Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Dziwne przypadki zgonów w epoce wiktoriańskiej

73 740  
171   11  
Wracamy do jednego z dziwniejszych okresów w historii Europy, czyli do epoki wiktoriańskiej. Tym razem skupimy się na kruchości ludzkiego życia i złożymy hołd tym, którzy umarli w dość nietypowych okolicznościach. A z jakiegoś powodu w tamtych czasach ludzie dość często kończyli swe żywoty w sposób wielce ekscentryczny.

Zgon ze śmiechu

Pamiętacie skecz Monty Pythona o najzabawniejszym dowcipie na świecie, który powodował, że każdy kto go usłyszał padał trupem dławiąc się ze śmiechu? Dokładnie osiemdziesiąt lat przed powstaniem tej scenki, w podobny sposób życie stracił pewien farmer - Wesley Parsons.

Nie do końca wiadomo co go tak rozbawiło, ale musiało to być coś naprawdę zacnego, bo facet przez godzinę wypluwał płuca ze śmiechu. Na koniec złapał czkawkę i wyczerpany kopnął w kalendarz.

Zabity trumną

Henry Taylor był pracownikiem londyńskiego cmentarza. Do jego głównych obowiązków należało noszenie trumien w pogrzebowych orszakach. Robił to od lat, zawsze elegancko ubrany, z dostojnie podkręconym wąsem i nienagannie wypucowanymi butami. Kto by pomyślał, że za jego nagłą śmierć będzie odpowiedzialny niewielki kamień, który dosłownie wyrósł tuż przed stopą Henry'ego? Mężczyzna stracił równowagę i wywinął orła. Musiało wyglądać to dość komicznie i na pewno ożywiłoby nieco smętną atmosferę wśród zgromadzonych, gdyby nie to co nastąpiło potem. Reszta mężczyzn niosących trumnę straciła równowagę i wypuściło swój „bagaż” wprost na głowę Taylora. Widok był na tyle nieprzyjemny, że wielu żałobników, z wdową na czele, wpadło w histerię.


Śmierć w imię dobrych manier

Co jak co, ale znajomość dobrych manier to jeden z elementów odróżniających dystyngowanych dżentelmenów od prymitywnych mieszkańców wsi i zapyziałych prowincji. Niestety przesadne przywiązanie do zasad savoir vivire'u potrafi skończyć się tragicznie.
W 1892 roku na przepływającym przez Bermudy statku doszło do małego nieporozumienia pomiędzy marynarzami, którzy wypiwszy nieco procentów postanowili podyskutować na tematy drażliwe. To normalne, że w przypadku naładowanych testosteronem ludzi, którzy pół życia spędzają na morzu, dyskusja szybko przemieniła się w regularną bijatykę. Jeden z mężczyzn stracił równowagę i zleciał z pokładu wprost do wody. Jego kompani szybko zapomnieli o waśni i poczęli rozbierać się, aby ruszyć koledze z pomocą.

W tym momencie pojawił się kapitan, który kategorycznie im tego zabronił. Powód? Otóż niedaleko przepływała łódź wypełniona naburmuszonymi damami, którym nie w smak by było oglądać półnagich mężczyzna taplających się w oceanie. No chyba, że wleźliby do wody ubrani we fraki, apaszki i cylindry, milordzie... Zanim zblazowane panie oddaliły się na tyle, że można było kontynuować akcję ratowniczą, marynarz zdążył już utonąć.

Miś też człowiek i wypić musi

Przenosimy się do Rosji, gdzie jak wiadomo najwięcej jest misiów, wódki i głupich pomysłów. Akurat wszystkie te elementy spotkały się w tej tragicznej historii. W czasach, gdy Wilno należało jeszcze do Imperium Rosyjskiego, miasto to było czasem odwiedzane przez pewnego niedźwiedzia, który słynął ze swojego niezdrowego pociągu do alkoholu. Tym razem miś wpadł z wizytą do knajpy, której właścicielem był niejaki Izaak Rabinowicz. Zwierz chwycił wielką beczkę z mocnym alkoholem i przystąpił do konsumpcji. Zirytowany bezczelnością klienta, Izaak podjął niezbyt przemyślaną decyzję wydarcia cennego trofeum z potężnych łap bestii. Niedźwiedziowi nie spodobało się takie zachowanie, więc rozerwał biednego Rabinowicza na strzępy, a następnie na wszelki wypadek, ten sam zabieg przeprowadził z jego dwoma synami i córką. Rano pierwsi klienci knajpy zastali upiornie wstawionego misia drzemiącego w kałuży krwi i fragmentach zwłok u samego wejścia do lokalu. Marna to reklama.


Mroczna mysz zagłady

W 1875 roku podczas obiadu dla pracowników londyńskiej fabryki doszło do pewnego incydentu. Otóż na stole zmaterializowała się mała mysz. Sympatyczny gryzoń miał nadzieję posilić się w towarzystwie ludzi. Tymczasem ludzie z jakiegoś powodu panicznie boją się tych przemiłych stworzeń. Jak należałoby się spodziewać, biesiadnicy podnieśli raban, a kilka kobiet teatralnie zemdlało... Na szczęście jakiś przytomny mężczyzna chwycił spłoszoną mysz. Zwierzak uwolnił się jednak z jego zaciśniętej dłoni i błyskawicznie znalazł schronienie w rękawie. Stamtąd, gryzoń przedostał się do kołnierzyka i wskoczył wprost do rozdziawionych ust zaskoczonej ofiary.
Pamiętacie scenę z „Obcego” kiedy to kosmita wykluwa się wprost z ciała swego żywiciela, rozrywając jego wnętrzności? Podobną rzecz zrobiła mysz z gardłem nieszczęsnego mężczyzny. Facet umierał w mękach, podczas gdy uwięzione w jego przełyku zwierzątko wygryzało sobie drogę ku wolności...


Zginąć jako zombie

I znowu Rosja. Podczas pewnego pogrzebu, podniosła atmosfera bezczelnie zbrukana została przez samego nieboszczyka, który jak się okazało nie do końca był martwy i na oczach żałobników otworzył wieko trumny i wylazł z tej drewnianej pułapki. Zgromadzeni, zamiast cieszyć się oraz wznosić w podzięce modły do Najświętszej Panienki, rozbiegli się z wrzaskiem i zabarykadowali w swoich domach. Po chwili jednak część z nich uzbrojona w widły, cepy i wszelkiej maści broń, wyszli na ulice, aby nieumarłego jegomościa ostatecznie ubić. Dopadli go w domu pewnej wdowy, kiedy ten próbował wytłumaczyć rozhisteryzowanej babie, że wcale nie jest wampirem, żywym trupem, a w ogóle to co tam u ciebie słychać droga sąsiadko? Zanim do chaty zdążył dobiec ksiądz i powstrzymać wzburzony tłum, facet przerobiony został na sałatkę z buraków – tak dla pewności - na wypadek, gdyby znów zachciało mu się odmówić uczestnictwa w swoim pochówku.


Turbo-budzik, który budzi na śmierć

Epoka wiktoriańska to czas wielkich wynalazków i pomysłowych twórców, którzy w wielu przypadkach zrewolucjonizowali niejedną dziedzinę życia. Mieszkający w małym amerykańskim miasteczku, Sam Wardell na pewno nie był jednym z nich. Mężczyzna miał bardzo odpowiedzialną pracę - przez lata, gdy tylko zapadał zmrok, Sam wychodził na ulice tuż przed zmrokiem i zapalał wszystkie lampy. Musiał je też wyłączać tuż przed świtem. Jako człowiek wielce szanujący swój zawód, Wardell nie mógł pozwolić sobie na zaspanie i latarnie gasił zawsze o czasie. Duża w tym zasługa jego wynalazku - budzika połączonego drutem z prostym mechanizmem, który w momencie odezwania się alarmu spychał z półki, stojącej po drugiej stronie pokoju, ciężki kamień. Ten z głośnym łomotem upadał na ziemię skutecznie budząc Sama.

Jako że Wardell był osobą dość towarzyską, zaprosił na wigilię pewną Bożego Narodzenia sporo gości. Aby zrobić w pomieszczeniu nieco miejsca na posłania dla przyjezdnych, Sam przesunął swoje łóżko na drugą stronę pokoju. Tej nocy lampy paliły się dłużej niż zwykle. O 5:00 rano mężczyzna wyrwany został ze snu dzięki kamieniowi, który zmiażdżył mu czaszkę. Można by rzec, że gość obudził się w krainie wiecznych łowów.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5

Oglądany: 73740x | Komentarzy: 11 | Okejek: 171 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało