Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Piekielne autentyki XXX

64 131  
202   17  
Byłem w wojsku jeszcze w czasach obowiązkowej służby. Razem ze mną od pierwszych dni był m.in. kolega Klemens – osobistość na tyle wyjątkowa, że postanowiłem o nim opowiedzieć.

Kilka słów o aparycji Klemensa: 1,80 m wzrostu, budowa ciała w normie. W tym punkcie zagadnienia normy zostały wyczerpane i przechodzimy do ciekawostek: twarz poorana bruzdami jak u 50-letniego wilka morskiego, wzrok lekko rozbiegany, wypatrujący niespodziewanych zagrożeń zewsząd, bardzo duża głowa, wielkie opuszki palców (jakby mu drzwi przytrzasnęły) i wielkie stopy. Nie jest moim zamiarem jakiekolwiek szkalowanie Klemensa ze względu na wygląd, lecz jest ważny w celu zrozumienia niektórych aspektów poniższych historii. Do wojska dotarł z malutkiej wioseczki gdzieś pomiędzy Przemyślem, a Zamościem. Jego mowa była mocno prosta z kresowym zaśpiewem i przekręcaniem słów.
Od pierwszych dni Klemens dał się poznać jako dobry kolega, obdarzony sporym zasobem tolerancji dla rzeczy, których nie ogarniał. A nie ogarniał wielu...

1. Pierwszą czynnością MSW w stosunku do rekruta za bramą jest jego rejestracja, fryzjer, ważenie i mierzenie w celu wydania odpowiedniego sortu mundurowego. I tu wojsko po raz pierwszy zorientowało się, że z Klemensem to mu tak łatwo nie pójdzie. On się w tłum lemingów wcisnąć nie da. Obwód głowy 68 cm, rozmiar buta 12,5. W magazynie brak takiej rozmiarówki. Wypisali zamówienie specjalne, a zanim dotarło, Klemens śmigał w klapkach ogólnowojskowych i z gołą głową (niezgodnie z regulaminem) 2 tygodnie.

2. Musztra to była masakra dla naszych kaprali i dla nas. Koordynacja kończyn była dla Klemensa abstrakcją, a rozpoczęcie marszu lewą nogą i lewą ręką jednocześnie – normą. Kaprale dostawali białej gorączki, a my pęcherzy na stopach. Ktoś wpadł na pomysł, żeby naszego przyjaciela umieścić wewnątrz kolumny, to przynajmniej z zewnątrz nie będzie widać tej kompromitacji na przysiędze. Oooo jakże się mylił! To był koń trojański! Rozpieprzał formację od środka myląc swój krok, kolegów i wywołując salwy śmiechu swymi komentarzami.

Ktoś inny zaproponował: - Niech Klemens maszeruje w ostatnim szeregu, tam ma najmniejszy wpływ na koordynację kolumny, nie będziemy go widzieć, a jakby co - to go nie znamy. I tak też się stało w dniu przysięgi. Spróbuję to opisać, choć łatwo nie będzie.

Defilada po przysiędze. Maszeruje kilka kompanii w zwartym szyku, popisując się przed sztabem i rodzinami. Każdy pilnuje powagi na twarzy. W ostatnim rzędzie naszego pododdziału idzie sobie nasza gwiazda w olbrzymich butach i kolosalnej czapce. Jego krokami rządzi zupełny przypadek, uśmiechnięty od ucha do ucha, wypatruje w tysięcznym tłumie swojej rodziny. Od czasu do czasu orientuje się, że się zagapił i został trochę w tyle, więc podbiega powabnym truchcikiem... Miazga!

3. Przygotowanie do strzelania. Najpierw poznanie komend i procedur, potem wdrożenie tego w życie bez amunicji. Kolejnym krokiem było strzelanie „ślepakami” na łące obok koszar. 5 stanowisk strzeleckich, a na wprost w odległości 50 m 5 celów-atrap.
- Na stanowiska ogniowe marsz!

Podążamy w pięciu, tuż za nami nasz oficer „Jędza”. Zajmujemy pozycje, ustawiamy broń, celownik, odbezpieczenie, przeładowanie, wycelowanie, uspokojenie oddechu i chwila skupienia przed pierwszym strzałem. Akurat tu celowanie ma najmniejsze znaczenie, bo i tak nic do celu nie doleci. Widzę kątem oka, że Klemens na sąsiednim stanowisku rozgląda się nerwowo. Patrzy na mój karabin, na kolegi. Zamiast celować. to się rozgląda z zagubieniem malującym się na twarzy. W końcu odwraca się do Jędzy i pyta:
- Panie poruczniku. A do którego chopka ja mam strzyloć ?
Nie ogarnął, a na szkoleniu zapomnieli powiedzieć.

4. Po naszej „defiladzie” na przysiędze Klemensa znali w jednostce już wszyscy. Nie dało się go ukryć w tłumie. Zdarzyło się, że złamał rękę. Nosząc ją w gipsie dodatkowo rzucał się w oczy.

Szykowała się jakaś mega ważna wizytacja w jednostce i wszyscy zostali zapędzeni na odpowiednie szkolenia, żeby dobrze wypaść. Pomiędzy koszarami żywego ducha nie było. Klemens wymknął się z sali szkoleń i udał się do palarni położonej w centralnym miejscu obok placu apelowego. Zauważył go tam przechodzący w pobliżu oficer dyżurny „Klaus”. Widzi jawną niesubordynację.
- Żołnierzu! Biegiem do mnie!
Klemens odruchowo spojrzał w tym kierunku, dzięki czemu pokazał kilka swoich cech szczególnych z gipsem włącznie, a następnie wzorowo wykonując „lotnik, kryj się!” zaczął uciekać biegiem w przeciwną stronę!
Klaus spokojnym krokiem wrócił do siebie i rozkazał pomocnikowi:
- Zadzwoń na 3 kompanię, niech przyprowadzą mi tego idiotę z gipsem.

5. Późna jesień, godz. 20.00, ciemno, na placu apelowym odbywa się odprawa służby wartowniczej w obecności oficera dyżurnego „Dzikusa”. Wszystko odbywa się z pełną powagą i służbistością. Nikt niepowołany nie ma prawa przebywać na placu ani w pobliżu. A przy Dzikusie to czyste samobójstwo. Nagle widzimy w półmroku cień idącego żołnierza, który najwyraźniej skracał sobie drogę z kuchni do naszego bloku, idąc przez plac. Zauważył go również Dzikus.

- Żołnierzu! Do mnie!
Cień lekko się zgarbił, schylił i kroku przyspieszył, ale pewnych swoich cech szczególnych ukryć nie zdołał.
- Klemens ku...rteczka twoja na wacie, co ty odp... tępy tłumoku! Przecież ja tu mam całą wartę z ostrą amunicją! Mam cie kazać zapie... żebyś zrozumiał?
Zawsze podziwiałem Dzikusa za jego niezwykle szeroki repertuar ogólnowojskowych dynamizatorów wypowiedzi. Proste, cięte, zrozumiałe dla każdego. I nigdy się nie powtarzał.

Cień zwolnił i z wyraźnym zawahaniem rozglądał się poszukując drogi ucieczki. Najwyraźniej jeszcze nie wyciągnął wniosków z poprzedniej przygody z majorem Klausem.
- Wy trzej – tu wskazał trzech z brzegu wartowników – przyprowadzić mi go. Biegiem!
Podbiegli. Przyprowadzili pod bronią.
...i oczom naszym ukazał się Klemens. W trampeczkach rozmiar 12,5, w dresiku niosąc na plecach termos spożywczy o pojemności 15 litrów (o ile mnie pamięć nie myli).
- Co tam masz? – pyta Dzikus.
- A... ale gdzie? – Klemens jest sprytny, gra na zwłokę, ale nie z Dzikusem takie numery.
- Jak ci zaraz przypie... w tył głowy, to ci się oczy od ziemi odbiją! Nie graj ze mną w ch... Na plecach co masz?
- Aaaaa to! – pełny uśmiech - No termos niosę.
- Co jest w środku?
My już się domyślamy.

„Dziadki” po kolacji często wysyłają młodego do zaprzyjaźnionego kucharza i ten zawsze coś na dodatkową kolację im dośle. W tym momencie Klemens zmienił linię obrony. Stanął wzorowo na baczność i głośno zameldował:
- W termosie jest gulasz panie poruczniku!
Po tych słowach wzorowo jak na inspekcji otworzył termos ukazując zawartość Dzikusowi i nam. Było tego jakieś 5 litrów.
- Po co to niesiesz żołnierzu?!

Ups. Jak się wygada, że dla „dziadków” będzie dym na całego.

- Jestem głodny panie poruczniku!

Nasz dwuszereg zachwiał dotychczasowy, równy szyk! Łzy przyćmiły ostrość widzenia, krztusimy się wewnątrz siebie usiłując zachować pozory powagi. Tylko dowódca warty „Ciapciak” (podporucznik, kolega Dzikusa) pozwolił sobie na pełnego rotfla.

- Głodny – powiadasz. To jedz!

Tu co niektórzy ze śmiechu dołączyli do Ciapciaka, który właśnie zataczał drugi krąg.
Klemens zrozumiał, że innego wyjścia nie ma. Wyjął niezbędnik, usiadł po turecku obejmując termos, westchnął i rozpoczął konsumpcję. Dzikus ogarnął naszą wartę i kontynuował odprawę łypiąc co chwilę na opróżniane naczynie. Puścił nas po 20 minutach. Klemensowi też pozwolił łaskawie odkulać się do swojego bloku.

by kerownik

* * * * *


Kiedyś pracowałam na stacji benzynowej. Przychodzi [K]lient i pyta:
[K] - Czy są kieliszki do wódki?
[J] - Nie.
[K] - A może chociaż kubki zwykłe? Plastikowe?
[J] - Nie.
[K] - A cokolwiek w czym można pić?
[J] - No chyba że pokale (takie duże kubki do piwa).
[K] - Przepraszam... Po czym??!

by uhllucja

* * * * *


Historia z dziedziny poszukiwań pracy. Wysłałam CV na stanowisko "Pracownik do zespołu w Agencji Detektywistycznej" przez olx. Odpowiedź, jaką dostałam w godzinach późnowieczornych zwaliła mnie z nóg.

(Pisownia oryginalna) [moje imię razy 2] Ty chcesz aby ten nassz szef sie zakochał i ... wiesz dobrze ze jestes u nas mile widziana ale czy nie za fajna. Zauroczyałas mnie a już nie wspomne chlopkow. jak cie szef przyjmie to gwaratuje ci ze bedziesz żoną szefa bo jestes wzorem kobiety ktora na pewno sie popdoba i da wszystko abys byla szczesliwa a co z nami

Znajomi stwierdzili, że to zaszyfrowana wiadomość o tym, gdzie i kiedy odbędzie się rozmowa kwalifikacyjna...

by doradca

* * * * *


O tym jak MIAŁAM teściową...
Od 3 lat jestem szczęśliwą mężatką. Od zawsze miałam dobre stosunki z moją teściowa, teścia nie znałam, bo zmarł tragicznie zanim poznałam męża. Jednak nigdy teściowa nie okazywała żadnych problemów na tym tle. Do czasu...

Okazało się, że jestem w ciąży. Radośnie poinformowałam lubego i szwagierkę. Banany na pyszczkach nie mniejsze niż ten mój i wio rozgłaszać radosną nowinę dalej w rodzinny świat. Odwiedziny u teściowej i pierwsza dziwna sytuacja - zakomunikowała mi, że mam urodzić chłopca. Byłam lekko zaskoczona jej stanowczym nakazem, więc spróbowałam rozluźnić troszkę atmosferę, że zobaczymy na co się dzieciątko 'namyśli'.
Nie. Stop. Ma być syn i kropka. Koniecznie mamy go nazwać imieniem jej zmarłego męża - Stefan.
Okej...

Każda wizyta u niej zaczynała się pytaniem "Co u Stefanka?", a kończyła "Dbaj o Stefanka!". Irytowało mnie to niemiłosiernie, tym bardziej że żadne próby poinformowania jej, że ani ja ani mąż nie mieliśmy zamiaru akurat tak nazwać syna (jeżeli byłby to syn). Dziecina uparcie wypinała się tyłem do lekarzy, aż do badania na 2 miesiące przed terminem. Na hasło "Będziecie państwo mieli córeczkę", byłam z jednej strony szczęśliwa (bo nie Stefan), a z drugiej przerażona (bo trzeba będzie uświadomić przyszłą babcię, że to nawet blisko do Stefana nie będzie).

Szwagierka była szybsza od nas i zadzwoniła do teściowej, że będziemy mieli córeczkę i ona jako przyszła babcia takiej małej księżniczki na pewno jest dumna...

Wpadła do nas jeszcze tego samego dnia i zrobiła niesamowitą awanturę. Wystartowała z łapami do mnie i szarpiąc mnie krzyczała, że jestem wredną su*ą, szma*ą i zrobiłam to specjalnie, bo zawsze byłam złośliwa, nigdy nie jej lubiłam i okazałam totalny brak szacunku oraz... ZABIŁAM jej wnuczka Stefanka...!? Byłam w takim szoku, że nic nie zrobiłam, dopiero mąż ją odciągnął i dostał z liścia. Nie dość, że ożenił się z CZYMŚ takim jak ja, to jeszcze wysłuchał o tym jak ją zawiódł, rozczarował i że nie ma syna. Gdy zaczęła wrzeszczeć, że życzy aby "ten bachor urodził się martwy albo upośledzony", mąż porostu wywalił ją za drzwi.

Długo nie mogłam dojść do siebie po tym cyrku. Dodatkowo dzwoniła do nas jeszcze parę razy do rozwiązania nadając krótkie komunikaty typu: nienawidzę was, jak mogliście.

Urodziłam. Zdrową dziewczynkę. Jako że my nie odbieraliśmy telefonów teściowej zaczęła nękać szwagierkę aby ta sprawdziła czy rzeczywiście urodziłam dziewczynkę oraz czy zmierzamy ją przeprosić.
Dodatkowy smaczek... w swej łaskawości zgodzi się być babcią i zobaczyć dziecko, o ile nazywać się będzie... Stefania.

Jakiekolwiek próby dotarcia do niej, rozmowy, czy umówienia do jakiegokolwiek lekarza (nawet rodzinnego bo jednak tyle nerwów nie jest wskazane dla żadnego człowieka, co dopiero takiego trochę bardziej wiekowego) kończyły się nową awanturą.

Ja, mój mąż i nasza córka Ania jakoś się obejdziemy bez babci.

by szynszyla26

* * * * *


W miejscowości mojego Taty jest jeden sklep czynny do późnych godzin wieczornych. Niestety zakupy w nim zawsze są determinowane humorem Pana Właściciela, nazywanego lokalnie Czubeczkiem.

Cóż, wymyśliłam sobie ostatnio, że zrobię ulubione ciacho Taty, więc wieczorem popędziłam do onego sklepu po brakujące produkty. Pan siedział przy ladzie, znudzony wyraźnie...
- Dobry wieczór, poproszę proszek do pieczenia, margarynę, śmietanę....
Pan przerwał mi w pół zdania:
- O tej godzinie sprzedaję tylko wódę i prezerwatywy... DO DOMU!

by Malika

* * * * *


Mojej matce padł telewizor, po dwóch dniach poszukiwań taniego i w miarę dobrego, trafiłem do firmy zajmującej się sprzedażą w internecie, a raczej do ich punktu przeładunkowo-odbiorczego.
Gdy okazało się, że mają tv od ręki i można kupić razem z wieszakiem, powiedziałem że biorę. Pan (S)przedawca poszedł na zaplecze a po chwili wraca..

S: - Może pan odebrać tv jutro, tak po 14-tej..?
ja: - No panowie nie róbcie mi tego...
S: - Wie pan, była dostawa i jest zawalony, na dnie pod ścianą...
ja: - Panowie, matce padł tv, od trzech dni nie ogląda seriali, a ja już boje się od niej telefonów odbierać, jestem zdesperowany.
S: - Ale nie da rady...
ja: - Panowie, ja muszę ten tv jej dziś podłączyć...
S: - On jest na samym dnie, była dostawa...
ja: - Panowie, ok, to powiem tak... wy zaczynajcie dokopywać się do mojego tv, a ja idę po flaszkę..
Wszyscy w sklepie śmiali się z dialogu, ale po "flaszce" ryknęli śmiechem. Ja poszedłem do sklepu obok po połówkę, za 5 minut tv był wystawiony, co prawda kartony fruwały, ale się udało. Wychodząc z tv usłyszałem od sprzedawcy:
S: - Wie pan, jeszcze nigdy takiej sytuacji nie miałem...

Grunt to dobre argumenty i można wszystko załatwić. Pozdrawiam sklep i sprzedawców.

by mg

* * * * *


Połączenie z dnia dzisiejszego. Historia niezbyt piekielna, ale dość... dziwna.

[J] - Ja [K] - Klientka

[J] - Witam, w czym mogę pomóc?
[K] - Chciałabym 2GB internetu włączyć.
[J] - Na tym numerze z którego pani dzwoni?
[K] - Nie.
[J] - Poproszę więc o numer o który chodzi.
[K] - (podaje numer z którego dzwoni).
[J] - Dooobrze... Imię i nazwisko właściciela?
[K] - Tak.
[J] - Hmmm... IMIĘ I NAZWISKO WŁAŚCICIELA.
[K] - (podaje pesel)
[J] - Proszę pani... Imię. I. Nazwisko. Właściciela.
[K] - Wie pan co?! Z panem to się strasznie trudno dogadać! TRZASK!

Nie mam więcej pytań.

by Armageddonis

* * * * *


Historia, którą chciałam się z wami podzielić może wydawać się nie z tego świata, jednak niestety, witamy na polskiej wsi.

Dwa lata temu, pewnego letniego wieczoru postanowiłam zrobić ognisko na moim własnym, prywatnym polu. Miejsce nieogrodzone ale jednak moja działka, a nikt kto zaproszony na nią nie jest, nie powinien się na niej znaleźć bez mojej zgody. Jednak niektóre osoby na tym świecie żyją z pełnym przekonaniem, że wolno im wszystko w życiu, a konsekwencje ich nie dotyczą.

Skoro już mowa o takich ludziach, to głównym bohaterem tej opowieści z piekła rodem jest mój niedaleki sąsiad, nie wiem co on jeszcze robi na wolności, ale jednak władza uważa, że nie zagraża on społeczeństwu i pozwala mu spokojnie pić sobie herbatkę przed telewizorem i robić to co dalej robi.

Ognisko miało się odbyć w niewielkim gronie, może 1,5 km od domu i głownie osoby przyjezdne, więc nie znały miejsca.
Rozstawiliśmy namioty, kiełbaski się grzeją, towarzystwo się dobrze bawi, wszystko gra.
Godzina 21 z kawałkiem i pojawia się on, (na motorze własnej roboty, pijany i oczywiście standardowo bez kasku).
Przysiada się jakby nigdy nic i się patrzy.
Tłumaczę mu, że to zamknięta impreza i wolałabym żeby sobie poszedł, delikatnie bez krzyków, bo wiedziałam kim on jest i nie chciałam go drażnić.

Posłuchał dopiero jak wymieniłam słowo policja, jednak dosyć mocno się wkurzył i powiedział, że jak nie będzie ciszy, to przyjdzie tu jeszcze z kolegami.
Jaka ja głupia byłam, że zamiast zgarnąć tyłki i przenieść imprezkę w bezpieczniejsze miejsce, zaryzykowałam zostanie tam na jeszcze kilka godzin.

I tu zaczyna się piekielnie.
Koleś przyszedł, jak obiecywał z kolegami i z piłą motorową.

Przy akompaniamencie wycia tej piły (tak była odpalona) wrzeszczał (nie zdecyduję się cytować bo nie wypada): "Uciekajcie szybko bo odetnę wam nogi i ręce, głowy też i w ogóle was pozabijam!"

Wszyscy się zerwali na równe nogi i biegną, ciemnica, mgła, telefony zostały tam gdzie były, ten koleś stoi i drze się dalej, dodatkowo zaczął rozkopywać ognisko na nasze rzeczy... Totalna masakra - Masakra piłą mechaniczną vol.2
Policja przyjechała, po namowach i tłumaczeniu, że żartów sobie nie robimy i gania nas facet z piłą motorową po polu.

Przyjechały dwie wystraszone chudzinki bardziej niż my, oczywiście nic nie zrobiły, bo "co zrobią facetowi z żółtymi papierami?" Tak uwielbiam to pytanie, debil, wariat, a żółte papiery go bronią od konsekwencji. Dowiedzieliśmy się, że musiałby komuś nogę oderżnąć żeby oni mogli zacząć działać, a tak to tylko postraszył, nikomu nic się przecież nie stało.

Tylko że ja nadal niedaleko niego mieszkam. Mijam go codziennie i pytam czemu on do cholery żyje na wolności...

by dzien_dobry

<<< W poprzednim odcinku

2

Oglądany: 64131x | Komentarzy: 17 | Okejek: 202 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało