Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O tym, jak zostałem zasypany ofertami pracy i trafiłem na uniwersytet

66 398  
160   22  
i10 pisze: Blog zrobił się na tyle popularny, że ilość maili otrzymywanych od żywych ludzi zaczęła dorównywać ilości propozycji założenia konta w banku.
W jednym konkretnym banku, który akurat spamuje dość rzadko.
Wśród tych maili pojawiły się propozycje współpracy.
Sensowne oraz... interesujące.

Z interesujących wspomnę o propozycji napisania na blogu artykułu opiewającego sieć restauracji, w zamian za co owa sieć zaproponowała mi „zestaw obiadowy”. Nawet bym się zgodził, gdyby nie to, że żeby zeżreć ten zestaw musiałbym pojechać do Nowego Sącza* i to „szybko, bo piąty raz go w mikrofali podgrzewać nie będą”.

Drugim pomysłem, który okazał się nie tylko interesujący, ale i wesoły, była propozycja firmy produkującej odzież. Mianowicie zaproponowali, żebym trochę tę odzież na sobie ponosił, a później napisał, jakie zdanie o niej (tej odzieży) posiadam. Niestety, nie sprawdzili jakiej płci jest autor bloga, przez co sporo czasu musiałem poświęcić na tłumaczenie Najmilszej, że nie, nie może się podszyć pod i10 pisząc relację z noszenia jakichś pończoch, zwłaszcza że jej pismo jest dla większości Polaków nieczytelne.
Więc musiałem odmówić, podczas gdy pierwszej firmie złożyłem propozycję wznowienia rozmów, gdy tylko ich sieć dokona ekspansji poza Nowy Sącz**, najlepiej w kierunku Łodzi. W mailu „wyraziłem jednocześnie nadzieję”, że rozwój ten zbiegnie się z zaistnieniem kolejnego „zestawu obiadowego”, może nawet takiego, który nie będzie „akurat wymieszany ze szpinakiem”.

Z kolei projekt „Unia Pierwszomajowa Ponad Podziałami” ustami, a raczej klawiaturą swojej austriackiej przedstawicielki zaproponował, żeby Epizody włączyły się w likwidację barier między wielkim biznesem a bezrobotnymi. Przyklasnąłem temu pomysłowi i z kolejnego maila dowiedziałem się, że gdy tylko umieszczę ich logo na blogu – natychmiast przyprowadzą Wielkiego Biznesmena, z którym zorganizują spotkanie. Ja miałem jedynie (oczywiście po opisaniu sprawy w osiemnastoodcinkowej serii wpisów) zorganizować przybycie na to spotkanie „moich dumnych bezrobotnych przyjaciół***”.
Wyjaśniłem, że pośród moich bliskich jedynie ja param się nieposiadaniem**** pracy. Oczywiście nie wyjaśniałem tego od razu – najpierw spróbowałem namówić przyjaciół do poudawania towarzyszy niedoli, jednak obaj okazali się zbyt dumni.
Napisałem to pani Heldze, proponując jednocześnie odwrócenie proporcji. Ja chętnie spotkam się z wieloma Wielkimi Biznesmenami, a oni niech umożliwią mi porzucenie stanu bezrobocia, w którym tkwię niczym cudzoziemcy w przekonaniu, że w Polsce po ulicach chodzą niedźwiedzie. Jak chcą mogą na spotkanie zabrać ze sobą swoje kangury.

Nie zgodziła się i zapytała, czy ja w ogóle wiem, co to jest Pierwszy Maja, bo „u nich w Europie to jest Święto Pracy!”
W pełnym urazy mailu odpisałem, że w Polsce to my obchodziliśmy Święto Pracy w czasach, gdy oni tarli patykiem o patyk, żeby usmażyć i zjeść swoich „dummen Arbeitslosen Freunde”. Nie wiem, czy zrozumiała, bo nie znając niemieckiego listy pisałem przy pomocy Google translatora, w każdym razie korespondencja się chwilowo urwała.

Ale oprócz interesujących trafiają się też propozycje świetne i bardzo świetne – i jest ich na szczęście większość.

O tym, że wybieram się do więzienia już pisałem. To też jest projekt unijny, ale zrobiony z głową i z pomysłem. Pomysł jest taki, żebym pojechał do więzienia i osadzonym tam... osadzonym powiedział, że dobrze jest prowadzić bloga, gdy człowiekowi smutno jest i źle, wystarczy popatrzeć na mnie. Później wszystkie osadzone (bo to ma być kobiece więzienie) założą bloga i przestanie im być smutno i źle. To się nazywa resocjalizacja – jak najbardziej jestem za – zgodziłem się od razu.
Planuję dopiero na koniec spotkania wyjawić paniom kryminalistkom, że blogowanie ma sens jedynie w Internecie, którego nie mają i w ogóle to nie jestem pewien, czy wiedzą co to jest. Tu rodzi się we mnie wątpliwość, czy nie zacząć właśnie od wytłumaczenia co to jest Internet, że do życia jest niezbędny jak chleb i powietrze, tylko boję się, czy nie wywołam zamieszek.
Jak widać nad treścią więziennego wystąpienia muszę jeszcze popracować, w każdym razie liczę, że dzięki temu spotkaniu każdy osiągnie swoje cele. No, one na pewno.

Co ciekawe – propozycja wizyty w więzieniu była jedną z pierwszych!

Akurat sprawdzałem w „Grypserze dla początkujących” jak jest „Wi-Fi”, gdy w komputerze zapaliło się okienko oznaczające, że ilość odebranych wiadomości zwiększyła się do czterdziestu siedmiu. Ponieważ liczba ta jest przypadkowo także oznaczeniem numeru bocznego tramwaju, który wspólnie z kolegami z klasy uprowadziliśmy wiele lat temu w pewien majowy poranek, przejeżdżając całe trzy przystanki zanim wyprzedził i zajechał nam drogę tramwaj policyjny – postanowiłem odczytać wiadomości. Dwudziestą trzecią z nich była, jak się okazało, równie świetna propozycja. Też resocjalizacyjna.
”Czy nie zechciałbyś poprowadzić warsztatów dla studentów?” – brzmiała.
”Czyż życiem nie rządzą liczby?” – pomyślałem.
– Najmilsza, jadę do Wrocławia. Szykuj szamę*****! – zagrypsowałem trochę bezsensownie, bo akurat i tak szykowała szamę.
– Co? – dowiodła, że w związkach nawet tak drobne różnice jak dobór lektur mogą prowadzić do nieporozumień.
– Będę wykładał na Uniwersytecie.
– Co?
– Kafelki – zarechotałem – kurwa.
– Co mam szykować?

Po kilku minutach, gdy akurat mijaliśmy się na tej samej częstotliwości komunikacyjnej, tylko na fali w drugą stronę, pokazałem jej maila z proponowanym tytułem warsztatów, który brzmiał...******... ”Stare norweskie przysłowia – używać, czy nie używać” i na podpis pod mailem.
– PACZ, REKTOR – rzekłem.
Przysunęła głowę do ekranu:
– Redaktor nie rektor, kup sobie okulary – po czym wróciła do szykowania szamy.

Ponieważ miała rację, napisałem do pani redaktor, że bardzo chętnie przyjadę, wymieniliśmy się telefonami i uzgodniliśmy, że skoro zapraszają mnie studenci – ludzie z definicji biedni, chętnie obniżę swoje oczekiwania finansowe, ale nie więcej niż o czterdzieści milionów złotych i w końcu na takiej sumie stanęło.
W rozmowie wydało się też, że posiadam jedno z czterech istniejących papierowych zdjęć słynnego, wyjaśniającego wszystkie norweskie przysłowia „Talerza z Wiosłem”, którego nieoryginalne wersje zalały swojego czasu sieć, siejąc zamęt i popłoch w związanym z lokalnym środowiskiem filologów norweskich drobnym „układziku” jaki się tam wytworzył, może sam, a może wcale nie sam.*******

Termin ustaliliśmy na środę.
– Wsiądziesz w autobus. Umiesz wsiąść w autobus? – upewnił się na koniec troskliwy głos organizatorki prelekcji.
Zapewniłem, że wiem, jak wygląda autobus i że zapisałem sobie peron, godzinę, datę odjazdu, nazwę linii i numer biletu. Na wszelki wypadek wysłała mi to wszystko dodatkowo na maila w dwóch różnych formatach plików (wydrukowałem oba i gdy podczas wsiadania kontrolerka zapytała gdzie jest druga osoba doszedłem do wniosku, że być może wszystkie rezerwacje mają ten sam numer, albo dziewczyna na wejściu tylko udaje, że coś sprawdza).

Podróż zaczęła się przyjemnie dzięki rozmowie telefonicznej, z której dowiedziałem się, że Jolka, której nazwiska nie napiszę, puszcza się z szefem. Domyślił się tego po zachowaniu Jolki Zenon.
Tak to przynajmniej facet siedzący na siedzeniu za mną przekazywał swojemu rozmówcy lub rozmówczyni. Co dodawało smaczku – wszyscy bohaterowie opowieści łącznie z narratorem byli pracownikami tego samego łódzkiego zakładu pogrzebowego „Szafir” lub „Kefir”, nie bardzo wiem, ponieważ gdy gość spostrzegł, że pół autobusu na niego patrzy, poszedł do łazienki i chociaż stewardessa rozdała wszystkim kubki, żeby można było przyłożyć do ucha i do ściany – słabo było słychać.
A tak, autobus miał łazienkę i stewardessę, nie zapominajmy, że zrezygnowałem z czterdziestu milionów wynagrodzenia, pojechałem tam tylko za zwrot kosztów podróży.
Na miejsce dojechaliśmy o czasie, co ciekawe, po drodze przejechaliśmy przez słynne na całą Polskę centrum koła, które można wytoczyć jeśli wbić w to miejsce cyrkiel, czyli przez Sieradz.
Tu warto wspomnieć, że nazwa miasta oznacza w języku prasłowiańskim „tak zwany”, z czego może wynikać, że Prasłowianie przynajmniej próbowali, ale po jakimś czasie po prostu dali spokój wymyślaniu nazwy i zajęli się ciekawszymi prasłowiańskimi zajęciami, najprawdopodobniej – jak uczą legendy – łażeniem po polu w lnianych pidżamach. Historia nazwy Sieradza jest bardzo dobrze znana, lecz nie każdy wie, że w tej pięknej miejscowości urodził się człowiek, który Mikołaja Kopernika namówił do porzucenia planów zostania zdunem! A także, że jest tu największa Biedronka na świecie, dzięki czemu miasto to jest nazywane Biedronkową Stolicą Świata. Naprawdę wielki sklep. Gdyby ten wielki czerwony w czarne plamy, głupio uśmiechnięty, przylepiony nad wejściem do gmachu owad któregoś dnia się sp.. spadł – na sto procent trzeba by było ogłosić żałobę narodową. A gdyby dotoczył się do jezdni i potoczył się w kierunku zabudowań? Strach myśleć, mam nadzieję, że jest dobrze przylepiony.
Zamiast wózka sprzed GigaBiedronki można sobie wziąć tira, stoją jeden za drugim, ale nie wiem, czy trzeba im gdzieś wcisnąć dwuzłotówkę, bo nie zatrzymywaliśmy się, tylko przejeżdżaliśmy obok.

Jak pisałem do Wrocławia dotarłem zgodnie z rozkładem.

Na miejscu przywitali mnie organizatorzy, których (zgodnie z ustaleniami) poznałem po norweskich rytualnych toporach ofiarnych. Oni mnie poznali po okularach lennonkach. W zasadzie bez sensu było, że każdy musiał się jakoś wyróżniać. Wystarczyłoby, żeby tylko oni mieli topory lub tylko ja lennonki, przed wizytą w więzieniu ustalę to jakoś mądrzej – choć nie jestem całkiem pewien, czy uczestniczki tamtego spotkania też wyjdą po mnie na dworzec.

Studenci pokazali kilka atrakcji Wrocławia, między innymi duży budynek Tower Cośtam (z daleka), starówkę (z bliska) i Uniwersytet Wrocławski (od wewnątrz).
Później odbyły się warsztaty.
A po nich zgodnie z norweską tradycją poszliśmy skoczyć z mostu do Odry********, po czym słuchacze odprowadzili mnie na autobus powrotny.

Bardzo kreatywni ludzie, pełni pasji i pomysłów. Całkiem poważnie – jak studiować, to tylko Komunikację Wizerunkową we Wrocławiu na wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej.

Siedząc we wracającym do Łodzi autobusie sprawdziłem maile.
Wśród nich były dwie nowe propozycje współpracy. Interesująca i świetna. Interesująca zawierała propozycję odstąpienia bloga firmie motoryzacyjnej. Odpisałem, że się zastanowię.
Świetna przyszła od firmy chcącej umieścić reklamę.
Taką reklamę, że w zasadzie nie było nad czym się zastanawiać. Na blogu pojawi się za tydzień.




* albo do Nowego Warpna, nie jestem pewien
** lub nowe Warpno
*** „...und Sie massen Ihren dummen Arbeitslosen Freunde mitbringen”
**** Tateusz twierdzi, że dostał kiedyś mandat „za niemanie świateł”
***** „Najmilsza, jadę do Wrocławia. Szykuj jedzenie”
****** ten i sześć następnych akapitów może zawierać śladowe ilości orzeszków ziemnych
******* cały akapit jest wolnym tłumaczeniem starego norweskiego przysłowia oznaczającego "trochę to skomplikowane" i od niego chciałem zacząć warsztaty, ale zacząłem od innego
******** tradycja każe skoczyć z mostu, nie skoczyć do Odry – rzeki w Norwegii nieznanej.




********* drodzy Bojownicy, dyskusje o „głupio umieszczonych przypisach wymagających przewijania strony w tę i nazad” nie są prowadzone na blogu, gdzie sprawa została rozwiązana... no trzeba zobaczyć jak. Tylko tutaj nie potrafię sobie z tym poradzić, bo nie potrafię dodać atrybutu title w HTML... może w następnym odcinku dam radę

Oglądany: 66398x | Komentarzy: 22 | Okejek: 160 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało