Wigilia. Czas pojednania, czas rodzinnych spotkań, czas prezentów. Ale też w tym czasie trafi się ktoś, kto sprawi, że świąteczny nastrój idzie w diabły. Dziś poczytasz sześć opowieści. Trzy z nich są wspaniałe, a trzy piekielne. Jakim będzie ten dzisiejszy dzień? To zależy także od Ciebie!
Wigilia, jestem w Krakowie, w pracy. Do mojego rodzinnego miasta ok. 200 km. Udało mi się wynegocjować wcześniejsze wyjście, ale jak na złość pracy dużo, wszystko się przeciąga, a ostatni autobus odjeżdża o 15.00. Coraz bardziej zła i coraz bardziej smutna, wszyscy znajomi już pewnie szykują się do kolacji, a ja wciąż siedzę w biurze i wiem, że jeśli zaraz nie wyjdę, to z wieczoru spędzonego z rodziną nici. Marne szanse, żeby ktoś jeszcze był w podobnej sytuacji, ale coś mnie tknęło, aby zajrzeć na stronkę z ogłoszeniami dot. przejazdów do i z Krakowa. Jest! 10 min temu zamieszczone ogłoszenie, że ktoś jedzie samochodem w moje rodzinne strony i ma wolne miejsce. Od razu napisałam, umówiliśmy się. Okazało się, że to kuzyn mojego kolegi i jego dziewczyna, również pracowali w Wigilię. Nie dość, że zabrali mnie z pracy, choć nie było im to za bardzo po drodze, to jeszcze całą drogę spędziłam w bardzo miłej atmosferze, no i wygodnie - nie to, co w starym busie. Dojechaliśmy w ekspresowym tempie, podwieźli mnie praktycznie pod sam dom i nie wzięli nawet pieniędzy za paliwo (bo jakby mieli brać od koleżanki kuzyna, i to w Święta?!). Dzięki nim udało mi się spędzić wigilijny wieczór z najbliższymi, a ta bezinteresowność przywróciła mi uśmiech i wiarę w ludzi. Anioły są wśród nas.
by kotek* * * * *
Moi rodzice rozwiedli się prawie 23 lata temu, po niespełna roku pożycia małżeńskiego. Przez 16 lat nie korciło mnie specjalnie, żeby osobnika w postaci ojca poznawać, tym bardziej że on sam takiej chęci nie wykazywał. Jednak w wakacje między gimnazjum a szkołą średnią podkusiło mnie i pojechałam pod adres, o którym mama dość często mówiła. Ojca tam nie zastałam, gdyż nie wrócił jeszcze z pracy z zagranicy, dziadek w ogóle mnie nie poznał, ale za to babcia popłakała się, że najstarsza wnuczka się odnalazła (jakbym kiedykolwiek zaginęła, mieszkałam pół godziny drogi od nich). Cóż, wiadomo jak takie spotkania po latach wyglądają, ja osobiście specjalnych żali do nikogo nie miałam, ot, chciałam poznać rodzinę. Trafiłam na ich czas przeprowadzki do innego miasta, więc dostałam zaproszenie na święta Bożego Narodzenia do nowego domu. I tu się zaczyna.
Ojciec potraktował mnie jak upośledzone dziecko, a nie nastolatkę, która potrafi przejechać pociągiem z punktu A do punktu B. Nie, on musiał po mnie przyjechać. OK, jedziemy. Na miejscu radość ze spotkania, na tę okazję miała przyjechać z Włoch moja chrzestna, siostra ojca, i jego brat, też z Włoch. No no, spęd rodzinny, poznam w końcu wszystkich. Wszystko przebiegało pomyślnie, dopóki nie nastał dzień przed Wigilią. Jako że miałam krótki, acz namiętny romans ze szkołą gastronomiczną, a i chęci do pichcenia nie brak, chciałam na coś się przydać w kuchni. Więc co rusz pytałam babcię, czy jej nie pomóc, może warzywa obrać, może coś pokroić, może pozmywać. Wiedziałam, że szykowanie kolacji z kilku dań dla 11 osób to trochę harówka i nie chciałam być bezużyteczna. Po którymś usłyszanym "Idź siądź, odpocznij, ty gościem jesteś", odpuściłam w myśl zasady chcesz pomóc, to nie przeszkadzaj.
O ja głupia, trzeba było tam warować jak pies i na siłę znajdować sobie zajęcie. W wieczór przed Wigilią przypadkiem usłyszałam, jak babcia wyzywa na mnie do ojca, że jestem niewychowana, leniwa, bo jej POMÓC NIE CHCIAŁAM, nawet kapusty nie pokroiłam. O nie, tak nie będziemy grać. Zachowywałam się najgrzeczniej jak potrafiłam, biorąc pod uwagę mój nastoletni bunt i lekką burzę hormonów. Ponadto dowiedziałam się, że skoro matka nie potrafiła mnie wychować, to teraz babcia się tym zajmie. I tu nie wytrzymałam:
[J]: A przepraszam, gdzie był ojciec przez 16 lat mojego życia, czemu on nie chciał mnie wychowywać?
[B]: Jak twoja matka nie pozwoliła ojcu ciebie widywać, to jak miał cię wychowywać?
[J]: Przecież ojciec na sprawie rozwodowej powiedział, że nie chce widzeń z dzieckiem, to na siłę miała mnie przez płot przerzucać i uciekać? (To nie są niepotwierdzone informacje, widziałam wyrok rozwodowy rodziców i tam jest notatka, że pozwany nie wyraża chęci widywać dziecka).
Tu wtrąciła się [C]hrzestna
[C]: Mamo, ale ona ma rację, przecież A. nie chciał się z nią widywać.
Zamknęły się jadaczki, jednemu i drugiemu.
Dziadek obraził się na mnie, Bóg jeden wie dlaczego. Wyobraźcie sobie, że jedna osoba składa serdeczne życzenia wszystkim dookoła, dzieli się opłatkiem, obściskuje młodsze wnuki, a do was przez stół macha ręką mówiąc "Zdrowia". Miałam dość, datę powrotu ustaloną na 04.01 przesunęłam na 26.12.
Z prezentami też był cyrk. Od chrzestnej dostałam buty, polar i mp4, od ojca aparat. Kiedy powiadomiłam ojca, że wyjeżdżam do domu, na dowód pokazując spakowaną walizkę, kazał oddać mi prezenty i iść przeprosić babcię. Fajnie, łezka w oku się zakręciła, nie przez te gadżety, ale przez to, że tak mnie potraktował. Powiedziałam, że prezenty oddam, a babci nie przeproszę, bo zwyczajnie nie mam za co.
Kłótnia. Kiedy odkładałam wszystkie "dary" od ojca i od ciotki na swoje miejsce, ta zobaczywszy, że oddaję to, co mi dała, powiedziała tylko, że ona tego z powrotem nie weźmie, bo to prezent w końcu.
Ojciec zachowywał się jak kobieta w czasie miesiączki. Raz wyzywał, żeby później przyjść przepraszać i ze łzami prosić, żebym została. Nie miałam zamiaru.
Pomijam fakt wypominania mi w święta tego, że moja matka bierze na mnie alimenty, a oni biedacy ledwo koniec z końcem wiążą (dziadkowie emerytury w sumie 2,5 tys., plus ojciec całą wypłatę oddaje babci, serio nie da się za to wyżyć na normalnym poziomie w 3 osoby?).
Cieszyłam się, kiedy usiadłam w pociągu powrotnym do domu.
A matka mówiła, że będę żałować, to jak zwykle ja wiedziałam lepiej.
by mlodaMama23* * * * *
Dzień przed Wigilią siedziałam sobie w ciepłym domu i nagle telefon. Odbieram i dowiaduję się, że moja przyjaciółka leży w szpitalu na oddziale chirurgii. Ostre zapalenie trzustki, ma za sobą już operację, czeka na następną. Zdenerwowana ubieram się i płaczę. Przecież ona tam walczy o życie. Chciałam podjechać do szpitala autobusem. Pech. Ostatni nocny odjechał. Może złapię taksówkę? Udało się. Wsiadam, całą drogę szlocham, a miły kierowca wypytuje się co się stało. Dojechaliśmy do szpitala. Mężczyzna podaje cenę, już chciałam wyciągnąć portfel z torebki, kiedy zorientowałam się, że w nerwach nawet jej nie wzięłam. Ze łzami w oczach przeprosiłam kierowcę i powiedziałam, że wracamy, wezmę portfel i zapłacę mu za kursy. A on uśmiechnął się i powiedział "Spokojnie, to prezent na święta, idź tam dziecko i bądź przy przyjaciółce". Podziękowałam mu 50 razy i poszłam się z nią zobaczyć.
Powróciła moja wiara w człowieka.
by martamisia* * * * *
Wigilia. Stół ładnie zastawiony przysmakami, jemy. Po pierwszym daniu wstałam, żeby podać ciepłą rybkę, a mój siedmiolatek jak nie ryknie: "Mama, nieee!". I w płacz. Ale jaki płacz. Histerię taką odstawił, że proszę ja Was wszystkich!
Zerwaliśmy się więc wszyscy od stołu, bo córka zaczęła beczeć również, a Młody zakrył sobie uszy dłońmi, po czym zaczął się kołysać w przód i w tył, krzycząc i zanosząc się. Horror to mało powiedziane.
Po dość długim czasie udało mi się w końcu wyciągnąć od niego powód histerii.
A teraz, zaprawdę powiadam Wam, jeśli ktoś podczas kolacji wigilijnej wstanie od stołu, umrze. Lub spowoduje śmierć innej, bliskiej osoby.
A teraz proszę, żebyście wyobrazili sobie sytuację z życia wziętą: przy stole siedzi rodzina, wśród niej umierająca osoba, dla której na pewno ta Wigilia jest ostatnią. I to dziecko, które o tym nie wie, a dowiaduje się od katechetki idiotki, że mamusia wstała od stołu, więc dziadziuś umarł... Who's next?, chciałoby się rzec...
Pani katechetka idiotka była bardzo niezadowolona z moich odwiedzin.
by olkiolki* * * * *
Wigilia, godzina ok. 17. Deszcz leje okropnie, byłem przemoczony tak, że można by wykręcać ze mnie wodę. Zmierzałem na wigilię do babci, bo niestety, samego mnie nie stać zrobić. Mieszkam na końcu miasta, a moja babcia na drugim końcu. I co tu zrobić, jak autobusy nie jeżdżą? Iść na nogach, bo co innego zostało. Jeszcze wychodząc z domu spojrzałem w portfel, ile mi to pieniędzy zostało. Całe dziesięć złotych. Wypłata niestety nie przyszła przed świętami, co się nigdy nie zdarzało.
Przechodziłem obok postoju taksówek. Myślę sobie, że może zagadam, żeby (T)aksówkarz mnie podwiózł za dziesięć złotych jak najdalej. Wywiązała się między nami taka rozmowa:
T: Dokąd, szefie?
Ja: Jak najdalej w stronę ulicy Wspaniałej 86.
T: "Jak najdalej"?
Ja: Muszę dojechać na wigilię, no ale.. Niestety, nie mam czym dojechać, a fundusze mam nieco ograniczone. Cała dyszka mi się została.
T: Wsiadaj szefie, coś wymyślimy.
Wsiadłem do taksówki, no i obliczałem mniej więcej gdzie mnie wysadzi. Kierowca nie włączył licznika, w CB Radiu powiedział, że jedzie do domu na wigilię, więc schodzi z linii. Ja się zastanawiam, cóż ten człowiek czyni? Kierowca przez całą drogę milczał, jechaliśmy tym samochodem przy dźwięku kolęd, które leciały z radia.
Po jakichś piętnastu minutach patrzę, że... Moment, przecież jesteśmy na tej ulicy, na którą miałem dojść! Patrzę na kierowcę, a on się tylko miło uśmiechnął. Zatrzymał się pod samym blokiem, cobym nie musiał z ulicy iść do drzwi. Nie wziął ani grosza, na odchodne życzył mi tylko Wesołych Świąt. Z wrażenia uścisnąłem mu tylko dłoń.
Gdyby Pan to czytał. Jestem serdecznie wdzięczny, a gdy o tym pomyślę, robi mi się ciepło na sercu. Wróciła mi wiara w dobrych ludzi.
by baunsable* * * * *
Byłam kiedyś dyspozytorką taksówek. Praca niby lekka i przyjemna (fotel pod tyłkiem, słuchawka telefonu ciężka nie jest, a w przerwach miedzy zleceniami można korzystać z internetu czy oglądać telewizję), ale dość niewdzięczna. Pomijając sam fakt kontaktu z klientami - często pijanymi i aroganckimi, oraz kierowcami - najczęściej naburmuszonymi i roztargnionymi, uciążliwy był też system pracy na trzy zmiany i jednoosobowa obsada na każdej "szychcie".
W ciągu zwykłego tygodnia jedna osoba spokojnie dawała radę wszystko ogarnąć, ale Wigilia czy Sylwester, spędzone w pracy w pojedynkę, skutkowały rozstrojem nerwowym.
Któregoś roku właśnie w wigilijną "nockę" wypadła moja zmiana.
Zadowolona chociaż z tego, że uda mi się zjeść wieczerzę z bliskimi, ruszyłam na obchód babć i reszty rodziny. Długo nie cieszyłam się świąteczną atmosferą, bo oderwał mnie od stołu telefon. Koleżanka z "popołudniówki" zadzwoniła z płaczem, że ma mnóstwo zgłoszeń, nie daje rady i czy nie przyszłabym godzinę wcześniej, żeby jej pomóc.
Rzuciłam wszystko, pojechałam na złamanie karku, punkt 21.00 weszłam na dyspozytornię i zasiadłam przy telefonie zadowolona, że na cztery ręce raz-dwa ogarniemy ten armagedon.
I tak by pewnie było, gdyby nie to, że... dziewczyna jak gdyby nigdy nic wstała, pożegnała się i wyszła. Aha - no i rzuciła na odchodne "Wesołych świąt".
Wesoło było mi jak nie wiem co.
by candymountainŹródła: 1,
2.