Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Tajemnice znanych obrazów, odkryte z pomocą współczesnej technologii

219 316  
734   54  
Artysta też człowiek i zdarza mu się jakąś gafę popełnić. Patrząc na swoje dzieło może na przykład dojść do wniosku, że jednak nie do końca jest zadowolony z finalnego efektu i że trzeba by nanieść kilka mniejszych lub większych zmian. Na pierwszy (a często także i na drugi) rzut oka, poprawek tych widać nie będzie, ale z czasem wyjdą jednak one na jaw.

„Dama z gronostajem” bez gronostaja

Jedno z najbardziej rozpoznawalnych dzieł da Vinci znajduje się w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. Tytułowa dama to Cecilia Gallerani – wybitna włoska poetka, która to wdała się w płomienny romans z ówczesnym księciem z Mediolanu.

Okazuje się, że słynny obraz skrywa w sobie dość zaskakującą tajemnicę. Malunkowi przyjrzał się francuski inżynier - Pascal Cotte, który to opracował specjalną technologię „prześwietlania” obrazów. Sam twórca tej metody porównuje ją do obierania cebuli z jej kolejnych warstw.

I taki właśnie zabieg spotkał dzieło Leonarda. Co się okazało? Ano, na przykład to, że pierwotnie gronostaj wyglądał zupełnie inaczej, niż w ostatecznej wersji obrazu. Był bardziej wątły i mniej okazały (przypominał z lekka wyleniałego szczura).
Jakby jednak zajrzeć jeszcze głębiej, to okaże się, że początkowo uwieczniona na portrecie Cecilia w ogóle nie trzymała w swych ramionach żadnego zwierzęcia.


Co się stało z wielorybem?

Hendrick van Anthonissen był żyjącym w XVII wieku holenderskim malarzem, którego głównym natchnieniem było morze. Trudno się więc dziwić, że większość z jego prac ściśle związana jest z morskimi falami, sztormami i ciężką dolą śmierdzących flądrą rybaków.
Jednym z takich dzieł jest „Widok na plażę w Scheveningen” - obraz, który w 1873 roku trafił do muzeum w Cambridge. Przez 140 lat wisiał sobie na jednej ze ścian, obejrzany został przez niezliczoną ilość gości i nie wzbudzał niczyich podejrzeń. No, bo co też może być podejrzanego w plaży i grupkach wałęsających się po niej ludzi?


A jednak coś wzbudziło zaciekawienie pani konserwator, która podczas swojej pracy zauważyła, że jedna z postaci wydaje się unosić w powietrzu – dosłownie na wysokości linii horyzontu.


Dopiero pod mikroskopem okazało się, że fragment malunku pokryty został dodatkową warstwą. Ta miała za zadanie usunąć z obrazu… wielkiego wieloryba wyrzuconego na brzeg!
Nie do końca wiadomo czemu artysta zdecydował się na taki zabieg. Być może doszedł on do wniosku, że pozbawiony wielkiego truchła obraz będzie więcej warty?


Dwa portrety w jednym

Wypada też wspomnieć o niedawno odkrytej tajemnicy Rembrandtowego dzieła pt. „Portret starszego mężczyzny”. Już wcześniej badacze zauważyli, że ten liczący sobie 380 lat obraz nosi na sobie ślady wskazujące na to, że płótno, z którego artysta korzystał, już wcześniej pokryte było innym malowidłem.


Początkowo próbowano obraz „prześwietlić” za pomocą podczerwieni oraz radiografii neutronowej. Bezskutecznie – Rembrandt, do zakrycia wcześniejszej pracy najprawdopodobniej użył dokładnie tej samej farby, co w przypadku pierwotnego malunku. To sprawiało, że dokopanie się do ukrytego dzieła było jeszcze trudniejsze. Ale w dalszym ciągu możliwe!


Rezultaty przyniosły dopiero kolejne eksperymenty z promieniami rentgenowskimi.
Okazało się wówczas, że pod warstwą farby kryje się jeszcze jeden portret autorstwa Rembrandta. Osobą na nim uwiecznioną była jakaś kobieta.


„Nocna straż”? Chyba raczej dzienna!

„Kompania Fransa Banninga Cocqa” to oryginalna nazwa innego obrazu Rembrandta. Osoby, które możemy podziwiać na zachowanym do dziś dziele są też i samymi zleceniodawcami malowidła. Po prostu – członkowie gwardii cywilnej zrobili pieniężną ściepę i poprosili artystę, aby ten uczynił z nich bohaterów obrazu. Rembrandt wywiązał się ze zlecenia i wkrótce grupowy portret zawisł w siedzibie gwardzistów. Podobno sami zainteresowani kręcili trochę nosami – nie podobał im się absolutny brak dynamiki i lekka nuda bijąca z dzieła, ale ostatecznie machnęli na to ręką.


Czemu z czasem obraz zaczęto nazywać „Nocną strażą”? Jak się okazało podczas niedawnych badań - to wina… lakieru, który wraz z wiekiem zaczął coraz bardziej ciemnieć. Po kilku dekadach malowidło utraciło swe jaskrawe kolory, stało się bardziej mroczne i posępne. Paradoksalnie – upływ czasu i związany z nim proces wyszedł obrazowi na dobre. Przykre natomiast jest to, że w XVIII wieku podczas przenoszenia „Nocnej Straży” do ratusza, jakiś idiota wpadł na pomysł, aby malunek nieco „przekadrować”, bo ten nie chciał zmieścić się na jednej ze ścian (urżnięto wówczas spory kawał płótna!).


Obetnijmy Jezusowi nogi!

Wróćmy teraz jeszcze do Leonarda da Vinciego. Legenda głosi, że artysta mocno pokłócił się z proboszczem, który to zlecił mu namalowanie sceny ostatniej wieczerzy na ścianie klasztoru Santa Maria delle Grazie w Mediolanie. Do cna obrażony malarz miał wówczas uwiecznić twarz duchownego w miejscu facjaty… Judasza!
Klasztor to nie muzeum. Warunki do trzymania tam przez setki lat takiego dzieła, były delikatnie mówiąc – fatalne. Włoski malarz Gian Paolo Lomazzo, który „Ostatnią wieczerzę” zobaczył zaledwie kilka dekad po jej namalowaniu, zapisał w swoich dziennikach, że malowidło to było całkowicie zrujnowane!


Kolejne lata tylko pogarszały jej stan. W 1652 roku ktoś wpadł na pomysł wstawienia w mur bramy. W efekcie trzeba było Jezusowi oraz dwóm apostołom uciąć stopy. Obraz, który widzicie poniżej to kopia autorstwa Giovanniego Pietry Rizzolego. Artysta namalował ją na początku XVI wieku. Ta reprodukcja okazała się bardzo pomocna, kiedy cztery wieki później, dzięki nowszym technologiom, konserwatorzy zabrali się za przywracanie „Ostatniej wieczerzy” jej dawnego piękna.


Tymczasem od lat już trwają prace nad wydobyciem spod 20 (!) warstw wybielającej farby malowidła, które da Vinci wykonał na jednej ze ścian zamku Sforzów w Mediolanie.


Caravaggio i jego tyci autoportret

„Ja pierdziu! Malutki Caravaggio!” - krzyknęli badacze, którzy to postanowili dokładniej przyjrzeć się jednemu z jego najbardziej znanych dzieł. Mowa tu o namalowanym w 1556 roku portrecie Bachusa, czyli Dionizosa – greckiego boga nieujarzmionej natury.


W 1922 roku podczas prac konserwatorskich, zauważono, że w odbiciu widocznym na karafce z której to Bachus nalewał sobie wina, dostrzec można małą główkę. Włoski konserwator opisał ją tak: „duże oczodoły, lekko zadarty nos i mięsiste, delikatnie rozchylone usta.”
Dopiero niedawno, dzięki nowoczesnym technikom, udało się dostrzec nieco więcej. Nie ma żadnych wątpliwości, że ukryta postać to sam młody Caravaggio trzymający w dłoniach paletę oraz pędzel. Wygląda to trochę tak, jakby artysta chciał uwiecznić siebie malującego portret Bachusa.


Źródła: 1, 2, 3, 4
4

Oglądany: 219316x | Komentarzy: 54 | Okejek: 734 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało