Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki LX - kwadrans studencki

71 827  
151   29  
Tajemnicą poliszynela jest, że na studiach obowiązuje kwadrans akademicki. Nie wszystkim się to jednak podoba, najczęściej osobom z "niższej" uniwersyteckiej kadry.

Grupa studentów miała zajęcia na ósmą rano. Stawili się więc, minął ów wspomniany kwadrans, prowadzącej nie ma - więc trudno, rozeszli się każde w swoim kierunku.

Jakież było zdziwienie, kiedy wpłynęła oficjalna skarga, że grupa bez żadnego powiadomienia opuściła zajęcia! Rozsierdzona pani prowadząca, szczycąca się dr przed nazwiskiem, nie mogła darować, że "olano" jej (mało znaczące swoją drogą) ćwiczenia.

Szanowna pani doktor zapomniała o dwóch drobiazgach.
Po pierwsze - jej słowo było przeciwko słowu dwudziestu kilku studentów.
Po drugie - istnieje coś takiego jak monitoring. I tam jasno i przejrzyście było widać ową panią wpadającą na wydział z rozwianym włosem kilka minut przed godziną... dziewiątą...
Bo łatwiej było wysmażyć skargę, napsuć nerwów studentom (i sobie przy okazji), niż przyznać się, że utknęło się w korku.

by piekielnakunegunda

* * * * *


Coś o okazji życia.

Rzuciłem ogłoszenie, że podejmę się tworzenia stron internetowych. Kto jest w temacie ten wie, co to jest PHP, HTML5, CSS3, JavaScript i jQuery. Z racji niewielkiego doświadczenia stwierdziłem, że nie będę żądał dużo, ale...

Otrzymałem maila z ofertą, chwilę później telefon, czy mail dotarł, więc mówię, że rzucę okiem i odpowiem w tej samej formie. Wymagań sporo - strona główna z bajerami, zegar, licznik kliknięć i odwiedzin, możliwość dodawania ankiet, zarezerwowane miejsce na reklamę, słowem - dużo roboty. Ponadto jakieś 10 podstron, formularz zamówień z protokołami bezpieczeństwa (gość popłynął, jakiś sklep z częściami), do tego aplikacja do zarządzania bazą danych. Nie doczytałem jeszcze do końca, ale pomyślałem, że grosiwo zacne wpadnie. Ile zaproponował szanowny pan przedsiębiorca? Werble... 15 złotych. Słownie - piętnaście.

A chciał student dorobić...

by lasek0110

* * * * *


Pracuję w komisie GSM w dużej galerii handlowej, piekielnych sytuacji jest wiele. Oto kilka z nich:

1. Spokojnie sobie pracuję, gdy nagle podchodzi kobieta na oko 50 lat, towarzyszy jej syn. Kobieta cierpliwie czeka w kolejce, a gdy nadchodzi jej kolej następuje taki oto dialog:
K:klientka

K: Ile ma pan telefonów na półce?
Ja: No jakieś 40 sztuk, czemu Pani pyta?

Tutaj klienta zaczerwienia się na twarzy, przyjmuje pozę bojową i wykrzykuję:

K: To tyle ludzi zabiłeś w chinach! Morderca!

Opadła mi kopara, nie odezwałem się.

2. Obsługuję klientów, spory ruch, podchodzi z pozoru normalnie wyglądający chłopak(CH) i pyta mnie czy mam startówki, spytałem o sieć i podaję mu ją.

Ja: Pięć złotych będzie.
CH: A za darmo mi nie dasz?

Odpowiadam że niestety nie, bo zapłaciłem za tą startówkę, i nie będę przecież czyimś sponsorem.

CH: Nie umiesz się dzielić?
Ja: Nie, nie umiem.
CH: To jesteś niezdatny, spier****

Powiedziałem typkowi, że to nie caritas i żeby odszedł, bo zaraz zawołam ochronę. Oddalił się i krążył tak jeszcze wokół mojego stoiska z 15 minut.

3. Klient, zwyczajny facet koło 30 lat, oddał telefon żeby mu zgrać dane z niego, kontakty, zdjęcia itp. Domyślacie się pewnie co stanowiło 3/4 zdjęć? No właśnie. Zgrywam te dane, starając się nie patrzeć co jest na zdjęciach, no ale po miniaturkach widać że gość był amatorem fotografowania swojego zaganiacza. Tutaj pytanie, jak można dać komuś telefon do serwisu z takim czymś...

4. Matka kupuje swojej córce na oko 11-13 letniej wyprawkę szkolną, teraz poza zeszytami i książkami kupuję się obowiązkowo nowe telefony, pokrowce itp. Nie narzekam na to, bo to mój zarobek, ale ta kobieta mnie rozwaliła, kupując swojej córce pokrowiec z napisem "SEX TEACHER".

by gadzet

* * * * *


Jak zdać prawo jazdy na motor lub samochód w kraju klonowych liści?

Idziemy do urzędu i prosimy o umożliwienie podejścia do egzaminu, parę dolców i od ręki siadamy przy monitorze. Jeśli ktoś czuje się słabo z angielskim może wziąć tłumacza, który za dodatkowych kilka zielonych poda wszystkie odpowiedzi, bo skąd urzędnik może wiedzieć o czym rozmawia egzaminowana osoba z tłumaczem.

Po zdaniu teorii czeka nas 30-minutowa przejażdżka z bardzo sympatycznymi egzaminatorami. W przypadku kolegi przejażdżka motorem trwała 5 minut, bo się zwyczajnie z egzaminatorem zagadał na parkingu. Pojechał sam(!) motocyklem do najbliższego skrzyżowania, zawrócił i prawo jazdy zdane.

Wypadków fakt, wiele nie ma. Wysokie mandaty oraz ograniczenia prędkości, wszechobecna policja oraz świetna infrastruktura skutecznie minimalizują straty.

Efekty?
Jeżdżą tutaj ludzie ponad 3-tonowymi truckami, którzy za nic nie mają pojęcia do czego służy kierunkowskaz albo dlaczego w każdym aucie jest tyle tych lusterek napchanych.

Przy lekkim urwaniu chmury ludzie zjeżdżają na pobocze i czekają, gdyż nie umieją jeździć w deszczu! Z jednej strony odpowiedzialne zachowanie, z drugiej wyobraźcie sobie ilu mamy użytkowników dróg, którzy w sytuacjach podbramkowych puszczają kierownicę i cieszą się, że siedzą w pancernych wozach.

Normą jest włączanie kierunkowskazu w momencie opuszczania skrzyżowania i jechanie z włączonym kierunkowskazem przez następne 5 km.
Jako użytkownik małej jak na lokalne standardy Mazdy 3, jeżdżąc do pracy (20 km) jadę z duszą na ramieniu, bo przynajmniej raz dziennie ktoś chce zrobić ze mnie blaszany naleśnik.

by r4ll


* * * * *


Nie znoszę czuć się bezsilna.

W ramach wstępu - jestem młodą, ale już nie taką smarkatą dziewczyną, no i - po prostu niską. Głównie ze względu na to, prawie zawsze noszę obcasy, ale bliżej mi do szarej myszki, niż do szafiarki ;) Na pierwszy rzut oka jestem nieśmiała, nie lubię być w centrum uwagi, a wyrażam się kulturalnie.

Kiedy zaczęły się upały, pojechałam odwiedzić moją mamę. Samochodem nie dysponuję, więc czekał mnie spacerek z dworca. Gorąco, więc w sukience, oczywiście na obcasach i z niewielką walizeczką na kółkach. Centrum miasta, późne popołudnie, obok duży przystanek autobusowy, ludzi mnóstwo.

Na pobliskiej ławeczce zakończył drzemkę pan żul. Raz, że pod wpływem, dwa, że tryb życia chyba uszkodził mu szare komórki - podśpiewywał głośno, zaczepiał ludzi, wywrzaskiwał do przechodzących kobiet; pachniał nieszczególnie, pluł dookoła... tacy ludzie zawsze mnie zauważą. Wyjątku nie było:
- Ej! Ej ej ej ej! Daj mi na piwo! - rzecze on.
- Przepraszam, nie mam - mówię zgodnie z prawdą.
- No to chodź ze mną na piwo! Fajnie będzie!
...i tak z 5 minut. Idzie za mną, krzyczy coraz głośniej - raz wyzwiska, raz zaproszenia, coraz bardziej natarczywie. Ja tylko powtarzam "proszę odejść, proszę mnie zostawić, niech pan się odczepi, niech pan sobie idzie"...

Kiedy mijałam przystanek, zrównał się ze mną i zaczął szarpać walizkę. Że poniesie, pójdziemy na piwko, tralala. Nie sądzę, żeby chciał mi zrobić krzywdę, raczej się ze mną droczył, ale walizkę trzyma - ja, chuchro, próbuję mu ją wyrwać, bliska płaczu, a ludzie na przystanku (z 15 osób) się gapią z rozbawieniem/ciekawością/odrazą. Chwilę to trwało. W końcu złapał mnie za ramię, a ja, doprowadzona do ostateczności krzyknęłam "sp@$%@laj ty obleśny dziadu!" Pana przystopowało, ja złapałam walizkę i chodu.

No niby nic, ale szarpię się z pijanym idiotą, o połowę ode mnie większym, jego to bawi, ludzi dookoła najwyraźniej też... Nikt się słowem nie odezwał.

Oprócz jednej starszej pani - jak ją mijałam, uciekając przed facetem, pokręciła głową i westchnęła:
- Żeby młoda dziewczyna takich słów używała...

by SoSo

* * * * *


Kiedy wydaje mi się, że widziałem szczyt debilizmu, to okazuje się, ze ponosi mnie zbytni optymizm.

Ulica Obornicka we Wrocławiu, pobocze tam ma ponad 3 m szerokości wykonane z tłucznia, okazyjny parking dla autobusów, tirów, czy osobówek, nikt nie ma pretensji.

Wyjazd z bloków - ogólnie świetny widok w obie strony, a ludzie na tej ulicy lubią sobie depnąć w pedał, w końcu 4 km prostej drogi.

Ostatnio najwidoczniej był jakiś wypadek. Na wyjeździe z posesji stoi rozwalone auto, musiał być dosyć potężny dzwon, auto nie ma przodu od lewej strony, oraz jednego koła w tymże miejscu. Przednia szyba zbita, z brakującym dużym fragmentem, ale się trzyma, drzwi kierowcy otwarte i zmiętolone, szyba w nich stłuczona w drobny mak.

Auto stoi na poboczu, jednak całkowicie zasłania widok podczas wyjeżdżania, Żeby zobaczyć czy coś jedzie, trzeba się wypakować na jeden z pasów. Mało bezpieczne, trzeba coś z tym zrobić

O ja naiwny, więc... Dzwonię więc na SM, zgłaszam sytuację, bo auto stoi od 6 dni - zaczyna działać mi i rodzicielce na nerwy podczas wyjeżdżania.

Dyspozytor potwierdza, mówi, że zaraz wyśle ekipę by uprzątnęła problem, w razie czego prosi by być w domu.

Brzmi super, nie?

Gorzej z tym co zastałem rano. Ja wiem, że do SM przyjmują specjalnych inaczej, ale to kurna trzeba być już kompletnym debilem.

Wychodzę rano i auto jak stało tak stoi w plamie płynów.

SM po przyjeździe, założyła BLOKADĘ NA JEDYNE PRZEDNIE KOŁO JAKIE ZOSTAŁO, w totalnie niezdatnym do jazdy pojeździe, po czym wstawiła mandat za wycieraczkę w niewielki ocalały fragment szyby.

Nie wiem już nawet jak to dalej skomentować.

Dobrze, że policja po telefonie 2 godziny później odholowała auto, jako że bloki są prywatne.

by n527

* * * * *


Jakieś 15 lat temu, pracowałem jako dziennikarz w redakcji pewnej dużej gazety. Nowoczesny biurowiec, "open-space" (to oczywiste, każdy z każdym musi mieć szybki kontakt) - ale też świadomość, że kolega obok pisze (być może) jakiś bardzo ważny tekst "na wczoraj", więc każdy z nas starał się nie robić za dużo niepotrzebnego hałasu.

Mieliśmy kolegę (nazwijmy go Kowalski), zresztą bardzo sympatycznego chłopaka, który miał paskudny zwyczaj zostawiania telefonu komórkowego na biurku, kiedy wychodził do toalety/szedł na obiad/na kawę/pogadać z naczelnym etc. Dzwonek w telefonie miał wyjątkowo up…dliwy - takie charakterystyczne "DRRRRYŃ", jak w starych telefonach (przypominam - rzecz się działa 15 lat temu, to były jakieś stare Nokie i Siemensy, żadnej tam polifonii, chamski, elektroniczny dźwięk).
Siedzą ludzie, piszą, spieszą się - bo termin goni, bo zaraz kolegium redakcyjne, bo... - a tu dzwoni telefon. I dzwoni. I dzwoni. A Kowalskiego nie ma, bo poszedł się kawy napić. A rozmówca zdeterminowany - minuta przerwy i dzwoni znowu. I tak 20 razy dziennie.

Szlag wszystkich trafiał. Tłumaczyliśmy Kowalskiemu: albo, chłopie, zabieraj telefon ze sobą, albo wyciszaj go wychodząc.
Przepraszał, obiecywał poprawę - ale zapominał i nazajutrz było to samo.
Aż ktoś miał dość i pod nieobecność Kowalskiego wziął jego telefon, wszedł w menu i... zmienił mu język. Na chiński.

Kowalski po powrocie męczył się chyba godzinę - ale bez skutku: żeby zmienić język, musiał nawigować po menu, a do tego musiał wiedzieć, co jest napisane na ekranie. A nie wiedział, bo nie znał, biedak, chińskiego. I nikt w redakcji nie znał. Pech. A komórka (jak wspominałem) stara, menu bez numeracji (jak w niektórych Nokiach), no po prostu kanał.
Kowalski musiał oddać telefon do serwisu, gdzie mu jakoś przywrócili język ojczysty, przy okazji (co za pech...) kasując całą książkę telefoniczną.

I wiecie co? Niesamowita historia: Kowalski nigdy więcej nie zapomniał telefonu odchodząc od biurka - nawet jak szedł trzy metry do kosza na śmieci...

by janhalb

* * * * *


Tak siedzę sobie w pracy i myślę, że ludzie wchodząc do sklepu nie myślą...
Pracuję w kiosku z lotkiem, zdrapkami, mnóstwem papierosów i gazet. Piekielne sytuacje zdarzają się każdego dnia, teraz przytoczę kilka tych, z których większość miały miejsce w ciągu ostatnich trzech godzin, a inne powtarzają się nagminnie, przez co uczucie deja vu prześladuje mnie niezmiernie często...

Po pierwsze kultura. Wchodzi gentleman koło 60, pan typowy byznesman z telefonem przy uchu. Wchodzi i rozmawia, głośno, bardzo żywo prowadzi dyskusję, w międzyczasie rzuca stówę na ladę i nawet na mnie nie spoglądając kontynuuje rozmowę, ja stoję, czekam, pan spogląda niecierpliwie na mnie, po chwili przerywa rozmowę i krzyczy 'no mówiłem lotto bez plusa!'...

Sorry, nie mówił pan....

Kolejny klyjent, młody chłopak, ja płacę, ja wymagam. Podchodzi do ścianki z napojami, ogląda, ogląda i w pewnym momencie jakby do siebie 'cappy pomarańczowe' (może rozmawia przez słuchawkę bluetooth? nie wtrącam się). Powtarza magiczne zaklęcie jeszcze ze dwa razy, po czym odwraca się do mnie z wyrzutem, że jego zaklęcie nie działa, powtarza je w moim kierunku i widząc, że nie mam zamiaru podejść i podać mu napoju będącego na wysokości jego wzroku, z wielkim westchnieniem podnosi rękę te dwadzieścia centymetrów, sięga po sok i podchodzi do kasy, płaci obrażony, bez dziękuję, bez do widzenia odchodzi...

Mam to nieszczęście, że napoje stoją na jednej ścianie z moją ladą, przy czym jest do nich wolny dostęp, można wybierać, przebierać, pełna samoobsługa. Kiedy widzę, że ktoś stoi w kolejce i prosi o jakiś napój, nie robię problemu, wychodzę, biorę, kasuję, podaję. Podchodzi pani koło 50 jakich wiele, 'poproszę pomarańczowe cappy', okej, przynoszę, podaję, kasuję i nagle krzyk 'ale ja nie ten chciałam, ja chciałam ten bardziej pomarańczowy!" aha, sorry, już daję te multiwitaminę...

Nagminnie zdarzają się sytuacje, w których (najczęściej starsze panie) w celu zaoszczędzenia czasu wyprzedzają kolejkę, rzucają drobne na ladę i niemalże uciekając ze sklepu krzyczą 'biorę gazetkę, pieniążki tam położyłam!'. Ale jaką gazetkę? Ale muszę skasować? Ale stoi właśnie 5 osób w kolejce i właśnie jedną z nich obsługuję? Nieważne...

Kupno papierosów też przysparza wielu problemów, przykładem są dialogi typu:

(K) Poproszę papierosy (za mną ściana papierosów, 129 rodzajów, właśnie policzyłam :))
(J) Ale jakie?
(K) No papierosy...


(K) Dobry, ja tydzień temu kupowałem tu papierosy, ale nie pamiętam jak one wyglądały, nazwy też w sumie nie pamiętam, ale sprzedawał mi je taki starszy pan, taki wysoki, z wąsem, no wie pani... (tak, wiem jak wygląda mój szef, ale co to ma do papierosów?)


(K) Dobry, marlboro czerwone.
(J) W twardym czy miękkim opakowaniu?
(K) Tak.

Zastanawia mnie również czy tylko tutaj gdzie pracuję ludzie nie znają znaczenia zwrotów 'czy coś jeszcze?' i 'czy to wszystko?'. Notorycznie jest to mylone.

(J) Czy coś jeszcze?
(K) Tak.
(stoję, czekam, patrzę, klient też stoi, czeka, patrzy i tak sobie stoimy, czekamy, patrzymy...)

Najwięcej jednak sytuacji związanych jest z lotkiem i zdrapkami. Ludzi można podzielić na trzy typy, tych grających najczęściej systemami i bardziej 'oblatanych w temacie' niż ja, tych zwykłych, oraz tych, którzy chcieliby zagrać, ale nie wiedzą jak. Tym którzy nie wiedzą chętnie tłumaczę, wyjaśniam do czasu aż widzę ten błysk w oczach i uśmiech z jednoczesnym 'ahaa, już rozumiem!". Jednakże ci, którzy grywają niemal zawodowo, nie rozumieją, że wszystko trwa swoją chwilę, nie jestem w stanie zapamiętać wielu zakładów z najróżniejszymi kombinacjami wyrzuconymi z siebie z prędkością karabinu... Np: trzylottozplusemnadwalosowaniasystemsiedem, dwalottobezplusatrzylosowaniabezsystemu, multibezplusadwalosowaniasiedemskreśleństawkatrzy, pięćkaskaddwienadziśtrzynajutrodziękuję.

Poproś o powtórzenie to zostaniesz zlinczowany, przecież klient wyraził swoje życzenie, jesteś jakaś głucha czy nienormalna?

Jak wszyscy grający i część niegrających wie, grając w lotto, jest możliwość kupienia zwykłego zakładu (za 3 zł) bądź zakładu z plusem (4 zł). Przychodzi dzisiaj (P)an

(P) Lotto za 12 zł.
(J) Z plusem czy zwykły?
(P) No za 12 zł.
(J) Ale z plusem czy bez? (może nie dosłyszał czy coś?...)
(P) No mówię, że za 12 chce lotka! (już wyraźnie poirytowany).
(J) Proszę pana, ale 3 razy 4 to tyle samo co 4 razy 3. W obu przypadkach wychodzi 12 zł, zatem chce pan z plusem czy zwykły?
(P) Zwykły.
(J) 12 zł, dziękuję, do widzenia.
(P) ...


Wiele osób chcących zagrać w zdrapki, podchodzi nie wiedząc dokładnie czego chce. Też kiedyś słyszałam, że znajomi wygrywali w zdrapkach, nie wiedziałam o co chodzi, a też chciałam, normalne. Zatem podchodzi do mnie osoba z prośbą o zdrapkę. Odpowiadam, że wszystkie rodzaje zdrapek razem z cenami są na tablicy i wskazuję ją ręką. I tu następuje podział na tych którzy podają konkretne nazwy z tablicy, ja kasuję, podaję, koniec. Są też osoby proszące o np. 5 zdrapek po 2 zł, wtedy podaję losowe. Tutaj też transakcja trwa moment. Najgorsi są ci, którzy mimo wszystko chcą usłyszeć te wszystkie nazwy z moich ust... Dialog najczęściej wygląda w ten sposób:

(K) Jakie ma pani zdrapki?
(J) Takie jak widać na tablicy (wskazuję ręką).
(K) No ale niech pani powie!
(J) A w jakiej kwocie pana/panią interesują? Bo jest ich sporo, mam zdrapki po złotówce, dwa, trzy, pięć, dziesięć, dwadzieścia...
(K) No ale niech pani powie nazwy!
(J) Po złotówce lotek, złota karta (wymieniam te 10 nazw) po dwa złote mam (wymieniam prawie 10 kolejnych), po trzy złote mam (...), po 5 (...), po 10 (...), po 20 (...).
(K) Dobra, nie pamiętam już żadnych, daj pani w sumie za 10 zł...

I czujecie tak kilka razy dziennie? W trakcie 12 godzin pracy może się znudzić...

by kamcik1409

* * * * *


Piekielność to mało powiedziane... Będzie szokująco i niesmacznie.

Mieszkam za granicą i pracuję w domu opieki.
Rezydenci różni, z Alzheimerem, demencja starczą i mnóstwem innych schorzeń.
Odwiedzani są przez swoich najbliższych - jedni częściej, drudzy rzadziej.
Jednak to jak słowo "odwiedziny" zinterpretował partner życiowy jednej z rezydentek, przerosło wszelkie moje oczekiwania.

Godzina mniej więcej 20:30, nocna zmiana sprawdza, którzy rezydenci już śpią, czy są bezpieczni w łóżkach (nie założyli sobie poszewki na głowę lub nie usnęli w łazience), a którzy potrzebują pomocy z wieczorną toaletą czy też po prostu mają ochotę na szklankę ciepłego mleka lub herbaty.
Standardowo przed wejściem do pokoju rezydenta puka się w drzwi i uprzejmie informuje kim się jest i po co przychodzimy (poszanowanie prywatności i świadomość, że ktoś z Alzheimerem może różnie zareagować).
Pukam do pokoju pani [Z], poinformowana wcześniej, że odwiedza ją partner.

Pukam, pukam, pukam... nic, zero odpowiedzi.
Naciskam klamkę - zamknięte od wewnątrz.
Pytam czy wszystko w porządku - cisza.
W takim wypadku wzywam pielęgniarkę i drugiego opiekuna, otwieramy drzwi kluczem generalnym i wkraczamy do pokoju.

Widok taki, że doświadczona pielęgniarka stanęła jak wryta i nie wiedziała co zrobić.
[Z] leży na łóżku, pokryta swoimi ekskrementami, obok łóżka stoi jej partner, spodnie i bielizna opuszczone do kolan, a najbardziej męska część jego ciała jest wepchnięta w otwór gębowy [Z].
Gdy tylko nas zobaczył, szybkim ruchem wciągnął spodnie i rzucił się do ucieczki.

Nie goniliśmy osobnika - priorytetem było sprawdzenie czy z rezydentką wszystko jest w porządku, jakie są ewentualne obrażenia, udokumentowanie siniaków, otarć, zmiana pościeli i pomoc w doprowadzeniu się do porządku.
Potem telefon do managera i odpowiednich służb.
Oczywistym dla mnie jest iż starsi ludzie też maja swoje potrzeby seksualne, ale...
[Z] cierpi na szereg zaburzeń psychicznych, ma minimalną świadomość o otaczającym ją świecie, nie korzysta sama z toalety...

PS.
Dowiedziałam się nieco więcej o [Z] i jej partnerze. Otóż [Z] przez wiele lat była hmmm, panią do towarzystwa. Jej partner to wieloletni klient, który postanowił zostać na dłużej i na nieco innych warunkach.
Dla mnie praca jak praca.
Zdania o jej "partnerze" nie zmienię - jest tak samo negatywne jak było wcześniej.

by Althena

<<< W poprzednim odcinku

4

Oglądany: 71827x | Komentarzy: 29 | Okejek: 151 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało