Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki XXIV

65 593  
185   18  
Jak zachowywać się w klubie w Sylwestra, czyli krótki poradnik dla bydła. Poradnik sporządzony na podstawie obserwacji własnych.

-DLA PANÓW-

1. Co zrobić w sytuacji, kiedy nie chcemy lodu w naszym drinku?

- Należy wziąć postawioną szklankę z lodem i wyrzucić jej zawartość na barmankę.

2. Co zrobić w sytuacji, gdy ktoś nas potrąci?

- W zależności od potrzeby wykazania się należy:
a) użyć wobec delikwenta wulgaryzmów
b) popchnąć delikwenta używając przy tym wulgaryzmów
c) rozpocząć bójkę z delikwentem, którą należy zakończyć na zewnątrz po wyrzuceniu przez ochronę. Kilka punktów do szacunku przybędzie nam jeżeli po delikwenta przyjedzie karetka pogotowia.

3. Jak tanio się wylansować?
- Należy porządnie nawalić się przed przyjściem do klubu, w którym to następnie zakupić butelkę najtańszego szampana i chodzić z nią w ręce całą noc, aby inni widzieli, że stać nas na tenże trunek. Respekt zyskamy także wtedy, kiedy dj puści jakiś kawałek o pieniądzach - wtedy koniecznie trzeba zrobić odpowiednią minę i złapać się za swój fejkowy łańcuch mocno go naciągając (aby każdy w pobliżu zdołał go dostrzec) - w ten sposób utożsamiamy się z bogatym artystą.

4. Jak w głośnym otoczeniu wyrazić słowa "przepraszam, podobasz mi się, czy moglibyśmy zatańczyć/ porozmawiać?"

- Należy złapać przechodzącą kobietę za tyłek, a gdy ta się obróci, to w zależności od jej gatunku:
a) uchylić się od ciosu/zwalić na osobę obok
b) zapytać o numer telefonu

-DLA PAŃ-

1. Co zrobić w sytuacji, kiedy chce się odpocząć?

- Należy usiąść w rozkroku na podłodze pod ścianą pokazując wszystkim swoje majtki

2. Co zrobić, kiedy przychodzi się z partnerem?

- Należy nie odstępować go na krok i co chwilę wieszać się na jego ramieniu. W przypadku, gdy inna samica koło niego stanie lub na niego zerknie, należy krzywo na nią spojrzeć i unieść górną wargę. Jeżeli jest ładna, trzeba niezwłocznie powiadomić ją, że to Twój facet i ma się trzymać od niego z daleka.

3. Co zrobić w przypadku, gdy stoimy na uboczu, a dj puści nasz ulubiony kawałek?

- Należy zacząć piszczeć, po czym wziąć za rękę wszystkie koleżanki i jak najszybciej przecisnąć się na środek bardzo zatłoczonego parkietu, potańczyć 20 sekund jakie zostanie nam do końca utworu, po czym z powrotem wrócić na swoje miejsce rozpychając wszystkich wokół.

4. Co zrobić kiedy jest nam niedobrze?

- Należy zwymiotować na schodach, koło ubikacji lub przed klubem. Będąc w toalecie nie zapomnijmy także zrobić zdjęcia do lustra (zalecane kiedy czujemy się jeszcze dobrze).

by BlackMoon

* * * * *


Prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Dziś będzie 'zagramanicznie'. W listopadzie wybrałem się służbowo do Turcji. Dokładnie do Izmiru, jednego z większych miast tureckich. Spędziłem tam 3 dni, zwiedzając różne fabryki. Historia będzie o taksówkarzu w ostatnim dniu mojego pobytu.

Wychodząc z hotelu dosyć wcześnie bo przed 7 rano, udałem się na postój taksówek w wiadomym celu (była jedna, jedyna taksówka). Wsiadam, witam się i mówię, że chce dostać się do fabryki takiej a takiej. Oczywiście wszystko po angielsku i tutaj zonk, pan taksówkarz do mnie:

[T] - No understand.
Próbuję jakoś się dogadać po angielsku, ale nic a nic kierowca nie rozumie. Null, zero, nic. Próbuje po turecku z rozmówkami, ale wychodzi mi tylko kebab i w sumie po turecku to umiem tylko poprawnie usiąść. Myślę może arabski zna, ale po arabsku znam tylko dwa słowa, na dodatek bardzo bombowe. 10 minut prób, a facet przede mną się tylko uśmiecha. Zrezygnowany, po cichu, pod nosem mówię: Kur*a mać!
A tutaj mój kierowca na to:
[T] - Kur*a Mać! Ja polski znać!

I tak oto udało mi się dostać na ostatnie spotkanie. Taksówkarz polski znać, uwaga z Polski, w której mieszkał kilka lat. Jednak i w naszym narodowym języku można się dogadać za granicą.

by Nyord

* * * * *


Były dyrektor mojego szpitala jakiś czas temu doszedł do wniosku, że należy stworzyć motto. W skrócie sens jego był taki, że misją szpitala jest zaspokajanie nawet najbardziej złożonych potrzeb medycznych i niemedycznych pacjentów.

Motto wszyscy pracownicy musieli zapamiętać i nawet o 4 nad ranem na żądanie wyrecytować bez zająknięcia. Dodatkowo treść motta każdy miał na identyfikatorze na piersi. Kolejne egzemplarze hasła zawisły na ścianach w salach pacjentów.

Wszyscy, łącznie z pacjentami, traktowali to jako nieszkodliwą fanaberię dyrekcji. Wyjątkiem był jeden mężczyzna z ortopedii, który zwrócił się do młodej pielęgniarki czy nie mogłaby mu "zrobić dobrze" ręką, bo on sam nie może (miał gips), a w chwili obecnej jest to jego najbardziej paląca potrzeba.

by fak_dak

* * * * *


Miałam wczoraj wizytę u ginekologa. Jako, że nie miałam przy sobie pieniędzy na wizytę, musiałam po drodze odwiedzić bankomat (taki wolnostojący przy mało obleganym markecie).
Podczas wyciągania portfela przed "ścianą płaczu", z torebki wypadło mi takie filcowe etui na dokumenty, wielkości połowy formatu A4. Trzymam tam wyniki badań i kartę ciąży. Na sytuację ekspresowo zareagował starszy pan, co stanął za mną w kolejce i mi je podniósł. Uśmiechnęłam się promiennie, podziękowałam i wyciągnęłam rękę po moją "zgubę". I tu wstąpiła w pozornie miłego pana piekielność:

Ja - Dziękuję za pomoc (wyciągam rękę).
Pan - Ale tu mogą być pieniądze.
Ja - Ale zapewniam, że ich nie ma.
Pan - Ja tego nie wiem, mi się znaleźne należą.
Ja - Ale ja tego nie zgubiłam tylko mi wypadło z torebki.
Pan - Zguba to zguba, ja mógłbym z tym uciec, a nie próbować uczciwie oddać. Uczciwość za uczciwość.
Ja - Czyli nie odda mi pan mojej własności?
Pan - Należą mi się znaleźne.
Ja - Za co? Za kartę ciąży i wyniki badań?
Po czym pan wysypał na ziemię zawartość etui, mruknął "kurtyzana same śmieci", dorzucił na ziemię to etui i się oddalił.

by DuzaMi

* * * * *


Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz, mówi stare przysłowie. Problem bohatera tej historii, zwanego dalej Januszem, polegał na tym, że był święcie przekonany o tym, że potrafi i na afisz pchał się z całej siły.

Ojciec kolegi w wyniku jakiegoś dosyć poważnego urazu w pracy przeszedł na rentę. Piekielnie wprost mu się na tej rencie nudziło, bo Janusz to był człowiek czynu - mógł robić cokolwiek, byle tylko czymś się zajmować. Rodzina nie miała z nim łatwego życia, bo gość miał okropny charakter. Ot, klasyczny zrzęda, któremu nigdy nic nie pasowało, a w dodatku uważał się za człowieka wszechwiedzącego. Nie uznawał czegoś takiego jak dyskusja z wymianą argumentów, bo argumenty miał tylko on - rozmówca w jego opinii chrzanił od rzeczy. Wszyscy w domu mieli już dość, postanowiono więc, że ojcu trzeba znaleźć jakieś hobby. Starsza córka postanowiła pokazać Januszowi czym jest Internet. Oj, gdyby bidulka wiedziała, jaki bicz na siebie i bliskich kręci...

Janusz w ciągu zaledwie kilku miesięcy stał się pasjonatem komputerów. Pasjonatem... Pasjonatem to mogę być sobie ja, chodząc po przedziwnych miejscach, byle tylko zdjęcia wyszły "niebanalnie" i klient nie płakał. Janusz stał się bowiem FANATYKIEM komputerów, psychokomputerowcem niemalże. Chłonął wiedzę z sieci całym sobą, od wczesnego rana do wieczora. Kłopot w tym, że facetowi ta wiedza totalnie się mieszała, do tego uzupełniał tę mieszankę tworzonymi przez siebie neologizmami i pseudożargonem. Powstawały więc kwiatki typu "pamięć DRR64 ale na płaskim śledziu", "zasilacz 23 cale watowany co pół wolta, dla lepszego chłodzenia" czy "grafika na złączkę europejską". Jego syn na początku próbował dyskutować, poprawiać, no ale przecież Janusz był człowiekiem nieomylnym i każda korekta kończyła się kłótnią oraz zarzutami nieuctwa. Kolega machnął więc ręką.

Niestety, Januszowi teoria nie wystarczyła. Skoro uznał, że o komputerach wie już wszystko, postanowił przejść do praktyki. I w tym momencie prywatne piekiełko tej rodziny stało się także i moim. Pracowałem wtedy w serwisie komputerowym. Zaczęło się niewinnie, od telefonu siostry kumpla z prośbą o poskładanie do kupy ich domowego peceta - ojciec rozebrał, złożyć nie umie, a po mieszkaniu lata już tyle kurtyzan, że zastanawiają się nad otwarciem domu uciech.

Przybyłem. Rodzina przywitała mnie z ulgą, ojciec zaś zobaczył we mnie śmiertelnego wroga. Niemalże siłą wyprowadzono go z pokoju, bo co sekunda "coś do mnie miał" - to źle podłączam, to było nie tak, "nie wiem, samo się urwało", "gdzie jest co? No mówże po ludzku chłopaku... jakbyś powiedział, że hardziak albo blacha... ale co ty tam wiesz jak się mówi..." Szlag mnie trafiał, ale przez wzgląd na kumpla zacisnąłem zęby. Poskładałem.

Za kilka dni kolejny telefon. Przybywam. To samo - komputer w częściach, Janusza nie ma w domu, wraz z Januszem wyparował także procesor. Bez "mózgu" maszyna nie ruszy, trzeba więc czekać. Po jakimś czasie wpada Janusz, zły jak sto diabłów. Od progu wydziera się, że znowu ten partacz przylazł, że co ja narobiłem najlepszego. Nie wiedziałem, więc chciałem się dowiedzieć, jaką to zbrodnię popełniłem. Ano jak poskładałem, to "procesor obrotów nie trzymał", więc Janusz pół dnia łaził z tym procesorem po serwisach, żeby mu "wyregulowali podziałkę, bo on teraz nie wie gdzie co ma". Pomyślałem "Psychiatry! Szybko! Bo mnie się zaraz podziałka rozreguluje i nie będę wiedział co gdzie mam...". Zacisnąłem zęby, poskładałem i zapewniłem, że robię to ostatni raz. Usłyszałem, że to powinien być w ogóle ostatni raz, kiedy dotykam "systemów", bo moja wiedza jest jak "system dwójkowy - same zera, czasem jedynka i dwójka".

Przygoda Janusza z technologią trwała nadal. Jej ciąg dalszy znam już z opowieści kumpla. Facet przestał już rozbierać wspólny komputer, kupił sobie swój. Święty Izydor z Sewilli wie jak on się dogadał ze sprzedawcą, grunt że kupił i... oczywiście regularnie go "naprawiał". Sprzęt wytrzymał kilka miesięcy i zwyczajnie zakończył żywot. Pasja jakby przygasła.

Janusz jednak pochwalił się wśród swoich kumpli jakim to jest specem. Rzucił kilkoma swoimi neologizmami, udzielił kilku z kosmosu wziętych rad i niestety, jeden z jego kolegów dał się złowić. Poprosił on Janusza o założenie drugiego dysku w komputerze swojego dziecka. Pecet był dosyć nowy, kosztował sporo, ale cóż... szarlatani jakoś tak mają, że potrafią wzbudzać zaufanie. Janusz wziął maszynę w obroty.

Finał? Spalony zasilacz i większość rzeczy "za nim" - płyta główna, procesor, elektronika dysku... Nie pomogło tłumaczenie, że "on chciał tylko siłę podwatować, bo dwóch hardziaków na tym prądzie nie uruchomisz, no jakbyś nie patrzył, no... a że to teraz wszystko chińszczyzna, nie to co dawniej, to... no Feluś, błysk był tylko, jak Boga kocham! Ja myślałem, że za takie pieniądze to będzie chociaż oporowość większa..." Nie pomogła też kłótnia i wyzwiska od nieuków i bandytów znęcających się nad niepełnosprawnym, co chciał pomóc. Nic nie pomogło. Warga do szycia.

I tak skończyła się pasja Janusza. Została po niej blizna na wardze i... ta historia, napisana rzecz jasna za zgodą kolegi. A Janusz szuka nowej pasji. Oby długo nie znalazł, bo pasjonatem to trza umić być :)

by LTM87

* * * * *


Historia może bardziej zabawna, niż piekielna, wiem. Ale nie mogę oprzeć się pokusie dodania jej.

Będzie o pierwszych (jakże romantycznych) oświadczynach w moim życiu.

W złotym okresie studenckim spędzałam dość dużo czasu w Krakowie ze znajomymi. Spędziłam tam również pewnego miłego Sylwestra.

Sylwester minął jak sen złoty, trzeba było wpakować się w pośpieszny i wracać na daleką, zimną Północ. Gdzieś w okolicach Skarżyska-Kamiennej, wsiadł do mojego przedziału chłopaczek w analogicznym do mnie wieku.

Chłopak był dość interaktywny, skłonny do rozmowy. Skłonny to mało powiedziane, chęć rozmowy buchała z niego jak para z czajnika, a emocje zjadały go z apetytem od wewnątrz.

W sumie trudno mu się dziwić. Z tego, co mi nakreślił (nie ma to jak spowiedź obcemu człowiekowi w pociągu, pewnie działało to na niego tak, jak na wielu wylanie żalu na Piekielnych), od września przebywał w jednostce wojskowej w Tczewie. Właśnie po raz pierwszy pojechał do domu na święta i Nowy Rok. Stęskniony jak Puchatek za miodem, albowiem w rodzinnym mieście pozostawił dziewczę swoich snów.

Dziewczę jego snów wycięło mu tymczasem niezły numer, albowiem nie dając żadnego sygnału wcześniej, powiadomiło go w same Święta o zmianie statusu związku. A może raczej o podmianie partnerów z niego na jego kolegę. Dla wzmocnienia wrażenia na byłym dodało, że w marcu odbędzie się ślub. Smaczku dodawał fakt, że bociany już zamówiły dla młodej pary prezent ślubny...

Ponieważ z natury mam charakter współczująco-wspierający, dałam mu się wygadać, przerywając co najwyżej kwestiami typu "rozumiem cię"; "wiem, co musiałeś czuć"; "przykro mi"; "nie była ciebie warta"; "jeszcze będzie ktoś, kto cię doceni".

Chłopakowi wzrok robił się coraz bardziej szklisty, aż w pewnym momencie skonkludował.

- Wiesz, ty jesteś fajna i mądra dziewczyna. Nigdy mi się z nikim tak dobrze nie gadało. Ja bym się z tobą ożenił, ja mam pod Skarżyskiem sad i pole kapusty...

Ot, i romantyzm diabli wzięli :)

by Balista

* * * * *


Historia sprzed lat. Skrzyżowanie równorzędne. Po lewej jedzie samochód, z prawej pusto, więc wjechałem spokojnie na skrzyżowanie. Nagle ryps!!! Tamten samochód wjechał mi w lewy bok.

Ciśnienie mi nieco skoczyło, bo po pierwsze miałem całkiem nowe auto, a poza tym, biorąc pod uwagę ilość miejsc w których pracowałem, pojazd jest nieomal moim narzędziem pracy. Posiedziałem chwilę, czekając aż się uspokoję.

Podszedłem do drugiego auta. W środku kobieta w wieku średnim. Zapytałem grzecznie i spokojnie co się stało, że spowodowała wypadek, a ona na mnie, że to moja wina, bo gdybym się zatrzymał TAK JAK ONA MYŚLAŁA, to by nie było kolizji.

Minęło kilka sekund zanim mój skołowany mózg pojął meandry logiczne tego uzasadnienia.

Starałem się więc spokojnie wytłumaczyć, że skrzyżowanie jest równorzędne, że obowiązuje zasada prawej ręki, a tak się składa, że ja byłem po jej prawej. Wniosek prosty, że ja miałem pierwszeństwo, a ona je chciała wymusić. Popatrzyłem kobiecie głęboko w oczy szukając zrozumienia i gdy już wydawało mi się, że znaleźliśmy nić porozumienia pani wypaliła:

- Pan to na pewno nie jest gentlemanem.

by fak_dak

* * * * *

Umówiłem się z kolegą na spotkanie. Mieliśmy omówić plany na Sylwestra, więc zdecydowaliśmy się spotkać w małej kawiarni. Wchodzę do miejsca w którym byłem umówiony i siadam przy stoliku przy oknie, niedaleko dwóch młodych kobiet, na oko 19, 20 wiosen - nie więcej.

Wszystko fajnie, kobietki chichoczą coś tam szepcą między sobą ja czekam na kumpla, aż tu nagle, (całkiem przypadkowo ;)) zorientowałem się, że to ja jestem tematem rozmów.

- Czujesz jak pachnie? Pewnie jakieś pachnidła z wyższej półki. Ubrania też całkiem w porządku, fryzura na Edwarda (tu się zaśmiałem, ale szybko się uspokoiłem, aby się nie zdemaskować).

Nawet miło było posłuchać takich rzeczy tym bardziej, że już po krótkim czasie stałem się ich wyśnionym ideałem, jak same mówiły. Wszystko pięknie ładnie, do czasu kiedy jedna z nich nie stwierdziła:

- I tak pewnie gej.
Nic do gejów nie mam, niech sobie żyją jak chcą, ale dziwnie było słuchać o tym jaką rzekomo mam orientację. Aby tego było mało, po tych słowach wszedł do kawiarni kolega i przywitał mnie pięknymi słowami:
- Siema Skarbek.
Uderzyłem się tylko w czoło, kiedy siedząca niedaleko kobieta, skwitowała to wszystko krótkim:
- A nie mówiłam?

Wniosek z tego taki: chodź śmierdzący, w porwanych ubraniach i niemiłosiernym 'wyziewem', aby kobiety mogły widzieć, że jesteś heteroseksualny. Zabraniaj także znajomym mówić do ciebie po nazwisku, tym bardziej kiedy zostałeś obdarzony nazwiskiem np. takim jak ja. ;)

by majeczka

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 65593x | Komentarzy: 18 | Okejek: 185 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało