Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki LXIV - najbardziej pechowy pracownik

61 351  
208   28  
Pojawił się nowy elektryk w firmie – Kolec. Został przydzielony do brygady kolegi.

Po tygodniu testów w delegacji wrócił z opinią człowieka, którego prześladuje notoryczny pech, czasami promieniujący na współpracowników. Potem trafił pod moje skrzydła na kontynuację okresu próbnego. To, co los z nim wyprawiał w głowie się nie mieści.

Mogę z ręką na sercu potwierdzić, że nieświadomie rozsiewał wokół siebie aurę destrukcji, a jego anioł stróż był najwyższej klasy specjalistą utrzymując go mimo wszystko przy życiu. Nie zdarzył się jeden dzień, żeby wokół Kolca coś nie spadło, pękło, zawaliło się, utopiło w wapnie, błocie czy betonie, a on wychodził z tego bez szwanku, czasem tylko lekko ochlapany. Do tych zdarzeń absolutnie nie przykładał ręki, nie powstawały z jego winy, a jednak miały miejsce w jego obecności.


On natomiast podchodził do tych czasem niebezpiecznych sytuacji z pełną wyrozumiałością. Czasami wygłaszał swoją sentencję:
- No ja z tym żyję tyle czasu i przywykłem, to wy też możecie się nauczyć.
Normalnie jak w filmie „Pechowiec”.
Przekazałem prezesowi, że nawet gdyby nam dołożył egzorcystę do brygady, to i tak moje orły, sokoły nie chcą z Kolcem pracować.

Prezes – złoty człowiek – zaprezentował mu wizję przyszłości w krótkich, żołnierskich słowach:
- Kolec daję ci ostatnią szansę. Nie spier... tego!

Właśnie kończył się remont kapitalny naszej reprezentacyjnej sali konferencyjnej i tam skierował naszego bohatera do pomocy. Brygadzista wtajemniczony w obecność mocy nadprzyrodzonych towarzyszących nowemu pracownikowi, powierzał mu wyłącznie proste czynności porządkowe, upewniając się wcześniej dwa razy czy okolica jest bezpieczna.

Ostatnim etapem prac było umeblowanie sali. Wyglądało to tak, że ekipa zwoziła i ustawiała meble, a Kolec sam zostawał na miejscu doglądając całości, „bo tak będzie najbezpieczniej dla niego i dla sali”. Następnego dnia miało nastąpić uroczyste otwarcie połączone z bankietem, przy udziale miejskich oficjeli, przedstawicieli kurii i zaprzyjaźnionych przedsiębiorców. Nad przystrajaniem sali pieczę trzymała pani prezesowa. Przyniosła trzy kwietniki do powieszenia na ścianę, a z budowlańców zastała na miejscu wyłącznie Kolca. Poprosiła go o ich zamocowanie wykonując ogólnikowy ruch ręką (jeden gdzieś tu, drugi mniej więcej tam, a trzeci na końcu). Kolec uzbroił się w wiertarkę. Stanął przed ścianą długą na 4 metry, wysoką na 3,5 metra i wywiercił pierwszy otwór.

Z otworu chlusnął strumień gorącej wody pod ciśnieniem. Kolec w pierwszym odruchu zatkał go dłonią. Skutkiem tego dłoń doznała lekkiego poparzenia, a sikawka zmieniła kierunek ze środka sali na sufit. Do Kolca dotarło, że to jest tylko półśrodek, w dodatku cokolwiek bolesny. Skojarzył, że łatwiej będzie zamknąć zawór wodny. W poszukiwaniu obiegł salę dookoła wraz z przyległymi pomieszczeniami. Nie ma! Co robić? Portier będzie wiedział! Biegiem do niego. Na szczęście zawór znajdował się na portierni, sytuacja została opanowana.

I teraz wyobraźcie sobie jak wielkie fatum prześladowało tego człowieka.

Na ścianie o powierzchni 140 tysięcy centymetrów kwadratowych, trafił bezbłędnie wiertłem o średnicy 10 mm w rurkę miedzianą 15 mm.

by kerownik

* * * * *


Historia z serii życie ze współlokatorami.

Mieszkałam kiedyś z parą, dosyć dziwną. Obok mojego pokoju była toaleta. Współlokatorka poszła posiedzieć na tronie. Siedzi tam sobie spokojnie, cicho, nagle słyszę, że wpada do tej toalety jej facet (wiedząc, że ona tam siedzi). Mówi coś do niej, teraz już nie pamiętam co, jakieś bzdety, ona odpowiada. I nagle słyszę jego podniesiony, zirytowany głos:

- Nie sraj jak ze mną rozmawiasz!

Trzasnął drzwiami, poszedł. Nie odzywał się do końca dnia.

by veravang

* * * * *


Nie wiem, naprawdę nie wiem, co na myśli miała pani, która dzisiaj w Biedronce (na kasie równoległej do tej, do której ja stałam w kolejce) wyłożyła na taśmę woreczek z.... obranymi bananami.
Kasjerka była w takim szoku, że w sumie nie protestowała nawet i skasowała jej te banany, wcześniej bąkając jednak jakieś pytanie w stylu "Dlaczego?". Usłyszała:
- A dlaczego mam płacić za skórki, które potem wyrzucę?

PS Zrozumiałabym jeszcze, aczkolwiek z trudem, gdyby pani była wychudzona, obdarta, a u jej nóg trzymałoby się stadko wygłodzonej dziatwy. Nie, kobieta w średnim wieku, normalna, w puchowej kurtce i w mocnym makijażu, oprócz nieszczęsnych bananów, kupowała jeszcze sryliard innych rzeczy. Oszczędzać można, ale aż tak?

by Lonely_Sheep

* * * * *


Mój syn jako trzecioklasista przystępuje w tym roku szkolnym do pierwszej komunii. Szkoła, do której uczęszcza, leży na terenie innej parafii niż miejsce naszego zamieszkania i w związku z tym proboszcz szkolnej parafii wymaga pisemnej zgody drugiego proboszcza na taką zmianę. W szkole syna dzieci będących w takiej sytuacji jest ok. 50. Poprzednie roczniki, w tym rocznik mojego starszego syna, rozwiązały to w prosty sposób - delegacja złożona z dwojga rodziców załatwiła grupową zgodę na zmianę miejsca. W tym roku niestety okazało się to niemożliwe.

Pofatygowałem więc się do kancelarii po zaświadczenie, przy okazji zadałem pani obsługującej pytanie - skąd taka nieprzyjazna zmiana? Odpowiedź była krótka - pieniądze. Nowy proboszcz wyliczył, że więcej co łaski dostanie od każdej rodziny z osobna, niż gdyby udzielił grupowej zgody. Przez jego zachłanność kupa ludzi zmarnowała czas.

by wihajster

* * * * *


Historia zaobserwowana w podwarszawskim pociągu.
Siedzi sobie kobieta z chłopczykiem, takim na oko 3-4 lata.

Siedzą, miło coś tam gadają, normalnie obrazek jak z książki "Jak złapać kontakt z własnym dzieckiem".
Na kolejnym przystanku wbija się kobieta tak 50-60 lat. Ciągnie za rękę chłopca w wieku późna szkoła podstawowa. Dlaczego napisałem, że wbija się, a nie wchodzi?
Bo jak lodołamacz przebija się między ludźmi, byle dotrzeć do miejsca gdzie są siedzenia.
Ustawia się dokładnie nad tą matką z dzieckiem i zaczyna coraz głośniej sapać. Aż parę osób wokół spojrzało na nią spłoszonych, że jakaś astma, czy inny atak duszności...

Matka - ta siedząca - zaczyna tłumaczyć dziecku (i to bardzo ładnie):
- Widzisz, tu pani stoi, jest od ciebie starsza, może byś jej ustąpił miejsca?
Młody nie jest chętny. Matka bierze go pod włos:
- Wiesz, bo takich mężczyzn (tu przełknąłem śmiech), to nazywają dżentelmenami!
Po takim dictum dzieciak wstał i ustąpił miejsca starszej pani.

A ona na tym miejscu posadziła tego dzieciaka, którego holowała. Nie, dzieciak nie był wymęczony ani w kiepskim stanie. Gdy władował się na siedzenie, wyciągnął komórkę i zaczął przeglądać Facebooka (wiem, bo wisiałem na rurce akurat nad nimi).
Ale żebyście wy widzieli minę tego dzieciaczka, który zwolnił siedzenie.
Zresztą wcale się nie dziwię. Na jego miejscu poczułbym się oszukany, skrzywdzony i mniej warty niż ten "intruz", który zajął jego siedzenie.

Matka próbowała jeszcze interweniować (bardzo słusznie):
- Przepraszam, ale mój syn ustąpił miejsce dla pani...
Odpowiedź:
- Było ku.wa wolne, to się nie wpier.alaj.

Mi witki opadły.
Tak, wiem, że i ja mógłbym jakoś zareagować, ale niech mnie Bogini ukocha, nie wiedziałem co powiedzieć.

by Trepcio

* * * * *


Godziny szczytu, ruchliwa dwupasmowa droga prowadząca do centrum stolicy województwa. Wiadomo, jakiś korek zawsze się zdarzy, ale tym razem myślenie ludzkie osiągnęło inny poziom.

Otóż tak, korek. Korek się ciągnie i ciągnie, aż można zacząć się zastanawiać czy przypadkiem nie jest się trupem i tak wygląda czyściec. Jednak nie! Jest koniec! Co spowodowało zastój? Pewna dama postanowiła tak po prostu zatrzymać, włączyć awaryjne i porozmawiać przez telefon. Uprzedzę komentarze - miejsc do usunięcia się w razie ewentualnej awarii auta - sporo.

by lenajar

* * * * *


W pewnym małym miasteczku był sobie ok. 35-letni Pan Bogdan. Postrach całej miejscowości. Recydywista, po kilku odsiadkach, gdy zdarzały mu się okresy wolności, wiecznie pił, chodził po mieście z siekierą, zaczepiał, wyzywał ludzi. Jego wizyty w sklepach wyglądały najczęściej tak, że wchodził, coś rozwalił, stłukł, brał sobie piwo i wychodził.

Przyszło Halloween. Pan Bogdan chyba pozazdrościł poprzebieranym dzieciakom i też postanowił zdobyć jakiś "łup" tej nocy. Wziął więc swoją ulubioną siekierę, wszedł do sklepu monopolowego i "wdzięcznym" głosem wraz z obrzydliwym uśmiechem rzekł do ekspedientki:
- Skrzynka piwa albo psikus!

Biedna ekspedientka nie wiedziała, co ma robić, zamarła z przerażenia. Bogdan, widząc, że ta nie protestuje, już-już chciał sięgać po piwo, gdy z zaplecza wyszła kierowniczka.

Ta, nie myśląc wiele, chwyciła za miotłę i ruszyła na mężczyznę, krzycząc tylko:
- Bogdan, ku**a, wypi***alaj z mojego sklepu, ale już!

Uciekał, aż się za nim kurzyło.

I choć nadal jest postrachem miasta, do pamiętnego monopolowego już nie zagląda, a jeżeli musi, to zawsze wtedy powtarza, że kierowniczki nie da ruszyć, bo to równa babka jest.

by nimesille1922

* * * * *


Historia przytargana przez małżonkę z pracy.

Koleżanka żony miała problemy ze szkołą, do której uczęszcza jej córka - lat 11. Problemy pojawiły się od września ubiegłego roku pod postacią nowego ucznia.

Chłopak podobno sterroryzował wszystkich uczniów, robił co chciał, czemu przyklaskiwała jego matka, a szkoła wykazała się bardzo głęboką ignorancją (przedstawiciele szkoły mieli dać się zastraszyć - ale o tym później).

Podobno na pierwszym zebraniu, kiedy została poruszona kwestia niestosownego zachowania chłopaka, jego matka zastosowała taktykę szybkiego kontrataku (nie pozwoliła nawet dokończyć wypowiedzi) - no, więc, to jest normalne zachowanie 10 czy 11-latka - takie czasy, trzeba walczyć o swoje wszelkimi sposobami, ona swoje dzieci uczy, że nie wolno dać sobie w kaszę dmuchać, że to na pewno nie wina jej dziecka, itp.

Może opiszę, na czym polegało to niestosowne zachowanie i "nie dawanie sobie w kaszę dmuchać" - dzieciak był nauczany tego, że ma być naj, a wszelkie środki prowadzące do celu są dozwolone - nie miał pracy domowej, a koleżanka miała i nie dała odpisać - należy ukraść jej zeszyt i wyrzucić do toalety (przedtem rwąc na drobne kawałki), innym razem na jakiejś plastyce komuś lepiej poszło - zniszczę jego pracę flamastrem, kolega lepiej biega - poprzecinam mu sznurówki, ktoś się postawi to po szkole bęcki, itd.

Każda próba reakcji to natychmiastowy kontratak matki - jej dzieci są święte, a reszta gówniarzy się uwzięła, bo oni są z niepełnej rodziny, wszyscy kłamią, bo zazdroszczą, że ona sama, a potrafi takie zdolne dziecko wychować.
Mamuśka szkołę straszyła procesami, dostarczała zaświadczenia od psychologów, itp. - generalnie absurd.

Doszło podobno do sytuacji, w której lepiej było nie posyłać dziecka lepiej ubranego do szkoły, bo były duże szanse, że syn/córka może wrócić w zniszczonej odzieży/z podartym plecakiem/zniszczonymi przyborami.
Żeby było jasne - to nie była żadna patologia, mamuśka podobno odwoziła do szkoły potomstwo w miarę nowym samochodem ze średniej-wyższej półki cenowej, dzieciak chodził ubrany w markowe rzeczy - po prostu od młodego wbijany do głów wyścig szczurów.

Problem rozwiązał się w tym roku w ten sam sposób jak się pojawił - z nowym uczniem. Do klasy córy koleżanki ślubnej dołączył w tym roku nowy uczeń - chłopaczek podobno mały, bardzo spokojny, który przez cały wrzesień i pół października niczym nie podpadł "małemu terroryście", aż do niedawna.
Nie za bardzo wiadomo o co poszło, w każdym razie wiadomym jest, że "mały terrorysta" zabrał nowemu koledze przed szkołą plecak i zaczął niszczyć jego rzeczy. W tym momencie gówniarz bardzo boleśnie poznał hobby nowego kolegi - sztuki walki i to na poziomie finałów mistrzostw kraju w swojej grupie wiekowej (co się okazało później).

Mamuśka rozpętała podobno istny armagedon, policja, kuratorium, zawiadomienie do prokuratury, zaangażowany prawnik, tyle że wszystko z bardzo mizernym skutkiem, bo... w okresie wakacyjnym szkoła dorobiła się monitoringu i całe zajście zostało ślicznie uwiecznione.

by Vege

* * * * *


Wybory, wybory i po wyborach.

Nie chcę tu rozpoczynać dyskusji o PiSie, PO, itd. Żadna z partii, które weszły do parlamentu to nie moja opcja, więc nieważne.

Mieszkam w Niemczech, pracuję w knajpie jako barmanka. Dziś jeden z klientów, ok. 70-letni Niemiec zagadał mnie o sytuację polityczną Polski.

- I co? Stary Kaczyński u was wygrał?

- No tak...

- Co wyście tam narobili...

- ???

- Drugiego Hitlera sobie wybraliście.

- (wzruszenie ramionami) - staram się z klientami nie dyskutować o polityce, religii i o wszystkim, co można się pokłócić.

- No tak, to chory człowiek... Polska się tak pięknie rozwijała, a wy to zepsuliście...

- No cóż, tak chciało społeczeństwo, czas pokaże.

- Co społeczeństwo chciało? Wy jesteście kompletnie nieodpowiedzialni, Kaczyński to wróg Niemiec.

- No cóż, polski rząd to polska sprawa.

- Nie polska, a europejska! Wy jesteście w Unii, musicie myśleć o całej Unii, a Unii się Kaczyński nie podoba.

- Nie musi, ważne, że się Polsce podoba.

- Jak nieważne! Wy ciągniecie kasę z Unii, z Niemiec, macie tak wybierać, żeby się Unii podobało!

- (wzruszenie ramionami) - a wewnętrznie się we mnie gotowało. Nie żebym była fanką PiSu, jak pisałam, to nie moja opcja polityczna. Jakim prawem jakiś stary niemiecki dziad chce decydować, kto ma rządzić w Polsce?

Przysięgam, gdyby nie to, że słyszałam te bzdury na własne uszy, nie uwierzyłabym, że można być tak bezczelnym.

by digi51

<<< W poprzednim odcinku

3

Oglądany: 61351x | Komentarzy: 28 | Okejek: 208 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało