku tych dwóch erupcji śmierć na miejscu poniosły 33 osoby, kolejne cztery odniosły na tyle poważne rany, że ich życia pomimo dwumiesięcznej walki nie udało się uratować.

Władze PRL chciały początkowo zataić całą sytuację. Fotoreporterzy, którzy wykonali zdjęcia w trakcie pożaru, wspominają:

Filmy się wołały, była gdzieś 3 w nocy, jak zadzwoniłem do znajomego redaktora śląskiej prasy, (…). Rano miał zadzwonić z informacją co zrobić ze zdjęciami. I zadzwonił ze smutną informacją, że temat objęty jest ostrą cenzurą i moje zdjęcia nie pójdą.
– Wojciech Gorgolewski

W Czechowicach zrobiłam mnóstwo wstrząsających zdjęć, które nigdy nie zostały opublikowane: ludzkie zwęglone kikuty, które podmuch ognia rzucił na ogradzającą siatkę, poparzonych strażaków, zniszczony sprzęt. Poszło tylko jedno zdjęcie i jeden tekst. Fotografie, które cała redakcja oglądała ze zgrozą i w milczeniu, zostały przez kierownictwo „Polityki” wstrzymane, żeby „nie robić sensacji i powstrzymać panikę” – Ewa Ulikowska

Sytuacja była katastrofalna, pożaru nie sposób było kontrolować, co w niedzielę o godzinie 14:00 doprowadziło do eksplozji kolejnego zbiornika. To z kolei realnie zagroziło zbiornikom z etyliną. Na szczęście po godzinie w tym obszarze pożar przygasł i kontynuowano akcję gaśniczą.

Na terenie zakładu już w niedzielę zaczęły pracować dwie ekipy planujące okiełznanie sytuacji. Pierwszy plan zakładał wysadzenie zbiorników i wypalenie ropy. Drugi plan opierał się na przeprowadzeniu akcji gaśniczej. Zdecydowano, że w pierwszej kolejności strażacy przeprowadzą akcję gaśniczą, jednak wysadzenie zbiorników wciąż wchodziło w grę.

Część zwłok udało się usunąć dopiero w poniedziałkową noc. Część, ponieważ po wielu z nich zostały tylko stopione metalowe elementy ubioru. W tym czasie przygotowania do akcji toczyły się pełną parą, tak by kolejnego dnia przypuścić atak na źródło ognia.

We wtorek w stan pełnej gotowości postawiono przeszło dwa i pół tysiąca strażaków, wspomaganych przez ponad 100 samochodów strażackich, w tym kilka z Czechosłowacji, dodatkowo sprowadzono też 200 ton środka pianotwórczego z NRD.

Do rafinerii przybyli gen. Jaruzelski, Edward Gierek, a także Stanisław Kania.To co wywarło na nich największe wrażenie, to wielki spokój panujący wśród strażaków przygotowujących się do akcji. To był czysty profesjonalizm, nie było tam miejsca na emocje, choć wszyscy mieli świadomość tego, że z akcji mogą już nie wrócić. Zagrożenie wcale nie było mniejsze niż przy poprzednich eksplozjach.

O godzinie 15:10 przystąpiono do generalnego natarcia. Na źródła ognia skierowano strumienie piany i proszku gaśniczego. Oddzielne zespoły gasiły ropę płonącą wewnątrz obwarowanego terenu, oddzielne były przypisane do gaszenia płonących zbiorników.

Akcję utrudniał bardzo silny wiatr, przez który efektywny zasięg działek gaśniczych był o wiele mniejszy niż zakładano. Mimo wszystko, dzięki przygotowanemu scenariuszowi akcji i ilości zaangażowanych środków, główne źródła ognia zostały opanowane w ciągu dwóch godzin.









Do pełnego sukcesu było jednak daleko, zbiorniki wciąż się tliły, co dzień później w dziesięć minut po północy doprowadziło do kolejnego gwałtownego zapłonu jednego ze zbiorników. Na opanowanie nawrotu pożaru poświęcono kolejne trzy godziny, a dogaszanie tlących się zbiorników trwało jeszcze przez trzy dni. Nawet tydzień później – 8 lipca – temperatura ropy w zbiornikach wynosiła ponad 50 stopni, jednak zagrożenie zostało zażegnane. Przystąpiono do dalszych działań.

Odbudowa rafinerii była priorytetem władz PRL. Można śmiało powiedzieć, że cała Polska na to pracowała. Zakłady przemysłowe realizowały zlecenia dla Czechowickiej rafinerii w pierwszej kolejności.

Przy takim tempie prac wystarczyły cztery miesiące, żeby rafineria stanęła na nowo. Nowe zbiorniki wybudowano poza obrębem miasta, tym razem wyposażone w jedne z najnowocześniejszych systemów przeciwpożarowych.

Tragedia pociągnęła też za sobą kilka kolejnych decyzji. W Jelczu zaczęto opracowywać ciężkie samochody wodno-pianowe (pierwsze zeszły z taśmy w 1974). Podniesiono też poziom szkolnictwa strażaków, uruchamiając pierwszą w Polsce Wyższą Oficerską Szkołę Pożarnictwa, a władze PRL położyły większy nacisk na zwiększenie bezpieczeństwa przeciwpożarowego w całym kraju.

































Cytat z kroniki OSP Mazańcowice:

Straszliwą treść zawierał pierwszy meldunek. Zginęło 7 strażaków i 7 żołnierzy WP. A potem co godzinę do listy zaginionych przybywały nowe nazwiska, aby dojść do liczby 33. Zginęła Halina Dzida z OSP Mazańcowice, śpiesząca na stanowisko gaśnicze. Zginął starszy sierżant WP Władysław Gryglas, ratując swego podwładnego. Zginął st. ogniomistrz Czypczar z Zabrza i cała niemal sekcje ZSP rafinerii Czechowice, ochotnicy: W.Jonkisz, Józef Slósarczyk, Władysław Niemczyk i wielu, wielu innych. Słowa – padli na posterunku – są krótkie, ale zawierają głęboką treść. Oznajmiają, że ci, co odeszli, spełnili swój zawodowy lub społeczny obowiązek do ostatka.

Nie powinni zginąć, jednak ich śmierć nie poszła na marne i przyczyniła się do zwiększenia bezpieczeństwa przeciwpożarowego w całym kraju. Dziś możemy już tylko oddać cześć ich pamięci.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, Archiwum TVP

Oglądany: 90460x | Komentarzy: 90 | Okejek: 835 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało